EBENEZER ROJT

Michał Bilewicz o nienawiści na platformie X
albo jak zostać nowoczesnym faryzeuszem

Od wielu lat - opowiada Michał Bilewicz objaśniając Agnieszce Kublik świat - badaliśmy epidemiczny sposób rozwijania się mowy nienawiści w serwisach społecznościowych. Na psychologicznym poziomie widać, że ludzie, którzy są nią otoczeni, którzy czytają jej dużo, zaczynają ją normalizować. [...] Do tego dołożyła się oczywiście polityka dostawców tych platform. Myślę choćby o przejęciu Twittera przez Elona Muska. Po zamianie na X stał się serwisem pozbawionym jakiejkolwiek kontroli [1].
Badania, które dowodzą, że zło potrafi rozwijać się epidemicznie albo że ludzie normalizują reguły otoczenia, to w istocie poziom ludowej psychologii. Ich sens sprowadza się do porzekadeł w rodzaju "Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one" albo "Z kim przestajesz, takim się stajesz". Dziś jednak za takie mądrości zdobywa się stopnie naukowe i oczekuje się tytułu profesora.

Już znacznie ciekawsze będzie spostrzeżenie, że wiedza wyniesiona z takich badań, podobnie jak znajomość przysłów ludowych, ma w praktyce znikomy wpływ na zachowanie.

Aczkolwiek i to nie jest spostrzeżenie nowe. Już dwa tysiące lat temu w literaturze żydowskiej barwnie opisano ludzi skądinąd uczonych, którzy słusznie mówią, lecz sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.

Otóż Michał Bilewicz jest również użytkownikiem serwisu X - i to wcale nie sporadycznym. W ciągu dziewięciu lat opublikował tam ponad trzydzieści cztery tysiące komentarzy, co daje średnio jakieś dziesięć komentarzy dziennie.

Część z nich to tylko popisy urodzonego besserwissera, ale czasem żenujące.

Jak choćby ta skierowana do nielubianego polityka fantazja, że górale podhalańscy to potomkowie imigrantów z Bałkanów, o czym mają rzekomo świadczyć muszelki na ich kapeluszach.

Nie mówcie mu, że tych dzieci, ich muzyki, ani ich słodkich wdzianek nie byłoby, gdyby na Podhalu nie osiedlili się jacyś imigranci z Bałkanów. Te adriatyckie muszelki na góralskich czapkach to niby z Dunajca wyłowione? (Michał Bilewicz, komentarz z 27 grudnia 2024).
W rzeczywistości jest to wywód równie absurdalny, jak próba dowodzenia, że liczne orientalne elementy stroju szlacheckiego świadczą o tym, jakoby polska szlachta była potomkami jakichś imigrantów z Turcji. W dodatku akurat te muszelki pojawiły się na góralskich kapeluszach bardzo późno, dopiero w połowie XIX wieku [2]. I żeby było ciekawiej, góralom zdarzało się czasem zatykać za ten sznur muszelek także pióro kondora, ale to też nie dowód, że są potomkami imigrantów z Andów [3].

Jednak znacznie więcej komentarzy Bilewicza to rozmaite złośliwości, też czasem żenujące. Ponieważ platforma X premiuje głównie wypowiedzi krótkie i jędrne - nie zaś jakieś rozlazłe i nudne argumentowanie w oparciu o źródła - jego komentarze należą nierzadko do tej kategorii, którą internetowi bywalcy określają jako "przejechanie kijem po prętach".

Nazwa to nawiązuje do obyczajów złośliwych łobuzów drażniących w ten sposób małpy w klatce. Bo też chodzi w takich komentarzach wyłącznie o sprowokowanie gwałtownych reakcji emocjonalnych. Niczego się nie wyjaśnia, nie łagodzi sporów, nie proponuje koncyliacyjnych rozwiązań. Im większy gejzer nienawiści, tym lepiej.

Oczywiście, współczesny wykształcony faryzeusz nie jest jako ci wulgarni ludzie, którzy z wściekłością obrzucają bliźnich obelgami. Odwrotnie, to właśnie on (w końcu dyplomowany psycholog) potrafi doprowadzić swych bliźnich do wściekłości bez używania jakichkolwiek brzydkich słów.

Widać to w pigułce nawet w przypadku spraw błahych. Oto ktoś reklamuje książkę prawdopodobnie niezbyt entuzjastycznie rysującą przyszłość Unii Europejskiej, co Michał Bilewicz kwituje krótkim:

Po ile rubli? (Michał Bilewicz, komentarz z 21 grudnia 2025).
Nie pisze, co mu się w tej książce nie spodobało. Nie odsyła do jakiejś obszerniejszej analizy. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle tę książkę czytał. Zadowala się pomówieniem, jakoby autor książki powielał rosyjską propagandę.

Merytoryczna dyskusja z czymś takim jest, rzecz jasna, z góry wykluczona - bo i z czym tu dyskutować. Nic więc dziwnego, że w komentarzach pojawiły się głównie wyzwiska (debil, błazen) i antysemickie drwiny. W rezultacie "mowy nienawiści" znowu trochę przybyło, ale przecież innej reakcji na takie "przejechanie kijem" nawet nie sposób sobie wyobrazić. Zawodowy psycholog dobrze o tym wie.

Prócz popisów besserwisserstwa i drażnienia małp przy okazji spraw błahych Bilewicz zajmuje się też pisaniem o sprawach poważnych. Ze szczególnym upodobaniem do drażliwych spraw w relacjach polsko-żydowskich. I niestety robi to posługując się tymi samymi metodami.

Trzy przykłady.

Ubecka fałszywka jako źródło

Notatnik Kurasia: W nocy samochód z Żydami. Salci krzyczy: "Panie Ogień!Taką nieładną demokrację pan robi?" Ucięto język (Michał Bilewicz, komentarz z 1 marca 2017).
Bilewicz zacytował "notatnik Kurasia" najprawdopodobniej za Strachem Jana Tomasza Grossa:
W pamiętniku samego "Ognia" - Józefa Kurasia - znajdziemy z tej okazji następujący zapis: "Witaj majowa jutrzenko! W nocy samochód z Żydami. Mieli być przeprowadzeni przez granicę. Przed Krościenkiem do rowów. Salci krzyczy: Panie Ogień, taką nieładną demokrację pan robi. Ucięto język" (Jan T. Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 67).
Tyle że ten "notatnik Kurasia" to ubecka fałszywka, o czym nawet niespecjaliści mogą wiedzieć przynajmniej od 2006 roku [4]. Jako pierwszy puścił tę fałszywkę w obieg w roku 1955 Władysław Machejek, grafoman i mitoman, zawsze chętnie obracający się w ubeckich kręgach [5]. W pół wieku po nim powtórzył ją Gross, a dziesięć lat po Grossie zapragnął dać jej nowe życie Michał Bilewicz.

Być może był to znów tylko skutek niepohamowanego besserwisserstwa, ale Salci z uciętym językiem to jednak nie to samo, co muszelki na kapeluszu. Gdy się postanowiło epatować horrorem, porządna kwerenda to kwestia przyzwoitości. Toteż niezależnie od jakichkolwiek innych rozstrzygnięć w sprawie samego "Ognia", cytowanie ubeckiej fałszywki kompromituje tak samo, jak cytowanie fałszywych pamiętników Hitlera czy rozmaitych hochsztaplerów od Zagłady.

Stodoła w Jedwabnem i "Rycerz Niepokalanej"

Rozmawiałem z córką właściciela stodoły w Jedwabnem. Mówiła, że w domu zawsze czytało się Rycerza Niepokalanej. Przychodzili niepiśmienni sąsiedzi i im też czytano.

Kolbe nie powinien być patronem jakiejkolwiek państwowej instytucji w Polsce. Kropka (Michał Bilewicz, komentarz z 7 lutego 2023).
Mętna sugestia istnienia jakiegoś związku między czytaniem "Rycerza Niepokalanej" a "stodołą w Jedwabnem" jako uzasadnienie tak arbitralnego wykluczenia to kolejna żenada. Kropka. I jeszcze ten Kolbe. Żaden tam o. Kolbe czy tym bardziej św. Maksymilian Maria Kolbe. Dobrze przynajmniej, że nie "niejaki Kolbe". Jednak i tak słychać w tych słowach głównie łoskot kija po prętach.

Ale może Bilewicz zakładał, że czytelnicy tego komentarza mają w pamięci jedną z jego wcześniejszych publikacji, w której rozwinął szerzej ten mniemany wpływ "Rycerza".
Gdy w 2001 roku robiłem wywiady z mieszkańcami Jedwabnego na temat ich życia codziennego w okresie międzywojennym, zwróciłem uwagę na charakterystyczny sposób funkcjonowania prasy w tamtym czasie. Najstarsze mieszkanki wspominały rytuał czytania "Rycerza Niepokalanej" - pismo abonowało kilka rodzin, u których spotykano się, a osoby wykształcone czytały artykuły niepiśmiennym sąsiadom. O tym, jak potężna była siła perswazyjna ówczesnej prasy, niech świadczy podobieństwo prognoz przedstawianych na łamach pisma z Niepokalanowa w drugiej połowie lat 30. na temat przewidywanego wkroczenia Armii Czerwonej (Żydzi witający Sowietów chlebem i solą, budujący bramy powitalne dla okupanta), ze skrzywieniami pamięciowymi obecnymi w zeznaniach sprawców mordów, którzy uzasadniają swoje działania domniemaną żydowską kolaboracją w latach 1939-41; jednocześnie zupełnie ignorują udział etnicznych Polaków w tej kolaboracji, a w swoich opowieściach przywołują obrazy wprost zaczerpnięte z przedwojennych "Rycerzy" (Michał Bilewicz, Nie(pamięć) zbrodni, "Karta" 2016, nr 86, s. 139).
Innymi słowy, Polacy do tego stopnia naczytali się w "Rycerzu Niepokalanej" regularnie tam drukowanych antysemickich wizji "przewidywanego wkroczenia Armii Czerwonej", że gdy wybuchła wojna, wzięli te utrwalone w pamięci wizje za rzeczywistość i uwierzyli w "domniemaną żydowską kolaborację" oraz żydowskie "bramy powitalne", których - według Bilewicza - tak naprawdę wcale nie było.

Jest to wywód kuriozalny. Czysta fantazja.

Po pierwsze, nawet badacze zajmujący się antysemityzmem w "Rycerzu Niepokalanej" jak dotąd nie znaleźli w tym piśmie żadnych prognoz wkroczenia Armii Czerwonej witanej serdecznie przez Żydów. Ani jednej! Nie mówiąc już o ich regularnym powtarzaniu [6].

Nb. gdyby jednak takie prognozy znaleźli, świadczyłoby to, że w redakcji "Rycerza" pracował jakiś wybitny anonimowy politolog (albo prorok). W rzeczywistości wkroczenie Armii Czerwonej we wrześniu 1939 było bowiem dla niemal wszystkich sporym zaskoczeniem. Powtórzę opinię Stanisława Swianiewicza, którą cytowałem już w innej notce.

Zastanawialiśmy się również z Mackiewiczem [Stanisławem Catem-Mackiewiczem] nad narastającą w Polsce falą sympatii prorosyjskich. Niemal wszędzie w Polsce standartową odpowiedzią na uwagę, że w razie wojny z Niemcami Sowiety mogą nas zaatakować, było, że: "Rosja jest wielka i żadnych dodatkowych terenów nie potrzebuje". Powtarzali to politycy, dziennikarze, wyżsi wojskowi, profesorowie uniwersytetów, ludzie którzy zdawałoby się musieli znać historię Polski i znać dzieje rozbiorów. [...] St. Mackiewicz opowiadał mi o swoim niedawnym pobycie u Radziwiłłów w Nieświeżu. Wszyscy zdawali się oczekiwać pomocy sowieckiej w razie wojny z Niemcami. W szczególności opowiadał on o jakimś księdzu, z którym miał dłuższą rozmowę, i który był szczególnie optymistyczny co do możliwości współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami (Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Instytut Literacki, Paryż 1976, s. 37; pisownia oryginału).
Po drugie - i znacznie ważniejsze - żydowska kolaboracja i bramy powitalne są jednak bardzo dobrze potwierdzone. Nie przeczyli temu nawet ci, którzy próbowali ten obraz łagodzić przypominaniem o przykładach pozytywnych oraz o pogarszającej się sytuacji Żydów w II RP.
Radzono podoficerom zdjąć odznaki. Sierżant powiedział: "Ja odznak sierżanta wojsk polskich nie zdejmę". Był to Żyd. Ale olbrzymia masa biedoty [żydowskiej] zamieszkałej za teatrem wyległa na spotkanie bolszewików ustrojona w kokardy i gwiazdy czerwone, aż budziła śmiech oficerów rosyjskich. Inni rozbrajali oficerów polskich, na ulicach, całowali tanki sowieckie i głaskali armaty. Była w tym radość z cudownego niemal ocalenia przed Hitlerem, była uciecha z pozbycia się naszego własnego reżimu, gwałtownie zbliżającego się do faszyzmu" (Hugo Steinhaus, Wspomnienia i zapiski, w opracowaniu Aleksandry Zgorzelskiej, Aneks, Londyn 1992, s. 169) [7].
Norman Davies powołując się na dokumenty z Archiwum Hoovera wydane przez Grossów [8] podsumował je takim zdaniem:
Mówiąc w sposób emocjonalny, z punktu widzenia wielu Polaków Żydzi tańczyli na grobie Polski (Norman Davies, Smok wawelski nad Tamizą. Eseje. Polemiki. Wykłady, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 132).

Wybory, wybory - i znowu stodoła w Jedwabnem

Tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich Michał Bilewicz wyjaśnił, że teraz już wybór jest prosty:
Nie dajcie się zwieść. Wybór jest prosty: sprowadza się do tego, po której stronie stodoły w Jedwabnem staniesz. Czy z jej podpalaczami, dobijającymi ofiary siekierami i widłami? Czy może po stronie Antoniny Wyrzykowskiej, która ratowała Żydów, za co musiała uciec z miasta? (Michał Bilewicz, komentarz z 19 maja 2025).
Zamiast komentarza niech wam wystarczy fragment refleksji powyborczych Marcina Sendeckiego, od przeczytania których zaczęła się moja przygoda z wybrykami Michała Bilewicza na platformie X. I bynajmniej nie natrafiłem na te refleksje w jakiejś "prawicowej szczujni", ale w kulturalnym dwumiesięczniku "Książki" wydawanym przez Wyborczą Sp. z o.o.
w tym roku drugie miejsce w konkursie (w kategorii "przed elekcją") zajęła Bogata Pani Posłanka Gajewska, która wesoło zameldowała się w hospicjum, niosąc w darze pacjentom parę kilo kartofli, w cuglach wygrał zaś Jaśnie Oświecony Profesor Bilewicz, który podzielił się przekonaniem, że ktoś, kto jest przeciw naszemu cacanemu kandydatowi, równy jest tym, którzy wpychali Żydów do płonącej stodoły w Jedwabnem, co wykracza już poza zwyczajową profesorską głupotę i jest podłością najgorszego rodzaju (Marcin Sendecki, W tym numerze nie pisze się, że..., "Książki", czerwiec 2025, nr 3, s. 9).
Michał Bilewicz wie chyba wszystko o mowie nienawiści, ma wiele dobrych rad, jak unikać hejtu, a już żadną miarą nie prowokować do niego - to cytat z rozmowy, od której zacząłem tę notkę - "motłochu twitterowego i tiktokowego reagującego impulsywnie, pod wpływem chwili".

A mimo to dalej uparcie stara się, by ludowej etymologii słowa 'judzić' (podobno błędnej [9]) nadać chociaż pozory prawdy.

[1] Lepiej jeść dużo czekolady. Z prof. Michałem Bilewiczem rozmawia Agnieszka Kublik, "Gazeta Wyborcza", 20 września 2025, nr 219, s. 25.

[2] "Od drugiej połowy XIX w. mężczyźni nosili na głowie charakterystyczny kapelusz z wąskim rondem i małą, okrągłą, wypukłą główką, którą otaczał pierwotnie metalowy łańcuszek, a później kostki [...] - małe muszelki ślimaka porcelanki (cypraea moneta) lub ich imitacja zdobiące główkę kapelusza, naszyte na pas czerwonego rzemienia" (Elżbieta Piskorz-Branekova, Polskie stroje ludowe, Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2006, s. 195 i 198; wyróżnienia za oryginałem).

Wpływów wołoskich na kulturę górali podhalańskich nikt, rzecz jasna, nie kwestionuje, ale nie ma żadnych podstaw fantazja, że górale to "grupa pasterzy wołoskich" i że to "nawet słowianie nie są" (Michał Bilewicz, komentarz z 27 grudnia 2025, pisownia za oryginałem). W każdym razie badania jak dotąd nie potwierdzają, by górale znacząco różnili się genetycznie od innych mieszkańców południowej Polski (zob. Justyna Jarczak et al., Mitochondrial DNA variability of the Polish population, "European Journal of Human Genetics" 2019, 27, s. 1304: Poles can be considered as genetically homogenous but with slight differences, highlighted at the regional level"; o Podhalu dwie wzmianki na s. 1311).

Nb. o tym, że na wygląd współczesnego "tradycyjnego stroju góralskiego" (a właśnie ten współczesny strój komentował Bilewicz) miał wpływ nie tyle duch wołoskich pasterzy, ile działalność "konsultantów Cepelii", pisał już przeszło pół wieku temu Antoni Kroh (Idem, Aktualny stan stroju podhalańskiego, "Polska Sztuka Ludowa - Konteksty" 1972, tom 26, zeszyt 1, s. 8).

[3] "It is decorated with a feather of a black grouse, an eagle or a condor (these may be bought on street fairs in Nowy Targ) tucked behind the string of mussels" (Krystyna Hermanowicz-Nowak, The Costume, "Ethnologia Polona" 2014, tom 35, s. 116).

Pomijam już to, że Bilewicz dumny góralski kapelusz nazywa "czapką", za co od bardziej krewkiego górala można by z miejsca dostać w papę albo i gorzej.

[4] Zob. Paweł Machcewicz, Odcienie czerni, [w:] Wokół Strachu. Dyskusja o książce Jana T. Grossa, wybór i układ tekstów Mariusz Gądek, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 152:

"Gross cytuje «pamiętnik» Kurasia, w którym dowódca oddziału partyzanckiego miał tak skomentować przeprowadzoną akcję: «Witaj majowa jutrzenko! W nocy samochód z Żydami. Mieli być przeprowadzeni przez granicę. Przed Krościenkiem do rowów. Salci krzyczy: Panie Ogień, taką nieładną demokrację pan robi. Ucięto język». Tyle że już od dawna wiadomo - pisał o tym m.in. Maciej Korkuć (zob. rozmowę z nim «Tygodnik Powszechny» 2006, nr 36) - że wypowiedź ta pochodzi nie z pamiętnika Kurasia, ale falsyfikatu dokonanego przez partyjnego krakowskiego literata Władysława Machejka. Była ona zamieszczona w powieści Rano przeszedł huragan, wydanej kilkanaście razy w masowych nakładach w PRL, przedstawiającej oddział «Ognia» jako «bandę» zbrodniczych zwyrodnialców i antysemitów".

[5] Zrobił to w rzekomo wspomnieniowej książce Rano przeszedł huragan. Miała potem ta książka wiele wydań. Rzekomy "notatnik Ognia" znajduje się także w ostatnim wydaniu z roku 1985, zmienionym i poszerzonym. Jest on bowiem integralną częścią tej książki, jak to zresztą zostało zwięźle wyłożone we wstępie "Od Autora":

"Książka Rano przeszedł huragan ukazała się drukiem w roku 1955. Od tego czasu miała już 5 wydań, razem 150 tys. nakładu. Została napisana na podstawie moich zapisków, kiedy, tuż po wyzwoleniu, byłem sekretarzem Komitetu Powiatowego PPR w Nowym Targu. Na tym terenie najbardziej krwawo wystąpiła reakcja przeciwko władzy ludowej z nadzieją na III wojnę światową.

Nie korzystałem, z małymi wyjątkami, z urzędowych, obcych dokumentów; do pamiętnika wystarczyły mi własna pamięć i makabryczny Notatnik Ognia" (Władysław Machejek, Rano przeszedł huragan. Część I, wydanie zmienione i poszerzone, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1985, s. 5; w oryginale cały wstęp wydrukowano kursywą; w tytule "Część I", ale żadne dalsze części się nie ukazały).

A teraz o Notatniku Ognia.

"[...] gruby notes z kratkowanego papieru, na każdej kartce u góry nazwa jakiejś firmy niemieckiej. [...] Otwieram notes, jakbym wstępował na ziemię trędowatą. [...] Szukałem wizerunku rozhulanej duszy Ognia, obnażonej w jego notatkach. Notatki były skąpe w słowa, pisane zielonym atramentem, okrągłymi literami, często z zawijasami, ale szczodre w fakty i można by rzec, dalekosiężne plany krwawej roboty. Bogate w zwroty, w których jakby dyszy żądza, i w imiona kobiet (s. 253-254).

W tym wydaniu Salci krzyczy do "Ognia" trochę inaczej i nie ma tam nic o uciętym języku, co świadczy, że Grossowi nie chciało się nawet sięgnąć do ostatniej autoryzowanej (przez Machejka) wersji tej fałszywki:

"3 maja - Witaj majowa jutrzenko! W nocy samochód z Żydami, 12. Mieli być przeprowadzeni za granicę. 50 000 zł. Przed Krościenkiem do rowów. Salci krzyczała: Panie Ogień, taką pan nieładną demokrację robi? (s. 423).

Nb. Ogień w tej fałszywce zawsze elegancko pisze 'Żyd' wielką literą, ale pisze ledwie kilka razy. Znacznie częściej i obszerniej pisze o rozmaitych dziewuchach. Zdaje się, że również samego Machejka zdecydowanie bardziej ciągnęło do dziewuch niż do Żydów.

[6] Zob. Anna Juszczak, Obraz Żyda na łamach "Rycerza Niepokalanej", 1922-1939. "Studia Żydowskie. Almanach" 2015, tom 5, nr 5. Jest to artykuł odnoszący się do polityki redakcyjnej "Rycerza Niepokalanej" ze zdecydowaną dezaprobatą. Toteż antysemicka wizja zdradzieckich Żydów witających Armię Czerwoną byłaby wspaniałym przykładem potwierdzającym choćby tę wstępną tezę:

"W «Rycerzu Niepokalanej» Żydów utożsamiano z komunistami. Podkreślano tę tożsamość w artykułach niemalże w każdym numerze pisma przez siedemnaście lat" (s. 74).

Autorka wylicza następnie ze szczegółami różne odmiany tego podkreślania i cytuje nawet mało pobudzające wyobraźnię prostych czytelników wyliczenia statystyczne ("W wojsku lądowem i w marynarce żydzi stanowią 2 proc.", s. 76), ale o żadnej bramie na powitanie Armii Czerwonej nie wspomina.

[7] Współcześnie relację i diagnozę Steinhausa potwierdzał znany izraelski historyk, Jehuda Bauer:

"[Piotr Zychowicz] Prof. Jasiewicz uważa, że 17 września 1939 roku bramy triumfalne dla Sowietów stawiali nie tylko komuniści, ale również zwykli Żydzi.

[Jehuda Bauer] I ma rację. Ale nie wolno zapominać o kontekście tych wydarzeń. Zjawisko wiwatowania na widok sowieckich czołgów miało swoje przyczyny. Po pierwsze alternatywą dla Żydów byli Niemcy. Polacy powinni spróbować postawić się w ich sytuacji. Naprawdę, nie ma się Żydom co dziwić, że woleli bolszewików. Po drugie nie ma co ukrywać: Żydzi nie kochali państwa polskiego" (Piotr Zychowicz, Żydzi. Opowieści niepoprawne politycznie, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2016; korzystałem z wydania elektronicznego, jest to cytat z piątego rozdziału części piątej "Żydzi a 17 września").

[8] Książka Grossów zbiera głównie relacje dzieci (w wersji angielskiej wyłącznie), a więc na ogół napisane dość prostym językiem. Grossowie uznali je za wiarygodne. Na przykład taką relację żydowskiego chłopca urodzonego w roku 1928:

"Bolszewicy weszli do nas w czwartek, ludność żydowska odetchnęła z ulgą. Przyjmowano ich przyjaźnie. Część młodzieży żydowskiej zapisała się do milicji i nosiła czerwone opaski" ("W czterdziestym nas matko na Sibir zesłali...". Polska a Rosja 1939-1942, wybór i opracowanie Irena Grudzińska-Gross, Jan T. Gross, wstęp Jan T. Gross, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 253).

A tak wyglądało to od drugiej strony (relacja polskiego chłopca urodzonego w roku 1926):

"Kiedy tego dnia wyszedłem na ulice, liczne patrole złożone z żydowskich milicjantów krążyły po ulicach. Chodzili z czerwonymi opaskami na ramionach i bronią, przeszukując każdego, kogo spotkali" (War Through Children's Eyes. The Soviet Occupation of Poland and the Deportations, 1939-1941, redakcja i wybór Irena Grudzińska-Gross, Jan Tomasz Gross, przedmowa Bruno Bettelheim, wstęp Jan Tomasz Gross, przekład Ronald Strom i Dan Rivers, Hoover Institution Press, Stanford, cop. 1981, s. 184; przekładam z wydania angielskiego, bo w polskim tę relację pominięto).

Jeszcze więcej podobnych relacji podaje Krzysztof Jasiewicz w książce Rzeczywistość sowiecka 1939-1941 w świadectwach polskich Żydów (Instytut Studiów Politycznych PAN, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2009). Są tam i bramy, i witanie przez Żydów Armii Czerwonej chlebem i solą. Jak w tej relacji polskiej uczennicy z Zabłudowa:

"Żydzi i Białorusini robili bramy [w Zabłudowie] i wychodzili na spotkanie Armii Czer[onej] z chlebem, solą i kwiatami [...]. Po tygodniu aresztowano w nocy dużo urzędników, do czego przyczynili się Żydzi i milicja, a po aresztowanych wszelki ślad zaginął" (s. 87).

Niektórzy nawet dziwili się składowi tych witających, gdyż nie przypominał on im jakiejś spodziewanej czy wyobrażonej "żydokomuny".

"Właściwie nikogo poza Żydami i Żydówkami nie widziałem wśród witających [Sowietów] - relacjonował aplikant sądowy z Białegostoku - a co było dla mnie dziwne, że nie były to szumowiny komunistyczne, ale większość [była] przyzwoicie i bogato ubrana. Zauważyłem kilku adwokatów Żydów, właścicieli realności. Obok mnie stała grupa mężczyzn [Żydów], do której podszedł jakiś oficer bolszewicki i zapytał, czy w mieście nie ma innej ludności, prócz Żydów" (s. 87).

[9] Jeszcze Brückner w Dodatku do swojego Słownika zastanawiał się, czy judzić "wobec odosobnienia tego słowa (powtarza się w ukraińskiem), może raczej od Judy-Judasza poszło" (Aleksander Brückner, Słownik etymologiczny języka polskiego, Krakowska Spółka Wydawnicza, Kraków 1927, s. 677).

Jednak Bańkowski współcześnie hipotezę tę odrzuca, traktując 'judzić' jako lituanizm. Aczkolwiek dopuszcza, że "ekspansywności tego lituanizmu mogło ewentualnie sprzyjać białorus., ukr. juda 'obłudnik, zdrajca' (od biblijnego imienia apostoła-zdrajcy)" (Andrzej Bańkowski, Etymologiczny słownik języka polskiego, tom 1: A-K, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000, s. 596).

Jeśli więc czuć dziś w tym słowie jakiś powiew antysemityzmu, to zawdzięczamy to wpływowi naszych sąsiadów: Białorusinów i Ukraińców.

Nb. Michał Bilewicz dość ostentacyjnie podkreśla swoje żydowskie pochodzenie. W profilu na platformie X podaje aprobowane zaimki nie tylko w języku angielskim (he/him), ale także alfabetem hebrajskim w jidysz (ער/אים). Toteż każde takie jego "przejechanie kijem po prętach" w znacznym stopniu przyczynia się również do normalizowania hejtu antysemickiego.

Jest to chyba jednak tożsamość stosunkowo świeża. Dziś Bilewicz świętuje Chanukę, ale kiedyś myliły mu się nawet te podstawowe święta żydowskie.

"Michał [Bilewicz]: Nie wydaje mi się, żeby tych wspólnych dla nas [Żydów i Polaków-niekatolików] rzeczy było tak wiele, jak mówisz. Ta mała subtelność - choinka ze szpicem - dobrze ilustruje, czym była «żydokomuna». O ile w resztkach prawdziwie żydowskich rodzin, w Dzierżoniowie i innych miastach Dolnego Śląska, nie było Bożego Narodzenia, bo tam był przecież Pesach, to u nas nic nie było - pozostawała atrapa «normalności», żeby dzieci nie były obciążone innością (Wnuki "żydokomuny", przedruk na Forum Żydów Polskich z numeru specjalnego pisma "Jidełe" z roku 2000).

Święto Pesach nie było oczywiście obchodzone w "prawdziwie żydowskich rodzinach" w miejsce Bożego Narodzenia, ale w miejsce Wielkanocy. W miejsce Bożego Narodzenia była obchodzona właśnie wypadająca w zbliżonym terminie Chanuka.