EBENEZER ROJT

Agata Bielik-Robson zmyśla jak dziecko
albo stan oświeceniowej elity

Kiedy w 1794 r. Immanuel Kant pisze esej na ogłoszony przez "Miesięcznik Berliński" konkurs "Co to jest oświecenie?", nikt jeszcze nie wie dokładnie, czym ono jest. [...] Obecnie lektura tego eseju wręcz napawa wzruszeniem: Kant jest pełen entuzjazmu, opiewa oświecenie jako najlepszy i ostateczny pomysł w historii ludzkości, dający receptę na "wieczysty pokój". [...] Dla Kanta nie ma nic prostszego niż zalecić ludzkości, by wreszcie dorosła: tworzy metaforę dojrzewania racjonalno-duchowego całkiem naturalnie, przenosząc ją ze sfery domowej na społeczną. [...] Analogia ta organizuje kształt całego eseju: tak jak dziecko uczy się w końcu chodzić samo po tym, jak nabiło sobie kilka guzów, upadając - tak człowiek w końcu nauczy się sztuki bycia oświeconym, choć początki mogą być bolesne i trudne. I tak jak główną troską rodzica jest zadbać o usamodzielnienie się pociechy - tak elita oświeceniowa ma za zadanie wyprowadzić ludzkość ze stanu zdziecinnienia, a następnie łagodnie się usunąć, kiedy już misję swą wykona.
- tak Agata Bielik-Robson zaczyna esej Ucieczka od poczytalności [1]. Wszystko to są zmyślenia. Nadto już w pierwszym zdaniu udało się jej od razu zmieścić dwa błędy!

Po pierwsze, Kant nie pisał swojego eseju na konkurs "Miesięcznika Berlińskiego". Takiego konkursu w ogóle nie było. Była dyskusja wywołana pewnym artykułem (nazwisko jego autora i tak nic wam nie powie).

Po drugie zaś - i bez porównania ważniejsze! - Kant nie pisał go w roku 1794, lecz dziesięć lat wcześniej - w roku 1784 [2]. I nie, nie jest to w tym wypadku banalna literówka. Albowiem na następnej stronie Agata Bielik-Robson nawiązuje do tej daty, podkreślając, że już "kilka lat po manifeście Kanta Georg Wilhelm Hegel, razem ze swoim starszym przyjacielem Friedrichem Wilhelmem Schellingiem" (Bielik-Robson, s. 8; wyróżnienie moje) piszą krótki tekst, który dziś uznaje się za najstarszy program niemieckiego idealizmu [3]. A ponieważ datuje się ten program na lata 1796-1797, "kilka lat" minęło, gdy ma się na myśli rok 1794. W rzeczywistości jednak minęło tych lat kilkanaście (a Schelling był od Hegla o pięć lat młodszy).

Ale jakie to w ogóle ma znaczenie, Ebenezerze? - zapytacie. Znowu jakieś drobiazgi? Otóż nie jest bez znaczenia, czy na przykład słowa:

Za sprawą rewolucji, co najwyżej, można pozbyć się indywidualnego despotyzmu oraz tyranii żądnej zysku bądź władzy, ale nigdy nie można [dzięki niej] doprowadzić do prawdziwej reformy sposobu myślenia. Zamiast tego nowe przesądy, tak samo jak stare, będą służyć jedynie prowadzaniu bezmyślnego tłumu jak na sznurku [4].
Kant napisał pięć lat przed zburzeniem Bastylii (jak było naprawdę), czy też pięć lat po tym wydarzeniu (jak w fantazji Agaty Bielik-Robson). Zbyt wiele się działo pod koniec XVIII wieku, by można było bezkarnie mylić się nawet o drobne 10 lat [5].

Trzeba wam także wiedzieć, że w 1784 roku Kant jest dopiero na początku swojej krytycznej drogi. Ogłosił już wprawdzie pierwszą wersję Krytyki czystego rozumu [6] i Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, ale dwie pozostałe Krytyki, Uzasadnienie metafizyki moralności, Religia w obrębie samego rozumu oraz ostateczna wersja Krytyki czystego rozumu są wciąż przed nim. W 1794 wszystkie te dzieła były już napisane, a więc i sam Kant był znacznie potężniejszą figurą. To też nie jest bez znaczenia.

Natomiast w 1784 roku dopiero się rozpędzał i w gruncie rzeczy najbardziej zależało mu na tym (i to jest właściwy temat jego eseju), by filozofowie w Prusach dalej mogli sobie swobodnie filozofować, "wolni od obcego przewodnictwa" i nie zmuszani do respektowania jakiegokolwiek autorytetu. Tymczasem przyjemne (pod tym względem) panowanie Fryderyka Wielkiego miało się już ku końcowi i krytyczny Kant w swojej bezkrytycznej apoteozie tego panowania, miejscami nawet trochę żenującej, próbuje je filozoficznie ugruntować jako trwały wzór dla każdego prawdziwie oświeconego władcy. Ponieważ (jak zapewnia):

posiadamy wyraźne ślady tego, że obecnie stworzone zostało miejsce do swobodnej pracy nad sobą, a także, że stopniowo ulegają zmniejszeniu przeszkody [na drodze] do powszechnego oświecenia czy wyjścia z zawinionej przez człowieka niedojrzałości. Pod tym względem epoka ta jest epoką oświecenia albo stuleciem Fryderyka [7].
Epoka oświecenia albo stulecie Fryderyka? Ano właśnie. I dalej pisze Kant o tym swoim ulubionym Fryderyku następująco:
Jedynie taki [władca], który, sam będąc oświeconym, który nie boi się [własnego] cienia, i jednocześnie dla zagwarantowania publicznego spokoju dysponuje doskonale zdyscyplinowanym licznym wojskiem, może powiedzieć to, na co nie może odważyć się republika: rozmyślajcie, ile tylko chcecie, i nad czym tylko chcecie, lecz bądźcie posłuszni! [8].
Kantowi owo łaskawe monarsze "rozmyślajcie, ile tylko chcecie" - zasadniczo, ma się rozumieć, skierowane do uczonych [9] - najzupełniej w tamtym czasie wystarczało. Toteż w swoim eseju nie tyle opiewał oświecenie (jak fantazjuje Agata Bielik-Robson), ile oświecony absolutyzm Fryderyka Wielkiego, a sformułowanie "wieczysty pokój" (czy też podobne) w ogóle się tam u niego nie pojawia, bo w sąsiedztwie imienia tak militarnie przedsiębiorczego władcy brzmiałoby przecież cokolwiek zgrzytliwie. O projekcie wieczystego pokoju Kant napisze dopiero za jedenaście lat, już w całkiem innej sytuacji politycznej (i wtedy też nieco inaczej oceniać będzie rządy republikańskie) [10].

Wyłącznie kolejną fantazją Agaty Bielik-Robson jest również metafora (rzekomo Kantowska), która dojrzewanie racjonalno-duchowe "całkiem naturalnie" przenosi "ze sfery domowej na społeczną". Kant w swoim eseju nie tylko nie tworzy żadnej takiej metafory ani też analogii do rozwoju dziecka, ale nawet ani razu nie używa słów 'dziecko' czy 'rodzice' [11].

U Kanta nieoświecona ludzkość nie jest bowiem podobna do dziecka, które nie ma rozumu, ale do młodego człowieka, który rozum już wprawdzie ma, ale brak mu jeszcze odwagi, by się nim posługiwać na własny rachunek. Unmündigkeit (niedojrzałość) to nie jest "stan zdziecinnienia", z którego miałaby ludzi wyprowadzać jakaś tajemnicza "oświeceniowa elita" (nb. zdziecinnieć może tylko ten, kto już wcześniej był dojrzały). Bo też Kant nie projektuje w swoim eseju żadnej takiej elity. To znowu tylko bujna fantazja Agaty Bielik-Robson [12].

Dalej także nie obeszło się bez zmyśleń [13].

To nie Robert Musil, "pijąc do Kanta" (Bielik-Robson, s. 9) wyraził przekonanie, że ludzkość jest zdolna "i do skrajnego barbarzyństwa, i do krytyki czystego rozumu". Jest to sformułowanie (nieco kulawo powtórzone) z rozmyślań Ulricha, bohatera Musilowskiego Człowieka bez właściwości, więc jeśli już, to raczej on, postać literacka, "pije do Kanta" [14].

Nie można niczego oprzeć "na słynnej sentencji Tertuliana, jednego z Ojców Kościoła: credo quia absurdum, wierzę, bo jest to absurdalne" (Bielik-Robson, s. 9), bo u Tertuliana takiej sentencji nie ma. Przypisano ją Tertulianowi (nb. na ogół nie zaliczanemu do Ojców Kościoła) bardzo późno, a w tej postaci dopiero w czasach oświecenia. Ot, taki oświeceniowy fake news. Owszem, można u Tertuliana znaleźć sformułowania jakby nieco podobnie brzmiące, ale kto go rzeczywiście czytał, ten wie, że credo quia absurdum w ogóle nie pasuje do jego - tak! - racjonalizmu [15].

Hegel nigdy nie powiedział "tym gorzej dla faktów". To tylko złośliwa plotka, kolejny fake news [16]. Dodatkowym zmyśleniem jest też wiadomość, jakoby "Hegel, wielki idealista za młodu, popadł na starość w depresję, przytłoczony przez «pesymizm intelektu», czyli nadmiar wiedzy odbierający wszelką nadzieję" (Bielik-Robson, s. 9). Było akurat odwrotnie: to w młodości Hegel przeżywał kryzys i popadł w depresję, na starość zaś usposobienie miał na ogół weselsze, jeśli pominąć zgryzoty ze zdrowiem [17].

I na koniec zmyślenie wręcz nieprawdopodobne. Muszę ten passus zacytować w całości, bo mi nie uwierzycie.

Jest taka pojedyncza figura-synekdocha, w której skupia się wielkie rozczarowanie obietnicą oświecenia, tak po stronie wychowanków, jak i wychowawców: jest nią Adolf Eichmann, opisany w słynnym raporcie Hannah Arendt z procesu w Jerozolimie jako absolutne przeciwieństwo wolnej, refleksyjnej, dojrzałej i świadomej etycznie jednostki. Eichmann do końca uważał się za człowieka niewinnego, biernie i posłusznie wypełniającego nakazy swojej wspólnoty, a tym samym "niepoczytywalnego" za popełnione zbrodnie. Wprawdzie twierdził, że jego ulubioną książką, która podnosiła go na duchu w czasie "trudnej pracy" w oświęcimskim obozie, była "Krytyka czystego rozumu" Kanta - ale ewidentnie niewiele z niej zrozumiał (fragment, który doprowadzał Eichmanna do ekstazy, poświęcony był pochwale obowiązku, reszta już komendanta nie obchodziła) (Bielik-Robson, s. 9-10).
W Krytyce czystego rozumu nie ma fragmentu poświęconego pochwale obowiązku, a Eichmann, rzecz jasna, podczytywał sobie Krytykę praktycznego rozumu i coś z niej chyba zrozumiał [18]. Mniejsza już jednak o tego Kanta (choć niektórzy za takie pomylenie obu Krytyk odsyłają studentkę filozofii do poprawki). Ale o jaką trudną pracę Eichmanna "w oświęcimskim obozie" chodzi Agacie Bielik-Robson i dlaczego tytułuje go komendantem? Czyżby wyobraziła sobie, że Eichmann był komendantem KL Auschwitz? Przecież ktoś, kto choć raz przeczytał Eichmanna w Jerozolimie, nie mógłby napisać takiego piramidalnego głupstwa. Więc może jednak nie czytała...

Jeśli zaś nawet nie czytała, mogła to sprawdzić w ciągu kilku minut. Ale nie sprawdziła i zamiast tego wolała znowu coś zmyślić. Jak dziecko [19].

[1] Agata Bielik-Robson, Ucieczka od poczytalności, "Niezbędnik Współczesny" (wydanie specjalne "Polityki") 2019, nr 1, s. 7. Dalej cytuję w nawiasach okrągłych jako Bielik-Robson z podaniem numeru strony. Redaktor tego wydania, Leszek Będkowski, nazywa we wstępie ten esej "pasjonującym (i formalnie pięknym)", a więc chyba go uważnie przeczytał.

[2] I[mmanuel] Kant, Beantwortung der Frage: Was ist Aufklärung?, "Berlinische Monatsschrift", grudzień 1784, s. 481-494. Dalej cytuję jako BM. Prócz tego równolegle jako AA podaję odpowiednie strony ze standardowego wydania Kanta: Kants Werke "Akademie-Ausgabe" Pruskiej Akademii Nauk. W tym wypadku jest to tom VIII: Abhandlungen nach 1781.

[3] Jest to kilka stroniczek bez tytułu napisanych ręką Hegla, więc współautorstwo Schellinga to tylko domniemanie. Niektórzy badacze przypuszczają, że kolejnym współautorem mógł być Friedrich Hölderlin (Hegel, Schelling i Hölderlin przyjaźnili się i mieszkali razem w Tybindze). Bezpośredniego wpływu ten program żadnego nie wywarł, bo drukiem ukazał się dopiero w 120 lat po napisaniu. Polski przekład: G[eorg] W[ilhelm] F[riedrich] Hegel, [Najstarszy program systemu niemieckiego idealizmu], [w:] Idem, Pisma wczesne z filozofii religii, przełożył Grzegorz Sowinski, Wydawnictwo Znak, Kraków 1999, s. 275-277.

[4] Immanuel Kant, Odpowiedź na pytanie; czym jest oświecenie?, przełożył Tomasz Kupś [w:] Idem, Dzieła zebrane, tom VI: Pisma po roku 1781, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012, s. 48. Dalej cytuję jako Kant.

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Durch eine Revolution wird vielleicht wohl ein Abfall von persönlichem Despotism und gewinnsüchtiger oder herrschsüchtiger Bedrückung, aber niemals wahre Reform der Denkungsart zu Stande kommen; sondern neue Vorurtheile werden, eben sowohl als die alten, zum Leitbande des gedankenlosen großen Haufens dienen" (BM, s. 484; AA, s. 36).

[5] Jak zgrabnie ujął to świadek epoki, który nb. zdążył jeszcze prywatnie słuchać Kanta:

"Było to w czasie, kiedy z jednej strony Uczeni niemieccy ubiegali się na wyścigi w doskonaleniu umiejętności filozoficznych; z drugiej Francuzi, obłąkani szałem gminowładztwa, chwytali się na przekorę czystemu rozumowi niedorzecznych urojeń, i za okropnemi gardłowali zbrodniami" (Józef Bychowiec, Sztuka zapobiegania chorobom. Rzecz krótka, ułożona przez lekarzy niemieckich, pomnożona wstępem, wskazaniem przesądów miejscowych względem zachowania zdrowia, pomysłami do higieny religijnej i obszerniejszym wykładem przepisów higienicznych (na okładce inny wariant podtytułu zakończony: ...z dodaniem rozprawy filozoficznej o mocy umysłu przez Kanta), nakładem autora, Wilno 1843, s. 209).

[6] Pisząc swój esej o tym, czym jest oświecenie, Kant po części odwoływał się (niejawnie) do wcześniejszych rozważań z Krytyki czystego rozumu. Kto chciałby się o tym przekonać, niech przeczyta rozdział drugi pierwszego działu Metodologii transcendentalnej zatytułowany "Dyscyplina czystego rozumu ze względu na jego użycie polemiczne", zaczynający się słowami:

"Rozum musi we wszystkich swych przedsięwzięciach sam poddać siebie krytyce i nie może przez żaden zakaz uczynić uszczerbku jej wolności, nie szkodząc sobie samemu i nie ściągając na siebie szkodliwych podejrzeń. Z uwagi na pożytek nie ma tu nic tak ważnego, nic tak świętego, co by się mogło uchylić od tego badania dokonującego kontroli i przeglądu, a nie znającego żadnych względów na autorytet osoby. Na tej wolności opiera się nawet istnienie rozumu, który nie ma dostojności dyktatorskiej, lecz którego wyrok nie jest nigdy niczym innym jak tylko zgodą wolnych obywateli, z których każdy musi móc bez skrępowania wypowiedzieć swe wątpliwości, a nawet swoje veto" (Immanuel Kant, Krytyka czystego rozumu, tom II, z oryginału niemieckiego przełożył oraz opatrzył wstępem i przypisami Roman Ingarden, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1986, s. 479-480; w pierwszym wydaniu Krytyki czystego rozumu są to strony 738-739).

[7] Kant, s. 51-52. Wyróżnienie 'Fryderyka' za pierwodrukiem.

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Allein, daß jetzt ihnen doch das Feld geöffnet wird, sich dahin frei zu bearbeiten, und die Hindernisse der allgemeinen Aufklärung, oder des Ausganges aus ihrer selbst verschuldeten Unmündigkeit, allmählig weniger werden, davon haben wir doch deutliche Anzeigen. In diesem Betracht ist dieses Zeitalter das Zeitalter der Aufklärung, oder das Jahrhundert Friedrichs" (BM, s. 491; AA, s. 40).

[8] Kant, s. 52-53.

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Aber auch nur derjenige, der, selbst aufgeklärt, sich nicht vor Schatten fürchtet, zugleich aber ein wohldisciplinirtes zahlreiches Heer zum Bürgen der öffentlichen Ruhe zur Hand hat, - kann das sagen, was ein Freistaat nicht wagen darf: räsonnirt so viel ihr wollt, und worüber ihr wollt; nur gehorcht!" (BM, s. 493; AA, s. 41).

Wazeliniarstwa pod adresem Fryderyka jest tam zresztą znacznie więcej:

"Tylko jedyny na świecie władca mówi: zastanawiajcie się, ile tylko chcecie [...] sam jest oświecony i zasługuje na to, ażeby wdzięczni współcześni mu, jak i potomni czcili go właśnie jako tego, który pierwszy, przynajmniej w dziedzinie panowania, uwolnił rodzaj ludzki od niedojrzałości [...] jak dotąd żaden monarcha nie przewyższył tego, którego my czcimy (Kant, s. 48, 52).

[9] W innym miejscu Kant (tym razem usposobiony państwowotwórczo) zauważa, że:

"Dla wielu spraw, które wpływają na interesy społeczności, jest niezbędny pewien mechanizm, utrzymujący niektórych członków społeczeństwa w biernym posłuszeństwie tak, aby dzięki zaprowadzonej w ten sposób sztucznej jednomyślności rząd był w stanie realizować publiczne cele lub chociaż chronić je przed zaprzepaszczeniem. Oczywiście, w takim przypadku zastanawianie się nie jest dozwolone, tu raczej trzeba być posłusznym" (Kant, s. 51-52; wyróżnienia moje).

[10] W 1784 roku Kant głosi apologię rządów Fryderyka Wielkiego zapewniających wolność myśli niezbędną do powszechnego oświecenia. Natomiast w roku 1798, zaraz po śmierci króla Fryderyka Wilhelma II (któremu Religia w obrębie samego rozumu jakoś nie przypadła do smaku), Kant wydaje Spór fakultetów, gdzie, owszem, dalej uznaje za dobry znak, że:

"ludowi pozostawiona została wolność wiary; jednakże pochwała ta jest tylko pochwałą rządu. Sam w sobie taki publiczny stan religii nie jest jednak dobry, jeżeli zasada na której się opiera nie prowadzi do powszechności i jedności istotnych zasad wiary, jak tego wymaga pojęcie religii" (Immanuel Kant, Spór fakultetów, przełożył Mirosław Żelazny, [w:] Idem, Dzieła zebrane, tom V: Religia w obrębie samego rozumu, Spór fakultetów, Metafizyka moralności, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2011, s. 233).

Zaraz jednak okazuje się, że jest owo oświecone pojęcie religii bardzo wymagające, więc aby również Żydzi mogli stać się narodem "oświeconym, cnotliwym i zdolnym do przestrzegania wszystkich praw stanu obywatelskiego", bynajmniej nie wystarczy, by myśleli sobie, ile tylko chcą i byli posłuszni. Konieczna jest także "eutanazja judaizmu" (die Euthanasie des Judenthums). Na czym miałaby ona polegać, poczytajcie już sobie sami. Kwestię tę szczególnie polecam uwadze Agaty Bielik-Robson, która kiedyś wyfantazjowała na poczekaniu nowy wspaniały judaizm ["Agata Bielik-Robson rozmawia z Tadeuszem Bartosiem. Część II: A. B.-R. wymyśla nowy wspaniały judaizm"], więc może teraz spróbowałaby go jakoś pogodzić z wyfantazjowanym przez siebie Kantem.

[11] Owszem, pojawia się w eseju Kanta chodzik dla dzieci (Gängelwagen), ale na tyle nieważny, że w polskim przekładzie całkiem zniknął. Akcent pada bowiem nie na "dziecięcość" pasażera takiego chodzika (z której w naturalny sposób się wyrasta), ale na jego tchórzliwość. Nie istnieje zaś żadne naturalne przejście od tchórzostwa do odwagi, gdy idzie o myślenie. Nie nauczy tej odwagi posługiwania się własnym rozumem również żadna oświeceniowa elita ani autorytet, bo skończyć by się to musiało każdorazowo tak, jak w tej znanej scenie z Żywotu Briana, gdy Brian (mesjasz mimo woli) tłumaczy zebranym pod jego domem ludziom, że wszyscy oni są osobnymi jednostkami (individuals), a tłum odpowiada mu chórem: tak, wszyscy jesteśmy osobnymi jednostkami!

[12] Owszem, Kant marginalnie wspomina, że "nawet pośród mianowanych opiekunów wielkiego tłumu zawsze znajdzie się kilku myślących samodzielnie, którzy po zrzuceniu jarzma niedojrzałości będą wokół siebie upowszechniać ducha rozumowej oceny własnej wartości i powołania każdego człowieka do samodzielnego myślenia" (Odpowiedź, s. 48). Niemniej nie jest to żadna elita obdarzona misją pedagogiczną. W najlepszym razie pewna szczęśliwa okoliczność, warunek niewystarczający i nawet niekonieczny. Warunkiem koniecznym jest bowiem (zdaniem Kanta) wyłącznie wolność. "Dla oświecenia nie potrzeba niczego oprócz wolności" (Kant, s. 48). "Zu dieser Aufklärung aber wird nichts erfordert als Freiheit [...]" (BM, s. 484; AA, s. 36).

W innym miejscu Kant pisze jasno: "Mimo to jest jednak możliwe, ażeby publiczność sama się oświeciła (sich selbst aufkläre)" (Kant, s. 48; wyróżnienie moje), czyli liczy na samoemancypację (choć nieco reglamentowaną przez władzę państwową). Ale Agacie Bielik-Robson nic nie przeszkodzi w snuciu najniedorzeczniejszych fantazji: "Cały esej [Kanta] jest więc utrzymany w tonie pedagogicznym" (Bielik-Robson, s. 7).

[13] Drobne bałamuctwa i niechlujstwa odnotowuję już tylko w przypisie, żeby was nie zanudzić.

Słynny (i nie tak znowu obszerny) esej Francisa Fukuyamy Koniec historii nie został u nas przetłumaczony "niemal natychmiast, czyli tuż po 1989 r." (Bielik-Robson, s. 8), ale dopiero po dwóch latach, czyli w średnim tempie, a przekład ukazał się w dość ezoterycznej publikacji. Natomiast rozszerzona wersja książkowa poczekała na wydanie cztery lata.

"Gdyby pozbawić człowieka opieki i ochrony matczynych instytucji - Kościoła, narodu, ojczyzny (ecclesia, natia, patria) [...]" (Bielik-Robson, s. 8). Taka wyliczanka brzmi zgrabnie, ale zamiast natia powinno być natio.

Bestia w wierszu Yeatsa Drugie przyjście, która pełznie w stronę Betlejem, by się narodzić (Slouches towards Bethlehem to be born), to Antychryst poprzedzający drugie przyjście Chrystusa, nie zaś "nowy zdeprawowany człowiek-sierota" (Bielik-Robson, s. 8). Podobnie wcześniejszy obraz anarchii (Mere anarchy is loosed upon the world) nawiązuje do słów św. Pawła z Drugiego listu do Tesaloniczan: "Bo działa już tajemnica bezprawia" (mysterion tes anomias). U Yeatsa są to jednak znaki końca cyklu. The Second Coming cytuję za wydaniem: William Butler Yeats, Michael Robartes and the Dancer, The Cuala Press, Dundrum 1920, s. 19-20.

[14] "Istota ludzka jest bowiem tak samo zdolna do ludożerstwa, jak do krytyki czystego rozumu [...]" (Robert Musil, Człowiek bez właściwości, tom II, przełożyli Krzysztof Radziwiłł, Kazimierz Truchanowski i Janina Zeltzer, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, s. 38 (rozdział 83: "Zawsze dzieje się na obraz i podobieństwo tego, co się działo, albo dlaczego nie zmyśla się historii?"). Ulrich powtarza potem tę myśl niemal tymi samymi słowami w rozmowie z Tuzzim (s. 109; rozdział 91 "Spekulowanie na zniżkę i zwyżkę na giełdzie ducha").

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Denn das menschliche Wesen ist ebenso leicht der Menschenfresserei fähig wie der Kritik der reinen Vernunft [...]" (Robert Musil, Der Mann ohne Eigenschaften 1. Erstes und Zweites Buch, redakcja Adolf Frisé, Rowohlt Taschenbuch 1990, s. 361; rozmowa z Tuzzim s. 414).

[15] Jeden z najlepszych znawców Tertuliana, Eric Osborn, tak pisze o jego racjonalizmie:

"Reason is founded in God who is ever rational, and provides grounds for Tertullian's every argument (including his paradoxes) and for his constant attacks upon his opponents [...]. Ratio is his favourite word. [...] It is equally necessary to show that Tertullian was not a fideist. Not only did he never say, 'credo quia absurdum', but he never meant anything like it and never abandoned the claims of Athens upon Jerusalem" (Eric Osborn, Tertullian. First Theologian of the West, Cambridge University Press 1997, s. 4, 27-28).

Kto chciałby wiedzieć, jak oświeceniowy fake news stał się przesądem niedouczonych filozofów, niech zajrzy do: Peter Harrison, "I Believe Because it is Absurd". The Enlightenment Invention of Tertullian's Credo, "Church History", czerwiec 2017, tom 86, nr 2.

Nb. najprawdopodobniej z tego artykułu korzystał wikipedysta, który współredagował w angielskiej Wikipedii hasło "Credo quia absurdum" i błędnie przypisał Osbornowi słowa "the classic formula credo quia absurdum (even when corrected to quia ineptum) does not represent the thought of Tertullian" [cytat opatrzony przypisem 7]. U Osborna ich nie ma. W rzeczywistości jest to przekład zdania z artykułu Vianneya Décarie, które brzmi: "La formule classique : credo quia absurdum (même corrigée en quia ineptum) ne représente pas la pensée de Tertullien" (Vianney Décarie, Le paradoxe de Tertullien, "Vigiliae Christianae", marzec 1961, tom 15, nr 1, s. 30; w oryginale kursywa podkreśla, że jest to jedna z konkluzji tego artykułu).

[16] Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w DODATKACH: "Hegel, planety i powiedzenie «Tym gorzej dla faktów»".

[17] Niewesołą sytuację młodego Hegla w Jenie jego biograf opisuje tak:

"But as time went on, Hegel's circle of friends shrank as everybody picked up and left for other universities. Hegel came to be more and more isolated, and his wine orders shrank in both volume and quality. Faced with the collapse of everything around him, with inflation rapidly eating away at what little was left of his inheritance, and with the fact that he did not have a salaried position or any real prospect of one, Hegel seems to have gradually and quite understandably begun to sink into a kind of slow, mounting depression. He was coming to the end of his ambitions to be a philosopher or literary figure of any sort, and it was not clear what else was open to him" (Terry Pinkard, Hegel. A Biography, Cambridge University Press 2000, s. 116-117).

Bez perspektyw, pijący samotnie coraz tańsze wino i pogrążający się z wolna w depresji. Natomiast w ćwierć wieku później, w czerwcu 1829, żona Hegla pisała do jego siostry: "10 years younger and 20 years more merry and high-spirited as back then in Nuremberg". Wprawdzie troszkę koloryzowała (Hegel miał już wtedy spore kłopoty gastryczne), niemniej biograf ujmuje jego ówczesną kondycję tak: "Hegel was at the height of his fame and powers, and he was relishing it" (Pinkard, s. 617-618). Może więc nie było aż śpiewająco, ale na pewno nie może być mowy o tym, jakoby "popadł na starość w depresję". Nie może też być mowy o jakimś przytłoczeniu przez "pesymizm intelektu". W 1831 roku, ostatnim roku swojego życia, Hegel z wielką ochotą zabrał się do pracy nad nowym rozszerzonym wydaniem Nauki logiki i przedmowę do niego ukończył na siedem dni przed śmiercią.

[18] "Pierwszy przebłysk mglistej świadomości Eichmanna, że cała sprawa była czymś więcej niż tylko kwestią wypełnienia przez żołnierza rozkazów, których intencja i istota są ewidentnie zbrodnicze - pojawił się podczas śledztwa, kiedy to nagle oświadczył on z wielkim naciskiem, że przez całe życie trzymał się Kantowskich pouczeń moralnych, zwłaszcza zaś Kantowskiej definicji obowiązku. Była to na pozór deklaracja skandaliczna, a także niezrozumiała, gdyż filozofia moralna Kanta tak ściśle wiąże się z ludzką władzą sądzenia, wykluczającą ślepe posłuszeństwo. Oficer prowadzący śledztwo nie nalegał na szczegółowe wyjaśnienie, ale sędzia Raveh - czy to powodowany ciekawością, czy też oburzeniem, że Eichmann ośmielił się przywołać nazwisko Kanta w związku z popełnionymi przez siebie zbrodniami - postanowił zapytać o to oskarżonego. Ku powszechnemu zaskoczeniu Eichmann przytoczył prawie bezbłędnie definicję imperatywu kategorycznego: «Wspominając Kanta, miałem na myśli to, że zasada kierująca moją wolą musi być zawsze taka, żeby mogła stać się zasadą prawa powszechnego» [...]. W toku dalszych wyjaśnień powiedział, że czytał Krytykę praktycznego rozumu. Dodał jeszcze, że od momentu, kiedy otrzymał polecenie wprowadzenia w życie Ostatecznego Rozwiązania, przestał żyć wedle zasad Kanta; że zdawał sobie z tego sprawę, a pocieszał się myślą, iż nie jest już «panem własnych czynów» i nie może «niczego zmienić»" [...] Bez względu na rolę, jaką Kant mógł odegrać w tworzeniu się mentalności «maluczkich», nie ulega najmniejszej wątpliwości, że pod jednym względem Eichmann istotnie postępował według pouczeń Kanta: prawo jest prawem, i nie może być żadnych wyjątków. [...] Owo nieprzejednanie, z jakim podchodził do wykonywania swoich zbrodniczych obowiązków, obciążało go w oczach sędziów bardziej niż cokolwiek innego, dającego się zrozumieć. Ale w jego własnych oczach właśnie nieprzejednanie usprawiedliwiało go, gdyż stłumiło wszelkie resztki głosu sumienia, jakie mogły się w nim jeszcze odzywać. Żadnych wyjątków - oto dowód, że zawsze postępował wbrew własnym «skłonnościom», płynącym z pobudek uczuciowych bądź interesownych i zawsze wykonywał swój «obowiązek»" (Hannah Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przełożył Adam Szostkiewicz, Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, Kraków 1987, s. 174, 176).

Jak widać, Arendt stara się ze wszystkich sił wybronić znającego się na oświeceniu Kanta przed znającym się na Ostatecznym Rozwiązaniu Eichmannem, ale przypominam (przypis 9), że także zdaniem Kanta w oświeconym państwie bywają sytuacje, gdy "zastanawianie się nie jest dozwolone" i "raczej trzeba być posłusznym".

I jeszcze na koniec takie zdanie Kanta z cytowanego już wyżej Sporu fakultetów:

"Słodko jest rozważać możliwości zmiany ustroju państwa tak, by odpowiadał on wymogom rozumu (zwłaszcza w kwestii prawa), jest jednak bezczelnością sugerować [taką zmianę] narodowi, a już rzeczą karygodną podjudzać go, by obalił ustrój obecnie istniejący" (s. 266, przypis a).

[19] Nb. pisanie głupstw o Eichmannie nie jest chyba kompromitujące w oczach dzisiejszej elity. Swego czasu Aleksander Minkowski, pisarz i konfident SB, nazwał Adolfa Eichmanna Rudolfem i nikt w całej wielkiej "Gazecie Wyborczej" tego nie zauważył i nie poprawił, przynajmniej w wydaniu internetowym (strona zarchiwizowana pięć lat później).