EBENEZER ROJT

Robert Tekieli demaskuje Fryderyka Engelsa
albo bolszewicki dekret o nacjonalizacji kobiet

Wykształceni inaczej oburzyliby się - pisze wykształcony jeszcze inaczej Robert Tekieli [1] - gdyby powiedzieć im, że [wspierając LGBT] głoszą marksistowską ideologię. Skąd mają wiedzieć, że w 1884 r. Fryderyk Engels w książce "Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa" uznał monogamiczną rodzinę za szkodliwy przeżytek.
Robert Tekieli napisał to wprawdzie tylko w felietonie - czyli w formie swobodnej, dziś z premedytacją używanej do opowiadania baśni - ale skoro już nieopatrznie przeczytaliście kawałek Tekielego, to teraz będziecie musieli za karę przeczytać kawałek Engelsa. Pocieszcie się jednak, że niezbyt duży, a poza tym dzięki temu wzrośnie poziom waszego marnego (tako rzecze Tekieli) wykształcenia.

Książka Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa [2] (wydana, co nie bez znaczenia, po śmierci Marksa [3]) nie ma dziś prawie żadnej wartości naukowej i można ją traktować wyłącznie jako historyczną ciekawostkę. Engels przeważnie referuje w niej z entuzjazmem poglądy Lewisa Morgana, którego wizja rozwoju cywilizacji jest już przestarzała jak teoria cieplika. Powołuje się też najzupełniej serio na koncepcję matriarchatu Johanna Jakoba Bachofena (matriarchat niestety również wymyślił biały mężczyzna). Wszystko to jednak nie upoważnia nikogo do niefrasobliwego fantazjowania, że według Engelsa "monogamia to skandal". Otóż nie!

Jesteśmy obecnie - to już pisze Fryderyk Engels, który nie miał nawet matury - w przededniu rewolucji społecznej, kiedy dotychczasowe ekonomiczne podstawy monogamii nieuchronnie znikną, tak samo jak jej uzupełnienie - prostytucja. Monogamia powstała ze skoncentrowania większych bogactw w jednym ręku, a mianowicie w ręku mężczyzny - i z konieczności przekazania tych bogactw w spadku dzieciom tego mężczyzny, a nie żadnego innego. Do tego była potrzebna monogamia kobiety, a nie mężczyzny, ta monogamia kobiety zatem absolutnie nie przeszkadzała jawnej lub ukrytej poligamii mężczyzny. Nadchodząca rewolucja społeczna przez przekształcenie we własność społeczną przynajmniej przytłaczającej większości trwałych, dających się przekazać w dziedzictwie bogactw - środków produkcji - sprowadzi do minimum całą tę troskę o dziedzictwo. Skoro zaś monogamia powstała z przyczyn ekonomicznych, powstaje pytanie, czy zniknie ona, gdy znikną te przyczyny?

Można by nie bez słuszności odpowiedzieć: monogamia nie tylko nie zniknie, lecz wówczas dopiero zostanie urzeczywistniona w całej pełni, gdyż wraz z przekształceniem środków produkcji we własność społeczną zniknie również praca najemna, proletariat, a więc dla pewnej - statystycznie obliczalnej - ilości kobiet zniknie konieczność oddawania się za pieniądze. Prostytucja zniknie, monogamia zaś, zamiast zginąć, stanie się wreszcie rzeczywistością - także i dla mężczyzn (Engels, s. 87; wyróżnienia moje).

Będzie to bowiem monogamia wyrastająca ze swobodnej decyzji dwojga osób, w związku z czym Engels snuje potem rozważania o naturze "indywidualnej miłości płciowej" i pisze o niej niemal jak jakiś, za przeproszeniem, religiancki kołtun:
Ponieważ jednak miłość płciowa jest z natury swej wyłączna - chociaż dzisiaj tę wyłączność widzimy jedynie wśród kobiet - to małżeństwo oparte na miłości płciowej jest z natury swej małżeństwem pojedynczej pary (Engels, s. 93; wyróżnienia moje) [4].
"Z natury swej wyłączna"! Czyli żadne tam poliamoryzmy, panseksualizmy, czy inne burżuazyjne dewiacje. I nie muszę chyba dodawać, że ta "pojedyncza para" to dla Engelsa była "z natury" wyłącznie para męsko-damska [5].

Tyle o monogamii według Engelsa.

Naturalnie tej bajki o Engelsie, rzekomo uważającym monogamię za skandal, Tekieli sam nie wymyślił, a jedynie powtórzył zmyślenie krążące po świecie. Powtórzył zaś po to, by zaraz gładko przejść do rewelacji jeszcze bardziej oburzającej. Ci "wykształceni inaczej", którzy nie czytali Engelsa, nie wiedzą bowiem - pisze dalej Tekieli, który też Engelsa nie czytał - jakie bezeceństwa jego myśl zainspirowała.

Nie mają pojęcia, że w 1918 r. bolszewicy zgodnie z opartą na przemyśleniach Engelsa dyrektywą Trockiego w kolejnych zdobywanych rosyjskich miastach ogłaszali dekret o nacjonalizacji i dystrybucji kobiet. Skasowanie takich pojęć jak "moja żona", "mój mąż" komuniści osiągali za pomocą losowania. Kobieta musiała przez kwartał żyć z mężczyzną, który ją wylosował. Do następnego losowania. Obywatele mężczyźni mieli też "prawo korzystać z kobiety nie częściej niż cztery razy w tygodniu i nie dłużej niż przez trzy godziny". Chodziło o młode dziewczyny w wieku od 16 do 25 lat (Tekieli, s. 64).
Tymczasem to właśnie Robert Tekieli najwyraźniej nie ma pojęcia, że ten bolszewicki dekret o nacjonalizacji i dystrybucji kobiet to kolejna baśń, fałszywka, fake news. Nie było żadnych losowań, przymusowych kwartałów, żadnych harmonogramów korzystania przez obywatela mężczyznę z obywatelki kobiety etc. Wszystko to mistyfikacja [6].

Rzekomo odnaleziono ten dekret w czasach rozpadu Związku Radzieckiego w jakichś archiwach. Czasem dla większego fasonu są to nawet "archiwa KGB". Tę wersję powtarza na przykład pewien rosyjski seksuolog (!) w mocno bałamutnym łotewskim filmie Seks w ZSRR. Prawda i obłuda [7]. Ale nie, nie odnaleziono. W najlepszym wypadku są to tylko sensacyjne artykuliki ze starych gazet.

Nie znaczy to, rzecz jasna, że do żadnych ekscesów wtedy nie dochodziło. Sama rewolucja była jednym wielkim ekscesem, pełnym przemocy i gwałtów. Lenin nie miał nic przeciwko łagrom dla przeciwników rewolucji, ale akurat prób "nacjonalizacji kobiet" nie aprobował i kazał sprawdzać nawet błahe (w porównaniu do innych krzywd) skargi [8]. Nb. o ile z łagrów, w końcu instytucji utajnianej w najwyższym stopniu, zachowało się mnóstwo relacji, o tyle próżno szukać wspomnień obywatelek kobiet wylosowanych przez przypadkowego obywatela mężczyznę w ramach dekretu o nacjonalizacji.

A jeśli nawet jakieś skromne ekscesy obyczajowe tu i ówdzie się pojawiały, to nie potrwało to długo. Już w 1924 roku Aron Załkind, autor Dwunastu płciowych przykazań rewolucyjnego proletariatu, ustalił, że rewolucyjnego proletariusza obowiązuje przed ślubem wstrzemięźliwość płciowa. "A co szkodliwego - powiedzą nam - w aktywności płciowej przed ślubem? Szkodliwe jest to, że taka aktywność płciowa jest niezorganizowana [...]" [9]. Odtąd więc wypadało być zorganizowanym także i w tej sferze. Później skończyły się łatwe rozwody za trzy ruble, a jeszcze później organizacje partyjne zaczęły wtrącać się do aktywności płciowej towarzyszy, którzy (niczym jacyś rozpustni burżuje) nie dochowywali wierności swoim towarzyszkom żonom.

Opowieści o bolszewikach nacjonalizujących kobiety mają więc generalnie tyle wspólnego z rzeczywistością, co opowieści o feudałach egzekwujących prawo pierwszej nocy [10]. Źródła wprawdzie żadne albo marne, ale wyobraźnia i tak żywi się tym, że nie można absolutnie wykluczyć, że jednak ktoś, kiedyś, gdzieś, chociaż trochę..., choć po bliższym zbadaniu zwykle i tak okazuje się, że chodzi o historyjkę dorobioną post factum do banalnych w czasach zamętu gwałtów i rozbojów.

W dodatku opowieści o tym, jak to w socjalizmie żony będą wspólne, utrwaliły się w ludzkiej wyobraźni na długo przed rewolucją. Zawsze też chętnie się na nie oburzano, bo przecież równocześnie były tak ekscytujące. Nawet nieco safandułowaty Ignacy Rzecki odnotował tę ciekawostkę w swoim pamiętniku już pod koniec lat 70. XIX wieku:

Młodzieniec ten [Mraczewski] dowodził mi, przytaczając nazwiska ludzi podobno bardzo mądrych, że wszyscy kapitaliści to złodzieje, że ziemia powinna należeć do tych, którzy ją uprawiają, że fabryki, kopalnie i maszyny powinny być własnością ogółu, że niema wcale Boga, ani duszy, którą wymyślili księża, aby wyłudzać od ludzi dziesięcinę. Mówił dalej, że jak zrobią rewolucję (on z trzema "prykaszczykami"), to od tej pory wszyscy będziemy pracowali tylko po ośm godzin, a przez resztę czasu będziemy się bawili, mimo to zaś, każdy będzie miał emeryturę na starość i darmo pogrzeb. Wreszcie zakończył, że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi, kiedy wszystko będzie wspólne: ziemia, budynki, maszyny, a nawet żony.

Ponieważ jestem kawalerem (nazywają mnie nawet starym) i piszę ten pamiętnik bez obłudy, przyznam więc, że mi się ta wspólność żon trochę podobała. Powiem nawet, że nabrałem niejakiej życzliwości dla socjalizmu i socjalistów. Po co oni jednak koniecznie chcą robić rewolucję, kiedy i bez niej ludzie miewali wspólne żony? [11].

Cóż, komuniści naobiecywali ludziom bardzo wiele najprzeróżniejszych atrakcji. Ot, obiecanki... Niemniej niektórzy do dziś pielęgnują złudzenia, że przynajmniej z tymi wspólnymi żonami dotrzymali słowa [12] [12a].

Naprawdę jednak także i to - podobnie jak zdobycie kiełbasy czy papieru toaletowego - zależało zawsze przede wszystkim od indywidualnej przedsiębiorczości.

[1] Robert Tekieli, To jest inwazja, "Sieci" 5-11 października 2020, nr 41, s. 64. Dalej cytuję jako Tekieli.

[Dopisek] Może to tylko niezobowiązujące przekomarzanki między dawnymi kolegami z "bruLionu", ale po przeczytaniu poniższego wspomnienia, wyrozumialej patrzę na umysłowe przygody Roberta Tekielego:

"Z Tekielim było tak, że jeśli ja mówiłem brzydkie słowo, to on mówił: «O nie, nie, nie. Mów to wyraźniej i głośniej. Nie umiesz nawet kląć». Tekieli był bardziej anarchistyczny niż każdy z nas, bardziej punkowy niż każdy z nas, przeczytał więcej niż każdy z nas. Szanował nasze indywidualności, ale tylko na tej zasadzie, że mógł coś z nich wziąć. I to już było jego. Bluźnił strasznie przeciwko Bogu i dobrze, że go pokarało. Ale czemu aż tak?" (Marcin Świetlicki, Nieprzysiadalność. Autobiografia, rozmawia Rafał Księżyk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017; korzystałem z wydania elektronicznego przygotowanego prze eLiterę, cytat z rozdziału szóstego "Moment dziejowy").

Wiele wyjaśnia też przerażające późne wyznanie samego bluźniercy:

"Z nudów, mając dziewięć lat, w czasie długiej choroby przeczytałem 13-tomową Encyklopedię PWN" (Robert Tekieli, Durfy, "Sieci" 28 czerwca-4 lipca 2021, nr 26, s. 66).

[2] Fryderyk Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa. W związku z badaniami Lewisa H. Morgana, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 21, Książka i Wiedza, Warszawa 1969. Jest to przejrzany i poprawiony przekład J. F. Wolskiego [Ludwika Krzywickiego]: Fr. Engels, Początki cywilizacyi. Na zasadzie i jako uzupełnienie badań Lewisa H. Morgana, Paryż - Lipsk 1885. Dalej cytuję jako Engels.

[3] Nie bez znaczenia, bo Engels, jakby wyzwolony spod kurateli Marksa, często mitygującego jego nadmierny entuzjazm, w paru miejscach dał się temu entuzjazmowi ponieść. Na przykład w poniższej pochwale ustroju rodowego, przedstawionego zresztą - za Morganem - w dość bajeczny sposób:

"Jak wspaniały jest ten ustrój rodowy przy całej swej dziecinnej prostocie! Bez żołnierzy, żandarmów i policjantów, bez szlachty, królów, namiestników, prefektów i sędziów, bez więzień, bez procesów - wszystko idzie swym normalnym trybem. Wszelkie spory i zatargi rozstrzyga ogół tych, których to dotyczy: ród lub plemię, lub poszczególne rody między sobą. Jako ostateczny, rzadko stosowany środek grozi krwawa zemsta, której cywilizowaną formą, obciążoną wszystkimi zaletami i wadami cywilizacji, jest nasza kara śmierci. I chociaż spraw wspólnych jest daleko więcej niż w naszych czasach - gospodarstwo domowe szeregu rodzin jest wspólne i komunistyczne, ziemia jest własnością plemienia, tylko ogródki przydzielane są czasowo oddzielnym rodzinom - nie ma tam jednak ani śladu naszego rozgałęzionego i zawikłanego aparatu administracyjnego. Rozstrzygają zainteresowani, a w większości wypadków odwieczny zwyczaj już z góry wszystko uregulował. Biednych i potrzebujących nie może być - komunistyczne gospodarstwo i ród znają swe obowiązki względem starych, chorych i okaleczonych na wojnie. Wszyscy są równi i wolni - również kobiety. Nie ma tu jeszcze miejsca na niewolników, na ogół nie ma go również na ujarzmienie obcych plemion. [...] A jakich mężczyzn i kobiety wychowuje takie społeczeństwo, świadczy podziw wszystkich białych, którzy się stykali z niezdemoralizowanymi Indiami, dla godności osobistej, prawości, siły woli i męstwa tych barbarzyńców. [...]

Tak wyglądali ludzie i społeczeństwo ludzkie, zanim nastąpił podział na różne klasy. I jeśli porównamy ich położenie z położeniem olbrzymiej większości dzisiejszych ludzi cywilizowanych, to okaże się, że odległość między dzisiejszym proletariuszem i drobnym chłopem a dawnym wolnym członkiem rodu jest ogromna" (Engels, s. 108-109).

Ktoś, komu podsunie się wyłącznie taki cytat, łatwo uwierzy w popularną bajkę, jakoby Marks z Engelsem od początku planowali powrót społeczeństwa do stanu wspólnoty pierwotnej. Tymczasem następująca po tej pochwale ustroju rodowego pointa ma zupełnie inną wymowę:

"To jedna strona. Ale nie zapominajmy, że organizacja ta była skazana na zagładę. [...] Ustrój rodowy w okresie swego rozkwitu, taki, jaki widzieliśmy w Ameryce, implikuje nadzwyczaj słabo rozwiniętą produkcję, a więc nadzwyczaj nieliczną ludność zamieszkującą olbrzymie terytorium oraz zupełne niemal panowanie nad człowiekiem otaczającej go przyrody, obcej mu i niezrozumiałej, co odzwierciedla się w dziecinnych wyobrażeniach religijnych. [...] Jakkolwiek ludzie tej epoki imponują nam teraz, nie różn[i]ą się oni jeden od drugiego; jak mówi Marks, wiszą oni jeszcze na pępowinie wspólnoty pierwotnej. Potęga tej wspólnoty pierwotnej musiała być złamana - i została złamana" (Engels, s. 109-110).

Czego by złego o Marksie nie mówić, z pewnością nie marzył on o ustroju implikującym "nadzwyczaj słabo rozwiniętą produkcję" oraz mentalność odzwierciedlającą się w "dziecinnych wyobrażeniach religijnych".

[4] Dla koneserów to kołtuńskie zdanie jeszcze raz w oryginale:

"Da nun die Geschlechtsliebe ihrer Natur nach ausschließlich ist - obwohl sich diese Ausschließlichkeit heutzutage nur in der Frau durchweg verwirklicht -, so ist die auf Geschlechtsliebe begründete Ehe ihrer Natur nach Einzelehe" (Friedrich Engels, Der Ursprung der Familie, des Privateigentums und des Staats. Im Anschluß an Lewis H. Morgans Forschungen, [w:], Karl Marx, Friedrich Engels, Werke, tom 21, Dietz Verlag, Berlin 1962, s. 82).

[5] Owszem, Engels uważał, że w przyszłości "z całą pewnością odpadną od monogamii te wszystkie cechy charakterystyczne, które zostały na niej wyryte na skutek jej pochodzenia ze stosunków własności: po pierwsze, przewaga mężczyzny, po wtóre, nierozerwalność małżeństwa" (Engels, s. 94; wyróżnienie moje). Ale pogląd ten, niegdyś śmiały, obecnie niemal nikogo już nie porusza. Jak można było się nie tak dawno przekonać, ćwierć wieku małżeństwa, obfitującego w dzieci i miłosne wyznania, to dziś nawet dla instytucji religijnej uważanej za konserwatywną żadna przeszkoda, by się rozejść i zawrzeć kolejny, znów z fanfarami pobłogosławiony związek.

[6] Rzecz jest od dawna znana, więc nie będę mechanicznie powtarzał po innych. Kto chciałby o tej mistyfikacji wiedzieć więcej, niech przeczyta artykuł Aleksieja Wielidowa "Dekret" o nacjonalizacji kobiet. Historia mistyfikacji (Алексей Велидов, "Декрет" о национализации женщин. История одной мистификации, "Московские новости" 1990, nr 8; dostępny tutaj). Pełny tekst jednej z wersji tego "dekretu" można znaleźć tutaj. Historycy wprawdzie spierają się, czy był to tylko żart, czy może jednak bardziej prowokacja i kto naprawdę był jej autorem. Wszyscy jednak zgadzają się, że żadna władza sowiecka ani tego "dekretu" nie wydała, ani - może poza paroma lokalnymi watażkami - nie próbowała stosować.

[7] Tytuł oryginalny: Dubultā dzīve. Sekss un PSRS (2017, reżyseria Ināra Kolmane). Wypowiedź seksuologa Lwa Szczegłowa w okolicach 9 minuty.

[8] W lutym 1919 roku doniesiono Leninowi, że we wsi Mediany (a więc rzecz dzieje się nadzwyczaj lokalnie) miejscowy kombied (комбед, комитет бедноты - komitet biednych chłopów; miała ta instytucja bardzo krótki żywot) przydziela sobie oraz znajomkom młode dziewczyny. To jeszcze pół biedy, ale wiejską społeczność najbardziej zbulwersował fakt, że nikt wcześniej nie zapytał o zgodę ich rodziców (rodziców, nie dziewczyny!). Po zbadaniu rzecz okazała się plotką (rewolucje społeczne to świetna okazja do prywatnych porachunków), badanie zaś było wnikliwe, czekistowskie, bo Lenin osobiście wysłał telegram do symbirskiej Czeki, że jeśli zarzut się potwierdzi, trzeba łajdaków szybko i surowo ukarać.

Dla koneserów cały telegram Lenina w oryginale:

"10 февраля 1919 г.

Симбирск

Губисполкому

Копия ЧК

Получил жалобу Кумысникова, Байманова, Рахимовой, что комбед деревни Медяны Чимбелевской волости Курмышского уезда ввел национализацию женщин. Немедленно проверьте строжайше, если подтвердится, арестуйте виновных, надо наказать мерзавцев сурово и быстро и оповестить все население. Телеграфируйте исполнение.

Предсовнаркома Ленин" (В. И. Ленин и ВЧК. Сборник документов (1917–1922), Политиздат, Moskwa 1987, s. 121-122; dokument nr 136).

[9] Wstrzemięźliwość przed ślubem to przykazanie numer dwa. Dla koneserów trochę większy kawałek w oryginale:

"II. Необходимо половое воздержание до брака, а брак лишь в состоянии полной социальной и биологической зрелости (т. е. 20-25 лет) - вторая половая заповедь пролетариата.

А что же вредного, скажут нам, в половой активности до брака? Вредно то, что подобная половая активность неорганизованна, связана со случайным половым объектом, не регулируется прочной симпатией между партнерами, подвержена самым поверхностным возбуждениям, то есть характеризуется как раз теми чертами, которые, как увидим ниже, должны быть безусловно и беспощадно истребляемы пролетариатом в своей среде" (А[рон] Б[орисович] Залкинд, Двенадцать половых заповедей революционного пролетариата, [w:] Философия любви, tom 2, zebrał А[лександр] А[рхипович] Ивин, Издательство политической литературы, Moskwa 1990, s. 338).

[10] Nie muszę chyba przypominać, że barwne opowieści o prawie pierwszej nocy (ius primae noctis) to też w lwiej części zmyślenia. I to późne: na ogół ubarwiające oświeceniową antyfeudalną propagandę, której ślad znaleźć można nawet w Weselu Figara. Wszystko to dobrze wiadomo już od grubo ponad stu lat, czyli od czasów monografii Karla Schmidta Jus primae noctis. Eine geschichtliche Untersuchung (Herder'sche Verlagshandlung, Fryburg Bryzgowijski 1881). Jest to gruntowne niemieckie dzieło (sam spis wykorzystanych książek liczy - w czasach przedinternetowych! - przeszło trzydzieści stron drobnym drukiem; s. XIII-XLIII), a mimo to bajki o feudałach, którzy regularnie rozdziewiczają świeżo poślubione żony swoich poddanych (i to pod okiem miejscowego biskupa), wciąż raz po raz odżywają. Kto wolałby poczytać na ten temat coś świeższego, niech zajrzy do monografii Alaina Boureau (dostępnej także w przekładzie angielskim): Le droit de cuissage. La fabrication d'un mythe, XIIIe-XXe siècle, Albin Michel, Paryż 1995.

Nb. Katarzyna Surmiak-Domańska, reporterka "Gazety Wyborczej", nie tylko wierzy w istnienie prawa pierwszej nocy - i to jeszcze w czasie I wojny światowej! - ale nawet ma na to dowód.

"Gdy czytamy o plantatorach gwałcących niewolnice, które właśnie wyszły za mąż (za niewolników), trudno nie pomyśleć o słynnym prawie pierwszej nocy, kiedy pan miał prawo posiąść oblubienicę wasala w zamian za pozwolenie na odstrzał zwierza z porożem w swoich lasach. To prawo funkcjonowało oficjalnie w katolickiej Europie w czasach feudalnych, a nieoficjalnie dużo dłużej. Także w Polsce. Pisarka Tamara Bołdak-Janowska w «Rzeczach uprzyjemniających. Utopii» przywołuje własne wywiady ze starymi chłopkami, które chodziły na przymusowe rozdziewiczanie do dworu jeszcze w czasie I wojny światowej" (Katarzyna Surmiak-Domańska, Ten pociąg dalej nie pojedzie?, "Gazeta Wyborcza", 19 sierpnia 2017).

Tyle że książka Bołdak-Janowskiej to powieść, fantazja, zmyślenie. Odróżnienie fikcji od rzeczywistości to najwyraźniej nieustający problem polskiej szkoły reportażu.

[11] Bolesław Prus, Lalka, "Kurjer Codzienny" 1888, nr 13, s. 1. Cytuję za pierwodrukiem gazetowym, ponieważ z pierwodruku książkowego ustęp ten wypadł za sprawą cenzury. Przywrócono go dopiero w wydaniach po 1935 roku.

[12] [Dopisek] Ale akurat wspólności żon Marks z Engelsem nie obiecywali. Zdecydowałem się przypomnieć chociaż w przypisie tę oczywistość, ponieważ niektórzy do dziś wierzą, że jednak obiecywali - i to nie byle gdzie, bo już w Manifeście komunistycznym.

"Marks z Engelsem bynajmniej nie żartowali, kiedy w Manifeście komunistycznym zapowiadali wspólnotę żon - co dziś większość marksistów taktownie przemilcza" (Grzegorz Braun, System - od Lenina do Putina. O teorii i praktyce sowietyzmu rozmawiają Grzegorz Braun i Rafał Otoka-Frąckiewicz, Fronda, Warszawa 2019; korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej na zlecenie wydawcy; cytat z rodziału "Rozmowa IV. O wątkach pornograficznych i demograficznych").

W rzeczywistości obiecywali coś zupełnie innego:

"Ale wy, komuniści, chcecie wprowadzić wspólność żon - wrzeszczy chórem cała burżuazja.

Burżua widzi w swej żonie zwykłe narzędzie produkcji. Słyszy, że narzędzia produkcji mają być wspólnie użytkowane, i naturalnie nie może sobie wyobrazić nic innego niż to, że ten sam los spotka także kobiety.

Nie domyśla się, że chodzi właśnie o to, by znieść taką sytuację kobiety, w której jest ona zwykłym narzędziem produkcji.

Nie ma zresztą nic śmieszniejszego niż wysoce moralne oburzenie naszych burżua z powodu rzekomej (angebliche) oficjalnej wspólności żon u komunistów. Komuniści nie mają potrzeby wprowadzać wspólności żon, istniała ona niemal zawsze.

Nasi burżua, nie zadowalając się tym, że mają do dyspozycji żony i córki swych robotników - nie mówiąc już o prostytucji oficjalnej - znajdują szczególną przyjemność we wzajemnym uwodzeniu swoich małżonek.

Małżeństwo burżuazyjne jest w rzeczywistości wspólnością żon. Komunistom można by zarzucić co najwyżej, że na miejsce obłudnie zamaskowanej wspólności żon chcieliby wprowadzić oficjalną, otwartą. Rozumie się zresztą samo przez się, że ze zniesieniem obecnych stosunków produkcji zniknie również wynikająca z nich wspólność kobiet, tzn. prostytucja oficjalna i nieoficjalna" (Karol Marks, Fryderyk Engels, Manifest Partii Komunistycznej, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 4, Książka i Wiedza, Warszawa 1962, s. 532-533).

Jeśli więc już mieć do tego wywodu Marksa i Engelsa jakieś zastrzeżenia, to raczej do ich naiwnej wiary, że zmiana stosunków produkcji doprowadzi do zniknięcia prostytucji.

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Aber ihr Kommunisten wollt die Weibergemeinschaft einführen, schreit uns die ganze Bourgeoisie im Chor entgegen.

Der Bourgeois sieht in seiner Frau ein bloßes Produktionsinstrument. Erhört, daß die Produktionsinstrumente gemeinschaftlich ausgebeutet werden sollen, und kann sich natürlich nichts anderes denken, als daß das Los der Gemeinschaftlichkeit die Weiber gleichfalls treffen wird.

Er ahnt nicht, daß es sich eben darum handelt, die Stellung der Weiber als bloßer Produktionsinstrumente aufzuheben.

Übrigens ist nichts lächerlicher als das hochmoralische Entsetzen unsrer Bourgeois über die angebliche offizielle Weibergemeinschaft der Kommunisten. Die Kommunisten brauchen die Weibergemeinschaft nicht einzuführen, sie hat fast immer existiert.

Unsre Bourgeois, nicht zufrieden damit, daß ihnen die Weiber und Töchter ihrer Proletarier zur Verfügung stehen, von der offiziellen Prostitution gar nicht zu sprechen, finden ein Hauptvergnügen darin, ihre Ehefrauen wechselseitig zu verführen.

Die bürgerliche Ehe ist in Wirklichkeit die Gemeinschaft der Ehefrauen. Man könnte höchstens den Kommunisten vorwerfen, daß sie an Stelle einer heuchlerisch versteckten eine offizielle, offenherzige Weibergemeinschaft einführen wollten. Es versteht sich übrigens von selbst, daß mit Aufhebung der jetzigen Produktionsverhältnisse auch die aus ihnen hervorgehende Weibergemeinschaft, d. h. die offizielle und nichtoffizielle Prostitution, verschwindet" (Karl Marx, Friedrich Engels, Manifest der Kommunistischen Partei, [w:], Karl Marx, Friedrich Engels, Werke, tom 4, Dietz Verlag, Berlin 1977, s. 478-479).

Nb. Grzegorz Braun nie tylko nie przeczytał Manifestu komunistycznego, ale nie opanował nawet elementarza tropiciela spisków i na przykład myli rozmówcę generała Jaruzelskiego, Davida Rockefellera, z jego ojcem ("David Rockefeller junior. Junior, ale... już wtedy nie młodzieniaszek"). Otóż Davida Rockefellera nikt nie nazywał juniorem, bo nie było takiej potrzeby. Junior (Jr.) to był ojciec Davida, John Davison Rockefeller, bo trzeba go było odróżnić od jego ojca (a dziadka Davida), też Johna Davisona Rockefellera. Owszem, istnieje również David Rockefeller Jr. - to syn tego Davida Rockefellera - ale to nie on coś tam knuł w 1985 roku w Rockefeller Center z generałem Jaruzelskim. Wypadałoby znać się na Rockefellerach, gdy chce się odkryć, kto naprawdę rządzi światem (cytat z rozdziału "Rozmowa XXIV. O karnawale Solidarności i towarzyszu generale"). Podobnych felerów - elementarnych i nudnych - jest zresztą w tej książce znacznie więcej.

[12a] I jeszcze jeden dopisek dla wykształconych inaczej. Otóż wszystkie te wdzięczne motywy - wspólność kobiet, zniesienie rodziny i nawet te losowania ustalające kto z kim - wprawdzie trudno znaleźć u Marksa czy Lenina, ale za to bez trudu można je znaleźć u Platona, wielce poważanego przez licznych Ojców Kościoła ("Platon, natchniony przez Judejczyków" - pisze w Kobiercach (I, 10, 2) Klemens Aleksandryjski; "Co się jednak tyczy Platona [...], to osobiście nie mam wątpliwości, że należy go stawiać nie tylko ponad bohaterami, lecz nawet ponad samymi bogami" - pisze w dziele O państwie Bożym (ks. II, r. 14, 2) święty Augustyn). To teraz poczytajcie, co ten natchniony Platon sobie umyślił:

"- Za tym prawem - dodałem [dodaje Sokrates, który jest głosem Platona] - idzie prawo drugie, i za wszystkimi poprzednimi moim zdaniem, takie:

- Jakie? [pyta Glaukon]

- Że kobiety wszystkie powinny być wspólną własnością tych mężczyzn, a prywatnie, dla siebie, żaden nie powinien mieszkać z żadną. I dzieci też powinny być wspólne, i ani ro­dzic nie powinien znać swego potomka, ani syn rodzica.

- To - powiada - większe od tamtego. Jeszcze trudniej będzie ludziom uwierzyć w jego możliwość i w pożytek.

- Ja nie myślę - dodałem - żeby miały być spory o pożytek, czy to nie jest największym dobrem, żeby kobiety były wspólną własnością i wspólną własnością dzieci, jeżeli to tylko rzecz możliwa. [...]

- Potrzeba przecież - odpowiedziałem - wobec tego, cośmy uchwalili, żeby najlepsi mężczyźni obcowali z najlepszymi kobietami jak najczęściej, a najgorsi z najlichszymi jak najrzadziej, i potomków z tamtych par trzeba chować, a z tych nie, jeżeli trzoda ma być pierwszej klasy. A o tym wszystkim nie ma wiedzieć nikt, tylko sami rządzący, jeżeli znowu trzoda strażnicza ma być jak najbardziej wolna od rokoszów i rozłamów. [...]

- I losowania jakieś - uważam - trzeba będzie chytrze urzą­dzać. Tak, żeby ten gorszy mężczyzna o każdy swój związek obwiniał los, a nie rządzących.

- Bardzo chytrze - powiada.

- A młodym ludziom, którzy się odznaczą na wojnie albo gdzieś indziej, trzeba dawać podarunki i nagrody, a między innymi częstsze pozwolenia na stosunki z kobietami, aby - i to pod tym pozorem - jak największa ilość dzieci po nich została" (Państwo, 457c-457d, 459e-460b; przekład Władysława Witwickiego).