EBENEZER ROJT

Ogród i wróżki
Motto Boga urojonego Richarda Dawkinsa

Artura obudziły odgłosy kłótni. Wstał i poszedł do centrali dowodzenia. Ford wymachiwał rękami w powietrzu.

- Zaphod, jesteś szalony! - wołał. - Magrathea to mit, bajka, historyjka, którą rodzice opowiadają wieczorami dzieciom, jeśli chcą, by zostały ekonomistami, to...

- Właśnie jesteśmy na jej orbicie - obstawał przy swoim Zaphod. [...] Był zły na Forda za jego sceptycyzm. Magrathea! - Za kilka sekund powinniśmy zobaczyć, jak... Teraz! [...]

Ford, patrząc na rozgrywający się przed nimi spektakl, płonął z podniecenia, ale ekscytował się wyłącznie tym, że zobaczy nową i dziwną planetę. Lubił oglądać świat, jaki jest, i nieco go złościło, że Zaphod, by odczuć zadowolenie, musi ubarwiać odkrycie niedorzecznymi majakami. Nonsens z Magratheą wydawał się dziecinny. Nie wystarczy zobaczyć, że ogród jest piękny, trzeba wmawiać sobie, że mieszkają w nim wróżki?

Artur Dent, Ford Prefect i Zaphod Beeblebrox to bohaterowie powieści Douglasa Adamsa Autostopem przez Galaktykę [1]. Zostawię ich teraz, jak pędzą w statku kosmicznym o napędzie nieprawdopodobieństwa, bo w tej notce nie o nich jednak chodzi, ale o to ostatnie zdanie, które Richard Dawkins, papież ateizmu i ewolucjonizmu, lekkomyślnie wybrał na motto Boga urojonego.

Polski tłumacz Boga nie uzgodnił swojego przekładu z wcześniejszym przekładem powieści Adamsa, więc u niego motto brzmi nieco inaczej:

Czy nie starczy, że ogród jest piękny? Czy muszą w nim jeszcze mieszkać wróżki? [2].
Każda z tych wersji na tyle wiernie oddaje sens angielskiego oryginału [3], że możecie sobie wybrać tę, która bardziej wam się podoba. Nie ma to większego znaczenia. Problemem jest właśnie ten oryginalny sens.

Już samo "czy nie starczy / nie wystarczy zobaczyć" (Isn't it enough to see...), wydaje się dość zaskakujące w książce kogoś, kto przez całe życie z zapałem opowiadał ludziom o ewolucji, której przecież żadną miarą nie da się, ot tak, po prostu zobaczyć w ogrodzie naszego świata. Czego by o teorii Darwina nie sądzić, jej wymyślenie wymagało jednak sporej pracy intelektualnej.

Jeśli zaś powinno nam wystarczyć, że ogród jest piękny, to tym bardziej nie wiadomo, dlaczego mielibyśmy jeszcze doszukiwać się w nim śladów ewolucji (albo czegokolwiek innego). Takie zaglądanie pod podszewkę ogrodu może przecież jedynie zniszczyć jego piękno. Jak to zresztą zrobił w Bogu urojonym sam Dawkins, zdecydowanie inaczej opisując miejsce człowieka w kosmosie.

Astronomia [...] uczy nas odpowiedniej perspektywy (w przenośni i dosłownie), gdyż spuszcza powietrze z balonu naszej próżności i sprawia, że odnajdujemy swoje właściwe miejsce na scenie życia: mizerne szczątki wielkiej kosmicznej eksplozji (Bóg urojony, s. 168-169; wyróżnienie moje) [4].
Ale to nie wszystko. Motto, które wybrał, zaczyna wyglądać jeszcze dziwaczniej, kiedy zestawi się je z główną tezą jego książki głoszącą, że "niemal na pewno nie ma Boga" (Bóg urojony, s. 161; tak w tytule rozdziału 4 i w kilku innych miejscach).

Teraz z kolei wprawia w konfuzję słowo 'ogród'. Ogród to przecież, jakby nie patrzeć, Inteligentny Projekt. Nawet w najbardziej zapuszczonym ogrodzie znać zamysł i rękę ogrodnika (inaczej nie nazywałoby się tego czegoś ogrodem). A tu jeszcze okazuje się, że ogród jest piękny. Czy aby na pewno to właśnie wynika z teorii ewolucji?

Można zrozumieć, że ktoś pragnie widzieć świat jako piękny ogród, by w ten sposób utwierdzać się w przekonaniu o mądrości i dobroci Stwórcy tego świata. Gdy jednak do takiego obrazu odwołuje się naukowiec, nie jest to już nawet fałsz, lecz niedorzeczność. Sabine Hossenfelder, ateistka bardziej konsekwentna niż Dawkins, uważa wręcz, że w takim filozoficznie naiwnym podejściu 'piękno' staje się ersatzem dawnego pojęcia Boga:

Sądzę, że zwracanie należytej uwagi na granicę między nauką a filozofią mogłoby pomóc fizykom oddzielić fakty od wiary i przekonań. Nie widzę dużej różnicy między wiarą, że natura jest piękna, a wiarą, że Bóg jest dobry [5].
Hossenfelder mówi wprawdzie do fizyków (bo sama zajmuje się fizyką), niemniej w jeszcze większym stopniu odnosi się to także do biologów ewolucyjnych [6]. A już szczególnie do tych, którzy jednocześnie utrzymują, że niemal na pewno nie ma Boga.

Jeśli bowiem niemal na pewno nie ma Boga, a są tylko rozmaite ludzkie opowieści o nim albo relacje z przeżyć określanych jako "doznanie boskości", to z równym sensem można powiedzieć, że niemal na pewno nie ma żadnego piękna natury, a są tylko rozmaite ludzkie opowieści o nim albo relacje z przeżyć określanych jako "doznanie piękna".

Świat jako piękny ogród to ta sama kategoria poetyckiej fikcji co wróżki. Toteż odrzucenie samych wróżek nie sprawi, że odtąd będziemy - niczym Ford Prefect z powieści Adamsa - "oglądać świat, jaki jest". Zostaniemy jedynie z inną fikcją, a zuchwały postulat "Po co nam urojony Bóg, skoro i bez niego świat jest piękny" zmieni się w postulat skromniejszy i jakby mniej pociągający: "Po co nam urojony Bóg, skoro możemy mieć inne urojenia".

Rzecz jasna, uczonemu wolno prywatnie twierdzić, że ma nieodparte doznanie piękna natury (albo piękna jakiegoś eksperymentu, rozumowania, wzoru etc.) i nie umniejsza to jego wyników ściśle naukowych. Ale prywatnie może również twierdzić, że to Bóg mu coś naukowego objawił, i jeśli tylko potrafi rezultat tego objawienia poprzeć dowodem, wszystko jest w porządku [7].

Czy jednak postrzeganie świata jako pięknego ogrodu przystoi ateiście? Najpopularniejszy obiegowy argument przeciwko istnieniu Boga (przynajmniej takiego, jakiego proponują religie abrahamiczne) odwołuje się przecież do przeżycia dokładnie odwrotnego. Nasz świat, powiada się, jest zbyt potworny i okrutny, by dało się to pogodzić z istnieniem Istoty dobrej i wszechmogącej. Tymczasem motto Boga urojonego zdaje się ten argument unieważniać.

A już na pewno nie przystoi opowiadanie o pięknym ogrodzie biologowi ewolucyjnemu, który dobrze wie, że zgodnie z teorią ewolucji życie to jedna wielka i powielająca się w nieskończoność jatka. I że pod powierzchnią tego ogrodu spoczywają - jak to zwięźle ujął inny ewolucjonista - "hekatomby trupów, z których składa się ewolucja". Cóż w tym pięknego?

Pojęcie etyki, przystawione do procesu ewolucyjnego, jest czymś niewspółmiernym, jeśli jednak uprzemy się imputować ewolucji etykę, to trzeba sobie powiedzieć, że jest ona najstraszliwszą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Nie wiem, jaki typ osobowego okrucieństwa mógłby się sycić wizją tak potwornego zoocydu [8].
Gdyby zatem motto Boga urojonego potraktować poważnie, trzeba by uznać ateizm Dawkinsa za zlepek pojęć tak sprzecznych (piękny ogród bez ogrodnika wyglądający jak mizerne szczątki usiane trupami...), że dałby je radę utrzymać jednocześnie w pamięci chyba tylko elektryczny mnich nowej generacji z innej powieści Douglasa Adamsa [9].

Sytuacji nie ratuje przypuszczenie, że może chodziło z tym zdaniem głównie o miły gest w książce dedykowanej pamięci zmarłego przyjaciela.

Dawkins był wdzięczny Adamsowi za przynajmniej dwie rzeczy. Tak w każdym razie mówił o tym we wrześniu 2001 roku w trakcie nabożeństwa żałobnego w kościele Saint Martin in the Fields. Po pierwsze za to, że Adams poznał go z Lallą, przyszłą żoną Dawkinsa (wtedy ukochaną, od 2016 w separacji). A jeszcze bardziej za to, że to dzięki lekturze jego Samolubnego genu Adams nawrócił się na teorię ewolucji, i to nawrócił w sposób, jaki Dawkins uważał za najwłaściwszy w wypadku tej teorii: żarliwie i całym sobą. Niczym Szaweł pod Damaszkiem [10]. "Z ewolucją jest tak - pisał Adams już po tej konwersji - że jeżeli nie wywróciła ci mózgu na nice, nie zrozumiałeś jej" [11].

Z ludźmi mającymi mózg niewywrócony, jak na przykład słynny astronom Fred Hoyle, nawracanie szło Dawkinsowi już nie tak wspaniale, więc czasem zamiast argumentować przemawiał na koniec niczym uwiedziony swą własną retoryką kaznodzieja:

Mam wrażenie, że na poziomie intelektualnym Hoyle doskonale rozumiał tę teorię. Może po prostu to za mało, by naprawdę stała się ona elementem czyjejś świadomości; może trzeba nią przesiąknąć, zanurzyć się w niej po czubek głowy, zanurkować, i dopiero wtedy człowiek zdolny jest pojąć jej znaczenie (Bóg urojony, s. 168; wyróżnienie moje) [12].
Natomiast w wypadku kogoś, komu mózg już się odpowiednio ułożył, mógł bezpiecznie ograniczyć się do wychwalania jego naukowych kompetencji ("Douglas myślał jak naukowiec", Pean, s. 216). Dawkins mocno przy tym przeceniał wiedzę Adamsa, któremu na przykład wydawało się, że Kopernik patrzył na niebo przez teleskop, a wynalezienie pompy hydraulicznej pozwoliło zrozumieć krążenie krwi [13].

Nieświadomie przeceniał także znaczenie, jakie Adams przywiązywał do bon motu o ogrodzie i wróżkach. Nie przywiązywał żadnego. Toteż nie ma go ani w wersji radiowej Autostopu, ani w serialu BBC z 1981, ani w filmie z 2005, którego scenariusz zdążył napisać przed śmiercią [14]. Nie miał też ten bon mot żadnego związku z ewolucją, bo Adams napisał Autostopem przez Galaktykę na długo przed swoim nawróceniem, gdy do ewolucji podchodził jeszcze tak samo swobodnie, jak do wszystkiego innego. "Ewolucja? [...] Komu to potrzebne?" (Autostopem, s. 81) [15].

A na koniec powiem wam rzecz najzabawniejszą.

Otóż Richard Dawkins nie tylko lekkomyślnie wybrał na motto zdanie, którego sensu nie sposób uzgodnić z treścią jego książki. Nie tylko bezmyślnie użył cytatu wykrojonego wcześniej przez kogoś innego [16], ale nawet nie miał pojęcia, gdzie i w związku z czym Adams to zdanie napisał. Gdyby bowiem naprawdę przeczytał Autostopem przez Galaktykę, a nie tylko udawał, że to z zachwytem zrobił [17], nie mógłby nie zauważyć, że zaledwie dwie strony dalej zdanie to zostaje unieważnione i ośmieszone.

Ponieważ zaledwie dwie strony dalej okazuje się, że Magrathea - tak, ta mityczna i bajkowa planeta Magrathea, wiara w którą wydawała się sceptycznemu Fordowi równie dziecinna, jak wiara we wróżki w ogrodzie - że właśnie ta Magrathea naprawdę istnieje! Wyszło więc ostatecznie na to, że ogród jednak jest pełen wróżek!

Co powinno dać do myślenia każdemu, kto zabiera się za wyrokowanie o tym, co ma prawo istnieć, a co musi pozostać tylko czyimś urojeniem [18].

[1] Douglas Adams, Autostopem przez Galaktykę, przełożył Paweł Wieczorek, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2021, s. 173, 176-177. Dalej cytuję jako Autostopem.

[2] Richard Dawkins, Bóg urojony, przełożył Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007, s. 5. Dalej cytuję jako Bóg urojony.

[3] "Isn't it enough to see that a garden is beautiful without having to believe that there are fairies at the bottom of it too?" (Douglas Adams, The Hitch Hiker's Guide to the Galaxy, Pan Books, Londyn - Sydney, cop. 1979, s. 92).

[4] Dla koneserów to samo w oryginale:

"[...] science of astronomy puts us in our place, metaphorically as well as literally, scaling down our vanity to fit the tiny stage on which we play out our lives - our speck of debris from the cosmic explosion" (Richard Dawkins, The God Delusion, Bantam Press 2006, s. 117-118). Dalej cytuję jako God Delusion.

[5] Sabine Hossenfelder, Zagubione w matematyce. Fizyka w pułapce piękna, przełożył Tomasz Miller, Copernicus Center Press, Kraków 2019, s. 307.

[6] Wnioskowanie z jednozdaniowego motta byłoby może nadużyciem, ale Dawkins poświęcił całą książkę (Rozplatanie tęczy) dowodzeniu, że nauka nie tylko nie niszczy piękna świata, lecz nawet pozwala je dostrzec na głębszym poziomie. Jak napisał już w drugim akapicie Przedmowy do Rozplatania:

"Zarzucanie nauce, że odziera życie z urody, która nadawała mu sens, jest tak absurdalne, tak przeciwne mojemu własnemu w tej mierze odczuciu, a także przekonaniu większości innych naukowców, że niemal doprowadza mnie to do rozpaczy, o którą tak niesłusznie mnie posądzano" (przekład Moniki Betley).

Nie jest jednak do końca jasne, o czym Dawkins pisze, gdy pisze o pięknie, ponieważ posługuje się tym pojęciem bardzo swobodnie. Piękne zjawisko to u niego czasem po prostu zjawisko ciekawe, zaskakujące, wykazujące pewną regularność, dające się wyjaśnić działaniem jakiegoś prostego prawa etc., etc.

[7] Podobno hinduski matematyk Srinivasa Aiyangar Ramanujan mawiał, że wszystkie pomysły zsyła mu w snach bogini Namakkal (w sanskrycie Namagiri). Tak to w każdym razie przekazał - cytując hinduskich biografów Ramanujana i nieco dystansując się od tej rewelacji - Godfrey Harold Hardy, który jako pierwszy z angielskich matematyków docenił tego genialnego samouka.

"Ramanujan used to say that the goddess of Namakkal inspired him with the formulae in dreams. It is a remarkable fact that frequently, on rising from bed, he would note down results and rapidly verify them, though he was not always able to supply a rigorous proof [...]" (G[odfrey] H[arold] Hardy, Ramanujan. Twelve Lectures on Subjects Suggested by His Life and Work, Cambridge University Press 1940, s. 3).

[8] Tako rzecze Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 392-393; wyróżnienie moje. Dalej Lem tak ten obraz podsumowuje: "[...] piekło, mające na imię ewolucja". O "hekatombach trupów" na stronie 316. Nie był to u Lema motyw nowy. O bezdenności "owego oceanu mąk, jaki przedstawiają dzieje życia na Ziemi", dla biologa oczywistej, pisał Lem już w Summie technologiae (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964, s. 154).

Natomiast na końcu Głosu Pana (ostatnia lub przedostatnia strona dowolnego wydania) znajduje się specyficzne "ewolucyjne pocieszenie":

"Co by się z nami stało, gdybyśmy naprawdę mogli współczuć innym, z nimi czuć, za nich cierpieć? To, że ludzkie boleści, strachy, cierpienia rozpadają się ze śmiercią osobniczą, że nic nie pozostaje po wzlotach, upadkach, orgazmach i torturach, jest godnym pochwały darem ewolucji, która upodobniła nas do zwierząt. Gdyby po każdym nieszczęśliwym, umęczonym pozostawał choć jeden atom jego uczuć, gdyby tak rosło dziedzictwo pokoleń, gdyby choć skra mogła przeniknąć z człowieka do człowieka, świat byłby pełen ryku przemocą wydartego z kiszek" (wyróżnienie moje).

[9] W drugim rozdziale Holistycznej Agencji Detektywistycznej Dirka Gently'ego elektryczny mnich został opisany następująco:

"Elektryczny mnich to urządzenie, które ma zaoszczędzić człowiekowi pracy, tak jak zmywarka do naczyń albo magnetowid. Zmywarki załatwiają za niego nudne zmywanie, magnetowidy - nudne oglądanie telewizji, elektryczne mnichy zaś zastępują go w wierze w najróżniejsze rzeczy, uwalniając w ten sposób od prawdziwie uciążliwego obowiązku - wierzenia w to wszystko, w co świat każe mu wierzyć".

Natomiast ulepszony Mnich Plus - i chyba taki byłby tu niezbędny - "może utrzymać naraz w pamięci szesnaście zupełnie różnych i wzajemnie sprzecznych pojęć, nie generując przy tym żadnych irytujących błędów systemowych" (oba cytaty w przekładzie Kingi Dobrowolskiej).

[10] "To Douglas przedstawił mnie mojej obecnej żonie Lalli". "Z radością mogę powiedzieć, że lektura pewnej współczesnej książki o ewolucji, która wpadła w ręce Douglasa, gdy miał nieco ponad 30 lat, była dla niego czymś w rodzaju objawienia" (Richard Dawkins, Pean na cześć Douglasa Adamsa. Kościół Saint Martin in the Fields, Londyn, 17 września 2001 roku, [w:] Idem, Kapłan diabła. Opowieści o nadziei, kłamstwie, nauce i miłości, przełożył Michał Lipa, Editio, Gliwice 2019, s. 218 i 219). Dalej cytuję jako Pean.

Tam, gdzie polski tłumacz dał "była dla niego czymś w rodzaju objawienia", oryginał ma "seems to have been something of a Damascus experience for him" (Richard Dawkins, A Devil's Chaplain. Reflections on Hope, Lies, Science, and Love, Mariner Books, Boston - Nowy Jork 2004, s. 170).

O tym, że "pewną współczesną książką o ewolucji" był Samolubny gen Dawkinsa, mówił Adams w wywiadzie dla pisma amerykańskich ateistów (Douglas Adams, Łosoś zwątpienia. Autostopem przez Galaktykę po raz ostatni, przełożył Paweł Wieczorek, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań cop. 2003, s. 115). Dalej cytuję jako Łosoś zwątpienia. Dawkins zamieścił ten fragment wywiadu w Bogu urojonym na stronie 167 i zakończył taką apostrofą:

"Och, Douglasie - brakuje mi ciebie. Byłeś moim najmądrzejszym, najzabawniejszym, najbardziej otwartym, najdowcipniejszym, najwyższym i prawdopodobnie jedynym konwertytą".

Program nabożeństwa żałobnego wraz z wcześniejszą mową Dawkinsa na pogrzebie Adamsa został dodany do Łososia zwątpienia jako Epilog (s. 261-266). Nb. nabożeństwo to nie składało się z samych mów. Było również sporo muzyki, między innymi David Gilmour z Pink Floyd (też przyjaciel Adamsa) zagrał Wish You Were Here, a pod koniec, przed błogosławieństwem pastora, rozbrzmiał hymn For all the Saints who from their labours rest, zaczynający się słowami:

"Za wszystkich świętych, którzy odpoczywają po swym trudzie,
Którzy w wierze Ciebie przed światem wyznali,
Niech Twe imię, o Jezu, będzie na zawsze błogosławione.
Alleluja, Alleluja!"

 

Dość niespodziewany punkt programu, jak na nabożeństwo ku pamięci kogoś, kto nawrócił się na radykalny ateizm ("sam podkreślał «radykalny», nie chciał, by ktokolwiek wziął go za agnostyka", Bóg urojony, s. 166). Najwidoczniej tym razem jednak nie wystarczyło, że muzyka jest piękna, i trzeba było jeszcze wspomnieć o Jezusie.

[11] Łosoś zwątpienia, s. 137. A dla koneserów oryginał:

"The thing about evolution is that if it hasn't turned your brain inside out, you haven't understood it" (Douglas Adams, The Salmon of Doubt. Hitchhiking the Galaxy One Last Time, Macmillan, Londyn 2002, s. 124).

[12] Ponieważ to przesiąkanie, zanurzanie i nurkowanie brzmi dość osobliwie jako sposób na dogłębne pojęcie teorii ewolucji, podaję także oryginał:

"At an intellectual level, I suppose he [Hoyle] understood natural selection. But perhaps you need to be steeped in natural selection, immersed in it, swim about in it, before you can truly appreciate its power" (God Delusion, s. 117).

W Bogu urojonym wspaniałomyślnie przyznaje się, że Hoyle rozumiał teorię ewolucji "na poziomie intelektualnym" (ale czy może być jakiś inny poziom w wypadku teorii naukowej?). Wcześniej jednak bywało z tym gorzej i Dawkins w swym sporze z Hoyle'em czasem uciekał się do chwytów niezbyt eleganckich. Na przykład w jednym z przypisów do Samolubnego genu pozwolił sobie na bezsensowną zaczepkę, bo nie do końca zgadzała mu się liczba 200 w pewnej powieści fantastyczno-naukowej Hoyle'a i Johna Elliota.

"Na stronie 23 niezwykle odrażający (jak większość bohaterów Freda Hoyle'a) naukowiec mówi o odebranym przekazie radiowym: «Dotarcie do nas zajęło mu dwieście lat świetlnych» ("It's taken two hundred light-years to reach us"). [...] Jednak na tej samej stronie bohater powiada również: «Głos ten przybywa do nas z odległości tysiąca milionów milionów mil» ("This is a voice from a thousand million, million miles away"). To zaś jest znacznie większą odległością, gdyż równa się około 10 milionom lat świetlnych ("about 10 million light-years") [...]. Liczby «200» występujące na stronach 84, 85 i 86 mojej książki możesz więc, czytelniku, zastąpić dowolną liczbą z przedziału od 200 do 10 000 000 w zależności od upodobań - zaiste dość spory margines błędu. Doradzam czytelnikom, by podczas lektury pism profesora Hoyle'a na temat darwinizmu i jego historii przyjęli podobnie duży margines błędu" (Richard Dawkins, Samolubny gen, przełożył Marek Skoneczny, Prószyński i S-ka, Warszawa 1996, przypis do strony 84 na stronie 376; wyróżnienie moje, wstawki angielskie podaję za drugim zmienionym wydaniem, które było podstawą polskiego przekładu: Richard Dawkins, The Selfish Gene. New Edition, Oxford University Press, Oksford - Nowy Jork 1989, s. 277).

Najważniejsze w tym przypisie jest ostatnie zdanie ("Doradzam czytelnikom..."). Dawkins najwyraźniej chciał dać efektownego prztyczka profesorowi Hoyle'owi za to, że ten niezbyt czołobitnie - zdaniem Dawkinsa - wyrażał się o darwinizmie. Zadzieranie z wybitnym astronomem to jednak nie najlepsza strategia, gdy idzie o przeliczanie miar astronomicznych. Tysiąc milionów milionów mil w żadnym wypadku nie równa się "około 10 milionom lat świetlnych", jak napisał Dawkins, lecz właśnie około dwustu latom świetlnym - jak podał Hoyle. Pięćdziesiąt tysięcy razy mniej! Zaiste, dość spory margines błędu w wypadku dwóch nieskomplikowanych rachunków (pomnożyć i podzielić), więc i gafa Dawkinsa dość spora (co zresztą zauważył i skomentował w przypisie Marek Skoneczny, autor polskiego przekładu; chwalebna spostrzegawczość!).

W dodatku ta smutna historia ma jeszcze smutniejszą pointę. Otóż ktoś musiał Dawkinsowi donieść o jego blamażu z rachunkami, bo w kolejnej zmienionej edycji The Selfish Gene (30th anniversary edition z roku 2006) przypis ten został przeredagowany. Ale cichcem, jakby wcześniej nie było tam nic wstydliwego, i bez przeprosin za sugestię, jakoby to profesor Hoyle nie umiał liczyć. Natomiast wycieczka pod adresem Hoyle'a została jeszcze rozbudowana. Dawkins najpierw trochę mu pokadził ("Hoyle [...] is an eminent astronomer"; "superb scientific insight"), po czym podtrzymał swój zarzut ("misrepresenting of Darwinism"), na koniec zaś pryncypialnie zaznaczył:

"Wydawcy powinni porzucić mylne przeświadczenie, że naukowe osiągnięcia w jednej dziedzinie gwarantują także autorytet w innej" ("Publishers should correct the misapprehension that a scholar's distinction in one field implies authority in another", s. 278).

Jest to uwaga bezsprzecznie słuszna, ale nieco zaskakująca u biologa, który wielokrotnie aspirował do bycia autorytetem w takich dziedzinach, jak filozofia, religioznawstwo, teologia czy historia (ze szczególnym uwzględnieniem historii religii) albo socjologia (jeśli idzie o społeczny wymiar religii). A wcześniej próbował w tym samym miejscu pouczać o astronomii astronoma. Ta smutna pointa historii błahej omyłki więcej mówi o umysłowości i osobowości samolubnego Dawkinsa niż jego obie intelektualne autobiografie.

[13] Dawkins: "Oczywiście, wiedziałem, że [Douglas] będzie zabawny, ale nie wiedziałem jak jest oczytany w sprawach naukowych" (Łosoś zwątpienia, s. 262). A to już Adams: "Kiedy wspaniali wcześni astronomowie, Kopernik, Galileusz i inni, skierowali swe teleskopy na niebo [...]"; "[...] dopiero wynalezienie pompy hydraulicznej pozwoliło nam zrozumieć, jak funkcjonuje serce i jak pracuje krwiobieg" (Łosoś zwątpienia, s. 143 i 137).

Pierwszy teleskop został skonstruowany dobrze ponad pół wieku po śmierci Kopernika, natomiast pierwsze pompy hydrauliczne skonstruowano na długo przed odkryciem krwiobiegu.

Wymienienie Kopernika nie jest jakimś nieistotnym omsknięciem w wyliczance, gdyż Adams szkicuje w tym artykule postęp nauki wedle kolejnych "epok piasku", które pchały naprzód naszą wiedzę o świecie: "Z piasku robimy szkło, ze szkła robimy soczewki, a z soczewek teleskopy" (s. 143). Tymczasem rewolucja kopernikańska, od której wszystko się zaczyna, nie mieści się w tym schemacie, bo doszło do niej właśnie bez udziału piasku.

Nb. później swoje dodał tłumacz, który przełożył silicon (krzem) jako silikon (po angielsku silicone) i zamiast układów scalonych wyszły mu z tego procesory silikonowe. "W trzeciej epoce piasku odkrywamy coś nowego, co da się zrobić z piasku - silikon. Robimy silikonowy procesor [...]" (s. 147; w oryginale silicon chip).

Ma się rozumieć, pomijam pewną niefrasobliwość Adamsa w jego powieściach, bo są to w końcu powieści fantastyczne i humorystyczne, nie zaś sprawozdania z ustaleń nauki. Niemniej czytelnik Autostopem przez Galaktykę może czuć się nieco zdezorientowany, gdy dowiaduje się parokrotnie, że tytułowa Galaktyka ma średnicę pięciuset tysięcy lat świetlnych (Autostopem, s. 67, 75 i 120). Pięć razy za dużo, gdyby autor miał na myśli naszą Galaktykę, to znaczy Drogę Mleczną. Gdyby zaś założyć (ku czemu też znajdą się przesłanki), że miał na myśli Wszechświat i całą resztę, wtedy jest to wielkość prawie dwieście tysięcy razy za mała. Najlepiej więc przyjąć, że rzecz dzieje się w autorskim kosmosie Douglasa Adamsa, tylko z pozoru wyglądającym podobnie do tego, który widzicie za oknem w górze.

[14] Nie wspomina również o tym zdaniu Nick Webb w biografii Adamsa, a znał go naprawdę dobrze (Wish You were Here. The Official Biography of Douglas Adams, Ballantine Books, Nowy Jork 2003). W istocie zrobiło ono karierę dopiero dzięki Dawkinsowi.

[15] Tak w każdym razie mówili Vogoni, których pouczająca antyewolucyjna historia została opisana w piątym rozdziale Autostopu:

"[...] kiedy Vogoni, sapiąc, wypełzli przed bilionami lat z ospałych praoceanów Vogosfery i dysząc, zalegli na dziewiczych wybrzeżach planety... owego poranka, gdy pierwsze promienie jasnego młodego słońca o nazwie Vogsol oświetliły Vogonów, siły ewolucji jakby z nich zrezygnowały, ze wstrętem się od nich odwróciły i spisały na straty jako szkaradny i nieszczęsny błąd. Taki był koniec ich ewolucji. Nigdy nie powinni byli przeżyć.

Fakt, że im się to udało, jest swego rodzaju świadectwem uznania dla zakutych pał i topornej nieustępliwości tych stworów. «Ewolucja? - pytali. - Komu to potrzebne?» I tam, gdzie matka natura nie chciała im czegoś dać, radzili sobie bez niej, aż byli w stanie korygować najpoważniejsze niedostatki anatomiczne za pomocą chirurgii".

[16] Jestem niemal pewien, choć nie potrafiłbym tego udowodnić, że Dawkins znalazł cytat z Adamsa w niewielkiej książeczce Judsona Polinga Do Science and the Bible Conflict?, która wyszła w 2003 roku i której sam tytuł mógł go zachęcić przynajmniej do jej przekartkowania, jako że właśnie wtedy pisał Boga urojonego. Poling cytuje zdanie Adamsa na marginesie strony 46, ale podaje tylko autora, bez precyzowania źródła - i to samo zrobi potem Dawkins. Natomiast wyżej na tej samej stronie znajduje się - również wyróżniony umieszczeniem na marginesie i również bez podania źródła - cytat z Dawkinsa:

"I suspect that today if you asked people to justify their belief in God, the dominant reason would be scientific. Most people, I believe, think that you need a God to explain the existence of the world, and especially the existence of life. They are wrong, but our education system is such that many people don't know it".

Cytat ten został wzięty z artykułu Dawkinsa Lions 10, Christians Nil, ogłoszonego pierwotnie w czerwcowym numerze "New Humanist" z roku 1992. Znam go z przedruku w ateistycznym e-zinie "The Nullifidian" (The E-Zine of Atheistic Secular Humanism and Freethought), który wcześniej nazywał się "Echo Lucyfera" (Lucifer's Echo), grudzień 1994, tom I, nr 8.

[17] "Poznaliśmy się z Douglasem w wyniku listu od wielbiciela, który mu wysłałem - był to chyba jedyny przypadek, kiedy coś takiego zrobiłem. Podziwiałem Autostopem przez Galaktykę. Potem przeczytałem Holistyczną agencję detektywistyczną Dirka Gently'ego" (Łosoś zwątpienia, s. 262).

[18] Nb. w powieści Adamsa legendarna Magrathea kojarzy się nieco - aczkolwiek raczej humorystycznie - z mocą boskiej kreacji. Jak zostaje to wyjaśnione pod koniec rozdziału 15, miała ona być ojczyzną "nowej gałęzi przemysłu - budowy luksusowych planet według indywidualnych życzeń". I jak się potem okazuje w rozdziale 24, w jej wielkiej hali montażowej "o średnicy niecałych pięciu milionów kilometrów" zbudowano również naszą Ziemię. Związek z boskością sugeruje też końcówka -thea (jak Amalthea czy Leucothea).