EBENEZER ROJT

Marek Krajewski o starym Wrocławiu
albo dym z tytoniu Badia

Widma w mieście Breslau Marka Krajewskiego [1] to czarny kryminał z okultystyczną intrygą. Napisany zręcznie, choć styl tej prozy może czasem budzić mieszane uczucia. Główny bohater, Eberhard Mock, asystent kryminalny, nie zjada zwyczajnej jajecznicy ze szczypiorkiem, ale "półpłynną masę jajeczną ozdobioną szczeciną szczypiorku" (s. 16). Dowiadujemy się też, że strajkujący robotnicy "dzierżyli w spracowanych dłoniach karabiny mauzery" (s. 37), tak jakby zwykłe trzymanie karabinu nie licowało z proletariacką krzepą. Nawet jeśli te parodystyczne wtręty zostały zamierzone przez autora, ich cel dalej pozostaje zagadkowy [2].

Tu i ówdzie trafiają się także błędy logiczne. Wachmistrz kryminalny, Kurt Smolorz, zostaje przedstawiony jako człowiek, "którego małomówność była odwrotnie proporcjonalna do rozmiarów ciała" (s. 44). Ponieważ z dalszego opisu wynika jednoznacznie, że Smolorz jest zarazem małomówny i potężnie zbudowany, jego wielka małomówność może być tylko wprost proporcjonalna do jego wielkich rozmiarów. Odwrotnie proporcjonalna mogłaby być ewentualnie gadatliwość.

Jedną z atrakcji tej książki jest szczegółowa rekonstrukcja życia we Wrocławiu w roku 1919, w związku z czym autor nawet dołączył na końcu osobne podziękowanie dla wielu uczonych osób za konsultacje, w tym z dziedziny patomorfologii i kostiumologii. Rzecz raczej rzadko spotykana w powieściach. Ale w praktyce troska o autentyzm sprowadza się z grubsza do tego, że bohaterowie nie kupują sobie po prostu piwa, tylko butelkę piwa, na której widnieje "pieczątka miejscowej gospody Nitschkego" (s. 39) albo "butelkę porteru z naklejką gospody «Biernoth»" (s. 43).

Toteż nagromadzenie tuzinów nalepek, reklam i obcych nazw daje ostatecznie wrażenie uczestniczenia w teatralnym spektaklu, w którym na pierwszym planie wywrócił się kosz z rekwizytami: "Pomocnik restauracyjny [...] sprowadził na koszt firmy znane friedrichhofskie sucharki z niedalekiej cukierni «S. Brunies»" (s. 11); "ze szpakowatej brody buchnął obłok dymu z tytoniu Badia" (s. 31); "Lasarius wyjął cygaro z puszki ozdobionej reklamą trafiki Dutschmanna" (s. 32). Chyba nawet Joyce tak nie wariował na punkcie trzeciorzędnych detali.

Skoro jednak sam autor zdecydował się na taki popis antykwarycznej erudycji, można go z niej rozliczać bez posądzenia o nieżyczliwe szukanie dziury w całym. Oto trzy przykłady anachronizmów z trzech różnych dziedzin [3]:

W trakcie konferencji okultystycznej, która odbywa się we Wrocławiu 8 września 1919, jakiś "sepleniący chłopczyna", uczeń Ludwiga Klagesa, wygłasza "zupełnie niezrozumiały wykład o kulcie Wielkiej Bogini-Matki u Pelazgów":

Sugerował poza tym nieustannie, że mistrz Klagesa, Fryderyk Nietzsche, był z Magna Mater w nieustannym duchowym kontakcie. To ona miała mu rzekomo podsunąć myśl o nazwaniu Jahwe i Jezusa uzurpatorami boskości. Krytykował przy tym okrutnie młodego Anglika, Roberta Gravesa, który na jakimś wykładzie śmiał twierdzić, iż on sam jest autorem tego określenia w stosunku do żydowskich bogów. Śmiechu warte! Referat o tym, kto był pierwszy w wymyśleniu jakiegoś banalnego sformułowania! (s. 219-220).
Mniejsza o interpretacje poglądów Klagesa czy Nietzschego, ale w roku 1919 Robert Graves ma 24 lata i nie wygłasza jeszcze żadnych wykładów, które mogłyby być znane w Niemczech. Nb. dla Niemca, nawet tuż po I wojnie światowej, przyszły autor The White Goddess to raczej nie Robert Graves, ale Robert von Ranke-Graves [4].

W 1919 roku nie można było zalśnić "akrylem swoich zębów", tak jak robi to dyrektor portu rzecznego, Julius Wohsedt, na stronie 49, gdyż akryl jako materiał dentystyczny wszedł do użytku znacznie później [5].

Na koniec banalny anachronizm z dziedziny kultury popularnej. W czasie przesłuchania dozorcy Frenzla policjant zadaje mu pytanie, czy pewni podejrzani osobnicy "byli przebrani jak aktorzy w teatrze, na przykład za Zorro, za rycerzy i tak dalej" (s. 187). We wrześniu 1919 roku nikt nie zadałby we Wrocławiu podobnego pytania, gdyż Zorro pojawił się po raz pierwszy jako bohater literacki zaledwie miesiąc wcześniej, i to w dalekiej Ameryce. Natomiast głośny film z Douglasem Fairbanksem wszedł na ekrany w listopadzie 1920 [6], w Niemczech zaś miał premierę dopiero sześć lat później [7].

Oczywiście wszystkie te drobne usterki byłyby niewidoczne, gdyby nie piwo z gospody Nitschkego, tytoń Badia oraz znane friedrichhofskie sucharki [8].

[1] Marek Krajewski, Widma w mieście Breslau, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2005.

[2] Być może jednak właśnie w ten sposób Marek Krajewski pojmuje swoje językowe obowiązki literata. Nawet zwykłe brudne naczynia w zlewie opisane są jako "sterty talerzy pokrytych zastygłymi jęzorami sosu, filiżanki z czarnym kopciem kawy, zesztywniały miąższ bułek i nadszczerbione szklanki z zaciekami smolistego płynu" (s. 190).

[3] Mało prawdopodobne, by były to anachronizmy rozmyślne. Po pierwsze, są to drobiazgi bez wpływu na przebieg fabuły. Po drugie, do rozmyślnych anachronizmów autor sam się przyznaje. Zob. Mariusz Czubaj, Miasto grzechu Breslau. Rozmowa z Markiem Krajewskim, zdobywcą Paszportu "Polityki" w dziedzinie literatury, "Polityka", nr 3, 21 stycznia 2006: "W powieściach celowo zawarłem też pewien anachronizm: Mock uwielbia brydża, choć nie była to rozrywka w Niemczech popularna. Po prostu ja sam bardzo lubię brydża i grywam z przyjaciółmi od lat".

[4] Graves był spokrewniony przez matkę ze słynnym niemieckim historykiem, Leopoldem von Ranke. Wspomina o tym krótko w swojej wczesnej autobiografii, dodając zarazem: "Coś mu zawdzięczam. Ku zgorszeniu swoich współczesnych napisał: «Jestem najpierw historykiem, a dopiero potem chrześcijaninem. Moim celem jest po prostu odkryć, jak naprawdę rzeczy się miały»". Zob. Robert Graves, Good-Bye to All That. An Autobiography, Anchor Books 1998, s. 3.

[5] Zob. Sharmila Hussain, Textbook of Dental Materials, Jaypee Brothers Medical Publishers 2004, s. 111: "Żywice akrylowe weszły do użytku w stomatologii między rokiem 1930 a rokiem 1940".

[6] Zob. American Film Institute Catalog. Within Our Gates. Ethnicity in American Feature Films, 1911-1960, University of California Press 1997, hasło "The Mark of Zorro" na s. 642. Pierwowzorem filmu było opowiadanie The Curse of Capistrano autorstwa Johnstona McCulleya, które ukazało się w pięciu kolejnych numerach tygodnika "All-Story Weekly" między 9 sierpnia a 6 września 1919 roku.

[7] IMDb podaje datę 1 czerwca 1926 roku.

[8] [Dopisek po latach] Dopiero teraz dzięki uprzejmości pana Mateusza Stryjeckiego dowiedziałem się, że Marek Krajewski przeczytał tę moją małą notkę i zechciał się do niej odnieść publicznie. Co podaję tutaj ku zbudowaniu, gdyż autor przyjmujący krytykę - nawet dotyczącą jedynie paru drobiazgów - bez wykrętów i złorzeczeń, to wielka rzadkość.