EBENEZER ROJT

Okropności wojny
WYPISY

Gdy wyrządza się krzywdę, nie tylko nie brak świadków na tym świecie (że krzywdy nie było), ale i nie brak uzasadnień (że krzywdzonemu się należało). Tymczasem uzasadnienia są zawsze wtórne, pierwotna zaś jest okazja. Również w trakcie ostatniej wojny okazji nie brakowało. Z niemieckiego ustanowienia i zachęty najwięcej okazji zdarzało się w stosunku do Żydów, toteż oni ucierpieli najwięcej. W trakcie uczonych debat o tym, dlaczego różni krzywdziciele akurat Żydów tak chętnie rabowali i mordowali, często przeocza się najoczywistszy warunek konieczny - bo mogli.

Tylko bowiem drobna część ludzi zawsze robi to, co robić należy, znacznie większa część robi to, co robić można.

Pod Kulaśną widać było na dole w rzeczułce zdruzgotany pociąg Czerwonego Krzyża, który runął z nasypu kolejowego. [...]
Najbardziej oburzył się kucharz Jurajda.
- Czyż to wolno strzelać do wagonów Czerwonego Krzyża?
- Nie wolno, ale można - rzekł Szwejk. - Wycelowali akuratnie, a wytłumaczyć się nietrudno, że to było w nocy i że znaków Czerwonego Krzyża nie było widać. W ogóle dużo jest na świecie takich rzeczy, których robić nie wolno, ale można. Najważniejsze to, żeby spróbować, czy zakazanej rzeczy zrobić nie można. Podczas cesarskich manewrów w okolicy Pisku przyszedł rozkaz, że nie wolno wiązać żołnierzy w kij. Ale nasz kapitan wymiarkował, że robić to można, bo taki rozkaz był strasznie śmieszny: każdy przecie mógł łatwo wymiarkować, że żołnierz związany w kij nie mógłby maszerować. Więc się nad tym befelem nie zastanawiał tak bardzo, żołnierzy związanych w kij kazał wrzucać na wóz taborowy i maszerowało się dalej aż miło [1].
Ponieważ zaś natura nasza małpia, wystarczy by jeden czy drugi spróbował, co można, a reszcie już pójdzie gładko:
Czy dlatego człowiek zabija, lub dręczy, że doszedł do wniosku, iż ma prawo? Zabija dlatego, że zabijają inni. Męczy ponieważ inni męczą. Najokropniejszy czyn staje się łatwy, gdy droga przezeń została utorowana i, na przykład, w obozach koncentracyjnych ścieżka do śmierci była już tak wydeptana, że mieszczuch niezdolny zabić muchy w domu, uśmiercał z łatwością ludzi [2].
Wszystko o tych sprawach wiedzieli już zresztą starożytni Grecy i mówili o nich bez hipokryzji. Simone Weil przy okazji rozważań o sprawiedliwości lubiła cytować Tukidydesa: ułożoną przez niego mowę Ateńczyków do lacedemońskich kolonistów na wyspie Melos.
Nie będziemy tutaj wygłaszać długich i nie wzbudzających wiary przemówień ani opowiadać pięknie o tym, że panowanie słusznie nam się należy, gdyż pokonaliśmy Persów, albo o tym, że zaatakowaliśmy was, ponieważ nas skrzywdziliście. [...] Przecież jak wy tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zagwarantować; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują. [...]

My również sądzimy, że nie zabraknie nam życzliwości bogów. Nie domagamy się bowiem ani nie czynimy nic takiego, co by się sprzeciwiało przyjętym wyobrażeniom o bogach i ludzkim skłonnościom. Sądzimy bowiem, że zarówno bogowie zgodnie z naszym o nich wyobrażeniem, jak i sami ludzie z powodu wrodzonych sobie cech całkiem jawnie, wszędzie i zawsze rządzą tymi, od których są silniejsi. Również nie my wymyśliliśmy to prawo i nie my zaczęliśmy je pierwsi stosować, lecz posługujemy się nim, przejąwszy je od przodków i jako prawo niezmienne przekazując potomnym.
Lekkomyślni Melijczycy jednak nie ustąpili, ale bredzili coś o wolności, honorze i hańbie, wskutek czego dostali się w wir wojny. Jako słabsi przecież w końcu i tak ulegli, więc - pisze dalej Tukidydes, relacjonując już tylko suche fakty - "poddali się Ateńczykom, pozostawiając im decyzję o swoim losie. Ci zaś wszystkich mężczyzn, którzy im wpadli w ręce, wymordowali, dzieci i kobiety sprzedali w niewolę. Miasto zaś sami skolonizowali, posławszy później pięciuset osadników" [3].

A teraz jeszcze trzy obrazki z trzech różnych i bliższych naszym czasom wojen:

Okrutni chłopi

Piąta potrzeba, a prawie też już ostatnia z Szwedami inter viscera [w granicach kraju] pod Trzemeszną, kiedyśmy z samą tylko Czarn[i]eckiego dywizyją, a dwa tysiąca mając z sobą ordy krymskiej, sześć tysięcy Szwedów tych, co się byli z różnych forteć zgromadziło - i już się za królem do Prus przebierali z wielkiemi dostatkami, których nabyli w Polszcze - tak wycięli, jak owo mówią nec nuntius cladis [ni zwiastun klęski] nie został się i jeden, który by był królowi o zginieniu tego wojska zaniósł [wiadomość]. Bo który z pobojowiska do lassa [lasu] albo na błota uciekł, tam od ręki chłopskiej okrutniejszą zginął Śmiercią. Kogo chłopi nie wytropili musiał wyniść do wsi albo do miasta, po staremusz mu zginąć przyszło, bo już nigdzie nie było Szwedów. A ta okazyja była od Rawy mila. Ze wszystkich tedy tych zginionych nie wiem, jeżeli by się który znalazł, który by nie miał bydź exenterowany [wypatroszony]. A to z tej okazyjej: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem okrutnie szablą rosciętym, tak że intestina [wnętrzności] z niego wyszły. Więc że kiszka przecięta była obaczył jeden czerwony złoty, dalej szukając znalasł więcej, dopieroż inszych pruć i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych co po lassach żywcem znajdowali, to wprzód koło niego poszukali trzosa, to potym brzuch nożem rozeżnąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalaszszy, to dopiero: Idź że złodzieju pludraku do domu, kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem. Bito i po inszych miejscach Szwedów znacznie w tym Roku. Ale gdziem nie był trudno o tym pisać. Bo ja przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymałem się Czarn[i]eckiego i z nim zażywał czasem okrutney biedy, czasem też i roskoszy [4].

Podli Żydzi

Los jeńców wojennych za Niemnem w 812ym był wyjątkowym. Niewola nie była intermowaniem rozbrojonych, ale była nędzą głodu, zimna i choroby, posuniętą, szczególnie w Wilnie, do najokropniejszéj ostateczności. Tam odegrała się ostatnia scéna długiégo i bezprzykładnego Dramatu. [...]

Okropnie tam było, okropnie, moi Państwo! - Widziałem padających pod koła, a nikt nie pomyślał, aby koła zatrzymać - łamiących lody, tłukących się w otwartych toniach, a nikt ręki nie podał - widziałem konie gryzące z bolu skamieniałą ziemię, którym jakiś Szylok nowy wykroił z uda parę funtów mięsa, skąpił jednego uderzenia nożem, i właśnie wtenczas kiedy dobrodziejstwem było. [...]

Co się działo w Wilnie w pierwszych kilku tygodniach po 10tym Grudnia 812 łatwiej powiedzieć niż uwierzyć, a i powiedzieć trudno. Jeńcy spędzeni po największej części do pustych gmachów marli dziesiątkami - mówią, ale ja tego nie widziałem, że przy każdém rozdawaniu żywno­ści, to jest rzuceniu w ciżbę trochę sucharów, kilka zduszonych zawsze bywało - trupy wyrzucano przez okna, czasem jeszcze niedoduszone. Szegolnie w jednym klasztorze, okrucieństwo miało być bez granic. Ku wiośnie stos trupów sięgał pierwszego piątra. Żydzi wyszczególniali się srogością właściwą tylko tchórzom i podłym. Wyrzucali chorych na ulicę albo ich zabijali bez wielkiego zachodu, jeżeli spodziewali się jakiéj zdobyczy w pieniądzach, lub w jakim kosztowniejszym mundurze [5].

Rodzimi złoczyńcy

Było to w ostatnich dniach listopada w 1945 r. Pani Jadwiga Korniłowiczowa przebywająca po powstaniu w Krakowie przyjechała wówczas do Warszawy na kilka dni. Pragnęła usilnie dotrzeć do podziemi leżącej w gruzach katedry Św. Jana, żeby ujrzeć i sprawdzić, czy ocalał i jak wygląda sarkofag jej ojca Henryka Sienkiewicza. Towarzyszyłam jej w tej smutnej wędrówce. Dzień był pochmurny i bezsłoneczny. Widok całego Krakowskiego Przedmieścia w ruinach i pustce był przejmujący. Przy kościele Karmelitów mieściła się w tym czasie kancelaria katedry. Tam dowiedziałyśmy się, iż sarkofag Sienkiewicza został uszkodzony, rozbity, nie przez Niemców i nie podczas walki, ale przez rodzimych złoczyńców poszukujących w grobach złotych zębów. Ksiądz proboszcz dla bezpieczeństwa radził nam udać się na posterunek milicji, znajdujący się wówczas na ulicy Bednarskiej, i prosić tam o przydzielenie milicjanta, który nam będzie towarzyszył do miejsca naszej wyprawy. Tak się też stało, i młody chłopiec-milicjant z karabinem na ramieniu szedł za nami. [...] Sarkofag istotnie rozbity był ciężko w kilku miejscach. W szparze górnej można było dojrzeć część zarysu głowy [6].
[1] Jaroslav Hašek, Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej, tom II, przełożył Paweł Hulka-Laskowski, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1970, s. 176.

Takich dwuznacznych uwag znalazłoby się u Szwejka więcej, toteż nic dziwnego, że Karel Steklý, reżyser i scenarzysta czeskiej ekranizacji Przygód, próbował zrównoważyć ten przewrotny cynizm prostym ludowym humanizmem. Dlatego pod koniec części Melduję posłusznie (Poslušně hlásím) Szwejk w trakcie ostrzału wypowiada kwestię, której nie ma w książce: "Zwariowaliście, przecież tu są ludzie!" (Co blázníte, vždyť jsou tady lidi!).

Dał się nabrać na tę inwencję scenarzysty filozof Slavoj Žižek i od razu z rozpędu połączył "legendarną powieść Jaroslava Haška Przygody dobrego wojaka Szwejka, opowiadającą o perypetiach zwykłego czeskiego żołnierza" z odezwami Lenina z lata 1917 roku (Slavoj Žižek, Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917, przekład Julian Kutyła, Korporacja Ha!art, Kraków 2006, s. 381). Kto chciałby o Žižkowych fantazjach wiedzieć więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Slavoj Žižek o Puszkinie, Hašku i Heglu albo potęga fantazji".

Nb. ludowy humanizm dopisany Szwejkowi to w istocie humanizm dziecięcy (może dlatego, że Rudolf Hrušínský, aktor grający Szwejka, wygląda w tym filmie jak wyrośnięte niemowlę). Pewien rosyjski zwariowany humanista, który już przeszło sto lat temu nawoływał ludzkość do wskrzeszenia wszystkich zmarłych, wspominał, że ze swojego dzieciństwa zapamiętał trzy rzeczy. Jedną z nich było straszne zdumienie (страшное недоумение), gdy wyjaśniono mu, że na wojnie ludzie strzelają do siebie (на войне люди стреляют друг в друга...). Zob. Николай Федорович Федоров, Собрание сочинений в четырех томах, tom IV, redakcja naukowa Анастасия Георгиевна Гачева i Светлана Григорьевна Семенова, Evidentis, Moskwa 2005, s. 161.

[2] Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 70. Gombrowicz skądinąd nie bardzo się nadaje na sojusznika moralistów oburzonych na okropności wojny:

"Rewolucje, wojny, kataklizmy - cóż znaczy ta pianka w porównaniu z fundamentalną grozą istnienia? Mówicie, że dotychczas czegoś podobnego nie było? Zapominacie, że w najbliższym szpitalu dzieją się nie mniejsze okrucieństwa. Mówicie, że giną miliony? Zapominacie, że miliony giną bez przerwy, bez chwili wytchnienia, od początku świata. Przeraża was i zdumiewa tamta groza, ponieważ wyobraźnia wasza zasnęła i zapominacie, że o piekło ocieramy się na każdym kroku" (s. 29-30).

[3] Tukidydes, Wojna peloponeska, z języka greckiego przełożył, przedmową i przypisami opatrzył Kazimierz Kumaniecki, Czytelnik, Warszawa 2003, strony 310, 313 i 316 (ks. V, 89, 105 i 116).

Z tej rozmowy Ateńczyków z Melijczykami Fryderyk Nieztsche wywiódł potem pochodzenie sprawiedliwości:

"- Sprawiedliwość (słuszność) bierze początek między mniej więcej równie potężnymi, jak to Tucydydes (w straszliwej rozmowie posłów ateńskich z meloskimi) trafnie zrozumiał: gdzie niema przewagi, wyraźnie dającej się poznać, i gdzie walka stałaby się bezskutecznem wzajemnem szkodzeniem sobie, tam powstaje myśl, żeby się porozumieć i roztrząsnąć żądania stron obydwu: charakter wymienny oto początkowy charakter sprawiedliwości. Jeden zadowala drugiego otrzymując to, co ceni więcej niż inny. Każdemu daje się to, co mieć chce, jako odtąd jego własność, a wzamian otrzymuje się to, czego się pragnie. Sprawiedliwość jest więc wywzajemnieniem się i wymianą pod warunkiem, że obie strony przedstawiają mniej więcej jednakową potęgę: na tej zasadzie zemsta należy pierwotnie do dziedziny sprawiedliwości, jest wymianą. Równie wdzięczność. - Sprawiedliwość sprowadza się drogą naturalną do punktu widzenia przenikliwego instynktu samozachowawczego, a więc do egoizmu tej refleksyi: »po co mam bez pożytku szkodę sobie wyrządzać i, być może, nie osiągnąć przytem celu?« - Tyle o pochodzeniu sprawiedliwości" (Fryderyk Nietzsche, Ludzkie arcyludzkie, tom pierwszy, przełożył Konrad Drzewiecki, nakład Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1908, paragraf 92, s. 98-99; wyróżnienia za oryginałem).

Nb. słynna Wenus z Milo to tak naprawdę Afrodyta z Melos. Właśnie na Melos ją znaleziono - ale powstała jakieś trzysta lat po tych wypadkach.

[4] To niemal sam początek Pamiętników pana Jana Chryzostoma na Gosławicach Paska. Ponieważ pierwodruk w wydaniu Edwarda Raczyńskiego jest fatalny, posłużyłem się zasadniczo krytycznym wydaniem Jana Czubka (Biblioteka Pisarzów Polskich nr 81, Kraków 1929; tam strony 3-5). Sięgnąłem także do rękopisu (Biblioteka Narodowa 3051 III; ale nie ręką Paska uczynionego, bo takiego nie ma; tam karty 1v-2r) i czasem jego pisownię przywracałem, a czasem coś w niej poprawiałem - chociaż niekonsekwentnie, jak mi się spodobało. Objaśnienia i wstawki w nawiasach kwadratowych są moje, ale niektóre powtarzam za Czubkiem.

Czerwony złoty znajdowany w szwedzkich wnętrznościach, czyli dukat, nie był wielką monetą - rozmiarem i wagą zbliżony do dzisiejszych 50 groszy, a te czasem nawet małe dzieci połykają.

[5] Aleksander Fredro, Trzy po trzy, [w:] Pisma wszystkie, tom XIII, część pierwsza: Proza, Państwowy Instytut Wydawniczy 1968, s. 99-101. Porównałem z rękopisem Trzy po trzy (Ossolineum 7160 II), który był podstawą wydania krytycznego i w kilku miejscach odczytałem go inaczej. Zachowałem także e pochylone (é) i kilka osobliwości pisowni - jakby resztki patyny na starej pamiątce.

Przeżycia z 1812 roku w Wilnie zapewne urobiły sąd Fredry o Żydach widomy w dalszych partiach Trzy po trzy:

"Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś więcéj - Żydzi wszystko wiedzą - idziemy więc do Rubina, znajomego kupca. Ciemno było w kurytarzu, gdzieśmy z nim rozpoczęli nasze badania. Ale on scedził przez zęby odpowiedzi swoje, w tém, nagle chwyta mego wuja pod ramię - ten nadstawia ucha... a Żyd pociągnowszy ręką zapytał: «A gdzie Pan to sukno kupował? - mam świéży towar - co osobliwego». Niechże cię piorun trzaśnie i z twoim towarem, pomyśleliśmy sobie i wyszliśmy czemprędzéj - Żyd zawsze Żydem. Pieniądz jego gwiazdą przewodnią. I nie ma się czego dziwić, pieniądz tylko dźwignąć go może na stanowisko mniéj wystawione na wzgardę powszechną... 809 w Galicyi, a zwłaszcza we Lwowie, zapał Żydów w naszéj sprawie był ogromny - w 812 w Litwie a potem i w Księstwie Żydzi stali się naszemi głównemi nieprzyjacielami. Teraz wątpię, aby byli przychylni jakiéj bądź zmianie w Galicyi. Ubodzy wprawdzie płacą czasem więcéj podatku niż mają majątku, ale ogólnie biorąc cały handel i cała admistracya kraju w ich ręku. Chłop bez Żyda żyć nie może. Szlachcic go potrzebuje jako pośrednika w interesach z urzędnikami. Urzędnik tak cywilny jak i wojskowy z żydowskich tylko rąk chce przyjmować kubany [tj. łapówki], a kubanów chciwy. Wielka przyszłość czeka Żydów. Duch żydowszczyzny ogarnął świat cały. Pieniądz stał się wszystkiém. Ale kiedy on jest dla Żyda sam przez się szczęściem, dla świata jest tylko środkiem do osiągnięcia tych wszystkich materyalnych rozkoszy, za granicą [bez] których nikt żyć nie chce. We Francyi nawet [...] znika poezija wszędzie i ze wszystkiego. - Piśmiennictwo francuskie czuć rzemiosłem. Każdy teraz pisać będzie przeciw natchnieniu, przeciw przekonaniu, jeżeli tylko może wiele pieniędzy zyskać. Kto na zawadzie, nieprzyjaciel - żadna świętość cnoty i zasługi nie zasłoni, jeżeli nie własna siła. Po sercach, po głowach w górę! w górę! pnie się tłum zimny, chciwy i nie żyjący [jak] tylko w obecnej chwili. - Żydzi wszędzie, Żydzi w Paryżu, w Rzymie, Londynie i w Przemyślu [...]" (s. 178-179).

Nb. we wcześniejszych brulionach po słowach "w 812 w Litwie a potem i w Księstwie Żydzi stali się..." Fredro powtórzył raz jeszcze wspomnienie o Żydach z Wilna:

"...stali się może z powodu bolesnej chłosty, którą alianci, nie alianci odbierali z rąk francuskiego wojska, głównymi naszymi nieprzyjaciółmi. W Wilnie pastwili się bez litości na półzmarzłych jeńcach wojennych, obdarłszy wyrzucali na śnieg, a zdrowszych, silniejszych mordowali po domach dla jakiego haftowanego munduru lub lichego futra albo w nadziei znalezienia cząstki bajecznych skarbów moskiewskich" (Aleksander Fredro, Pisma wszystkie, tom XIII, część druga: Komentarz, Państwowy Instytut Wydawniczy 1969, s. 138).

Pamięć o sprawkach żydowskich w czasie odwrotu Wielkiej Armii trwała w Wilnie i w okolicach także wśród młodszych. 17 listopada 1818 Jan Czeczot, sekretarz Towarzystwa Filomatów, odczytał na posiedzeniu Dumę nad mogiłami Francuzów, roku 1813 za Wilnem przy drodze, do Nowogródka prowadzącej, pogrzebionych, w której największą nikczemnością okazuje się spółka z hałastrą:

"Którą Filistyn gnębił i Egipcyany,

Z tą zgrają podłą, zdradną, bez cnoty, sumienia,

Potwornemi wyrodki ludzkiego plemnienia.

[...]

Niechby całe przepadło niegodziwe plemię,

Co szpeci wielkie dzieło, co zaraża ziemię,

Trzoda niecna, co Boga wodzem swoim mieni,

Rozproszona, błąka się po świata przestrzeni.

Tułacze!... my im dali, niebaczni, schronienie,

A oni zbawców naszych szlą w podziemne cienie! (Poezya Filomatów, tom I, wydał Jan Czubek, Nakładem Polskiej Akademji Umiejętności, Kraków 1922, s. 14-15).

Ponieważ Czeczot czytał tę Dumę w przytomności swego przyjaciela od dzieciństwa, Adama Mickiewicza, już tylko to jedno wydarzenie rozbija legendę o rzekomych żydowskich korzeniach Adama. Gdyby nawet były to wyłącznie złośliwe plotki, Czeczot z pewnością nie pozwoliłby sobie na taki nietakt. Z czego prosty wniosek, że w tamtym czasie nawet plotek nie było, choć z pewnością nie dałoby się ich uciszyć w lokalnej społeczności postawionej wobec tak niebywałego wydarzenia, jak małżeństwo szlachcica z panną z wychrzczonych Żydów.

Nb. Mickiewicz w kilka tygodni później odczytał na kolejnym posiedzeniu swoje uwagi nad Dumą Czeczota. "Obraz śmierci okropnej wojowników francuskich i męczarnie oczekujące zbójców podobają się mocno" - podkreślił (Adam Mickiewicz, Dzieła, tom V: Pisma prozą. Część pierwsza, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1955, s. 145).

[6] Maria Korniłowiczówna, Onegdaj. Opowieść o Henryku Sienkiewiczu i ludziach mu bliskich, Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1985. Relacja Zofii Maurin na stronach 282-283.