Gdybyście więc zamiast okazać odpowiedni dokument zagadnęli biletera, czy ma on wiarygodne dowody na to, że ulga wam nie przysługuje, uznałby was za żartownisiów albo nawet za pomylonych. Wasze prawo do ulgi nie wynika bowiem z tego, że bileter takich wiarygodnych dowodów na nieprzysługiwanie ulgi nie ma (bo też z reguły nie ma), ale z wiarygodnych dowodów, które wy mu przedstawicie (legitymacji, zaświadczenia lekarskiego etc. etc.). Rzecz, zdawałoby się, oczywista.
Jeszcze gorzej cała rzecz by się dla was skończyła, gdybyście poważnym tonem oświadczyli, że już sama próba sprawdzenia waszych uprawnień do ulgi to pomysł z ducha niemieckich narodowych socjalistów. Czyli hitlerowski. Po takim reductio ad Hitlerum bardziej nerwowy bileter mógłby już naprawdę dzwonić po pielęgniarzy.
Tymczasem jeśli idzie o sport, wygadywanie podobnych andronów nie naraża dziś na żadne nieprzyjemności.
Ulgi służą między innymi wyrównywaniu szans. Na przykład mają sprawić, by osoby mniej zamożne - jak studentki czy emeryci - nie zostały wykluczone komunikacyjnie. W sporcie odpowiednikiem ulg jest podział na kategorie. Najczęściej na kategorie wiekowe, ale w niektórych dyscyplinach dodatkowo na kategorie wagowe. One także mają wyrównywać szanse. Na przykład mają sprawić, by zapaśnik ważący 60 kilo nie był narażony na to, że zwali się na niego człowiek-góra ważący dwa razy tyle, co on, i by dzięki temu mógł zdobyć w swojej kategorii złoty medal olimpijski (jak choćby Włodzimierz Zawadzki w 1996 roku).
W wypadku kategorii wagowych zazwyczaj żadnych kontrowersji nie ma. Zawodnik wskakuje na wagę - i tyle. Nikomu nie przychodzi do głowy perorować, że ważenie to nazizm i że brak wiarygodnych wyników świadczących, że zawodnik jest cięższy niż powinien, wystarczy do uznania, że waży akurat tyle, ile powinien.
Istnieje jednak kategoria, w wypadku której odpowiedź na pytanie, kto ma prawo w niej startować, coraz częściej budzi spory. Kto ma prawo do skorzystania z tej wielkiej ulgi, jaką jest możliwość startu w kategorii przeznaczonej dla kobiet.
Spory spowodowane są właśnie tym, że wszyscy zdają sobie sprawę, jak wielka to ulga. W lekkiej atletyce bodaj żadna ze złotych medalistek z Paryża 2024 nie uzyskała wyniku choćby tylko zbliżonego do (zaledwie) minimum kwalifikacyjnego dla panów. Toteż mężczyzna w sporcie kobiecym jest jaskrawym zaprzeczeniem zasady fair play, oszustwem bardziej dotkliwym niż najwymyślniejszy doping.
Tym razem podczas Igrzysk Olimpijskich w Paryżu awanturowano się o prawo startu w kategorii kobiet dwóch osób uprawiających boks. Jedni przeczuwali oszustwo, a drudzy zapewniali, że wszystko jest w porządku. Niestety, kończyło się to albo na gołosłownych zapewnieniach albo właśnie na opowiadaniu nielogicznych andronów.
Portal "Demagog", tępiący demagogię za pomocą sprytniejszej demagogii (o czym już kiedyś marginalnie wspomniałem), zatytułował swój komentarz do tej sprawy Lin Yu-Ting i Imane Khelif to kobiety. Wyjaśniamy wątpliwości. Tyle że ostatecznie niczego nie wyjaśnił. Jako jedyne uzasadnienie - chyba uznane za definitywne, bo wyróżnione większą czcionką - "Demagog" podał te oto dwa zdania:
Khelif i Lin Yu-Ting to mężczyźni? Nie ma na to wiarygodnych dowodów.Czyli na serio powtórzył sofizmat z początku tej notki, jakoby wystarczającym dowodem czyjegoś prawa do ulgi był brak wiarygodnych dowodów, że tej osobie prawo nie przysługuje. Jakby to nie emeryt z ulgowym biletem był zobowiązany do okazania legitymacji emeryta, ale że to bileter lub kontroler powinien przedstawić wiarygodne dowody, że posiadacz ulgowego biletu emerytem nie jest.
Nie wystarczy bowiem zauważyć, że:
Prezes IBA [International Boxing Association, która wcześniej zdyskwalifikowała Khelif i Lin Yu-Ting] Umar Kremlow poinformował w 2023 roku, że zawodniczki posiadają chromosomy XY i podszywają się pod kobiety. Wówczas nie udostępnił żadnych dowodów na poparcie swojego twierdzenia.Trzeba jeszcze samemu udostępnić dowody, że, owszem, obie te uprawiające boks osoby mają prawo startować w ulgowej kategorii kobiecej, bo na przykład posiadają wyłącznie chromosomy XX. Ale takich dowodów jak dotąd nikt nie przedstawił [1].
Z pewnością nie są takimi dowodami anegdotyczne uwagi, że ktoś nie jest mężczyzną, bo zdarzało mu się przegrać z kobietami [2] albo że poza ringiem i w makijażu wygląda na zdjęciach (w czasach Photoshopa i AI!) bardzo kobieco.
Nie jest też żadnym dowodem nieroztropna deklaracja prezesa MKOl, Thomasa Bacha, podczas konferencji prasowej:
Chodzi tu o dwie uprawiające boks osoby, które urodziły się jako kobiety, były wychowywane jako kobiety, mają wpisane do paszportów, że są kobietami i przez wiele lat rywalizowały jako kobiety. To jasna definicja kobiety. Nie było nigdy wątpliwości, że są kobietami [3].Nie chce mi się wierzyć, by Thomas Bach nie miał pojęcia o historii nowożytnego sportu. Mógł wprawdzie nigdy nie słyszeć o Zdenie Koubkovej, Mary Weston, a tym bardziej o naszej Zofii Smętek, ale chyba obiła mu się o uszy sprawa Stanisławy Walasiewiczówny, w końcu zdobywczyni złotego i srebrnego medalu na dwóch kolejnych igrzyskach olimpijskich (1932, 1936). Wszystkie te osoby urodziły się jako kobiety, były wychowywane jako kobiety i przez wiele lat rywalizowały jako kobiety. Miały też w trakcie tej rywalizacji wpisane do dokumentów, że są kobietami.
Jednak trzy pierwsze same do tego stopnia nie były przekonane o swojej kobiecości, że ostatecznie zażyczyły sobie, by operacyjnie ustalić im płeć na męską i odtąd żyły jako Zdeněk Koubek, Mark Weston i Witold Smentek, a ich kobiece rekordy zostały unieważnione. Co charakterystyczne, wszyscy trzej nie rywalizowali już potem wyczynowo z innymi mężczyznami, nawet jeśli do sportu dalej ich ciągnęło.
Dziś osoby z podobnymi zaburzeniami rozwojowymi określa się jako interpłciowe (dawniej na ogół mówiono o hermafrodytyzmie lub obojnactwie), a ich historie mimowolnie pokazują, jak wszechstronną przewagę daje w sporcie nawet tylko taka interpłciowa "domieszka męskości". Zdena Koubková pobiła rekord świata kobiet na 800 metrów i jednocześnie z sukcesami skakała w dal i wzwyż. Natomiast Zofia Smętek najpierw została mistrzynią Polski w rzucie oszczepem, a później także w tenisie stołowym [4]. Aczkolwiek im też zdarzało się przegrywać z kobietami.
Z kolei Stanisława Walasiewicz nie tylko urodziła się jako kobieta, lecz również zmarła w 1980 roku jako kobieta. Ponieważ jednak została zastrzelona podczas napadu, przeprowadzono sekcję zwłok - obowiązkową w takiej sytuacji - która wykazała, że większość jej komórek miała chromosomy X i Y (jak u mężczyzny), natomiast mniejszość - tylko pojedynczy chromosom X bez chromosomu Y. To rzadkie zaburzenie rozwojowe określa się jako mozaicyzm [5].
Zresztą właśnie w związku z Walasiewiczówną wybuchła na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku pierwsza olimpijska awantura o to, czy aby na pewno wszystkie osoby startujące w konkurencjach kobiecych są kobietami. Ale wbrew temu, czego moglibyście się teraz spodziewać, to nie kobiecość Walasiewiczówny kwestionowano, lecz kobiecość jej rywalki, Helen Stephens, która pokonała ją w biegu na 100 metrów. Jak napisał zaraz następnego dnia po finale dziennikarz "Kurjera Porannego" (i co potem szeroko komentowała amerykańska prasa):
Zwycięstwo Stephens nie było żadną niespodzianką. Trudno, aby kobiety mogły konkurować z... mężczyzną. Ogólnie mówi się w Berlinie o skandalu do jakiego dopuścili Amerykanie pozwalając na start mężczyzny w konkurencji pań [6].I to właśnie ta awantura posłużyła niedawno Michaelowi Watersowi - mającemu, jak sam pisze, osobistą obsesję (personal obsession) na punkcie queer history - do snucia niedorzecznych fantazji (Berlin, Hitler, naziści...), jakoby już sam pomysł przeprowadzania testów płci był z ducha nazistowski.
To nie przypadek, że współczesne testy płci wywodzą się z Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 r., gdy na sport rozległy wpływ mieli naziści. Jak widzieliśmy, to niewielka grupa oficjeli - a wśród nich nazistowski lekarz sportowy i pewna liczba sympatyków nazizmu - jako pierwsza wpadła na pomysł przeprowadzania badań lekarskich mających ustalić płeć [7].Tyle że w Berlinie nikogo nie badano. Owszem, amerykańska prasa w odpowiedzi na polskie oskarżenia zapewniała, że niemieccy oficjele przeprowadzili staranne badania (careful inquiry) Helen Stephens przed dopuszczeniem jej do udziału w igrzyskach [8], ale nie ma na to żadnych dowodów. Tym bardziej nikt nie badał płci Walasiewiczówny (nietrudnej do zakwestionowania nawet po zwykłym oglądzie). I nic też nie wiadomo o tym, by w "Kurjerze Porannym", domagającym się sprawdzenia, jak to jest z tą Stephens, siedzieli naziści.
Natomiast sama Helen Stephens nie powoływała się nigdy na żadne badania, ale na to, jakie wrażenie jej kobiecość wywarła na... Adolfie Hitlerze, który podobno uszczypnął ją, proponował wspólny weekend w Berchtesgaden oraz żałował, że jako wzorcowa aryjska dziewczyna nie startuje w barwach Niemiec [9]. Waters, ma się rozumieć, anegdotkę tę pomija, bo zupełnie nie pasuje ona do jego opowieści o nazistach węszących wszędzie nie dość kobiece kobiety.
W każdym razie zapamiętajcie sobie, że pomysł, by zrezygnować z jakichkolwiek testów płci, jest już w obiegu [10].
A jeśli o nazizmie mowa, to w tym samym numerze "Kurjera Porannego", w którym zakwestionowano kobiecość Helen Stephens, inny dziennikarz napisał, że podczas uroczystości otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Berlinie:
Podkreślono raz jeszcze wyraźnie i niedwuznacznie, że słońce, obrzędy, święta oraz kultura pogańskiej Grecji jest dużo bliższa, jeśli nie sercu, to napewno myślom dzisiejszych Niemiec (a może tylko ludziom, kierującym Rzeszą?), niż "niepotrzebne naleciałości kultury chrześcijańskiej" (T. Grabowski, Międzynarodowa czy niemiecka uroczystość?, "Kurjer Poranny", 5 sierpnia 1936, s. 11; wyróżnienie za oryginałem).Jeśli przypomnicie sobie, jak wyglądało podejście do "naleciałości kultury chrześcijańskiej" podczas uroczystości otwarcia igrzysk w tym roku, chyba zgodzicie się ze mną, że prócz niesłusznych nazistowskich tradycji olimpijskich w rodzaju testów płci, najwidoczniej istnieją również słuszne nazistowskie tradycje olimpijskie, które MKOl uznaje za godne kontynuacji.
Co zaś do samych testów płci, to moja notka zasadniczo dotyczy logiki egzekwowania ulgi, nie zaś biologicznych racji stojących za jej przyznaniem. Toteż wszystkie moje uwagi zachowują ważność niezależnie od tego, w jaki sposób ustalimy, kto jest uprawniony do startowania w kategorii kobiet, czy też mówiąc inaczej: kto jest kobietą w rozumieniu olimpijskim. Igrzyska olimpijskie to w istocie prywatna impreza pewnego zarejestrowanego w Szwajcarii stowarzyszenia, więc gdyby ktoś tam kiedyś doszedł do wniosku, że również bardzo chudzi mężczyźni z biednych krajów mogą startować jako kobiety, można by przyjąć i takie kryteria.
Trochę ironizuję, bo nawet MKOl musi się jakoś liczyć z mniej postępową opinią publiczną, ale tylko trochę. Nie byłoby to przecież wcale dziwniejsze od niegdysiejszego uznawania przez MKOl, że wszyscy sportowcy z krajów socjalistycznych to regularni amatorzy - bo mieli stosowne papiery, że zawodowo są górnikami, prządkami, czy żołnierzami. Natomiast sportowcy z Zachodu bywali dyskwalifikowani nawet wtedy, gdy zarobili na swych sportowych umiejętnościach albo popularności jakieś grosze. I długo był to jeden z fundamentów olimpijskiej potęgi socjalistycznego sportu.
Niemniej, jeśli już istnieje jakakolwiek ulga, to zawsze chętni do skorzystania z niej muszą udowodnić swoje uprawnienia i muszą istnieć kryteria pozwalające odróżnić uprawnionych od tych, którzy chcieliby się pod nich podszyć. Inaczej ulga nie ma sensu.
W wypadku sportu kobiecego najprościej byłoby odwołać się do biologii i kategorię kobiet ograniczyć do osób z chromosomami XX i bez zaburzeń rozwoju płciowego. Cała reszta mogłaby oczywiście bez przeszkód dalej startować w kategorii mężczyzn. Wbrew rozmaitym głosom, czasem bardzo histerycznym, konieczne badanie nie byłoby ani bardziej upokarzające, ani bardziej arbitralne niż badanie, czy ktoś przypadkiem nie korzysta z zakazanej w imię fair play ulgi, jaką są rozmaite formy dopingu [11].
Jeśli jednak ktoś chciałby podejść szczególnie troskliwie do nielicznej grupy osób z zaburzeniami rozwoju płciowego lub z zaburzeniami identyfikacji płciowej, na ogół niemających żadnych szans w konfrontacji z mężczyznami, można by dla nich utworzyć osobną kategorię albo nawet kilka kategorii wzorem tych stosowanych na paraolimpiadach [12]. I być może właśnie na paraolimpiadach powinny konkurować ze sobą osoby z tego typu zaburzeniami. Co jednak nie powinno nikogo gorszyć, bo przecież uznanie, że akurat ich zaburzenia są jakoś "lepsze", więc do paraolimpiad nie pasują, byłoby obraźliwe dla paraolimpijczyków ze zwykłymi dysfunkcjami anatomicznymi lub neurologicznymi.
Można wreszcie wybrać rozwiązanie radykalne i po prostu znieść segregację płciową w sporcie. Choćby nawet pod hasłem, że taka segregacja to dziedzictwo patriarchatu, gdyż utrzymuje kobiety w przekonaniu, jakoby były fizycznie gorsze od mężczyzn [13]. Wtedy, rzecz jasna, żadne badania nie będą potrzebne i odtąd osoby potocznie uważane za mężczyzn będą mogły już bez żadnych przeszkód i z czystym sumieniem pobić - w przenośni, ale też dosłownie - osoby potocznie uważane za kobiety.
Najprawdopodobniej jednak obecna mętna sytuacja potrwa jeszcze bardzo długo. Owszem, bogata tradycja kobiecego sportu być może nieco powstrzyma najgorliwszych apologetów postępu. Niemniej trzeba też chyba pogodzić się z tym, że istnienie ulgowej kategorii kobiecej będzie coraz częściej przykrywką dla uznaniowych i tajnych decyzji.
I jeszcze na koniec.
W trakcie internetowych peregrynacji związanych z tą notką zauważyłem (nie bez odrobiny wstydliwej schadenfreude), że przy okazji olimpijskiej awantury po raz kolejny sponiewierano Richarda Dawkinsa, "papieża ateizmu", za jego uwagi o genetyce i chromosomach. Kiedyś, gdy śmiało wychodząc poza swoje kompetencje wypowiadał się w kwestiach religijnych, był świetnym biologiem, przenikliwym umysłem, szacownym członkiem Royal Society etc. etc. Natomiast od jakiegoś czasu, gdy zgodnie ze swoimi kompetencjami wypowiada się w kwestiach płci biologicznej, jest już tylko - jak to ktoś napisał - "samozwańczym mistrzem krytycznego myślenia".
Sic transit gloria mundi progressivi.
[1] "Demagog" ograniczył się w tym wypadku jedynie do lekceważenia logiki, ale inni korzystali z okazji i grzmocili w tego Kremlowa z Kremla bez opamiętania:
"Tu wyjaśnienie: w amatorskim boksie pozaolimpijskim do ringu są dopuszczeni Rosjanie i Białorusini z pełną pompą, bo szefem federacji IBA jest były gangster, putinista, skazany za rozboje Rosjanin Umar Kremlew.
Kremlew wykluczył Lin Yu-Ting i Khelifę, powołując się na bliżej nieokreślone testy wykonane przez nienazwane przez niego laboratorium. Co to były za testy? Raz mówią, że było to badanie poziomu testosteronu, a raz, że o genetyczne badania chromosomatyczne. Kremlew i jego klika z wykluczonej z olimpiady federacji IBA gubili się w zeznaniach podczas chaotycznej, kuriozalnej konferencji prasowej online (przy czym Kremlew ewidentnie był podczas niej w Moskwie)" (Radosław Leniarski, Lin Yu-Ting nie chciała być bita jak jej matka przez ojca, "Gazeta Wyborcza", 12 sierpnia 2024, dodatek "Sport.Pl", s. 8; zachowałem niezborność stylistyczną oryginału).
Z tej buńczucznej retoryki jednak nic konkretnego nie wynika poza sugestią, że ktoś, komu nie wystarczają zapewnienia, że wszystko jest w porządku, to sprzymierzeniec gangsterów i putinistów.
Kremlow być może naprawdę jest gangsterem, putinistą i krętaczem, jednak o wynikach testów podobno nie mówi jasno z całkiem innego powodu.
"Działacze MKOl potępili nagonkę na pięściarki, twierdząc, że ich dokumenty osobiste wskazują, iż od zawsze były kobietami. Ale niedowiarkowie domagają się twardych dowodów medycznych. Problem w tym, że IBA nie może udostępnić wyników testów bez zgody głównych zainteresowanych, a one same nie deklarują gotowości poddania się badaniom dającym jasną odpowiedź na to, czy są osobami ze zróżnicowanym rozwojem płciowym (DSD - disorders of sexual development), czego efektem może być np. nadprodukcja testosteronu" (XY?, Marcin Piątek, "Polityka" nr 35, s. 30; wyróżnienie moje).
[2] "W obronie Khelif stanęła jej niedawna pogromczyni z ringu, Irlandka Amy Broadhurst, dodając, że przecież Algierka została pokonana dotychczas przez dziewięć kobiet, co mówi samo za siebie" (XY?, Marcin Piątek, "Polityka" nr 35, s. 30).
To naturalnie kolejny paralogizm, bo nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że niezbyt utalentowany i słabo wytrenowany mężczyzna zrazu przegrywa z utalentowanymi i dobrze wytrenowanymi kobietami. Męskość daje w sporcie znaczną przewagę, ale przecież znowu nie aż taką, by każdy mężczyzna zawsze musiał wygrywać z każdą kobietą.
Nb. do zilustrowania artykułu Marcina Piątka redakcja "Polityki" wybrała akurat takie zdjęcie, jakby chciała dać znać, że jej zdaniem MKOl jednak w tym wypadku trochę przesadził.
[3] Bach defends Khelif and Lin competing in Olympics, bbc.com, 3 sierpnia 2024. A dla koneserów jeszcze oryginał:
"We have two boxers who are born as a woman, who have been raised as a woman, who have a passport as a woman and who have competed for many years as a woman.
This is the clear definition of a woman. There was never any doubt about them being a woman".
[4] Podaję za artykułem historyka sportu, Roberta Gawkowskiego, Na tropach Smętka i Smentka, Pismo uczelni "UW", 2021, nr 1, s. 44. Co ciekawe, Zofia Smętek mogła skutecznie rywalizować z kobietami w wielu dyscyplinach, choć bynajmniej nie była typem herod-baby. Przeciwnie, była tak drobnej postury, że na załączonych do artykułu dwóch zdjęciach kobiecych reprezentacji to właśnie ona jest najniższa!
Gawkowski już o tym nie wspomina, ale drobna postura sprawiała potem dodatkowe kłopoty po jej przeistoczeniu się w mężczyznę. Gdy Witold Smentek (zrazu nazywany jeszcze Smętkiem) wybrał się do sklepu, by kupić swój pierwszy garnitur - co opisywała ze szczegółami ówczesna prasa - trwało to dość długo.
"Niemal wszystkie ubrania okazały się zbyt duże. W końcu, po poczynieniu drobnej poprawki, garnitur koloru brązowego został wybrany. Do garnituru dobrano jasny kapelusz.
Największy kłopot był z kołnierzykiem. Nawet Nr. 35 okazał się zbyt luźny, Rzadko się zdarza, żeby panowie nosili kołnierzyki poniżej 35 numeru!" (Pierwszy dzień pana Smętka w ubraniu męskim, "Dzień Dobry!", 6 maja 1937, nr 124, s. 5).
Nb. "Dzień Dobry!" już od kwietnia drukował w odcinkach Pamiętniki Zofii Smętkówny. Przeżycia znakomitej lekkoatletki, która stała się mężczyzną. W tym samym numerze, w którym na stronie piątej Witold Smentek wkładał garnitur, na stronie dziesiątej Zofia Smętkówna wyznawała - być może po to, by oddalić ewentualny zarzut świadomego oszustwa - że długo czuła się kobietą:
"Miałam wiele cech kobiecych, myślałam po kobiecemu i odczuwałam po kobiecemu - może dopiero później po męsku patrzeć nauczyłam się, gdy w sobie ostatecznie dojrzałam niechęć do mężczyzn, gdy ostatecznie pokochałam urok i słodycz i dobroć, właściwą wyłącznie charakterowi kobiecemu".
Gawkowski trzeźwo ocenia szanse Witolda na męską sportową karierę ("Nie miał na to żadnych szans"). Natomiast Michael Waters szachruje, sugerując, że sam Smentek patrzył w przyszłość niezwykle optymistycznie ("Mogę rzucać oszczepem lepiej niż jakikolwiek mężczyzna w Polsce i niemal tak dobrze, jak jakikolwiek mężczyzna na świecie") i jednocześnie przemilczając fakt, że był to w istocie koniec jego sportowej kariery (Michael Waters, The Other Olympians. Fascism, Queerness, and the Making of Modern Sports, Farrar, Straus and Giroux, Nowy Jork 2024; wydanie elektroniczne przygotowane przez wydawcę, historia Smentka opisana w rozdziale 18).
Watersa interesują bowiem całkiem inne sprawy niż fair play - o czym jeszcze będzie mowa - i rad by zamazywać przewagi interpłciowych sportowców, gdy starują razem z kobietami, oraz ich marne szanse na rywalizację z mężczyznami.
Powołuje się przy tym na rzekomy wywiad Smentka dla "Newseeka" ("Smętek told Newsweek..."), ale w rzeczywistości Smentek niczego "Newsweekowi" nie powiedział, a cały ten "wywiad" to niewielki akapicik, który "Newsweek" cytuje - o czym świadczą znaki opuszczeń - za jakimś niezidentyfikowanym źródłem:
"The latest sex switcher is Sophia Smetkowna, Poland's 28-year-old javelin champion who last week decided that she would turn man. Her reasons: «Women's sports don't interest me. [...] I love football, wrestling, boxing. I can throw the javelin better than any man in Poland, and almost as well as any man in the world. It's no use being a woman. [...] The doctor says he can change my sex with an operation, and I am ready for his knife»" (WOMEN: About a Table Tennist, a Mermaid, and a Sex Switcher, "News-Week" (taka wtedy była pisownia), 24 kwietnia 1937, s. 24; znaki opuszczeń za oryginałem).
Waters robi literówkę w tytule i cytuje raptem dwa zdania, pomijając intrygujące - ale kompletnie nie pasujące do Zofii Smętek - "It's no use being a woman", jak i tę jej mniemaną miłość do zapasów i boksu (wówczas sportów czysto męskich), nie potwierdzoną przez żadne inne źródła. Nb. w kwietniu 1937 roku Zofia miała 26 lat. Najwyraźniej jakiś niechlujny szalony reporter sporo tu wyssał ze swego ołówka.
[5] Tak w każdym razie zostało to opisane w raporcie koronera Samuela Gerbera:
"The majority of her cells examined had a normal X and Y chromosome, and a minority of her cells contained a single X chromosome and no Y chromosome.
Individuals with this form of sex chromosome mixture (called mosaicism) may present a variety of physical forms ranging from almost normal males to individuals that would be indistinguishable from females with Turner Syndrome" (Tests Show Athlete Had 2 Chromosome Types, "The New York Times", 12 lutego 1981, sekcja A, strona 18; cytuję za archiwum NYT).
Sheldon Anderson podaje jeszcze, że "Walsh [takiej formy nazwiska używała Walasiewiczowna w Ameryce] miała mały, niefunkcjonalny penis i jądra, mały otwór poniżej moszny, ale bez żeńskich narządów płciowych i rozrodczych".
W oryginale:
"[...] Walsh had a small, nonfunctional penis and testicles, a small opening below the scrotum, but no female genitalia or reproductive organs" (Sheldon Anderson, The Forgotten Legacy of Stella Walsh. The Greatest Female Athlete of Her Time, Rowman & Littlefield 2017, s. 173).
[6] Walasiewiczówna fenomenalnym finiszem wywalcza drugie miejsce. Zacięta walka z Niemkami, "Kurjer Poranny", 5 sierpnia 1936, s. 12; wyróżnienia za oryginałem. I dalej podsumowywał:
"Utwierdza się pogląd, że wobec doświadczeń olimpijskich konkurencje kobiece powinny być wogóle skasowane.
Walasiewiczówna w konkurencji pań zajęłaby z pewnością pierwsze miejsce, porażką jej nie należy się przejmować. Mistrzyni nasza wykazała w konkurencji pań, że potrafi zawsze zatriumfować. Pobiła obydwie groźne Niemki, pobiła inne zawodniczki. Nie jest jej winą, że nie zwyciężyła Stephens, ta ostatnia powinna startować razem z... Owensem" (wyróżnienia również za oryginałem).
Nb. Wojciech Szot (Spełnione marzenie Zdenka Koubka, "Gazeta Wyborcza", 10-11 sierpnia 2024, s. 42) znalazł pierwszy lepszy numer "Kurjera Porannego" i bez sensu uznał, że początkiem tej awantury był pewien satyryczny drobiazg z października 1936 (dwa miesiące po zakończeniu igrzysk!). W dodatku dla amerykańskich korespondentów niemal kompletnie nieczytelny. Ale przepiszę go wam tutaj w całości, bo zgrabny i nadspodziewanie aktualny po niemal 90 latach:
"Wczorajszy «Wieczór Warszawski» (Nr. 289) podaje obszerną relację z pewnego procesu karnego i kończy ją następującymi słowami:
«Sąd Najwyższy uchylił wyrok skazujący. Dziś Kowieski opuszcza więzienie, wychodząc na wolność. Na tym kończy się tragiczna historia, przypominająca poemat o Balladynie, która zadała w lesie śmierć bratu».
Komu, proszę pana? Bratu! Hm! To chyba pomyłka? Ale lepiej nie brać rzeczy za łatwo. Może akurat został zrewidowany pogląd literacki, a my jeszcze o tem nic nie wiemy. W ogóle z tą płcią, jakie to teraz dziwne. Dawniej sprawa była taka prosta. Wiadomo - albo kto chłop, albo tylko baba. Dziś runęło tyle dogmatów, tyle różnic, moja pani, się zatarło. Zaciera się teraz i to. Walasiewiczówna mówi, na przykład, że Helena Stephens to chłopiec. O Walasiewiczównie zaś zeznają, że jej brak, powiedzmy, kobiecości. Zawodniczka Koubkowa kazała sobie zrobić operację. Zapisana jest teraz w metryce, jako zawodnik Koubek. Ale choć rzeczywiście wygląda kubek w kubek, jak mężczyzna, przecież i jej czegoś nie staje. Niech jednak współcześni robią sobie co chcą. Wiek XX-ty to wiek zamętu. Wara jednak od historii, wara od klejnotów pisarzy. A właśnie niedawno rzucono cień na Robinsona Cruzoe. Szkalują go za to, że swój stosunek do Piętaszka brał nadto dosłownie. Lecz nawet jeśli to naprawdę była jego słabość, jeśli rzeczywiście miał taką brzydką «piętaszkę achillesową» nie znaczy to od razu, aby wolno było szargać i plwać na największe świętości naszej literatury. 1 któż to czyni? Pismo narodowe. Ha! ha! Nie pozbawione i ono zatem wstrętnych miazmatów odbronzownictwa, miazmatów rewizjonizmu w przezacnej sprawie polskiej płci. Gotowe niedługo podsunąć, że przemiana Gustawa w Konrada, to operacja na wzór pana? pani? może należy powiedzieć "państwa" Koubek.
My jednak protestujemy przeciwko temu wszystkiemu. 1 wiernie stoimy na stanowisku, że Balladyna zamordowała siostrę. Bo już tak nas nauczono" (Żarty z "Balladyny", "Kurjer Poranny", 16 października 1936, s. 8).
Szot cytuje fragment od "Dawniej sprawa była taka prosta" do "...i jej czegoś nie staje", więc nie ma mowy o tym, że niechcący poplątały mu się fiszki.
Jego artykuł to na dobry ład wypisy z książki Watersa The Other Olympians (cytowanej wyżej w przypisie 4). Z czym jednak nie byłoby problemu, bo Szot uczciwie się do tego przyznaje. Niestety, nie poprzestał na własnej bezsensownej wstawce z październikowym felietonem (mimo iż Waters wyraźnie podaje w przypisie 64 do rozdziału 16 oraz w samym tym rozdziale, że awantura wybuchła już w sierpniu), ale dodatkowo upstrzył swoje wypisy wieloma błędami.
Na przykład ze zdania "Dopiero w 1928 roku, na igrzyskach w Amsterdamie, zezwolono na - mocno limitowany - udział kobiet" (s. 41) zdaje się wynikać, jakoby kobiety wcześniej na igrzyskach olimpijskich w ogóle nie startowały.
Nie wiem też, skąd Szot wziął kolejny nonsens, że występ w Amsterdamie japońskiej lekkoatletki, Kinue Hitomi, "był katastrofą, jak niemal wszystkie występy kobiet" (s. 41). Hitomi zajęła wprawdzie drugie miejsce w biegu na 800 metrów (gdzież tu katastrofa?), ale zwyciężczyni, Lina Radke, ustanowiła rekord świata. Podobnie zresztą jak nasza Halina Konopacka w rzucie dyskiem. Czyżby pierwszy złoty medal dla Polski na igrzyskach olimpijskich był częścią katastrofy?
Nb. takie dziennikarskie wybryki Wojciecha Szota nie są podobno czymś nadzwyczajnym. Miesiąc wcześniej napisał równie niechlujny artykuł na zupełnie inny temat, ale - jak twierdzi Grzegorz Przebinda - "niewolny od uproszczeń i błędów (np. mojemu koledze z katedry Aleksandrowi Wawrzyńczakowi, badaczowi współczesnej literatury rosyjskiej, przekręcono imię i nazwisko, i zmieniono płeć)" (Grzegorz Przebinda, Zachodni tenorek z polską intonacją, "Gazeta Wyborcza", 17-18 sierpnia 2024, s. 27).
[7] Cytuję z zakończenia The Other Olympians Watersa, ale teza ta przewija się przez całą tę książkę, co zresztą sugeruje już nawet sam jej podtytuł.
A dla koneserów jeszcze oryginał:
"It is not a coincidence that modern sex testing originates at the Berlin Olympics of 1936, when the Nazis had deep influence within the sporting world. As we have seen, a small cadre of officials, including a Nazi sports doctor and a number of Nazi sympathizers, first came up with the idea of medical exams to determine sex" (Michael Waters, The Other Olympians. Fascism, Queerness, and the Making of Modern Sports; "Author's Note").
Bezkrytycznie powtarzający te androny Wojciech Szot również obficie inkrustuje swoje wypisy z Watersa nazistami. Są naziści prześladujący gejów, jest "Szwajcar Wilhelm Knoll, członek NSDAP", który chce prześladować "hermafrodytów", jest nazistowska agencja prasowa, która wskazuje kandydatki do prześladowań. A w zakończeniu jest już powiedziane wprost, że badania płci to pomysł podchwycony przez "działaczy inspirowanych przez nazistowskich ideologów «czystości rasowej»" (s. 43). Czyli rzecz kończy się ostatecznie banalnym ideologicznym szantażem, że jeśli androny Watersa-Szota o badaniach płci jako dziedzictwie nazizmu was nie przekonują, to najpewniej sami jesteście nazistami.
[8] Michael Waters z tej amerykańskiej odpowiedzi na zarzuty "Kurjera Porannego" cytuje zaledwie kawałek jednego zdania, bo to znowu coś, co nie pasuje do jego tezy. Zdaje się bowiem z tej odpowiedzi wynikać, że to chyba jacyś amerykańscy "naziści" najgorliwiej optowali za badaniami płci. Dlatego podaję ją tutaj w całości.
«WARSAW, Aug. 5. (Exclusive) - An accusation that Helen Stephens, American sprinter who broke the world's record for the women's 100-meter Olympic dash at Berlin, is in reality a man was made today by the special correspondent of the Polish newspaper Kurier Poranny.
His report was tinged with indignation against the United States for having assertedly permitted a man to run in the women's race. Miss Stephens yesterday defeated the Polish star, Stanislawa Walasiewicz, known in the United States as Stella Walsh, in the 100-meter dash.
SOMETHING "SCANDALOUS"
"It is scandalous that the Americans entered a man in a women's competition." the correspondent stated. "Miss Walasiewicz would have gained first place if the had competed only against women. It was not her fault if she was defeated by Stephens who should have been running with Owens and the other American male stars."
American Olympic authorities last week recommended that women athletes entered in the international events be subjected to a sex examination. The move was referred to various individual sports federations for a decision.
BRUNDAGE IDEA
The motion, advanced by Avery Brundage. president of the American Olympic Committee, was intended to make certain that entrants were correctly qualified for women's competitions. This recommendation led observers to recall in May of this year Mary Edith Weston, noted English girl athlete, was formally proclaimed a man after undergoing two operations in a London hospital and assumed the name of Mark Weston.
GERMAN OFFICIALS CONDUCT INQUIRY
BERLIN, Aug. 6. - Charges printed in a Polish newspaper that Helen Stephens, American Olympic and world record sprinter, is really a man brought the disclosure here tonight that German Olympic officials had ascertained her true sex before admitting her to participate in the 1936 games.
It was divulged that the German officials, struck by the American girl's amazing track performances, had conducted a careful inquiry to establish her sex beyond a doubt.
HELEN'S MOTHER DEFENDS RUNNER
FULTON (Mo.) Aug. 5. (Exclusive ) - "Helen is absolutely a girl," said the Olympic runner's mother over the telephone from the Stephens farm today.
"I had better not say what 1 think of anyone who would charge that she is anything else," Mrs. Stephens added.
"No one else in all Helen's life has ever raised such a question. Helen leads a normal girl's social life. She enjoys dancing and attends dances regularly at college"» (Polish Writer Calls Helen Stephens 'Man', "Los Angeles Times", 6 sierpnia 1936, s. 9, 14).
[9] Helen Stephens bardzo różnie opowiadała o swoim spotkaniu z Hitlerem, więc ma to jedynie walor anegdoty (aczkolwiek samo spotkanie jest potwierdzone). Chodzi jednak nie tyle o treść tej anegdoty, ile o to, że Stephens zdecydowała się wybrać akurat Hitlera na arbitra swojej kobiecości.
A dla koneserów jeszcze wersja z książki Sheldona Andersona:
"Evidently Hitler saw something he liked in the 5-foot-11, 165-pound sprinter from Missouri. After the 100-meter final, he invited Stephens back to his reception room beneath the stands. The Volkischer Beobachter published a big front-page photo of Hitler giving Stephens an autograph. According to Stephens, who sometimes embellished her stories, Hitler made a pass at her and invited her to his Alpine retreat in Berchtesgaden: «He came into the room and gave me this Nazi salute. Well, I just gave him an old-fashioned Missouri handshake, but that didn't seem to faze him none. He even pinched me and invited me back to his place for the weekend, that old rascal». Stephens also claimed that Hitler told her, «You should be running for Germany. You're a true Aryan type, tall, blonde, blue eyes» (Sheldon Anderson, The Forgotten Legacy of Stella Walsh. The Greatest Female Athlete of Her Time, Rowman & Littlefield 2017, s. 107).
[10] Waters pisze o tym wprost:
"Sex testing became part of the fiction that «men's sports» and «women's sports» were logical concepts. Abolishing sex testing would mean acknowledging that people cannot be sorted inherently into male and female categories" (The Other Olympians; koniec rozdziału 21).
[11] Na przykład artykuł 21.1.2 Światowego kodeksu antydopingowego (do ściągnięcia tutaj) nakłada na zawodników obowiązek stałej dostępności w celu pobierania próbek, a komentarz do tego artykułu precyzuje, że czasami takie pobranie może się odbyć także "w późnych godzinach wieczornych lub wczesnych godzinach rannych". Oczywiście "przy uwzględnieniu praw człowieka i prawa do prywatności zawodników", ale wymigiwanie się od pobrania próbki w oparciu o te prawa może się źle skończyć.
[12] Rozważa taką możliwość (w oparciu o bogatą literaturę przedmiotu) Sonja Erikainen:
"Secondly, it would be possible to change or increase the number of competition categories, either by introducing new gender categories, as I discussed previously, or by adopting, as the authors [cytowane wcześniej autorki artykułu Transwomen in elite sport] themselves (among others) proposed, a classification system inspired by Paralympics classifications" (Sonja Erikainen, Gender Verification and the Making of the Female Body in Sport. A History of the Present, Routledge, Londyn - Nowy Jork 2020, s. 157).
[13] Jaime Schultz ujmuje to tak:
"Ultimately, I argue that representing the 'problem' of gender diversity in women's sport elicits two significant effects. First, it suggests the physical inferiority of female athletes, which justifies and sustains their subordinate status in sport. Second, it stigmatizes and ultimately erases non-binary sport participation, which can have devastating consequences for athletes and non-athletes alike" (Jaime Schultz, Sex Segregation in Elite Sport. What's the Problem?, [w:] Gender Diversity and Sport. Interdisciplinary Perspectives on Increasing Inclusivity, redakcja Gemma L. Witcomb i Elizabeth Peel, Routledge, Londyn - Nowy Jork 2022, s. 14).
Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że ma ona o sporcie mniej więcej takie pojęcie, jak Wojciech Szot. Na stronie siedemnastej twierdzi na przykład, że Walasiewiczówna zdobyła na igrzyskach olimpijskich pięć złotych i cztery srebrne medale (five gold and four silver Olympic medals). W rzeczywistości zdobyła jeden złoty medal i jeden srebrny. Z kolei na stronie dziewiętnastej twierdzi, że Ewie Kłobukowskiej unieważniono jej olimpijskie medale (rescinded her medals), co też jest nieprawdą.
Jeszcze bardziej ekscentryczny pomysł mają Eileen McDonagh i Laura Pappano. Niech ostatecznie kategoria kobieca w sporcie pozostanie, ale pod warunkiem, że udział w niej będzie dobrowolny:
"We have no quarrel with members of historically subordinated groups who voluntarily self-segregate themselves as a remedial mechanism to compensate for past and present discrimination. However, the key word is voluntarily" (Eileen McDonagh, Laura Pappano, Playing with the Boys. Why Separate Is Not Equal in Sports, Oxford University Press 2009, s. 8).
Ale z równym sensem można proponować dobrowolne badania antydopingowe.