EBENEZER ROJT

Apendyks do nosów
albo arystokracja i Żydzi

W swych podhalańskich wspomnieniach (ostrzegam, bardzo wciągających!) Antoni Kroh, pisarz, tłumacz i etnograf, zajął się także góralskimi nosami.
Ważnym atrybutem prawdziwego górala jest, jak wiadomo, orli nos. Na regionalnej kasetce, rysunku, drzeworycie, makatce, karykaturze góral bez orlego nosa nieważny. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że pojęcie "orlego nosa" narodziło się w kulturze polskiej jako pochodna fascynacji góralami. Wcześniej chyba nie istniało; nie udało mi się natrafić w piśmiennictwie polskim na wzmiankę o orlim nosie starszą niż z drugiej połowy XIX wieku.

Nos wyróżnia nie tylko górala, lecz i Żyda. Oba są wydatne, garbate, żydowski może bardziej zakrzywiony. [...] [N]iepodobna ich posortować jedynie na podstawie wyglądu, ponieważ między nosem góralskim a żydowskim różnica jest głównie intencjonalna. Jeden uszlachetnia, a drugi hańbi. Bon Dieu pardonnera, le monde oubliera, mais le nez restera (Dobry Bóg wybaczy, świat zapomni, ale nos pozostanie) powiedziała, nie pamiętam już która, galicyjska hrabina żydowi, który się właśnie był ochrzcił i zmienił nazwisko na polskie [1].

Z tym "orlim nosem" jako pokłosiem fascynacji góralami to jednak pudło. "Orli nos" zna dobrze Linde i nos jastrzębi albo kobuzi tak właśnie objaśnia [2]. W podhaśle "ORLI" cytuje zaś słowa siedemnastowiecznego dominikanina Fabiana Birkowskiego o hetmanie Chodkiewiczu: "Jan Chodkiewicz czoła był wysokiego, nosa orlego" [3]. Powtarza ten przykład w haśle "NOS", gdzie obok orlego nosa wymienia Linde też nos wypukły, garbaty, śpiczasty, mopsowaty, wklęsły, szeroki, zakrzywiony, zadarty i oderżnięty [4]. Znak, że nosologia wśród naszych przodków była już wcale rozwinięta.

Inny problem jest z wiecznym żydowskim nosem, na który nawet chrzest nie poradzi, a właściwie z francuskim powiedzeniem przypisanym przez Kroha anonimowej galicyjskiej hrabinie. Jan Gondowicz w eseju "Nosy" [5] dziwi się, jakim cudem Kroh mógł zapomnieć, że bliźniacza maksyma o nosie pojawia się w noweli Witolda Gombrowicza Pamiętnik Stefana Czarnieckiego. Bohater tej noweli, syn Polaka i Żydówki, opowiada, jak to ojciec jego, piękny mężczyzna "szlachetnej rasy", czuł nieodpartą odrazę do jego matki, która z kolei reagowała na to wzmożoną pobożnością. Mąż zaś komentował te jej postępki następująco:

Wierz mi, moja droga, to nietakt z twej strony i kiedy cię widzę przed ołtarzem z twoim nosem i uszyma, z twymi wargami - jestem pewny, że i Chrystus czuje się nieswojo. Nie zaprzeczam ci naturalnie prawa do pobożności - dodawał - owszem, z punktu widzenia religijnego, piękna to rzecz - neofitka, a jednak trudno i darmo. Natura przebłagać się nie da i przypomnij sobie francuskie przysłowie: "Dieu pardonnera, les hommes oublieront, mais le nez restera" [6].
Wedle Gondowicza, Gombrowicz powiedzenia tego nie podchwycił "w ziemiańskich kręgach, w których zwykł był się obracać", lecz raczej przepisał skądinąd, gdyż pojawia się ono w "sławnej niegdyś skandalizującej autobiografii angielskiego dziennikarza i poniekąd awanturnika Franka Harrisa" (Gondowicz, s. 163). Przytacza tam Harris "dowcipną uwagę" o baronie Hirschu i jego nosie, a rozmowa zeszła na nosy, gdyż brał w niej udział Edmond Rostand, autor też "sławnej niegdyś" sztuki o długonosym Cyranie de Bergerac:
Rostand świetnie się bawił [...], ja zaś nie mogłem przepuścić historii z nosem nie nawiązując do dowcipnej uwagi o baronie Hirschu.

Ktoś powiedział o nim: "Trudno by było uwierzyć w to, że to Żyd, gdyby nie jego nos". "Słusznie - odparł ktoś inny - pochodzenie Bóg wybacza, a świat zapomina, ale nos pozostaje" [7].

Czy Gombrowicz czytał Harrisa? Jego Pamiętnik Stefana Czarnieckiego ukazał się w roku 1933, natomiast polski przekład książki Harrisa dopiero w roku 1937. Ale - spekuluje Gondowicz - "Gombrowicz mógł ją jednak czytać także po francusku, i to nawet w Paryżu, w roku wydania [...] Aliści najpewniej [...] usłyszał te słowa przy stoliku w Ziemiańskiej" (Gondowicz, s. 163).

Tu Gondowicz wątek urwał, bo mu się zdawało, że echo Ziemiańskiej wyjaśnia już wszystko. Tutaj zatem zaczyna się mój apendyks.

Najpierw kilka uwag o Franku Harrisie. Powiedzieć o jego autobiografii, że była skandalizująca, to o wiele za mało. Była zwyczajnie pornograficzna. Harris wydał ją jako druk prywatny w Berlinie: cztery tomy w latach 1922-1927. Czasem komuś się pomyli, że był to Paryż, a to dlatego, że na stronie tytułowej autor podał swój adres paryski, no i dlatego, że czytano ją głównie w Paryżu. Jak Ulissesa Joyce'a, bo jak Ulisses była w Anglii i w Stanach zakazana, tyle że dłużej. Dla osób nieskromnych (i znających angielski) w przypisie mała próbka z samego początku pierwszego tomu, bo potem Harris tak się rozpędza, że aż wstyd cytować [8]. Polski przedwojenny przekład ("autoryzowany", ale wtedy nic to nie znaczyło), jednotomowa kompilacja czterech tomów, naturalnie wszystkie te świństewka starannie omija. U nas kończy się na całuskach. Jeśli już Harris nawet coś tam intymniejszego pieści, to jedynie wzrokiem ("pieściłem wzrokiem śmiałe zarysy jej bioder i piersi"; W pogoni, s. 44).

Nikt, rzecz jasna, nie robi sobie złudzeń, że Harris w swojej autobiografii nie nałgał, bo w autobiografiach na ogół się łże, szczególnie w opowieściach o życiu erotycznym. Albo ludzie przysięgają, że z kimś tam nic ich nie łączyło, albo odwrotnie - dopisują sobie do podbojów kogo wlezie. Ale Harris pozmyślał także wiele ze swoich anegdot o spotkaniach ze znanymi ludźmi, a przynajmniej znacznie je ubarwił. Jak tam było z Rostandem, nie wiem, sprawy nie badałem, więc może się kiedyś Rostand z nim przywitał, ale jeśli idzie o "dowcipną uwagę", to udało mi się ustalić, że i Harris bezceremonialnie przepisał ją sobie skądinąd. W dodatku dokleił ten bon mot do nosa barona Hirscha, choć w książce, z której przepisywał, o baronie nie ma ani słowa, natomiast u Harrisa Hirsch pojawia się nieco wcześniej jako Żyd lubieżny i nie wahający się przed składaniem damom niemoralnych propozycji [9]. Widać urodzony w Irlandii Harris był, mimo walijskich rodziców, Irlandczykiem w typie Obywatela - by raz jeszcze nawiązać do Ulissesa.

Przepisywał zaś ani chybi z angielskiego przekładu wspomnień markiza de Castellane wydanego w roku 1912 [10], w którym to przekładzie bon mot o nosie co do joty pokrywa się z późniejszą o piętnaście lat wersją Harrisa ("God forgives and the world forgets, but the nose remains") [11]. Jedyna różnica - ale ważna! - to ta, że u markiza nos już nie jest żydowski, lecz arystokratyczny. W jego wspomnieniach bon mot wygłasza bowiem księżna de La Rochefoucauld, zaintrygowana uderzającym podobieństwem pewnej młodej dziewczyny do swojego przyjaciela. Tym razem nie chodzi więc o nos neofity, lecz o grzech młodości, dziecię z nieprawego łoża - temat w kręgach arystokratycznych zawsze żywo na boku poruszany.

Bez większego ryzyka można tedy założyć, że właśnie w takim środowisku i przy takiej okazji ów bon mot oryginalnie ułożono. Do nosa żydowskiego pasuje on bowiem doprawdy niczym pięść do nosa. Bo i jaki grzech miałby w tym wypadku Bóg wybaczać? Pochodzenie? Tak właśnie dla jasności dopowiada polski tłumacz autobiografii Harrisa, Stefan Purman (który jako rodak matki Stefana Czarnieckiego i barona Hirscha z tej okazji zmienił sobie nazwisko na Pomian), więc pewnie czuł, że jest w tym koncepcie coś mętnego i fałszywego.

"Dieu pardonne, le monde oublie, mais le nez reste!" - tak to brzmi we francuszczyźnie markiza de Castellane [12]. Nb. bardzo podobnie do słów galicyjskiej hrabiny, od których się zaczęły nasze tu przygody. Ale i markiz swoją anegdotkę przepisał skądinąd! Z czego wniosek, że nawet życie markiza - i to w czasach fin de sieclu - obfitowało w mielizny i nudy, które potem trzeba było we wspomnieniach zapychać wyczytanymi historiami. Przepisał ją zaś z wydanej w roku 1888 książki hrabiego d'Osmond. Anegdotka bez wątpienia ta sama: też mamy panią de la Rochefoucauld, nieślubne dziecię wyglądające jak wykapany tatuś, a na koniec "bien joli mot" o Bogu, świecie i nosie [13].

Ale i hrabia d'Osmond swoją anegdotkę wziął skądinąd! Z czego wniosek etc., etc. Daruję wam już szczegóły. Okazuje się bowiem, że bon mot o nosie musiał być we Francji w drugiej połowie XIX wieku powiedzeniem niemal potocznym. Z nazwiskami lub bez. Na przykład francuski filozof Elme-Marie Caro w swoich uwagach fizjognomicznych (warga Habsburgów, nos Burbonów etc.) przytacza tylko sam ten goły "bien joli mot" i to jako słowa anonimowego "homme d'esprit" [14].

Natomiast najwcześniejsze świadectwo, jakie udało mi się znaleźć, pochodzi z dziennika Xaviera Marmiera. Raz jeszcze historyjka o nieślubnym dziecięciu, ale komentarz wygłasza nie pani de la Rochefoucauld, lecz jakaś anonimowa "Mme de L.", więc może historyjka prawdziwa, a w każdym razie autor miał ją za taką, skoro nazwisko zataił [15]. Notatka w dzienniku powstała w latach 60. XIX wieku, ale nie dam głowy, czy wcześniej, i to dużo wcześniej, nie znalazłoby się coś podobnego. Paryskie salony w XVIII wieku działały przecie całą parą, a zarówno dowcipu, jak i nieślubnych dzieci wtedy nie brakowało.

Wracając zaś do naszych baranów. Gombrowicz naturellement nie mógł czytać w Paryżu Harrisa w oryginale, bo angielskiego nie znał, a francuski przekład IV tomu (z którego pochodzi anegdota o nosie barona Hirscha) ukazał się dopiero w roku 1936. Natomiast kto wie, czy w trakcie mało go absorbujących studiów w Institut des Hautes Études Internationales nie wpadł mu w rękę pierwszy tom wspomnień Élisabeth de Gramont. Pisarki wtedy modnej, nadto spokrewnionej z samym królem Henrykiem IV, więc Gombrowicz już choćby ze snobizmu mógł po tę książkę sięgnąć i dzielnie dokartkować się aż do strony 48, gdzie znów pojawia się nasz znajomy bon mot o Bogu i nosie [16].

Spodobało się, z grubsza spamiętał i potem wsadził "francuskie przysłowie" w nowelkę. A szło już nowe i nieślubne dzieci mało kogo obchodziły. Żydzi zaś - owszem.

[1] Antoni Kroh, Sklep potrzeb kulturalnych, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999, s. 150.

[2] Hasło "IASTRZĄB", podhasło "IASTRZĘBI": "iastsrzębi, orli nos" (Samuel Bogumił Linde, Słownik języka polskiego, tom II: G-L, Warszawa 1808, s. 866). Hasło "KOBUS, KOBUZ", podhasło "KOBUZI": "Z kobuzim nosem panie literacie [...] cf. orli nos" (tamże, s. 1033).

[3] Hasło "ORLA", podhasło "ORLI" (Samuel Bogumił Linde, Słownik języka polskiego, tom III: M-O, Warszawa 1809, s. 543). Birkowski tak opisuje Chodkiewicza: "Miał od Boga urodę taką, iaką miał mieć Wielki Hetman; twarz iego surowa na pierwszym weyzrzeniu była, maiestatu pełna, prawie Marsowa; czoła był wysokiego, nosa orlego, znak dostoieństwa Hetmańskiego" (Fabian Birkowski, Ian Karol Chodkiewicz, y Ian Weyher, Wielmożni, Waleczni, Pobożni, Woiewodowie; Pamięcią pogrzebną wspomnieni, w drukarni Andrzeia Piotrkowczyka, Kraków 1627, s. 2 (piąta karta całości); pisownię nieco uwspółcześniłem).

Tak więc już w XVII wieku nos orli to "znak dostoieństwa". Gdy w Wojnie chocimskiej Wacława Potockiego nasi posłowie stają przed drętwym jak kołek (resp. majestatycznie posągowym) Osmanem, właśnie po nosie domyślają się w nim "serca wspaniałego".

"Tosz y naszy Posłowie, przez dwie długie sieni

Stanęli przed Osmanem, wnamiot wprowadzeni

A ten siedzi, iak bałwan: iakby sztukę balku

Złoconego; postawieł, kto na Katafalku.

Dywan naprzod bogaty, na Dywanie zatem

Wetrzy łokcie wysokiem wzniosł się Maiestatem

I tak siedzi, ni ręką ni nogą nie rucha

Ni głową ani okiem y chociasz mu mucha

W nos lezie uprzykrzona: iey się nie ozenie

[...]

Atoli wzdy Orli nos y wyniosłe skroni

Oko iasne, gniady włos, rzadko kiedy stroni

Odserca wspaniałego, te tylko w Osmanie

Znaki były grzecznosci" ([Wacław Potocki], Transactia woyny chocimskiey [...], rękopis z roku 1670, sygnatura Ossolineum 1822/II, s. 195-196; zachowałem pisownię oraz interpunkcję oryginału).

Ta "Osmanowa vista" (jak podaje marginalium rękopisu), to jest - wygląd Osmana, została powtórzona całkiem wiernie za "podstawą źródłową" Potockiego, czyli za łacińskim Pamiętnikiem wojny chocimskiej Jakuba Sobieskiego. Jest tam już odmalowany ten nieruchawy "iak bałwan" (idolum ... videbatur) Osman, w którym szlachetność jakąś ukazuje (generositatem in eo quandam denotabant) głównie "orli nos (aquilinus nasus) y wyniosłe skroni (exporrecta frons)". Zob. Iacobo Sobieski, Commentariorum Chotinensis belli libri tres, u Jerzego Förstera, Dantisci [Gdańsk] 1646, s. 181: "Idolum ipse magis, quam hominem repraesentare videbatur. Corpore enim & gestu immotus, nullum penitus comitatis signum edidit. aquilinus tamen nasus, color subfuscus, exporrecta frons, elati oculi generositatem in eo quandam denotabant".

Ale trop orlego nosa sięga jeszcze głębiej w przeszłość. Giambattista della Porta pisze pod koniec XVI wieku, że zakrzywiony nos, potocznie zwany orlim, łączy się z wielkodusznością (Ioannis Baptista Porta, De humana physiognomonia libri IIII, u Józefa Cacchiego, Vico Equense 1586, s. 74: "Aduncis nasis magnanimitatem decet [...] Huiusmodi nasum vulgus aquilinum vocat") i powołuje się między innymi na Arystotelesa, Ksenofonta i Plutarcha. Jest też w książce della Porty na tej samej stronie wymowny rysunek przedstawiający z lewej profil orła, z prawej natomiast profil Rzymianina w laurowym wieńcu i z nosem tak niebywale haczykowatym (zakrzywionym, orlim, rzymskim), jakby pożyczył go sobie z okładki "Stürmera". No to teraz mamy już z górki, ale też musimy zaraz wyhamować, bo motyw "rzymskiego nosa", nawet tylko liźnięty po wierzchu, rozsadziłby ten przypis do reszty.

[4] Słownik, tom III, s. 328.

[5] Jan Gondowicz, Pan tu nie stał. Artykuły drugiej potrzeby, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011, s. 162-165. Dalej cytuję jako Gondowicz.

[6] Witold Gombrowicz, Dzieła, tom I: Bakakaj, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 19. W debiutanckim tomie nowela ta nosiła tytuł Krótki pamiętnik Jakuba Czarnieckiego.

[7] Frank Harris, W pogoni za pełnią życia, przełożył Stefan Pomian [Stefan Purman], Wydawnictwo "Dobra Książka", Wrocław - Katowice 1949, s. 370. Jest to przedruk przedwojennego wydania "Roju" (zresztą z adnotacją "z praw wydawniczych «Roju»"). Dalej cytuję jako W pogoni.

[8] "Suddenly as I went on, I felt her move and then again; plainly she was showing me where my touch gave her most pleasure: I could have died for her in thanks; again she moved and I could feel a little mound or small button of flesh right in the front of her sex, above the junction of the inner lips: of course it was her clitoris. I had forgotten all the old Methodist doctor's books till that moment; this fragment of long forgotten knowledge came back to me: gently I rubbed the clitoris and at once she pressed down on my finger for a moment or two. I tried to insert my finger into the vagina; but she drew away at once and quickly, closing her sex as if it hurt, so I went back to caressing her tickler" (Frank Harris, My Life and Loves, privately printed, 1922, s. 30).

Proszę jednak nie myśleć o Harrisie wyłącznie jako o awanturniku i trywialnym skandaliście. Miał on bowiem również aspiracje intelektualne i między innymi wydał głośną niegdyś biografię Szekspira, dość swobodnie wyekstrahowaną z jego dzieł (Frank Harris, The Man Shakespeare and His Tragic Life-Story, Nowy Jork 1909). Stanisław Brzozowski - sam krytyk podobno wnikliwy - uważał, że książka Harrisa "należy do najgenialniejszych rzeczy, jakie w literaturze krytycznej zostały dokonane" (Stanisław Brzozowski, Listy, t. II, opracował, przedmową, komentarzem i aneksami opatrzył Mieczysław Sroka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1970, s. 541; zob. też s. 564). Dziś wspominają o niej czasem szekspirowscy rewizjoniści, którym się w głowie nie mieści, że można być zarazem Hamletem i emerytem dokonującym żywota gdzieś w prowincjonalnym Stratfordzie.

[9] W pogoni, s. 331: "Muszę tu jednak przytoczyć inną historyjkę o księciu [chodzi o księcia Walii; Harris podobno bywa u niego, by opowiadać mu pikantne historyjki], która pokazuje go w lepszym świetle. Żona pewnego bankiera i wielka przyjaciółka księcia znalazła się kiedyś w trudnej sytuacji: bank jej męża znajdował się w przededniu bankructwa i mąż zażądał od niej, żeby poprosiła księcia o zwrot pożyczonych mu 500 tysięcy Ł [funtów]. Bankierowa napisała do księcia prosząc go o odwiedzenie jej i opowiedziała mu o wszystkim oraz u swej trudnej sytuacji.

- Niech pani się nie martwi - rzekł - postaram się naturalnie o pieniądze i to jak najszybciej. Jeśli odwiedzi panią przyjaciel mój, baron Hirsch, proszę, niech pani go przyjmie; mam nadzieję, że on już wszystko załatwi.

Nazajutrz baron Hirsch odwiedził naszą damę i oświadczył jej, że wypisze jej czek na 500 tys. Ł. plus odsetki. Kiedy zaczęła mu dziękować, rzekł: «Gdyby pani chciała przyjmować mnie niekiedy i traktować jak przyjaciela, wypisałbym pani czek na milion Ł. - dla okrągłości jak się mówi w Anglii».

Nie ma kobiety, która by nie wolała okrągłych liczb, toteż dama uśmiechnęła się rozkosznie i czek został wypisany na milion Ł."

[10] Marquis de Castellane [Antoine Marie Eugène Philippe Boniface de Castellane], Men and Things of My Time, przekład Alexander Teixeira de Mattos, Chatto & Windus, Londyn 1912, s. 172: "The Duchesse de La Rochefoucauld, one of the greatest ladies in France, on a certain day saw a young girl walk into her drawing-room. Her resemblance to one of her male friends, who happened also to be calling, was glaring. The duchess could not resist the temptation. Bending over to him and suppressing her riotous laughter: «God forgives,» she whispered, «and the world forgets; but the nose remains!»".

[11] Frank Harris, My Life and Loves, przedmowa Anthony Burgess, Grove Press 1991, s. 799 (tom IV, rozdział 10): "Rostand enjoyed the tale ingenuously, and the talk turning on noses, I could not help reciting the witty remark made about Baron Hirsch. Some one said «You'd hardly believe he was a Jew were it not for his nose». «True,» replied the listener, «God forgives and the world forgets, but the nose remains»".

[12] Marquis de Castellane [Antoine Marie Eugène Philippe Boniface de Castellane], Hommes et choses de mon temps, Plon, Paryż 1909, s. 261: "La duchesse de la Rochefoucauld, l'une des plus grandes dames de ce pays, voit un certain jour arriver chez elle une jeune fille. Sa ressemblance avec un de ses amis qui est là par hasard est criante. Elle n'y tient pas. Elle se penche vers lui et étouffant son rire joyeux: «Dieu pardonne, murmure-t-elle, le monde oublie, mais le nez reste!»".

[13] Comte d'Osmond [Rainulphe Marie Eustache d'Osmond], Reliques et impressions, études, silhouettes et croquis, z przedmową Aleksandra Dumasa syna, Librairie Illustrée, Paryż 1888, s. 227: "Madame de la Rochefoucauld, à propos d'un enfant dont la naissance irrégulière n'était un secret pour personne, grâce à une ressemblance frappante avec son père, a dit un jour ce bien joli mot: «Dieu pardonne, le monde oublie, mais le nez reste!»".

[14] Elme-Marie Caro, Essais de psychologie sociale, cz. II, [w:] "Revue des Deux Mondes" maj-czerwiec 1883, s. 755: "Les héritiers des grands nez, des grosses lèvres, des grandes bouches ou des grosses têtes s'appelaient les Nasones, les Labeones, les Buccones, les Capitones. L'histoire moderne n'a pas dédaigné de noter en passant, en Autriche et en France, la lèvre des Habsbourg et le nez des Bourbons. - C'est à propos d'un trait de ce genre, persistant avec une fidélité implacable à travers des égaremens sans nombre et devenu comme le signalement des branches clandestines d'une famille, qu'un homme d'esprit disait plaisamment au dernier siècle: «Le monde oublie. Dieu pardonne, mais le nez reste»".

[15] Xavier Marmier, Journal (1848-1890), t. I, redakcja Eldon Kaye, Libraire Droz, Genewa 1968, s. 250: "Le jeune duc de la Tr. [wydawca podaje w przypisie, że to Charles-Louis de La Trémoïlle] est, dit-on, le fils du prince de B. et lui ressemble par quelques traits notables de physionomie. Mme de L. disait en parlant de cette ressemblance: Dieu pardonne, le monde oublie, mais le nez reste".

[16] Élisabeth de Gramont, Mémoires. Au temps des équipages, Bernard Grasset, Paryż 1928, s. 48: "Étant jeune homme, Marc de Beauvau se vit attribuer une paternité. Cet enfant hérita du fameux nez, et un dicton s'établit: «Dieu pardonne, le monde oublie, mais le nez reste»".