EBENEZER ROJT

Baal Szem Tow i cuda chasydyzmu

Wiadomo - mówi jeden z bohaterów Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk - że w każdym pokoleniu istnieje trzydziestu sześciu ludzi świętych i to dzięki nim Bóg utrzymuje świat w istnieniu. Z pewnością Baal Szem Tow był jednym z nich. Choć większość świętych pozostaje nierozpoznana i żyją oni sobie jako biedni karczmarze czy szewcy, to zalety Beszta były tak wielkie, że nie dałoby się ich ukryć. Ten człowiek nie miał w sobie ani trochę pychy, a jednak gdzie tylko się pojawił, wszyscy czuli się jakoś onieśmieleni, co go bardzo męczyło. Było widać, że niósł swoją świętość niczym przyciężki bagaż. W niczym nie przypominał mojego ojca, który był zawsze smutny i gniewny. Beszt mienił się. Raz miał wygląd starego mędrca, mówił poważnie z przymkniętymi oczami, innym razem coś go napadało i swawolił z nami, żartując i wzbudzając wybuchy śmiechu. Zawsze był gotów do zrobienia rzeczy nieoczekiwanej, zaskakującej. Przez to ściągał na siebie uwagę i utrzymywał ją nieustannie. Był dla nas środkiem świata.

Nikogo tutaj nie pociągał martwy i pusty rabinizm, co do tego wszyscy byli zgodni - i w tym sensie podobałoby się to mojemu ojcu. Zohar czytano codziennie i z wielkim przejęciem, a wielu ze starszych było kabalistami o zamglonych oczach, którzy nieustannie roztrząsali między sobą boskie tajemnice w taki sam sposób, jakby mówili o gospodarstwie, ile to kur karmią, ile im siana zostało na zimę...

Gdy raz taki kabalista zapytał Beszta, czy uważa, że świat jest emanacją Boga, ten zgodził się radośnie: "O tak, cały świat jest Bogiem" [1].

Radosny Beszt (to akronim od Baal Szem Tow) w jednym miał pecha. Urodził się bowiem w miejscowości na Podolu, która wtedy, pod koniec XVII wieku, nazywała się Okopy Świętej Trójcy. Nie jest to dobra nazwa na miejsce narodzin pobożnego Żyda, toteż w żydowskich biografiach (i w polskiej Wikipedii) podaje się czasem tylko same Okopy, a Święta Trójca idzie się przejść. Na szczęście komuniści, też czemuś zbrzydzeni do Świętej Trójcy, w istocie zmienili nazwę na Okopy i można się teraz upierać, że podaje się nazwę aktualną. Co formalnie może i jest w porządku, ale brzmi tak głupio, jak informacja, że Immanuel Kant urodził się w Kaliningradzie.

Baal Szem Tow naprawdę nazywał się Izrael ben Eliezer, a jego przydomek tłumaczy się zazwyczaj jako Pan Dobrego Imienia. Samo balszem było nazwą pospolitą, bo tak właśnie określano najrozmaitszych cudotwórców, fabrykujących amulety i odczyniających uroki. Dodanie "Tow" mogło zatem wskazywać, że chodzi o balszema wyższej rangi i szczególnie skutecznego. Czy Beszt "nie miał w sobie ani trochę pychy", to kwestia dyskusyjna w wypadku kogoś, kto sam siebie uważał za Mesjasza. Wprawdzie nie tego ostatecznego, z domu Dawida, lecz za Mesjasza z domu Józefa, jakby przygotowawczego, który podtrzymuje istnienie świata do czasu aż zostanie on zbawiony. Jednak z drugiej strony, jeśli ktoś jest Mesjaszem i mówi, że jest Mesjaszem, to przecież to nie żadna pycha, tylko szczera prawda [2].

Po śmierci Beszta powstała tradycja, czasem brana zbyt bezkrytycznie, jakoby był on wręcz założycielem chasydyzmu, ale to jedynie legenda, bo ten rodzaj pobożności istniał już przed jego narodzinami. Sprawa jest zresztą znacznie bardziej zagmatwana. Ponieważ historia chasydyzmu to także historia waśni i sporów z ortodoksyjnymi rabinami, czasem tej nazwy się wypierano, czasem posługiwano się nią jak obelgą, czasem wreszcie rozróżniano chasydów złych i dobrych. W końcu 'chasydzi' (chasidim) to dosłownie 'pobożni', toteż na przykład taki Gaon z Wilna (wielka postać judaizmu ortodoksyjnego) z jednej strony miotał na chasydów klątwy, z drugiej zaś - jego samego do końca życia nazywano prawdziwym chasydem.

Z kolei maskilim, Żydzi próbujący wyrwać się z religijnego getta, jak Salomon Majmon, uważali chasydów za zwykłą bandę próżniaków:

A że sekta owa rozrosła się tak szybko i że jej nowa nauka napotkała tak znaczny poklask u większej części swego narodu, to daje się łatwo wyjaśnić. Skłonność naturalna do próżniactwa i do spekulatywnego sposobu życia większej części narodu, która od urodzenia przeznaczona była do studjów, suchość i bezpłodność wiedzy rabinicznej i olbrzymi ciężar praw ceremoniału, który zmniejszyć przyrzekała nowa nauka, wreszcie skłonność do marzycielstwa i cudowności, która w nowej nauce pokarm znaleźć mogła - wszystko to starczy zupełnie, aby owe zjawisko uczynić zrozumiałem [3].
Jiří Langer, który spędził kilka lat na chasydzkim dworze Rokeacha Jisochara Dow Bera z Bełza, tak oto ujął sedno chasydyzmu:
Chasydyzm to spopularyzowana Kabała. Jest to ludowy, po części dogmatyczny panteizm przepojony mistyczną magią idei rabinackiego neoplatonizmu i subtelnie przeplatany wątkami pseudopitagorejskimi, a wszystko to genialnie zaszczepione na starym pniu judaizmu starotestamentowego i talmudycznego [4].
Trochę - jak widzicie - groch z kapustą. Najlepiej zapamiętać z tego właśnie owo pomieszanie oraz ludowość [5].

Natomiast Stanisław Vincenz, który życie chasydów poznał jedynie jako widz, mocno podkreślał, że "chasydyzm był religią biedaków".

Chasydzi byli nie tylko w sensie materialnym, ale i duchowym ubodzy, prości i prostoduszni. [...] A przecież ich żarliwie niecierpliwe szukanie Boga było tak niezwykłe, że wywołało gwałtowną krytykę ze strony mitnagdim, zwolenników starorabinackiej pobożności. [...] Ktokolwiek jeszcze teraz widział uniesienie chasydów w tańcu i w modlitwie, potwierdzi tę obserwację i zrozumie, że zwolennicy bardziej umiarkowanego i chłodniejszego sposobu bycia odczuli to jako wyzwanie.

Także później nie milkły zarzuty: chasydzi rzekomo witali świętą sobotę dzikimi tańcami, zapominając przy tym o całym świecie, także o własnych obowiązkach; chasydzi pili jakoby wódkę po modlitwie - nieraz za wiele wódki; jeden z ich rabinów twierdził nawet, że gdy tak siedzą razem przy wódce, to jakby uczyli się Tory. Chasydzi odpowiadali przeciwnikom, że oni odmawiają modlitwy bez ciepła, przez co stają się lodowato zimne, jak czuwanie przy zmarłym, gdy tymczasem chasydom podczas modlitwy rozpala się serce i właśnie dlatego żywy człowiek musi napić się wódki [6].

Bardzo to w sumie podobne do obyczajów polskiego ludu, gdzie też bywa sporo dzikiego zgiełku i krzyku, a żarliwe religijne przeżycie kończy się ostatecznie siedzeniem razem przy wódce.

Na prosty ludowy katolicyzm wypada jednak wybrzydzać, natomiast chasydyzm często przedstawia się jako same mecyje żydowskiej duchowości. Właśnie dlatego, że taki prosty, radosny i bliższy ludzkiemu sercu niż "martwy i pusty rabinizm" i "całe to papierowe bogactwo" [7] talmudycznych komentarzy. Tradycyjni rabini ślęczą na Talmudem i zastanawiają się na przykład, czy dwie osoby w łóżku mogą odmówić Szema, jeśli stykają się pośladkami [8], natomiast weseli chasydzi śpiewem i tańcem ekstatycznie lgną do Boga. Mieliby zatem być chasydzi żydami wyluzowanymi, wolnymi od skrupulanctwa w przestrzeganiu religijnego prawa, halachy [9], a przy tym tak przepełnionymi Bożą miłością, że wprost przelewa się ona na bliźnich.

Obraz ładny, dobry w sam raz do wsadzenia w fantastyczną powieść autorki obdarzonej nieokiełznaną wyobraźnią, ale nie całkiem prawdziwy.

Przede wszystkim mylne jest wyobrażenie chasydów jako spontanicznej wesołej gromadki. W rzeczywistości bardziej to przypominało obóz wojskowy. Owszem, nie ma talmudycznych, książkowych rozważań, ale też nie ma dyskusji. Świątobliwy mąż oznajmia - i koniec. Trzeba wierzyć tak, jak on wierzy. Trzeba wykonywać bez szemrania nawet najdziwniejsze jego polecenia. Franz Kafka, który znał Jiříego Langera, zanotował w Dziennikach taką jego chasydzką opowieść:

Cadykowi trzeba być bardziej posłusznym niż Bogu. Baalschem [czyli znany wam już Baal Szem Tow] powiedział razu pewnego jednemu z najulubieńszych swoich uczniów, że uczeń ten powinien się ochrzcić. Ochrzcił się, pozyskał szacunek, został biskupem. Wówczas Baalschem przyzwał go do siebie i pozwolił mu powrócić do żydostwa. Usłuchał znów i odprawił wielką pokutę za swój grzech. Baalschem uzasadnił swój rozkaz tym, że ów uczeń dla swych wybornych zalet doznawał gwałtownych prześladowań ze strony złego ducha i że chrzest miał na celu odepchnięcie czarta. Baalschem rzucił sam swego ucznia w centrum zła [to znaczy w otchłań katolicyzmu], uczeń zdobył się na ten krok nie ze złej woli, lecz z rozkazu, i dla szatana nie pozostało tutaj, zdaje się, już nic więcej do roboty [10].
Toteż nic dziwnego, że goje, słysząc takie żydowskie opowieści, nie ufali potem nawet wychrzczonym i do cna zasymilowanym Żydom. Bo jak w tych warunkach można być pewnym, że nagle jakiś cadyk albo inny mędrzec Syjonu jednym rozkazem tego wszystkiego nie odkręci?

Ba, także w naszych oświeconych czasach niektórzy Żydzi nie ułatwiają zadania tym, co chcieliby wziąć w obronę ich szczerość i lojalność. Podobno powrócił do żydostwa nawet bezbożnik Sartre, który wcześniej zateizował mnóstwo gojów [11], a także Leopold Tyrmand, który w stalinowskiej Polsce nosił demonstracyjnie krzyżyk na piersiach [12]. A kilka lat temu zrzucił sutannę i przeszedł na judaizm ksiądz Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Całkiem jak w tej chasydzkiej opowieści.

Prości Żydzi chętnie czytali historie o życiu i cudach Baal Szema, tak jak to robi na przykład niezbyt pobożna kuplerka Pesia w opowiadaniu Lubka Kozak Izaaka Babla [13]. A cuda te były wielkie. Czasem - o czym zaświadcza Księga ku chwale Baal Szem Towa - nawet góry słały się Besztowi pod nogi.

Beszt mieszkał w wysokich górach. Była w nich dolina przepaścista o stromych urwiskach. Pewnego razu wędrował po górach pogrążony w medytacji. Na zboczach drugiej góry siedzieli zbójnicy. Zobaczyli z daleka, jak dochodził do skraju góry głęboko zatopiony w myślach i mówili: Na pewno wpadnie w przepaść i połamie się, Boże uchowaj. Ale gdy doszedł do przepaści, druga góra przybliżyła się, tworząc równinę. Gdy przeszedł, obie góry powróciły na poprzednie miejsce. Podobnie wracając, doszedł do kraju przepaści, a wówczas góry zeszły się ze sobą, robiąc równinę. Powtarzało się to wiele razy, gdy wędrował tam i z powrotem. Zbójnicy zobaczyli, że jest mężem Bożym i że Bóg jest z nim. Zawarli z nim pokój i opowiedzieli mu, co widzieli: Zobaczyliśmy na własne oczy, że jesteś mężem Bożym. Prosili go: Módl się, aby poszczęściło się nam na drodze życia, którą wybraliśmy.

Beszt odrzekł: Spełnię waszą prośbę, jeśli przysięgniecie mi, że nie napadniecie więcej ani nie obrabujecie żadnego Żyda. Przysięgli. Odtąd jeśli powstała między nimi jakaś sprzeczka albo nieporozumienie, przychodzili do niego, a on ich godził [14].

Już ta jedna przypowiastka wiele mówi o duchowości chasydów, którzy spisywali cuda Beszta. Bo wyobraźcie sobie tylko, co by się działo, gdyby tak jakiś polski święty gotów był modlić się o powodzenie zbójców napadających na Żydów i Polaków, byle tylko przysięgli mu, że już nie napadną więcej na żadnego Polaka.

Jednak nie zawsze jest tak barwnie jak z tymi zbójcami, a czasem - jak to w hagiografiach - nawet zaczyna trochę wiać nudą. Ot, ludzie widzieli, że gdy Beszt się modlił, to aż zboże się trzęsło w beczkach (Księga, s. 88). A znów innym razem ktoś "podszedł do pieca, zobaczył, że siedzi tam Beszt, a nad nim promieniuje światło" (Księga, s. 82). A tego, że Beszt wstąpił do niebiańskiego pałacu Mesjasza, wprawdzie już nikt nie widział, ale ponieważ on sam o tym opowiedział, i to ze szczegółami ("Gdy nasz sprawiedliwy Mesjasz zobaczył mnie z daleka, powiedział: Nie krzycz tak"), to rzecz musi być pewna, bo jakże zarzucić kłamstwo świątobliwemu mężowi, który osobiście rozmawiał z Mesjaszem (Księga, s. 94) [15].

Okazuje się też, że z tą radosną religijnością chasydów oraz z ich wstrętem do formalizmu to gruba przesada.

Wszyscy, Beszta nie wyłączając, zachowują się tam niczym uprzykrzony dział kontroli jakości i sprawdzają, czy różne przedmioty o rytualnym znaczeniu - mezuzy, menory, filakterie, noże do zarzynania zwierząt etc. - nie są aby wadliwe. Po takim sprawdzeniu rzadko kiedy okazuje się, że wszystko jest w porządku. Przeciwnie, niemal zawsze znajdą jakiś feler i tylko potem deliberują, czy przyczyną nie było na przykład to, że "pisarz, który rył na menorze napisy, bawił się z psem" (Księga, s. 77).

Trudno też czerpać radość z wiary, że po śmierci możliwe jest wcielenie w rybę albo w psa (Księga, s. 170; podobna historia raz jeszcze na stronie 245). Zwykła wędrówka dusz, taka międzyludzka, z rabina do rabina, byłaby jeszcze do zniesienia, ale już chyba nie uradowałaby was perspektywa, że zostaniecie w przyszłym wcieleniu koniem, by odpracować co do grosza zaległy dług (Księga, s. 256). Co podaję tutaj ku pocieszeniu tych, którzy dziś truchleją na myśl o zwykłym doczesnym komorniku.

I nawet - aj waj! - sprawy męsko-damskie częściej bywają przyczyną zgryzot niż radości. Dlatego radosny Beszt nie spał z żoną przez ostatnie czternaście lat jej życia. "A Herszełe, mój syn, poczęty został słowem" (Księga, s. 293). Dobrze jest też zajść w ciążę od modlitwy (Księga, s. 115; zachodzi pewna trzynastolatka, ale "już zamężna"). Ostatecznie może być i sposób tradycyjny, byle nie zapomnieć, że mężczyzna, który obcuje z żoną przy świetle, zasługuje na pogardę (Księga, s. 228). Aż dziw, że w takich warunkach znajdują się męczennicy gotowi cudzołożyć (Księga, s. 139, 146, 158, 177). Ale może chcą w kolejnym wcieleniu zostać królikami.

Osobną przyczyną zgryzoty są chrześcijanie. Wprawdzie wiadomo, że ich fałszywy mesjasz Jezus znajduje się na samym dnie piekła (Księga, s. 125), ale moce piekielne nie śpią i stąd czasem lęki, czy aby ktoś ze wspólnoty Izraela się, Boże uchowaj, nie ochrzcił (Księga, s. 124). Albo tylko mógłby się ochrzcić - od czego wolno go wtedy odwieść również kłamstwem (Księga, s. 282-283). Bywa też, że nawet rabinowi ukazuje się Jezus i przeszkadza w modlitwie (Księga, s. 287). A ponieważ "każdy Żyd jest członkiem Szechiny" (Księga, s. 95), czyli obecności Bożej, Beszt musi potem usuwać skutki tych piekielnych chrześcijańskich pokus.

Zwykle w takich razach wystarczy jakiś cud, ale gdy na przykład znajdą w polu nieżywego chrześcijanina i kroi się oskarżenie o mord rytualny, zapewnienia świątobliwego męża, że nie ma się czego obawiać (bo usłyszał cudownie, o czym chrześcijanie gadają w odległym dworze), to już trochę za mało.

Gmina posłała rzecznika na dwór. Ów dowiedział się, że chrześcijanie podnieśli przed księżną oskarżenie o mord. Kazała swemu medykowi zbadać nieboszczyka i ustalić, czy zmarł śmiercią naturalną, czy nie. Gmina bała się polegać tylko na Beszcie i dała medykowi trzydzieści czerwońców. Dzięki Bogu, nie wyszło z tego żadne oskarżenie (Księga, s. 117).
Czyli cuda cudami, a dać łapówkę nigdy nie zawadzi [16].

Jednak najlepiej trzymać się od chrześcijan z daleka, choć z drugiej strony przecież przydają się oni, gdy trzeba na kimś parę groszy zarobić (Księga, s. 209). Natomiast ich sprawy - a także sprawy ich kraju - nikogo w tym żydowskim świecie Beszta nie obchodzą. Dzieje się to wszystko w Polsce, ale jakby nigdzie [17].

Potem, już w cięższych czasach, okazało się, że ta obojętność wcale nie była taka zła.

Dwa pokolenia po Baal Szem Towie, cadyk Szneur Zalman wezwał swoich zwolenników do wspierania Rosji przeciwko Napoleonowi (i walczącym u jego boku Polakom), co zresztą nie było żadnym wyjątkiem wśród litewskich Żydów [18]. Toteż zaraz - jak pisał Niemcewicz - "rozbiegły się żydy na szpiegowanie" [19]. Szneur Zalman zaś do dziś jest pamiętany z czcią jako założyciel Chabadu. To ci Żydzi, którzy teraz zapalają chanukową menorę w polskim sejmie, choć kiedyś zaczynali - patrząc z polskiej perspektywy - jako organizacja szmalcowników. Tak to się wszystko dziwnie plecie na tym tu biednym świecie.

Ale żeby nie zostawiać was w takim ponurym nastroju, na koniec pouczająca historia, która wyjaśnia, skąd mogło się wziąć przekonanie chasydów, że nawet za wiele wódki nie może zmóc prawdziwie pobożnego męża.

Był kiedyś Beszt na Wołoszczyźnie. Mieli tam wino tłoczone z winogron, tak mocne, że nawet jak dawano do szklanki dwie albo trzy małe krople, nie sposób było wypić. Gospodarz poczęstował Beszta szklanką wina. Spróbowawszy, Beszt powiedział: Dobre masz wino, ale dlaczego dałeś taką małą szklankę?

Gospodarz odpowiedział: Bo niebezpiecznie jest wypić dużą szklanicę.

Beszt na to: Nie boję się tego. Dano mu wielką szklanicę i wypił do dna. Wszyscy patrzyli na niego z lękiem, widząc, jak poczerwieniała mu twarz, a wszystkie włosy na głowie stanęły jak ogień prawdziwy. Ale Beszt pociągnął ręką po twarzy i zaraz wróciło wszystko do dawnego stanu. Dziwiono się temu bardzo. Powiedział: Nasi nauczyciele błogosławionej pamięci mówili: Wino jest mocne, ale lęk je usuwa. I gdy rozważał wielkość Świętego Błogosławionego, naszła go bojaźń i drżenie, które zupełnie zniosły działanie wina (Księga, s. 286).

Tak więc pijcie, ile chcecie, ale bójcie się Boga!
[1] Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe albo Wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury, z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019, s. 815-814.

Niech was, którzyście nie mieli w ręku papierowego wydania, te numery stron nie zwiodą. Jest to niemal sam początek książki. Bo czyta się ją wprawdzie zwyczajnie, od lewej do prawej, ale strony zostały ponumerowane jak w książkach żydowskich, czytanych od prawej do lewej, czyli dla nas jakby od końca. I w tym wypadku rzeczywiście od końca: ostatnia strona (metryczka) to strona pierwsza, a czytanie zaczyna się od strony dziewięćset szóstej, po której idzie dziewięćset piąta, dziewięćset czwarta etc. Istne szaleństwo! Jeśli ktoś chciał dać symbolicznie do zrozumienia, że z połączenia obyczajów gojów i Żydów musi wyjść coś pokracznego, to wspaniale mu się to udało.

[2] Podobny pogląd na tę sprawę wykłada święty Paweł na początku dwunastego rozdziału Drugiego listu do Koryntian, gdy dyskretnie daje do zrozumienia, że nie jest byle kim, skoro swego czasu "został porwany aż do trzeciego nieba":

"Jeżeli trzeba się chlubić - choć co prawda nie wypada - przejdę do widzeń i objawień Pańskich. Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty - czy w ciele - nie wiem, czy poza ciałem - też nie wiem, Bóg to wie - został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek - czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, /też nie wiem/, Bóg to wie - został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać. Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co ode mnie słyszy" (przekład z piątego wydania Biblii Tysiąclecia; wyróżnienie moje).

[3] Salomon Majmon, Autobiografia, tom I, przełożył i opatrzył przedmową Leo Belmont, nakładem Józefa Gutgelda, Warszawa 1913, s. 136-137.

[4] Jiří Langer, 9 bram do tajemnic chasydów, przełożyła z angielskiego Anna Golewska, Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, Kraków 1988, s. 54.

[5] Langer zresztą z tym pomieszaniem trochę przesadza, bo czytał bardzo dużo różnych różności i dlatego wszystko mu się ze wszystkim kojarzy.

"Chasydzka Kabała wiąże się pod wieloma względami z platońską i neoplatońską filozofią. [...] Podobieństwo do filozofii pitagorejskiej widać w wierze kabalistów w twórczą moc liczb (i liter) i w ich nauce o transmigracji dusz. Uderzająca zbieżność z braminizmem i buddyzmem. A jednak w przeciwieństwie do obu tych systemów Kabała luriańska uczy, że dusza człowieka może się wcielać nie tylko w zwierzęta, lecz również w rośliny, wody i minerały. Widoczny jest związek z indyjskimi Upaniszadami w nauce o światach, które poprzedzały stworzenie naszego świata, natomiast gdy kładzie nacisk na istnienie dwu pierwiastków tworzących świat: męskiego i kobiecego, Kabała przypomina mistycyzm chiński (Lao-Tse)" (s. 56).

I tak dalej, i tak dalej... Jest tam jeszcze Arystoteles, Mikołaj z Kuzy, mistycyzm sufich, a nawet magia etiopska i babilońska. Słowem - wszystko co Bóg da.

Langer miał w swoim życiu nawet fazę interpretowania mistycyzmu żydowskiego za pomocą psychoanalizy Freuda, z czego potem powstała książka Erotyka Kabały. Ale akurat w tym wypadku pomysł, by jeden mistycyzm żydowski interpretować za pomocą innego mistycyzmu żydowskiego, ma pewien sens.

[6] Stanisław Vincenz, Spotkanie z chasydami, przełożył Andrzej Vincenz, [w:] Idem, Z perspektywy podróży, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 1980, s. 40, 43.

Nb. Vincenz uważał, że "religijność chassydzka to coś jakby spontaniczna ponowna odrośl od starego pnia, bardzo pokrewna chrześcijaństwu" (Anna Halina Markieta, Korespondencja Stanisława Vincenza z Józefem Czapskim z roku 1951, "Czasopismo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich" 2022, t. 33, s. 98; list Vincenza z 31 stycznia 1951).

[7] To już wyrażenie Stanisława Vincenza:

"Stąd więc niektórzy sądzą, że to jest tylko zasługą Baal-Szema, że opuścił przepisy i tezy, książki i komentarze i całe to papierowe bogactwo, w które mężczyźni czasem tak się stroją, jak kobiety w fatałaszki. Że otrząsnął z siebie pył, rozsądek i rozsądeczek, troskę i zmalenie duszy" (Stanisław Vincenz, Na wysokiej połoninie. Barwinkowy wianek. Epilog, posłowie Andrzeja Vincenza, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1983, s. 311).

[8] Zob. Bawli Berachot 24a. Czyli Talmud Babiloński, traktat Berachot, karta 24a. Jest to pierwszy traktat pierwszego sederu Talmudu, a więc właściwie sam początek. Co podaję, byście nie myśleli, że specjalnie gdzieś coś dziwnego musiałem wyszukiwać. Dlaczego osoby w łóżku stykają się pośladkami? Bo odwróciły się od siebie. A dlaczego się odwróciły? Oczywiście dlatego, że nie powinno się odmawiać Szema leżąc na plecach (Berachot 13b; Gemara odwołuje się tu do słów rawa Josefa).

[9] Halacha to religijne prawo żydowskie, dzięki któremu pobożny żyd wie, jak żyć. Wie, jak odmawiać modlitwy, co jeść, a czego nie jeść, czego nie wolno robić w szabat etc, etc. Ponieważ jednak życie niesie nowe wyzwania, nie jest na przykład pewne, czy wolno w szabat korzystać z komunikacji publicznej. Nawet wtedy, gdy jedzie się na dozwoloną w szabat odległość, ma się bilet wykupiony przed szabatem, kierowca nie jest żydem i nie trzeba go prosić, by się zatrzymał na przystanku na żądanie. Cóż, jeden rabin powie 'tak', drugi rabin powie 'nie'.

[10] Franz Kafka, Dzienniki 1910-1923, przełożył Jan Werter, przedmowę napisał Zbigniew Bieńkowski., Wydawnictwo Literackie, Kraków 1961, s. 370.

[11] Nie jest to pewne i opiera się głównie na świadectwie innego Żyda. Z drugiej strony, nie jest to nieprawdopodobne u kogoś, kim w życiu miotało od Heideggera do Che Guevary. Więcej o tym: Steven S. Schwarzschild, J.-P. Sartre as Jew, "Modern Judaism" 1983, tom 3, nr 1.

[12] Świadectwa w tej sprawie są różne i po części anegdotyczne, jak zresztą niemal wszystko, co dotyczy Tyrmanda.

O krzyżyku:

"Wszyscy w Ymce wiedzieli o jego żydowskim pochodzeniu, choć akurat tam nie mówiło się o tym zbyt głośno. Ochrzcił się dopiero na początku lat pięćdziesiątych. Chrzcił go ksiądz Zieja, rodzicami chrzestnymi byli Kisiel i Rysia. Wielu intrygował ten jego noszony demonstracyjnie krzyżyk na piersiach i deklarowany publicznie katolicyzm" (Mariusz Urbanek, Zły Tyrmand, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019, s. 100).

"To Julian Krasnodębski był autorem złośliwego dowcipu powtarzanego niemal przez wszystkich, którzy na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych mieszkali w Ymce. Po jakimś meczu koszykówki Krasnodębski pod prysznicem rzucił do Tyrmanda:

- Słuchaj, Poldek, jak chcesz się z nami kąpać, to albo zdejmij krzyżyk albo załóż kąpielówki" (Zły Tyrmand, s. 142).

O powrocie do judaizmu:

"Ale najbardziej zabolało ją [Rysię, matkę chrzestną i kochankę Tyrmanda] to, że w Ameryce Tyrmand wrócił do judaizmu.

- Oprócz tego, co dałam mu jako kobieta, wiara była najważniejszą rzeczą, jaką ode mnie otrzymał - mówi" (Zły Tyrmand, s. 73).

"- Nie mają racji ci, którzy wątpią w głęboką wiarę Leopolda - przekonuje Barbara Hoff [druga żona Tyrmanda]. Owszem, jego katolicyzm nie był tradycyjny, nie interesowało go bieganie na procesje. Ale pociągała go strona filozoficzna religii, czytał ojców Kościoła, czuł się związany z środowiskami katolickimi, odwiedzał w Krakowie biskupa Wojtyłę. Dlatego bardzo zdziwił ją nagły powrót Tyrmanda do judaizmu w Nowym Jorku. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Pochodził z rodziny żydowskiej, ale przecież już jego rodzice nie mieli nic wspólnego z judaizmem" (Zły Tyrmand, s. 222).

"W USA ożenił się jeszcze raz, a wcześniej przeszedł na judaizm. Agnieszka Osiecka uważa, że nie miał wyboru. Gdyby nie zmienił wyznania, nie byłoby małżeństwa. Środowisko nowojorskich Żydów, z którego wywodziła się jego narzeczona, surowo przestrzega reguł religii" (Zły Tyrmand, s. 244-245).

Mary Ellen, amerykańska żona Tyrmanda:

"O bar micwie [Leopolda] dowiedziałam się, kiedy byliśmy w Izraelu. Synowie Jakuba poprosili go, by wstał i przeczytał fragmenty Tory. Przecież nie zna hebrajskiego, nigdy go nie używał! Leopold wstał, podszedł do księgi i... powoli odczytał tekst. Jaką wspaniałą miał pamięć, przecież to było pięćdziesiąt lat wcześniej!

Nigdy mi nie powiedział, że się ochrzcił. Pierwszy raz usłyszałam o tym od Henryka Daski. Byłam zdumiona. Miał w końcu ślub kościelny z Barbarą [Hoff], ale nie pomyślałam o tym. Może sądził, że będę tym zawiedziona? Może chodziło o nastawienie rodziny? [...]

Moim zdaniem po wyemigrowaniu z Polski zbliżył się do judaizmu. Jedyne, z czym był związany po emigracji, to Izrael i matka. [...]

Miał żydowską ceremonię i żydowski pochówek, bo wszystko przygotowała moja mama" (Marcel Woźniak. Tyrmand. Pisarz o białych oczach, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020, s. 414-415, 416, 420).

Nb. nad tą ostatnią książką o Tyrmandzie chyba chwilami drzemał redaktor. Czerwcowa wojna izraelsko-arabska z roku 1967 wybucha w lipcu (s. 332). Agnieszka Osiecka przychodzi na pierwszy pogrzeb Marka Hłaski w czerwcu 1969 roku w kożuchu (s. 351; w rzeczywistości w ogóle jej tam nie było). Edward Gierek pyta "Pomożecie?" pertraktując z robotnikami w gdańskiej Stoczni im. Lenina w grudniu 1970 (s. 359). I tak dalej, i tak dalej...

[13] "Cudeczkis ["drobniutki Żyd", główny bohater tego opowiadania] odwrócił się i zobaczył pod oknem kuplerkę Pesię-Mindł, która czytała książkę «Cuda i serce Baal-Szema». Czytała chasydzką książkę o złoconych brzegach i kołysała nogą dębową kolebkę" (Izaak Babel, Dziennik 1920. Opowiadania. Zmierzch, Świat Książki, Warszawa 2000, s. 277, przekład Jerzego Pomianowskiego).

[14] Księga ku chwale Baal Szem Towa. Sefer sziwchej haBeszt, przełożył, opracował i wstępem opatrzył Jan Doktór, Wydawnictwo Austeria, Kraków - Budapeszt 2011, s. 60. Dalej cytuję jako Księga.

"Status tej księgi był w piśmiennictwie chasydzkim wyjątkowy. Nie tylko ze względu na zawarty w niej ładunek mesjański" - podkreśla we wstępie Doktór (Księga, s. 14). Po raz pierwszy wydano ją w roku 1815, ale od razu w dwóch niezależnych redakcjach: w jidysz i po hebrajsku. Być może wersja hebrajska była nieco późniejsza, a za jej wydaniem "stał zapewne Chabad" [...], [którego] liderzy przygotowywali i nadzorowali tę niezwykle ważną dla nich edycję, bo ugruntowującą autorytet dynastii potomków Szneura Zalmana [założyciela Chabadu] jako prawowitych sukcesorów Beszta" (Księga, s. 27). O Szneurze Zalmanie będzie jeszcze później w tej notce.

Nb. zbójcy w górach to może jakaś reminiscencja wyczynów bandy Ołeksy Dowbusza, która za życia Beszta grasowała na Pokuciu i w rzeczy samej dała się we znaki głównie Polakom. O czym Ukraińcy zrobili niedawno patriotyczny wysokobudżetowy film.

[15] Beszt miewa wprawdzie przygody z rozmaitymi demonami i dybukami, ale są one z reguły dość zdawkowo opisywane, jakby sam opowiadacz nudził się nimi, wiedząc, że tacy przeciwnicy nie mają żadnych szans z mężem Bożym.

"Gdy Beszt wracał na kwaterę, zdawało mu się, że w furcie stoi ogromny kozak. W miarę jak przybliżał się do podwórza, demon malał, a gdy podszedł do furty, demon znikł zupełnie. I Beszt umieścił tam amulety" (Księga, s. 74).

Nawet spotkanie z Aniołem Śmierci zajmuje ledwie kilka zdań:

"Zobaczył u wezgłowia [chorego] Anioła Śmierci. Wrzasnął na niego i zrugał go, i Anioł Śmierci uciekł. Beszt wziął reb Lejbusza za rękę, a ten zaraz ozdrowiał" (Księga, s. 154).

[16] Trzydzieści czerwońców - czyli trzydzieści czerwonych złotych, czyli trzydzieści dukatów - to była fura pieniędzy! W połowie XVIII wieku w Lublinie tyle wynosiły dwuletnie zarobki organisty albo ponad czterysta dniówek wykwalifikowanego cieśli. Można było za to kupić kilkanaście koni albo sto czterdzieści par butów albo jakieś pięćdziesiąt tysięcy jaj. A że na wschodzie było wtedy taniej, więc medyk z pewnością się ucieszył. Liczby, naturalnie bardzo orientacyjne, podaję za: Władysław Adamczyk, Ceny w Lublinie od XVI do końca XVIII wieku, Lwów 1935, s. 142, 140, 132, 135, 133).

[17] A nie były to przecież czasy w Polszcze martwe i nudne. Wystarczy poczytać Kitowicza.

Nb. jak zauważa Jan Doktór, podobną perspektywę przyjmują również do dziś historycy żydowscy. "Tak jakby Żydzi żyli przez stulecia na bezludnej wyspie, starannie izolowani od chrześcijańskiego środowiska, regulacji państwowych, panujących na tych terenach stosunków religijnych, społecznych, ekonomicznych i politycznych, nie dotykały ich wojny i zmiany granic" (Jan Doktór, Co o powstaniu chasydyzmu wiedzieć i myśleć trzeba, "Kwartalnik Historii Żydów" 2009, nr 4, s. 509).

[18] Nasza historiografia długo z jakiejś dziwnej delikatności pomijała tę złowrogą dla Polaków postać.

"Taką mianowicie postacią kierowniczą, jedną z najwydatniejszych, działaczem, który wyobrażał tę potęgę niewiadomą, jaka pod wpływem rosyjskim potrafiła w owej dobie oderwać w niejakiej mierze jednym zamachem znaczną część żydostwa polskiego od sprawy polskiej i oddać ją na usługi sprawy rosyjskiej, był człowiek, którego nazwisko, słynne po dziś dzień, po upływie stulecia wśród ciemnych mas żydowskich jest jednak zupełnie nieznane w historyografii polskiej - wielki cadyk z Ladów, Sznejer Zelman Boruchowicz" (Dawid Kandel, Żydzi w roku 1812, "Biblioteka Warszawska" 1910, tom II, zeszyt 1, s. 160).

Nb. rabini Chabadu do dziś starają się działać zgodnie z duchem zakończenia tej cytowanej przez Kafkę chasydzkiej przypowieści. Gdy Bob Dylan pod koniec lat 70. przyjął chrzest w jednej z ewangelikalnych wspólnot, Chabad podobno natychmiast podjął próbę oderwania go od "centrum zła". Jak naprawdę ma się sprawa z religijnością Dylana, nie jest jasne (jak zresztą w wypadku wielu artystów, ludzi nierzadko narcystycznych i kapryśnych). W każdym razie pod koniec lat 80. Dylan niespodziewanie pojawił się w telewizyjnej akcji charytatywnej Chabadu i zagrał na harmonijce Hawa nagila, radosną pieśń śpiewaną także podczas chanuki. A potem brał jeszcze wielokrotnie udział w ich różnych uroczystościach religijnych i nawet został uhonorowany wezwaniem do odczytania fragmentu Tory w Jom Kipur.

"Bob Dylan is one of the biggest names associated with Chabad [...]. In the early 1980s, Chabad «rescued» Dylan from a brief flirtation with Christianity, and for several years he studied with Minneapolis shlichim Manis Friedman and Moshe Feller, whom he also visited for Shabbat dinners. [...] Dylan made surprise appearances at the 1988 and 1989 telethons, once playing «Hava Nagilah» on the harmonica with his religious son-in-law, and he's been sighted almost every year at Chabad High Holiday services, most recently in Encino, California in 2001, where he was honored with an aliya to the Torah on Yom Kippur morning" (Sue Fishkoff, The Rebbe's Army. Inside the World of Chabad-Lubavitch, Schocken Book, Nowy Jork 2005, s. 167).

[18] Julian Ursyn Niemcewicz, Listy litewskie, [Warszawa 1812], s. 119. Kto by chciał wiedzieć trochę więcej o ówczesnych donosicielach w jarmułkach, niech przeczyta w DODATKACH: "Władysław Tatarkiewicz dokonuje symbolicznego mordu na Żydach albo o winie obojętności".