EBENEZER ROJT

Zbigniew Herbert wymyśla swoje życie
Aneks

Po ośmiu latach dopisuję aneks do starej notki "Zbigniew Herbert wymyśla swoje życie. Materiały do biografii", by skonfrontować ją z wielką biografią poety pióra Andrzeja Franaszka [1] oraz (w mniejszym stopniu) z drugim, poprawionym i poszerzonym wydaniem Pana od poezji Joanny Siedleckiej [2].

Jak się okazuje, nie muszę niczego odwoływać. Wszystko to, co uznałem osiem lat temu za biograficzne zmyślenia Herberta, pozostało zmyśleniem. W szczególności nie pojawiły się dotąd żadne dokumenty ani świadectwa z pierwszej ręki o jego zaprzysiężeniu do AK lub o zaangażowaniu w robotę konspiracyjną - i kwestię tę chyba można uznać za zamkniętą. Co warte podkreślenia, ponieważ jeszcze do niedawna również w poważnych publikacjach trafiały się na ten temat mgliste wzmianki [3], natomiast ludzie mniej poważni wierzyli nawet najfantastyczniejszym plotkom [4].

Teraz jednak inaczej rozłożyłbym akcenty oraz skorygowałbym chronologię.

Dziś bowiem uważam, że głównym motorem tych zmyśleń nie była próba sprostania oczekiwaniom otoczenia, lecz choroba. Prawdopodobnie przynajmniej część biograficznych fantazji wyroiła się w fazie manii w przebiegu choroby afektywnej dwubiegunowej, gdy - mówiąc słowami samego Herberta - jego "osąd rzeczy był zmącony" [5]; potem zaś może trzeba było brnąć w kolejne zmyślenia, by ratować stare.

Owszem, wpływ cudzych oczekiwań to czynnik niebagatelny, ale chyba wtórny. Zdrowy Herbert może z większą dozą ironii przyjmowałby hagiografie, które fundowali mu ludzie z tak różnych parafii, jak Leopold Tyrmand czy Adam Michnik. Aczkolwiek presja stała się z czasem olbrzymia. Maria Oberc (Herbert zadedykuje jej potem Wilki z tomu Rovigo) w roku 1975 pisze do niego - najzupełniej serio - "i cóż, Wieszczu Narodowy?" (Herbert. Biografia, II, s. 421) [6].

Do tego dochodzą jeszcze dwa pomniejsze ciernie.

Po pierwsze, obracał się wśród ludzi, z których wielu miało ładną kartę okupacyjną. Przyjaciel Herberta, młodszy od niego o dwa lata Zbigniew Czajkowski, walczył w powstaniu warszawskim [7], z kolei szwagier, Tadeusz Żebrowski, walczył we wrześniu 1939 roku i działał potem w konspiracji. Do AK należeli mężowie jego kochanek: porządny, ale nudny Edmund Misiołek i Aleksander Gella. Walczył w lesie również prześladujący go Tadeusz Różewicz, "merdający ogonkiem". I co tu dużo mówić, przecież nawet Czesław Miłosz, którego podobno wyzwał od tchórzy, bardziej był zaangażowany w konspirację niż on.

Po drugie, od lat 60. szedł na różne kompromisy z komunistyczną władzą; siedział okrakiem - ani emigrant, ani krajowiec. "On tu jakoś stale żyje na konsularnym paszp[orcie] - ale jak on to robi?" - pytał w 1969 roku z Berlina Lem Mrożka [8]. Giedroyc do Miłosza: "nie lubię tego spryciku: nic nie robiąc, bynajmniej się nie angażując, buduje sobie legendę bezkompromisowego opozycjonisty (Herbert. Biografia, II, s. 282). Miłosz do Artura Międzyrzeckiego: "Krótko mówiąc, nie jest to człowiek prawdomówny, przeciwnie, ze skłonnością do mitomanii, a poza tym ekwilibrystyka mieszkania latami za granicą na paszporcie PRL nie może nie działać demoralizująco" (list z 22 marca 1971). Ślub też wziął w bojkotowanym przez emigrację konsulacie PRL w Paryżu (naturalnie cywilny, ale kościelnego potem nie było) - i to w marcu nie najwspanialszego roku 1968 [9]. Musiał więc zdawać sobie sprawę, że wszyscy dookoła widzą te jego paszportowe slalomy.

Przypuszczalnie nawet w pełni sił próbowałby jakoś dojść z tym do ładu, ale może nie aż tak głupio, gdy wzmożeniem fantazji rządził od początku lat 60. rytm choroby i coraz ostrzejsze jej objawy.

Trzy poniższe przykłady pokazują, jak to narastało.

W 1960 roku w liście do swojego niemieckiego tłumacza, Heinricha Kunstmanna, zmyśla jeszcze skromnie i ogólnikowo:

"Niech mi Pan wybaczy tą konspirację. Mam do tego wstręt (piętnaście lat po wojnie!, którą spędziłem w podziemiu)" (Herbert. Biografia, I, s. 734; pisownia oryginału, wyróżnienie moje).
Ale już pięć lat później wysyła Miłoszowi (przygotowującemu dla wydawnictwa Penguin wybór jego wierszy) notę biograficzną niemal w całości utkaną z najróżniejszych zmyśleń:
postanowiono mnie oddać do korpusu kadetów. Na egzaminie konkursowym dawałem celowo tak kretyńskie odpowiedzi, że mimo silnej protekcji nie przywdziano mnie [...] w mundur. [...] 1939 - wojna zaskakuje nas pod Lwowem. Tata szuka swego pułku. [...] Przenosimy się do Lwowa. Ojciec musi się ukrywać. [...] Zakładam organizację, której zadaniem jest mały sabotaż, zdzieranie afiszów, portretów, strajk szkolny na 3 maja. Przed aresztowaniem broni mnie prof. Henryk Balk (polonista, poeta, komunista). Przez tydzień w czasie godzin szkolnych bada mnie dwóch towarzyszy z NKWD w sali konferencyjnej w obecności rosyjskiej dyrektorki. Bicie, ale bez przesady. [...] Do AK przechodziło się niejako automatycznie (podchorążówka). Łacina i rozbieranie karabinu maszynowego. Z Cezarem to się nawet trochę zgadzało, z Horacym już mniej. [...] W roku 1944 rodzina przenosi się pod Kraków. [...] Tutaj już zacząłem wąchać proch. W czasie jednego z manewrów [...] łapią mnie Niemcy. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego mnie nie rozstrzelali (Herbert. Biografia, I, s. 205; wszystkie opuszczenia powtarzam za Franaszkiem).
Jeszcze barwniej blaguje przed cudzoziemcami. Larry Levis, student Herberta w Los Angeles w roku 1970/1971, zapamiętał taką mrożącą krew w żyłach historię, wymyśloną od ręki, gdy odwoził swego profesora do domu:
- Zbigniewie, nigdy nie prowadziłeś samochodu?
- Raz mi się zdarzyło.
- Kiedy?
Na chwilę zamilkł, a potem odpowiedział:
- Po spotkaniu konspiracyjnym. Chłopiec, który był kierowcą, czekał na mnie w samochodzie. Ale martwy. Naziści go zabili. Jednym strzałem, to było w ich stylu. Kiedy podszedłem... Zobaczyłem go. To była błyskawiczna szkoła jazdy. Zepchnąłem ciało na siedzenie obok. I ruszyłem. Ten jeden raz. Obok mnie siedział trup. A ja prowadziłem (Herbert. Biografia, I, s. 204) [10].
Andrzej Franaszek przekonująco dowodzi, że wiele z tych zmyśleń mogło wykiełkować (a potem bujnie się rozrastać) z ziaren znacznie mniej efektownej prawdy. Raczej nie to zmyślenie z trupem na siedzeniu obok, lecz już na przykład to z sabotażem w szkole i przesłuchiwaniem przez dwóch enkawudzistów, którzy biją, "ale bez przesady". W rzeczywistości może napisał prześmiewczą fraszkę na tablicy i trochę na niego nakrzyczano (Herbert. Biografia, I, s. 142). Zatem nie można też wykluczyć, że i w Krakowie przeniósł jakąś bibułę (Herbert. Biografia, I, s. 207), co potem w udramatyzowanej mitologii zmieniło się w dwa lata kontaktów z "bandytami z lasu" [11].

Taka geneza również wskazywałaby na wpływ stanów euforycznych, które rzadko wytwarzają pełne iluzje, natomiast częściej zmieniają percepcję; jedne fragmenty rzeczywistości wyolbrzymiając i ubarwiając, a inne spychając w niepamięć. Zresztą fach poety polega między innymi i na tym, by z małego ziarna ulotnej impresji, a czasem tylko z czystej możliwości jakiegoś zdarzenia, cierpliwie wyhodować wiersz - miał więc w tej robocie wprawę.

W podobny sposób powstała jego wersja słynnej amerykańskiej awantury z Miłoszem. Jak tam było, tak tam było, ale żaden z pięciorga świadków nie potwierdza, jakoby Miłosz powiedział, nawet w rzuconym po pijanemu żarcie, że "trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego" (Pojedynki Pana Cogito, s. 1). Wykiełkowało, bo Miłosz mógł tak powiedzieć. Franaszek cytuje list Aleksandra Gelli do Jerzego Giedroycia, wcześniej nieznany, a napisany niemal na gorąco i nie ma tam nic o przyłączaniu Polski do ZSRR (Herbert. Biografia, II, s. 249-250). Gella zaś zdecydowanie trzymał stronę Herberta ("również byłego żołnierza AK" - jak sądził), więc zapewne nie odmówiłby sobie przytoczenia tak smakowitego dowodu Miłoszowego renegactwa, tym bardziej że poruszał ten temat w liście ("Okazało się też, że pan Miłosz nie wie, do jakiego narodu należy", Pan od poezji - wydanie drugie, s. 474) [12].

Ta sama reguła dotyczy także zmyśleń mniejszej wagi.

"A potem zdałem na Akademię, okazało się, że bardzo dobrze rysuję. Dostałem trzecią lokatę na tysiąc pięćset ubiegających się" (Herbert. Biografia, I, s. 228; w przypisie 136 na s. 230 informacja kierowniczki Archiwum Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, że "Zbigniew Herbert nie zdawał egzaminu wstępnego i nie był studentem krakowskiej ASP").

"Zdaję też do szkoły aktorskiej. Znów jestem w pierwszej dziesiątce. [...] Osterwa powiedział, że będę aktorem. Nikomu tego nie mówił. Ale mnie tak. Powiedział nawet, że będę wybitnym aktorem. Nie komicznym, ale dramatycznym. Nie takim, co zagra Fonsia, ale Hamleta" (Herbert. Biografia, I, s. 231).

Co Franaszek dobrotliwie komentuje:
Można byłoby także powiedzieć, że tworząc historię swoich studiów malarskich czy aktorskich, Herbert jedynie nieco retuszował rzeczywistość, nadając oficjalne formy swoim rzeczywistym zainteresowaniom i uzdolnieniom. W gruncie rzeczy mógł przecież zostać malarzem czy nawet aktorem [...] (Herbert. Biografia, I, s. 232; wyróżnienie moje).
Zdaje się, że nawet papkinowska z ducha opowieść o pojedynku w Lasku Bielańskim wykiełkowała z rzeczywistego zdarzenia. Najpierw wersja Herberta:
- Mam doświadczenie, w młodości pojedynkowałem się dwukrotnie. Raz poszło o kobietę...
- Narzeczoną?
- Skąd, nawet jej nie znałem, ale w mojej obecności jakiś typ ją obraził. Nie miałem wyjścia, wyzwałem go na pojedynek.
- Na pistolety?
- Wybór broni należał do przeciwnika, a ten zażądał szabli. Sekundanci uzgodnili, że będziemy się bili do trzeciej krwi, Całą noc nie spałem. Nie ze strachu - bałem się, zaśpię. Mieliśmy się bowiem potykać o szóstej rano w Lasku Bielańskim. Dwa razy on mnie zahaczył, ale ja o mało co nie odrąbałem mu ucha. Jak się okazało, był zawodowym oficerem, ja natomiast szablę trzymałem w ręku pierwszy raz w życiu, tak że wynik okazał się wcale niezły" (Pojedynki Pana Cogito, s. 1).
Natomiast według Zdzisława Najdera z tym obrażającym typem, obrażoną kobietą, pojedynkiem i Herbertem naprawdę było tak:
Z Leopoldem [Tyrmandem] jest związana historyjka, którą już chyba opowiadałem, ale nie w druku. Pewnego dnia Zygmunt Kubiak, z którym myśmy się przyjaźnili nie bardzo blisko, bo był zawsze pochłonięty poważnymi rzeczami, gdzieś coś tłumaczył, coś czytał, coś przeżywał, przyprowadził swoją narzeczoną, żeby ją pokazać Leopoldowi. Mnie przy tym nie było, tylko opowieść znam. Jakbym to widział: bardzo jest tam ciasno i Leopold chciał zdjąć płaszcz przyszłej żonie Zygmunta. Ona powiedziała: "Nie, nie, dziękuję, sama". A Leopold na to: "Wspaniała kobieta, sama się rozbiera". Zygmunt Zosię za rękę i mówi: "Zosia, idziemy!". Wyszedł i wyzwał Leopolda na pojedynek!

Niemożliwe.

Tak, i sekundantem obu stron był Zbyszek Herbert. Oni nie uzgodnili, że będą mieli tego samego sekundanta, tylko tak wyszło. Zbyszek się tym szalenie bawił, oczywiście, i negocjował, czy to będzie na widelce, czy jakoś tam. W końcu się to rozładowało, ale Zygmunt się przeprosić nie dał i stosunki pozostały zmrożone. Tak nie można się zachowywać wobec kobiet i już. Leopold oczywiście też się tym bawił, to było jak najbardziej w jego stylu [13].

I jeszcze Herbert przeciwko Herbertowi. Historia o tym, jak doszło do zamknięcia "Tygodnika Powszechnego" w 1953 roku. Tak relacjonował to zaraz po wypadkach profesorowi Henrykowi Elzenbergowi:
Ostatnie trzy tygodnie spędziłem w niebywałym zamęcie wielkich spraw i nadziei. Żyłem jak rozbitek uczepiony tratwy.
[...]
Mówiąc bez przenośni, siedziałem w Krakowie w redakcji "Tygodnika Powszechnego". Było to pismo, z którym od lat byłem związany licznymi węzłami. Imperatyw Hamletowski kazał mi dokumentować w sposób absurdalny swoją solidarność w czasie gdy istnienie trzeba okupić hańbą. Oczywiście wybrano śmierć: jest to wybór najcięższy dla tych, którzy znają cenę życia (oczywiście mówię nie o sobie, bo ja tam grałem rolę statysty) [14].
A tak opowiadał o tym po przeszło czterdziestu latach Januszowi Maciejewskiemu:
Po śmierci Stalina zrobiliśmy zebranie. Oto moja wersja jego przebiegu, przy której obstaję i mam na to świadków. Byłem członkiem redakcji, bez pensji i mieszkania, ale byłem. Zabrałem głos: "Nie widzę «Tygodnika» ze Stalinem na pierwszej stronie a Matką Boską na ostatniej, choć - Jerzy zaświadczy - nie jestem praktykującym katolikiem". Potem dyskusja. Ksiądz Bardecki za mną. Pani Malewska za mną. Każdy różnie to uzasadniał, ale dla mnie była to przede wszystkim "potęga smaku". Były też głosy "polityczne". Turowicz rozważał: "Może bez zdjęcia, napiszmy tylko, że zmarł wielki mąż stanu". Ale ja wiedziałem, czułem, że oni coś przeciw "Tygodnikowi" przygotowują. I że chyba nawet jak damy Stalina, to powiedzą, że nie o to chodziło. Większość była tego samego zdania, co ja. I na tym stanęło [15].
Fantazje Herberta można zrozumieć - był chory. Natomiast zadziwia, że chyba nikt nigdy nie próbował go, rozfantazjowanego, mitygować ani też (niejako odwrotnie) nie próbował drążyć tych fantazji zadając dociekliwe pytania. Herbert plótł w najlepsze różne androny, a jego rozmówcy nawet tego nie komentowali.
Miałem chyba największy i najciekawszy zoolog w środkowej, a może nawet w zachodniej Europie. A może nawet na świecie. Miałem psa, który miał trzy nogi: kto miał psa o trzech nogach? [16]. Ojciec mój się ukrywał. A ja w wieku 15 lat stałem się szefem rodziny. Musiałem zarabiać, a oprócz tego założyłem 13-osobową grupę konspiracyjną [...] Umiem do dzisiaj zrobić sekcję zwłok (Nie zapowiadałem się, s. 54, 59).
Może byli chorzy innym rodzajem choroby.
[1] Andrzej Franaszek, Herbert. Biografia, tom 1: Niepokój, tom II: Pan Cogito, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018. Dalej cytuję jako Herbert. Biografia z podaniem numeru tomu i strony.

[2] Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, wydanie drugie, poprawione i poszerzone, Wydawnictwo Fronda PL, Warszawa 2018. Dalej cytuję jako Pan od poezji - wydanie drugie.

[3] W Kalendarium zamieszczonym w książce Wierność. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie (wybór, redakcja i opracowanie Anna Romaniuk, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2014) przy roku 1944 uwaga: "Prawdopodobne zaprzysiężenie w podchorążówce AK" (s. 512), a przy latach 1945-1947" "Prawdopodobne uczestnictwo w działaniach AK (zadania obserwacyjne)" (s. 513).

Nb. Kalendarium to jest generalnie dość uładzone i oględne. Nawet romans z dzieciatą mężatką, bez wątpienia skonsumowany wielokrotnie, co przynajmniej raz skończyło się aborcją, to "1948-1956 - bliska relacja z Haliną Misiołkową" (s. 513).

Informacja o aborcji pochodzi ze wspomnienia Haliny Misiołek zamieszczonego w Panu od poezji:

"Zasypywał listami, wierszami, tak że rozstanie jeszcze bardziej nasz związek umocniło. Tym bardziej że… Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na nasze dziecko, to znaczy ja chciałam urodzić mu syna, ale on nie chciał, a nie mogłam i nie chciałam mu się przeciwstawiać. Zdecydowałam się więc na zabieg. Pisał o tym w Nie mam komu z Podwójnego oddechu:

Nad zaciekami ciemnych snów

i nad rozpaczą nocnych godzin

czuwa Twój krzyk i piąstki dwie

i martwy dzień Twych nienarodzin" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 202).

Andrzej Franaszek komentując ten wiersz zostawił jeszcze sprawę otwartą:

"Zaskakujący to wiersz, nawet jeśli pamiętać o bardzo emocjonalnej tonacji całego zbioru, jest on bowiem kołysanką układaną dla nienarodzonego, a może tylko wyobrażonego dziecka" (Herbert. Biografia, I, s. 346; wyróżnienie moje).

Wspomnienie Haliny Misiołek znał wtedy bowiem w wersji z Wierności, w której fragment: "[...] to znaczy ja chciałam urodzić mu syna, ale on nie chciał, a nie mogłam i nie chciałam mu się przeciwstawiać. Zdecydowałam się więc na zabieg", został opuszczony (bo opuściła go Siedlecka w pierwszym wydaniu Pana od poezji).

Za to w innym miejscu dyskretnie odnotował, że Herbert w latach 60. pomógł sfinansować aborcję Romie Ligockiej, która napisała o tym w swojej Dziewczynce w czerwonym płaszczyku:

"Jestem już w prawie dwunastym tygodniu ciąży, a my czekamy jak dwoje zrozpaczonych dzieci, by zdarzył się cud. Janek zdobył w jakiś sposób pewien adres na Węgrzech. Nie możemy mieć tego dziecka, a w Austrii zabieg jest zabroniony. [...] Tylko nasz przyjaciel Zbigniew wie o wszystkim. Patrzył na mnie długo i w końcu spytał, dlaczego tak źle wyglądam, a ja powiedziałam mu prawdę. Pewnego dnia wetknął mi dyskretnie zwitek banknotów: »Na zabieg...«" (Herbert. Biografia, II, s. 102-103, przypis 220).

Podaję to wszystko jedynie w przypisie, ponieważ Zbigniew Herbert o tych wydarzeniach ze swojego życia w ogóle nie mówił, więc i niczego nie zmyślał.

[4] Przykładem takiej wiary w fantastyczne plotki może być choćby ten fragment kuriozalnej recenzji z Pana od poezji:

"Siedlecka z tej wypowiedzi [żony Herberta] zacytowała jedynie:

«W Krakowie związał się z organizacją wojskową. Śledził osoby współpracujące z Niemcami. Przyczynił się do wydania kobiety, która donosiła na Gestapo i na którą wydano wyrok».

Pominęła więc konkretne zapewnienie pani Katarzyny, że Herbert był zaprzysiężonym AK-owcem. Ale też pominęła traumę, jaką było dla Poety wspomnienie tamtej kobiety-agentki, jej losu. To ostatnie doskonale tłumaczy jego niechęć do powracania do tematu AK. Tu dodam jeszcze - dziś już, niestety, nie do sprawdzenia - informację krążącą po Krakowie, jakoby dziewczyna, na którą wtedy doniósł, była jego... kochanką. Będąc z nią, miał podobno zwrócić uwagę na jej dziwne zachowania, w rezultacie zaczął ją śledzić, odkrywając... Historię tę dodatkowo komplikuje fakt, że dziewczyna była Żydówką, niewątpliwie w ten straszny sposób zapewniającą sobie możliwość mieszkania poza gettem i ewentualną szansę na przeżycie..." (Grzegorz Eberhardt, O patriotyzmie a także o zezowatej matce, Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2016, s. 422).

[5] O zmąconym osądzie pisał Herbert w 1994 roku w liście do Siegfrieda Unselda (cytowanym w: Paweł Zajas, Barbarzyńca w ogrodzie Suhrkampa, "Teksty Drugie", 2015, nr 5, s. 400) oraz w liście do Bogdany i Johna Carpenterów (Herbert. Biografia, II, s. 669). Kto chciałby wiedzieć więcej o chorobie Herberta, niech przeczyta w DODATKACH: "Zbigniew Herbert choruje na ChAD albo skandalicznie chory poeta".

[6] Nb. w 1978 roku Maria Oberc opublikuje artykuł Narodowy charakter poezji Herberta. Wiersze, które nie dają zapomnieć. Franaszek pomija go (chyba świadomie) w swojej bibliografii. Zresztą artykuł to łatwy do przeoczenia, bo zamieszczony w zbiorowym tomie ofiarowanym Izydorze Dąmbskiej, także orędowniczce poezji Herberta (Obercowa była jej uczennicą): Studia z teorii poznania i filozofii wartości, pod redakcją Władysława Stróżewskiego, Ossolineum, Wrocław 1978. "Wieszcza Narodowego" wprawdzie tam nie ma, ale Herberta porównuje się do Norwida, a jego poezję podsumowuje tak:

"Poezja Herberta jest poezją narodową, tak narodową jak cała nasza wielka literatura, niezależnie od epoki, w której ją tworzono, od formy, stylu i środków wyrazu" (s. 204).

[7] I napisał o tym godne uwagi wspomnienia. Kto chciałby poznać tonację tych wspomnień, niech przeczyta w NOTATKACH: "Konspiracja w sieni na lewo. WYPISY".

[8] Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Listy 1956-1978, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 680; list z 27 listopada 1969. Mrożek do Lema: "Herbert nie jest emigrantem, mnie się też zdawało, że jestem emigrantem, kiedy jeszcze miałem paszport, teraz wiem, że nim nie byłem. My tu, na emigracji, bardzo dobrze o tym wiemy i on też wie i jest między nami zasadnicza, jakościowa różnica" (s. 690; list z 2 grudnia 1969).

Natomiast Marek Skwarnicki wspominał: "Gdy wyjeżdżał, cierpiał, że my, jego rodacy, się tu męczymy, gdy z kolei wracał, marzył, żeby wyrwać się z klatki, z zony PRL-u. Mieszkał między Paryżem a Warszawą, musiał więc gimnastykować się, udawać, lawirować - chciał jednak w kraju wydawać, być, co kosztowało (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 445).

[9] "Choć oboje siedzieli przecież we Francji od dawna, mieli tzw. karty pobytu, mogli wziąć ślub w każdym merostwie, wzięli go w mateczniku PRL-u, na «Ubowie», wśród samych ubeków - w czerwonym, reżimowym konsulacie! Bojkotowanym zwłaszcza przez starą emigrację, której nie wypadało postawić tam nawet stopy!

Oprócz państwa młodych na «Ubowo» weszli więc jedynie ich świadkowie: druhna panny młodej... jej siostra Teresa i drużbant pana młodego, pijaniusieńki Jan Lebenstein, na trzeźwo pojawić się tam nie mógł. Pozostali nieliczni goście - Olga Scherer, Konstanty Jeleński, Magdalena i Zbigniew Czajkowscy, którzy zdążyli przylecieć z Londynu, stali przed konsulatem" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 477; poprawiłem oczywistą literówkę).

[10] Wersję angielską można znaleźć tutaj. Franaszek trafnie zauważa, że Herbert w tym wypadku bez problemu dostosował się do wyobrażeń odbiorcy i swoje wojenne zmyślenie upodobnił do sceny z sensacyjnego hollywoodzkiego filmu.

[11] "Potem Radosław wydał nieszczęsny rozkaz ujawnienia się. Byłem przeciwny. Dlaczego konspiracja miałaby ujawniać się wobec kolejnego wroga? Uważałem, że ta decyzja opiera się na niebezpiecznych złudzeniach, które doprowadzą do śmierci dziesiątków tysięcy młodych ludzi. [...] Straciłem kontakt z tamtymi środowiskami. Dałem nogę. Zdaje się, że nawet szukali mnie jako dezertera, ale ja już wtedy byłem w innej, dobrze uzbrojonej armii. Dwa lata trwał mój kontakt z «bandytami z lasu». Wycofałem się, gdy doszedłem do wniosku, że partyzantka się degeneruje, że lepszym pomysłem jest tupamaros (partyzantka miejska). Każdy człowiek pragnie usprawiedliwienia swych decyzji, ale czułem i do dziś czuję szacunek do tych, którzy pozostali do końca wierni przysiędze, w lasach, bez nadziei" (Pojedynki Pana Cogito. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawiają Anna Poppek i Andrzej Gelberg, "Tygodnik Solidarność", 11 listopada 1994, s. 1). Dalej cytuję jako Pojedynki Pana Cogito.

[12] To zdanie cytuję za Siedlecką, gdyż Franaszek pominął najostrzejsze sądy Gelli o Miłoszu, łącznie z gorzkim podsumowaniem: "jak bardzo smutne jest to, że człowiek z taką nienawiścią do wszystkiego, co polskie, jest dla cudzoziemców na zachodnim wybrzeżu Ameryki najwybitniejszym przedstawicielem polskiej kultury" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 475). Natomiast Siedlecka w swojej relacji zmyśliła, że według Carpenterów, gospodarzy tej niefortunnej kolacji, cały spór był "furiackim atakiem pijanego Herberta za żart Miłosza o tym, że Polskę należałoby przyłączyć do Związku Sowieckiego" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 473). Tymczasem Bogdana Carpenter twierdzi, że takiego żartu w ogóle nie było:

"Typically, it is claimed that Miłosz provoked the incident by suggesting that Poland be added to the Soviet Empire as the 17th republic. Bogdana said this comment never happened. The provocation was invented by Herbert twenty years after the event, she said" ("The worst dinner party ever. Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, and the lady who watched the fight").

Nb. ani Franaszek, ani Siedlecka nawet słowem nie wspominają, że Gella zapewne czuł się bardzo niekomfortowo w roli obiektywnego sprawozdawcy tego sporu (czego się podjął na prośbę Giedroycia). Jeśli bowiem napisałby coś przykrego o Herbercie, mogłoby to zostać zinterpretowane jako kierowanie się niskimi emocjami w stosunku do byłego kochanka żony. Natomiast wobec Miłosza nie musiał mieć takich skrupułów.

Niektórzy natomiast bez skrupułów mitologizują opowieść Herberta. Waldemar Łysiak niefrasobliwie myli daty (dwukrotnie 1969 zamiast 1968), ale jednocześnie traktuje tę opowieść jako niepodważalny fakt. W jego wersji Miłosz już wręcz "marzył o przyłączeniu Polski do ZSRR!" (Waldemar Łysiak, Rzeczpospolita kłamców. Salon, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2004, s. 328; wyróżnienie moje). Natomiast w dziarskiej wersji Grzegorza Eberhardta Herbert "dał w twarz temu, który nie widział nic złego w ewentualnym byciu przez Polskę kolejną republiką Kraju Rad..." (Grzegorz Eberhardt, Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu, Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2013, s. 259).

[13] Jan Pawelec, Paweł Szeliga, Nadgonić czas. Wywiad rzeka ze Zdzisławem Najderem, Świat Książki, Warszawa 2014, s. 128-129.

[14] Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg, Korespondencja, redakcja i posłowie Barbara Toruńczyk, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2002, s. 51; list z 4 kwietnia 1953, wyróżnienie moje.

[15] Nie zapowiadałem się na poetę. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Janusz Maciejewski, "Odra" 2008, nr 9, s. 63; wyróżnienie moje. Dalej cytuję jako Nie zapowiadałem się.

[16] Powieści, wiersze, czeki. Dialog Krzysztofa Karaska ze Zbigniewem Herbertem, "Rzeczpospolita" 26-27 lipca 2008.