EBENEZER ROJT

O czosnku, Żydach, wampirach
i narodzinach nowożytnej nauki

O czosnku powszechnie wiadomo, że nie znoszą go wampiry, natomiast przepadają za nim Żydzi.
Żyd się małą rzeczą pożywia; słony śledź, cybula, czosnek i suchy chléb, otóż zwyczajna strawa ludu żydowskiego [1].
Biblia podaje, że gdy Izraelici wędrowali wraz z Mojżeszem po pustyni i Pan zesłał im mannę o smaku "placka z miodem" (Wj 16,31), a więc chyba niezłym, to i tak potem sarkali, że w Egipcie była cebula i czosnek, a tutaj "oczy nasze nie widzą nic poza manną" (Lb 11,5) [2]. Niestety, kto namiętnie je czosnek, ten śmierdzi okropnie [3]. Stąd tyle opowieści o smrodzie żydowskim, którymi zabawiali się już starożytni Rzymianie [4].

Według Ammianusa Marcellinusa nawet stoicko usposobiony Marek Aureliusz jadąc przez Palestynę "odczuwał odrazę na widok cuchnących i wrzaskliwych Żydów" (Iudaeorum faetentium et tumultuantium saepe taedio percitus) [5].

Inaczej rzecz się przedstawia, gdy ktoś ma sprawę z wampirami - wtedy zapach czosnku może być nawet wcale przyjemny. W słynnym Drakuli Brama Stokera profesor Van Helsing, znawca wampirzych obyczajów, zapobiegawczo zaczosnkowuje sypialnię napastowanej przez wampira niewiasty. Najpierw zamyka dokładnie okna, potem naciera ramy okienne oraz framugi drzwi kwiatami czosnku po to, by nawet najlżejszy powiew powietrza z zewnątrz był od razu nasycony ich wonią, a na koniec wkłada na niewieścią szyję ochronę osobistą: czosnkowy wieniec. Po tym wszystkim uradowana panienka kisi się w tej duchocie i zapisuje w swoim dzienniczku z emfazą:

Nigdy wcześniej nie lubiłam czosnku, ale dziś wieczór jest zachwycający! Jego zapach mnie uspokaja; czuję, że już zasypiam [6].
Co dziwne, żydowski folklor również zna niebezpieczne demony żywiące się krwią, choć przecież na zdrowy rozum Żyd, który zjadł szabasowy czulent, powinien być dla wampira daniem nie do ruszenia. Prawdopodobnie do tej bajecznej niekonsekwencji przyczyniło się wielowiekowe pielęgnowanie kultury getta. Żydów nie interesowały obyczaje i opowieści gojów, wskutek czego nie zdawali sobie sprawy z mocy, jaką ma ich czosnkowy chuch [7].

Poza wampirami czosnku długo lękali się również żeglarze. Uważano bowiem, że jego obecność źle działa na właściwości kamienia magnetycznego. Ponieważ zaś dokładne wskazania igły kompasu to na środku oceanu kwestia życia lub śmierci, na wszelki wypadek czosnek i cebula (ta para zwykle występuje razem) na statkach pojawiały się rzadko albo wcale [8]. Na nieszczęście rezygnowano też w ten sposób z łatwo dostępnych i tanich składników diety skutecznie podnoszących odporność organizmu [9]. Warto o tym pamiętać, gdy czyta się przerażające relacje o śmiertelności panującej wśród załóg podczas dalekomorskich wypraw [10].

Swoją drogą trudno opędzić się myśli, że ta fantazja z czosnkiem nie mogła powstać tak jakoś niechcący. Morze, domena Lewiatana, to zawsze był obszar szczególny. Sami wiecie: szlaki handlowe, floty wojenne, geopolityka etc. Ale zawsze też było uważane za obszar szczególnie niebezpieczny. Anacharsis Scyta, zaliczany do siedmiu mędrców starożytności, ujmował to zwięźle:

Na pytanie, jaki okręt jest najbezpieczniejszy, odpowiedział: "Ten, który już wyciągnięto na ląd" (ta neneōlkēmena). [...] Na pytanie, kogo jest więcej, żywych czy umarłych, odpowiedział: "A do których zaliczysz tych, co żeglują po morzu?" (tous oun pleontas pou tithēs) (Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, I, 104).
Brzmi to tak, jakby Anacharsis (Scyta, więc z domeny Behemota) chciał zniechęcić Greków do żeglowania. Zresztą wielu miało interes w tym, by rozpuszczać fake newsy sprawiające, że rywalom żeglowało się trochę trudniej: na przykład na lichej strawie, bez pokrzepiającego czosnku (który zapewne czuć było w oddechu fenickich żeglarzy).

Nie sądźcie jednak, jakoby przekonanie, że magnes nie lubi czosnku, było przesądem zabobonnych majtków okrętowych [11]. Przeciwnie, uważano to za dobrze ugruntowaną wiedzę, bo przecież każdy wykształcony człowiek mógł dowiedzieć się z Historii naturalnej Pliniusza, że w naturze toczy się wieczna wojna, a między rozmaitymi rzeczami panuje przyjaźń lub nienawiść, "co Grecy nazywają sympatią i antypatią", i że na przykład diament położony obok magnesu pozbawia go mocy [12]. Natomiast o zgubnym wpływie czosnku na magnes można było przeczytać choćby u Plutarcha i Ptolemeusza [13].

Tych mądrości nie powtarzali wyłącznie zakochani w starych księgach i skłonni do fantazji humaniści. Przeciwnie, jeszcze w połowie XVI wieku Georgius Agricola, człowiek praktyczny, pisze w De re metallica jako o rzeczy najoczywistszej pod słońcem, że

czosnek osłabia i usuwa siły magnesu: bowiem magnes posmarowany sokiem czosnku nie przyciąga do siebie żelaza [14].
Ale nadchodziły już (niespiesznie) nowe czasy i trzydzieści lat później pewien neapolitańczyk, Giambattista della Porta, odłożył na bok stare księgi i postanowił sam sprawdzić, jak to jest z tym magnesem i czosnkiem. A potem zdumiony (bo i on wierzył w siły sympatii i antypatii) relacjonował:
Powszechne jest między marynarzami mniemanie, że cebula i czosnek są wrogami magnesu, toteż ci, którzy mają z nim do czynienia, to jest nawigatorzy, powstrzymują się od jedzenia zarówno cebuli, jak i czosnku, ażeby igła magnetyczna nie dostała kręćka niczym pijana. Wszelako kiedy sam tego spróbowałem dokonać, znalazłem to mniemanie fałszywym. Nie tylko chuchanie i bekanie na magnes po zjedzeniu czosnku nie osłabiło jego mocy, ale także nie sprawiło tego posmarowanie całego magnesu czosnkowym sokiem. Dalej działał, jakby go wcale nie wysmarowano, i nie można było zauważyć żadnej, rzekłbym nawet najmniejszej różnicy, co nie znaczy jednak, że wysiłki starożytnych były daremne [15].
Być może jako katolikowi przyszło mu to nieco łatwiej, gdyż - wyobraźcie sobie! - magnes pomazany sokiem z czosnku nieco wcześniej trafił nawet do Formuły zgody (Formula Concordiae), jednej z ksiąg wyznaniowych luteranów.
Nadto, [przeczymy, że] grzech pierworodny jest jedynie zewnętrzną przeszkodą dla dobrych sił duchowych, a nie ich pozbawieniem czy brakiem; podobnie jak magnes, gdy zostanie posmarowany sokiem z czosnku, nie traci swojej naturalnej zdolności przyciągania żelaza, lecz jedynie napotyka opór; albo jak plama na twarzy lub kolor na ścianie, które można łatwo zetrzeć [16].
O ile wiem, della Porta nie zajmował się podobieństwem duszy do magnesu (lub odwrotnie), aczkolwiek mógł, ponieważ jako człowiek prawdziwie renesansowy zajmował się właściwie wszystkim. Nie tylko magnetyzmem, lecz także optyką, fizjonomiką, kryptografią, astrologią, matematyką, meteorologią etc. etc., a nawet pisał cieszące się powodzeniem sztuki teatralne [17]. Niemniej jego Magia naturalis znacznie bardziej przypomina zbiór zadziwiających opowieści niż to, co dziś rozumie się przez dzieło naukowe. Było to wciąż raczej science fiction niż science.

Tak samo trudno uznać eksperyment z magnesem i czosnkiem za przełomowe wydarzenie w historii nauki [18]. Żeby jednak o nauce zajmująco opowiadać, potrzebne są również wydarzenia może mniej znaczące, ale o wyrazistej symbolicznej wymowie. Toteż jeśli znudziło się wam banalne (i zmyślone) jabłko Newtona [19], możecie je teraz śmiało zamienić na wcześniejszy o sto lat czosnek della Porty, potwierdzony i przez niego samego opisany.

Aby potem w towarzyskiej pogawędce wtrącić od niechcenia, że nowożytna nauka nie narodziła się bynajmniej z rewolucyjnych idei i solidnej porcji matematyki, lecz znacznie skromniej - z solidnej porcji czosnku oraz wytrwałego chuchania i bekania.

[1] Galicyanie, "Przyjaciel Ludu", 11 kwietnia 1846, nr 15, s. 119. Zdawać by się mogło, że pożywianie się "małą rzeczą" powinno dobrze świadczyć o Żydach jako praktykujących cnotę skromności. Ale gdzie tam! Już biskup Krasicki zdemaskował tę żydowską obłudę w Panu Podstolim. Otóż Żyd żyje byle jak z chytrości. "Jedynie na zysk czuwający ten naród, nigdy się tem nie zatrudnia, co jakiżkolwiek wydatek bez sowitej korzyści sprawić może. Jak więc obrzydliwie i niechlujno się przyodziewa, tak i o mieszkanie uczciwe nie dba. Dość ma na czosnku, żeby głód opędził; na gałganach, żeby się okrył; byleby dach miał i ścianę ku przytuleniu, o resztę nie dba" (Ignacy Krasicki, Pan Podstoli, [w:] Dzieła Krasickiego. Dziesięć tomów w jednym, edycya Barbezata, Paryż - Genewa 1830, s. 371).

[2] O co konkretnie chodziło z tym grymaszeniem, zastanawiali się w Talmudzie dwaj amoraici, rabbi Ammi i rabbi Assi. Rabbi Ammi wysunął hipotezę, że w mannie czuć było smak wszystkich rodzajów pokarmu prócz właśnie tych pięciu, do których Izraelici tak tęsknili, to jest: ogórków, melonów, porów, cebuli i czosnku. Na to rabbi Assi podniósł poprzeczkę talmudycznych rozważań, oświadczając, że w mannie czuło się smak i treściwość wszystkich pokarmów, natomiast w wypadku tej piątki czuło się smak bez treściwości. Zob. Bawli Joma 75a.

[3] Naturalnie wiedzieli o tym również sami Żydzi. W Talmudzie babilońskim retoryczne pytanie "Czy ktoś, kto się najadł czosnku tak, że jego oddech śmierdzi, powinien zjeść więcej czosnku, żeby jego oddech dalej śmierdział?" służy jako obrazowa przestroga, by nie naprawiać jednego błędu kolejnym błędem. Zob. Berachot 51a i Szabat 31b. Nie wypadało również najeść się czosnku i pójść posłuchać rabbiego, jak o tym świadczy następująca historyjka.

Pewnego razu rabban Gamaliel (wnuk Gamaliela Starszego, nauczyciela św. Pawła) prowadził wykład i poczuł zapach czosnku. Powiedział więc: "Kto jadł czosnek, niech wyjdzie". Wtedy wstał rabbi Chija i wyszedł, a potem pozostali uczniowie po kolei wstali i wyszli. Gdy następnego dnia rano syn rabbana Gamaliela, rabbi Szymon, spotkał rabbiego Chiję, zapytał go, czy to on wczoraj zdenerwował jego tatusia. "Boże uchowaj - odpowiedział rabbi Chija - aby coś takiego wydarzyło się w Izraelu!", dając tym samym do zrozumienia, że chciał swoim postępkiem uchronić od wstydu prawdziwego winowajcę (Sanhedryn 11a; opowiedziałem swobodnie).

Nb. również islam zaleca, by nie pokazywać się w meczecie, gdy się jadło czosnek. Tej śmierdzącej sprawie poświęconych jest wiele zdrowych (czyli dobrze poświadczonych) hadisów. Według jednego z najczęściej cytowanych, ze zbioru imama Muslima (564 B, w łatwo dostępnym przekładzie angielskim numer 1147), Prorok Muhammad (pokój z nim) miał pewnego razu powiedzieć, że kto właśnie jadł cebulę, czosnek lub pory, niech nie zbliża się do meczetu, bo aniołowie cierpią z tego powodu tak samo, jak dzieci Adama. Muhammad, jako mający nieustannie do czynienia z aniołami, rzecz jasna w ogóle czosnku nie jadł, niemniej w tym wypadku naśladowanie Proroka nie jest bezwzględnym wymogiem, skoro sam Allah nigdy nie był aż tak okrutny, by czosnek wykreślić z jadłospisu muzułmanów.

[4] "Satyra rzymska współczesna począwszy od Horacjusza a kończąc na Juwenalisie, niewyczerpaną była w wyszydzaniu Żyda zabobonnego, przebiegłego, namolnego i... cuchnącego". Zob. Kazimierz Morawski, Rzym i narody. Podbój Zachodu. Wschód i Żydzi, Gebethner i Wolff, Warszawa 1924, s. 135. Na tej samej stronie Morawski podaje w przypisie, że "pewna aluzja do fetor iudaicus" jest już u Marcjalisa.

W późniejszych wiekach chrześcijanie zalecali wprawdzie Żydom cudowny środek na pozbycie się owego fetoru, a mianowicie wodę chrztu świętego, ale niejednokrotnie okazywało się, że łatwiej zmienić wiarę niż jadłospis. Na początku XVI wieku Andrés Bernáldez, hiszpański duchowny i historyk, pisał z przekąsem o wychrztach, "którzy nigdy nie przestali jeść żydowskich potraw" ("que nunca perdieron el comer á costumbre judáica de manjarejos"), między innymi takich z czosnkiem i cebulą, więc dalej czuć od nich żydowski zapach ("el olor de los judíos"), jakby wcale nie zostali ochrzczeni (Andrés Bernáldez, Historia de los Reyes Católicos Don Fernando y Doña Isabel, tom I, Sewilla 1870, s. 126).

Nb. w wizji Ernesta Renana był to również zapach tych pierwszych chrześcijan, którzy mieszkali w Rzymie w żydowskiej dzielnicy po drugiej stronie Tybru. Wszystkich ich czuć było czosnkiem i do tego cuchnęło im z ust - jak to biedakom, brudnym i jedzącym byle co.Wszystkich ich czuć było czosnkiem i do tego cuchnęło im z ust - jak to biedakom, brudnym i jedzącym byle co.

"Tout ce monde sentait l'ail; ces ancêtres des prélats romains étaient de pauvres prolétaires, sales, sans distinction, sans manières, vêtus de fétides souquenilles, ayant l'haleine mauvaise des gens qui mangent mal" (Ernest Renan, Saint Paul, Paryż 1869, s. 110).

Wizja ta mogła może robić wrażenie w słodkiej Francji. Natomiast w Polsce, gdzie chuch tradycyjnych Żydów ze sztetli był dość powszechnym doświadczeniem, uważano za oczywistość, że chuch ten miał również swój udział w męce Pana Jezusa:

"I jęli sprosnie rzygać w usta Jezusowy, rozdzierając je, i takież pod nos jego. O, tu ciężka męka była Panu naszemu, abociem niewiernem Żydom śmierdziało z gęby, bo sie czosnku objedli. I spełniło sie tu proroctwo rzekąc: «Moj lud śmierdzi przede mną»" (Rozmyślania dominikańskie, [w:] Cały świat nie pomieściłby ksiąg. Staropolskie opowieści i przekazy apokryficzne, redakcja Wojciech R[yszard] Rzepka i Wiesław Wydra, wstęp Maria Adamczyk, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa - Poznań 1996, s. 319).

[5] Cytuję przekład Ignacego Lewandowskiego: Ammianus Marcellinus, Dzieje rzymskie, tom I, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002, s. 383. Wstawka z łacińskiego oryginału (Res Gestae XXII.5.5) za popularnym, wielokrotnie wznawianym, więc łatwo dostępnym wydaniem w The Loeb Classical Library.

Nb. sami Żydzi czasem powtarzają za Talmudem (Bawli Awoda Zara 10a i dalej), jakoby Marek Aureliusz przyjaźnił się skrycie z rabbim Jehudą ha-Nasim, wielką postacią judaizmu rabinicznego. Ale to, po pierwsze, tylko legenda, hagada. A po drugie, mniemany cesarz występuje w Talmudzie jako Antoninus, więc nawet nie jest pewne, o kogo chodzi. Aczkolwiek mógłby to być (teoretycznie) Marek Aureliusz, który urodzony jako Marek Aureliusz Werus po usynowieniu przez cesarza Antoninusa Piusa został Markiem Aureliuszem Antoninusem.

[6] Bram Stoker, Dracula, Modern Library, Nowy Jork, cop. 1897, s. 145: "I never liked garlic before, but to-night it is delightful! There is peace in its smell; I feel sleep coming already". O zaczosnkowaniu pokoju na stronie 143. O antywampirycznych właściwościach czosnku zob. też Paul Barber, Vampires, Burial, and Death. Folklore and Reality, Yale University Press, New Haven - Londyn 1988, s. 63, 131-132.

[7] Tak w każdym razie twierdzi Joshua Trachtenberg: "Żydzi poznali apotropaiczne [odstraszające złe moce] zalety czosnku i cebuli stosunkowo niedawno". Zob. Joshua Trachtenberg, Jewish Magic and Superstition. A Study in Folk Religion, Behrman's Jewish Book House, Nowy Jork 1939, przypis 17 na stronie 299: "Jews have come to recognize the apotropaic virtues of garlic and onions in comparatively recent times". Nb. tych żydowskich wampirów jest niezbyt wiele i są one często rodzaju żeńskiego. Zob. Howard Schartz, Lilith's Cave. Jewish Tales of the Supernatural, Oxford University Press 1988, s. 14: "Far less frequent, but still to be found, are tales of vampires, which, while hardly a dominant theme in Jewish lore, appear in one of the oldest texts, The Testament of Solomon".

[8] O unikaniu cebuli i czosnku na statkach pisze na przykład Daniel J. Burstin: The Discoverers. A History of Man's Search to Know his World and Himself, Random House, Nowy Jork 1983, s. 221: "But it was also believed that the effects of magnetite could be counteracted by the breath of onion or garlic. Therefore sailors were not to be given these foods on shipboard for fear of demagnetizing the compass needles".

[9] Decyzja tym dziwniejsza, że o licznych dobroczynnych właściwościach czosnku wiedziano praktycznie od zawsze. Dzisiejsza medycyna zaś znaczną część tych właściwości potwierdza i dodaje do nich nowe. Na przykład właściwości pomagające w zatruciach metalami ciężkimi czy w leczeniu nowotworu prostaty. Zob. rozdział 7 i 9 w zbiorowej pracy: Garlic Consumption and Health, redakcja Mihail Păcurar i Gavril Krejci, Nova Science Publishers, Nowy Jork 2010.

[10] Praca marynarza nawet w czasach znacznie nam bliższych wymagała żelaznego zdrowia. Thomas Clarkson pod koniec XVIII wieku stwierdził na podstawie obszernych danych (zebrał informacje o ponad 20 tysiącach marynarzy), że śmiertelność wśród załóg statków wiozących niewolników była większa niż śmiertelność wśród samych tych niewolników! Tę zaskakującą tezę potwierdzają również współczesne badania. Zob. Alan Bewell, Romanticism and Colonial Disease, Johns Hopkins University Press 1999, s. 102-103.

Nieco później William Richardson, oficer na MHS "Tromp", zanotował 5 września 1802 roku w swoim dzienniku, że w czasie powrotnego rejsu z Karaibów zmarło na statku czterech marynarzy, dwóch artylerzystów, dwóch żołnierzy i czworo dzieci. Z tych, którzy przeszło dwa lata wcześniej wyruszyli z Anglii, powrócił tylko on, jego żona oraz dwóch innych ludzi. Zob. A Mariner of England. An Account of the Career of William Richardson from Cabin Boy in the Merchant Service to Warrant Officer in the Royal Navy [1780-1819] as told by himself, redakcja Colonel Spencer Childers, John Murray, Londyn 1908, s. 195: "We lost by death on the passage home four seamen, two artillerymen, two soldiers, and four children ; and of those who left England in the ship, only my wife and I, with two others, returned in her" (wyróżnienie moje).

Natomiast jeszcze pod koniec XIX wieku w jednym tylko 1881 roku w brytyjskiej marynarce handlowej zginęło w wypadkach 3278 marynarzy. Oblicza się, że śmiertelność w tym pełnym przygód zawodzie była wtedy czterokrotnie większa niż w kopalniach, które jesteśmy skłonni uważać - zwłaszcza po lekturze Germinala Zoli - za skrajne mordownie. Zob. Eric W. Sagers, Seafaring Labour. The Merchant Marine of Atlantic Canada 1820-1914, McGill-Queen's University Press, Montreal 1996, s. 224.

[11] A czasem tak właśnie się to przedstawia. Zob. na przykład: Linda Williams, Navigational Aids, Marshall Cavendish Benchmark 2008, s. 43: "Some superstitious seamen thought that eating strong-smelling foods such as garlic and onions could affect a compass" (wyróżnienie moje).

[12] "[...] quod Graeci sympathiam et antipathiam appellavere", Naturalis historia, księga XX, rozdział I. O antypatii między diamentem i magnesem Pliniusz pisze w rozdziale XV księgi XXXVII. O czosnku jako wrogu magnesu Pliniusz wprawdzie nie wspomina, ale właśnie jego podawano często jako autora tego poglądu. Ponieważ jednak z czasem historie o magnesach i czosnkach zaczęły budzić już zażenowanie, ukuto wyjaśnienie, że w całej tej sprawie zawiniła zwykła literówka. Ot, ktoś kiedyś w jakimś manuskrypcie Historii naturalnej zamiast "alio" (inny) przeczytał "allio" (ablatiwus od "allium" - czosnek). A może nawet nie trzeba było wcale żadnej literówki, bo dawniej czosnek pisało się także przez jedno "l". Zob. przyklad takiego wyjaśnienia w: Park Benjamin, The Intellectual Rise in Electricity. A History, D. Appleton and Company, Nowy Jork 1895, s. 143, przypis 4: «He [Bertelli] says that the passage in Pliny's Nat. History, "Ferrum ad se trahente magnete lapide et alio (theamede) rursus abigente a sese", is given in some codices so that "alio" reads "allio", thus transforming "other" into "garlic." This hypothesis relieves Pliny of responsibility for the error, and places it upon some unknown transcriber». Cytowany ustęp pochodzi ze wspomnianego wyżej pierwszego rozdziału księgi XX, w którym Pliniusz opowiada o sympatii i antypatii w naturze. Być może komuś rzeczywiście zwidział się kiedyś w tym ustępie czosnek, ale taka pomyłka jako źródło "mitu czosnkowego" to prawie na pewno bajka.

Nb. teoria sympatii i antypatii umożliwiała - jak każda porządna teoria - dedukowanie nowych własności na podstawie własności już ustalonych. Przykładowo, Pliniusz twierdzi, że diament jest wrogiem magnesu, natomiast wrogiem diamentu jest koźla krew. Z czego później wydedukowano, że koźlą krew łączy z magnesem więź sympatii i potrafi ona przywrócić magnesowi utraconą moc. Zob. Daryn Lehoux, What Did the Romans Know. An Inquiry into Science and Worldmaking, The University of Chicago Press, Chicago - Londyn 2012, s. 138-140. Innymi słowy, w naturze jak w polityce obowiązuje reguła "wróg mego wroga jest moim przyjacielem".

[13] O tym, że magnes czosnkiem pomazany (skordō christhē) nie przyciąga żelaza, pisze Plutarch w pierwszej części siódmego rozdziału drugiej księgi Zagadnień biesiadnych (Symposiaka, na ogół cytowane jako Quaestiones convivales). Natomiast Ptolemeusz powtarza tę opinię o magnesie-pomazańcu w trzecim rozdziale pierwszej księgi Czteroksięgu (Tetrabiblos), będącego astrologicznym uzupełnieniem jego słynnego Almagestu. Zajmuje się tam między innymi wpływem gwiazd na różne ludy, również barbarzyńskie. I tak na przykład w trzecim rozdziale drugiej księgi twierdzi, że mieszkańcy Brytanii i Germanie są bitni, schludni, kochają wolność etc., ale za sprawą oddziaływań Jowisza i Marsa nie ciągnie ich do kobiet, więc mężczyźni wolą łączyć się z mężczyznami. I w dodatku nie uważają tego za hańbę. Skaranie z tymi barbarzyńcami!

[14] Georgii Agricolae De re metallica libri XII, Froben, Bazylea 1556, księga II, s. 27: "[...] allium magnetis vires infirmat et excludit: etenim allii succo magnes oblitus ferrum ad se non trahit [...]".

Dzieło to było w istocie encyklopedią ówczesnych metod górniczych i hutniczych wraz z wieloma wiadomościami geologicznymi. Co podaję dla podkreślenia, że Agricola nie rozwijał jakiejś fantastycznej gabinetowej teorii. Przez ładnych kilka lat jeździł od kopalni do kopalni. Obserwował, rozmawiał z najbardziej doświadczonymi górnikami. A potem opisywał, jak się rzeczy mają. A tu nagle ten czosnek.

[15] Io[annis] Bapt[istae] Portae Neapolitani magiae naturalis libri XX. Ab ipso authore expurgati, & superaucti, in quibus scientiarum naturalium diuitiae, & delitiae demonstrantur, drukował Horatio Salviani, Neapol 1589, księga VII, rozdział XXXXVIII, s. 145.

Przełożyłem swobodnie, więc dla koneserów jeszcze oryginał, w którym rozwinąłem skróty i miejscami uwspółcześniłem pisownię:

"Vulgata est sententia inter nautas, quod caepae, et allia adversentur magneti, et qui tali muneri incumbunt, scilicet navigatoriae cartae et pixidi, ab esu caeparum, alliorumque arcentur, ne index poli inebrietur. Sed quum omnia experirer, falsa reperi; nam non solum flatus, et ructus alliorum magnetem a suo trahendi munere non distrahebant, sed totuus allii succo perunctus, ita priores functiones obibat, ac si nunquam allio perungeretur, ut fere nulla, ne dicam minima differentia notabatur, ne videremur antiquorum conatus tam irritos reddere".

Nb. della Porta pisze dalej, że przeprowadził jeszcze wywiad środowiskowy, to znaczy rozpytał marynarzy, czy rzeczywiście zabrania im się jeść cebuli i czosnku, bo szkodzi to magnesowi. Ci zaś podobno odpowiedzieli mu, że to tylko takie śmiechu warte babskie bajanie (aniles fabellas, et ridicula relata esse) i woleliby raczej zginąć niż wyrzec się cebuli i czosnku. Czyli eksperyment został dodatkowo potwierdzony sądem zdrowego ludowego rozsądku.

[16] Przełożyłem swobodnie, więc dla koneserów znowu oryginał:

"Item, peccatum originale tantum esse externum impedimentum bonarum spiritualium virium, et non esse despoliationem et defectum earundem, sicuti cum Magnes allii succo illinitur, vis ejus naturalis attrahendi ferrum non tollitur, sed tantum impeditur: aut sicut macula de facie, aut color de pariete abstergi facile potest" (Libri symbolici ecclesiae evangelicae, redakcja Johann August Heinrich Tittmann, Lipsk 1817, s. 499).

I żeby nie było nieporozumień. Zdanie to znajduje się w dziale "Negativa" jako przykład fałszywej doktryny, sprzecznej z prawdziwą wiarą. Jeśli zatem chcielibyście zostać dobrymi luteranami, powinniście wierzyć nieugięcie, że wasza dusza skażona grzechem pierworodnym nie jest podobna do magnesu posmarowanego sokiem z czosnku. Jest z nią o wiele gorzej.

Nb. della Porcie jako katolikowi bywało też trudniej. Miał przynajmniej dwukrotnie przygody z inkwizycją. Założona przez niego w Neapolu Academia Secretorum Naturae wyprzedziła o równo sto lat Royal Society, ale musiał ją w końcu rozwiązać na polecenie papieża Grzegorza XIII.

Za drugim razem zadziałał być może donos znanego demonologa, Jeana Bodina, w którego De la démonomanie des sorciers pojawia się wzmianka o jakimś "un grand Sorcier Neapolitain, qu'on appelloit le Conservateur, & qui a esté assez cogneu par ses actes" ("Wstęp autora" bez numeracji stron). Podobno Bodin właśnie della Portę miał tam na myśli (William Eamon, Science and the Secrets of Nature. Books of Secrets in Medieval and Early Modern Culture, Princeton University Press 1994, s. 202: "[...] Bodin brought Della Porta into the dispute, damning him as «un grand Sorcier Neapolitain» and accusing him of propagating demonic magic").

Trochę to dziwne, bo później w tej samej książce Bodin powołuje się na della Portę i tym razem wymienia go obok największego autorytetu w materii czarownictwa, a mianowicie Jakuba Sprengera, współautora słynnego Młota na czarownice (Malleus Maleficarum):

"Czarownice mają w zwyczaju zabijać ludzi, co więcej, mordować małe dzieci [...], jak mówi Sprenger, który dowiedział się tego z ich zeznań: oraz neapolitańczyk Baptysta Porta w księdze o magii" (Jean Bodin, De la démonomanie des sorciers, Paryż 1580, księga czwarta, rozdział piąty, karta 198v: "Sorcières font mestier de tuer les personnes, qui plus est d’homicider les petits enfants [...], comme dit Spranger avoir sçeu par leurs confessions: & Baptiste Porta Neapolitain au livre de la Magie"; w obu oryginalnych cytatach miejscami uwspółcześniłem pisownię, ale zachowałem 'Spranger' zamiast 'Sprenger').

Aczkolwiek mogła to być także subtelna aluzja, że to co Sprenger znał wyłącznie z zeznań czarownic, Porta poznał bezpośrednio w trakcie swych magicznych praktyk.

[17] Wysuwano nawet hipotezy, że mógł zainspirować samego Szekspira, ale to już raczej przesada. Podobno przebieranki w Wiele hałasu o nic bardzo przypominają przebieranki w sztuce della Porty Fratelli rivali. Ale nie jest to aż tak oryginalny pomysł, by Szekspir nie mógł go zaczerpnąć z wielu innych źródeł. "With such sources known to have been accessible to Shakespeare, it seems pointless to search for others" (Louise George Clubb, Giambattista della Porta, Dramatist, Princeton University Press 1965, s. 294).

Miewał też della Porta pomysły na rozmaite wynalazki, które jednak wyłącznie szkicował, w czym przypominał trochę Leonarda da Vinci. Toteż na wyrost uważa się go niekiedy za prekursora kinematografii (bo prawie wynalazł stroboskop) oraz za wynalazcę teleskopu. Jak zresztą sam ze smutkiem przyznaje w liście do księcia Federiga Cesiego, dopiero Galileusz rozwinął jego pomysł na teleskop na tyle, by można było dokonać za jego pomocą zdumiewających odkryć.

"Zajmuję się Taumatologią i boleję nad tym, że wynalazek okularu w tubie był moim wynalazkiem, a Galileusz, wykładowca z Padwy, ulepszył go, dzięki czemu odkrył cztery inne planety na niebie [chodzi o cztery księżyce Jowisza] oraz tysiące gwiazd stałych, a w Drodze Mlecznej kolejne, których wcześniej nie widziano, oraz wielkie rzeczy na powierzchni Księżyca. Wprawia to świat w zdumienie".

I jeszcze włoski oryginał:

"Attendo alla Taumatologia e mi doglio che l'invenzione dell'occhiale in quel tubo è stata mia invenzione, e Galileo lettor di Padua l'have accomodato, col quale ha trovato 4 altri pianeti in cielo et numero di migliaia di stelle fisse, e nel circolo latteo altrettante non viste anchora, e gran cose nel globo della Luna. N'empiono il mondo di stupore" ("Giornale Arcadico di Scienze, Lettere ed Arti" październik-grudzień 1846, tom CIX, s. 40; list podał do druku Baldassare Boncompagni).

Podaję ten włoski oryginał listu także dlatego, że Józef A. Dobrowolski, bardzo della Porcie kibicujący, przekłada "l'have accomodato" jako "przywłaszczył go sobie" i w ten sposób niedwuznacznie sugeruje, jakoby Galileusz okradł della Portę z wynalazku teleskopu. Ale prawdopodobnie sam to gdzieś przeczytał i zna ten list z drugiej ręki, bo cytuje niedokładnie i myli numer strony. Nadto urywa zdanie w połowie, po "accomodato", co zmienia jego wymowę (zob. Józef A. Dobrowolski, Droga przez labirynty magii. Giambattista Della Porta /1535-1615/, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1990, s. 133).

[18] Na wszelki wypadek zaznaczę, że moja notka żadną miarą nie ma być przyczynkiem do historii nauki. Która to historia nie jest linią prostą, jakby dziarskim marszem ku przyszłości, lecz bardziej przypomina zygzaki kreślone przez zmęczonych bywalców knajp, gdy po nocy wracają do domu.

Zdawać by się mogło, że łatwy do powtórzenia eksperyment z czosnkiem powinien definitywnie rozstrzygnąć sprawę i można teraz zrobić kolejny krok naprzód. I rzeczywiście, kilkanaście lat później William Gilbert w De magnete nie ma już problemu z czosnkiem. Co więcej, chociaż della Portę nazywa niepospolitym uczonym, philosophus non vulgaris, nie traktuje go bezkrytycznie. Natomiast wszystkie te starożytne historie o magnesie traktuje hurtem jako niepoważne "de magnete fabulas" i zdumiewa się jedynie, że mógł się na nie nabrać ktoś taki, jak Georgius Agricola.

Ale mija kolejnych siedemdziesiąt lat i Jacques Rohault w swoim traktacie o fizyce (wpływowym i popularnym) jednak czuje się zobowiązany dobitnie powtórzyć:

"Jeśli idzie o to, co niektórzy pisarze twierdzą, że magnes nie przyciąga żelaza w obecności diamentu, lub że cebula i czosnek pozbawiają go jego właściwości, to są to bajki, które zostały obalone przez tysiące eksperymentów, które przeprowadziłem. Wykazałem nawet, że kamień ten przyciąga żelazo przez największe diamenty oraz przez kilka dość grubych łupin, z których składa się duża cebula".

Wygląda więc na to, jakby w międzyczasie "niektórzy pisarze" zrobili spory krok w bok (albo nawet w tył), skoro czkanie i bekanie della Porty potrzebowało dobrych stu lat, by się przebić do świadomości elity intelektualnej! To znaczy ludzi, którzy znali łacinę i grekę, po czym czytali różne bardzo stare książki i wydawało im się, że wiedzą, jak świat wokół nich wygląda. Prości marynarze (patrz przypis 15) nie mieli szansy aż tak zgłupieć.

A dla koneserów jeszcze Rohault w oryginale:

"Quant à ce que quelques Ecrivains rapportent que l'ayman n'attire pas le fer à la presence du diamant, ou que l'oignon & l'ail luy fout perdre sa vertu, ce sont des contes, qui sont démentis par mille experiences que j'ay faites. J'ay méme fait voir que cette pierre attire du fer au travers des plus gros diamans, & au travers de plusieurs peaux assez épaissez dont un gros oignon est composé"(Jacques Rohault, Traité de physique, tom II, Paryż 1671, część III, rozdział LXX, s. 234-235).

[19] Jako pierwszy opowiastkę o jabłku podał do druku Voltaire, czego zresztą Newton sprostować już nie mógł, bo właśnie umarł:

"I tak w naszych czasach Sir Isaac Newton, spacerując po swoich ogrodach, wpadł na pierwszą myśl o swoim systemie grawitacji, widząc jabłko spadające z drzewa".

W pierwodruku:

"And thus in our Days Sir Isaak Newton walking in his Gardens had the first Thought of his System of Gravitation, upon seeing an Apple falling from a Tree" (Voltaire, An Essay upon the Civil Wars of France, Extracted from curious Manuscripts. And also upon the Epick Poetry of the European Nations, from Homer down to Milton, Samuel Jallasson, Londyn 1727, s. 104; zachowuję pisownię).

Niech was nie zdziwi, że w pierwodruku czytacie Voltaire'a po angielsku, ale tak właśnie było. Dopiero rok później to angielskie wydanie Eseju o poezji epickiej zostało przełożone na francuski, a w nim zdanie o jabłku wygląda tak:

"& que de nos jours M. Isaac Newton, en se promenant dans son jardin, conçut la premiere idée de son systême de la gravitation, en voyant tomber une pomme du haut d'un arbre" (Essay sur la poésie épique. Traduit de l'anglois de M. de Voltaire. Par M. *** [tłumaczem był Pierre François Guyot Desfontaines], Chaubert, Paryż 1728, s. 123).

A jeszcze później Voltaire tak gruntownie przerobił Esej o poezji epickiej, że w wydaniu z roku 1733 zdania o jabłku już nie ma.