Tym razem opowiem wam o sytuacji odwrotnej: o tym, jak niechlujstwo redaktorów może autorowi popsuć reputację.
Ofiarą tego niechlujstwa padła Agnieszka Kołakowska, która opublikowała w roku 2010 w wydawnictwie "Teologii Politycznej" książkę Wojny kultur i inne wojny [2]. Książka otrzymała nagrodę imienia Andrzeja Kijowskiego [3], a po dwóch latach - co nie zdarza się często w wypadku zbioru esejów - ukazało się jej wznowienie.
Na razie wszystko pięknie, ale kilka lat później "Teologia Polityczna" postanowiła jeszcze dodatkowo zareklamować swoją autorkę i jeden z jej esejów ("Orientalizm Edwarda Saida: kilka uwag") wywiesiła w Internecie. Wiadomo, że teraz właśnie ten esej będzie najczęściej czytany i wiele osób na jego podstawie wyrobi sobie opinię o całej książce.
Już sam wybór nie był zbyt szczęśliwy, bo to właśnie o tym eseju autorka napisała we wstępie do Wojny kultur:
Tekst o książce Edwarda Saida powstał dla "Teologii Politycznej" i miał być o Oświeceniu; jeśli czytelnik ma poczucie, że nie bardzo wie, o co w nim właściwie chodzi, to niech się pocieszy, że wina nie jest jego i że zapewne nie jest on w tym poczuciu osamotniony (Wojny kultur, s. 5).Innymi słowy: wybrano esej najmniej udany, niezborny i mętny. Ale jakby tego jeszcze było mało - jest to jego wersja niezredagowana! Bodaj czy nie nawet brudnopis, który "Teologia Polityczna" otrzymała do wstępnego zatwierdzenia i obróbki.
Wywieszono ten brudnopis w internecie przeszło cztery lata temu, więc można byłoby się spodziewać, że przez cztery lata któryś z politycznych teologów wreszcie się ocknie i błąd naprawi. Ale nie! Zdążyli w tym czasie zmienić layout strony, a ta wersja dalej tam wisi. Dodatkowo poprzedzona zajawką skierowaną do czytelników: "przeczytaj tekst Orientalizm Edwarda Saida: kilka uwag z wyróżnionej nagrodą im. Andrzeja Kijowskiego książki Wojny klutur i inne wojny". "Klutur" - tak właśnie się komuś napisało. Ale widocznie obyczaj czytania tego, co się napisało, nie ma uzasadnienia ani teologicznego, ani politycznego, więc nie czytają.
O co właściwie chodzi w eseju Kołakowskiej, nie jest znowu aż tak trudne do ustalenia, jak sugeruje autorka. Jasne, że nie jest on o Oświeceniu. Najprościej można by powiedzieć, że Kołakowska myśli o Edwardzie Saidzie mniej więcej to, co myślał o nim znany żydowski orientalista Bernard Lewis (którego nb. obficie cytuje), a w meczu Żydzi - Arabowie zdecydowanie kibicuje Żydom.
Jednak przykro, że mając tak sprecyzowane poglądy, na siłę robi z Saida idiotę i przygważdża go erupcjami retoryki, która nie przynosi jej chluby.
[Said] uważa, że określenie języków jako "semickich" i "aryjskich" niechybnie zawiera w sobie elementy rasizmu. Twierdzi, że rasizmem jest wyodrębnianie rodziny języków "aryjskich" (tkwiąc najwyraźniej w przekonaniu, że termin ten jest wyrazem jakiejś szczególnej aprobaty dla tak określonych języków, ujawniającej tym samym rasistowski podział języków na "lepsze" i "gorsze"); [...] i że w ogóle cała dziedzina lingwistyki historycznej jest jednym wielkim złowrogim spiskiem, tak samo jak cała dziedzina orientalizmu.Rzecz w tym, że Said nigdzie w swojej książce (podkreślam - nigdzie!) nie używa terminu "język aryjski", nie może więc ani uważać, że ten termin "zawiera w sobie elementy rasizmu", ani też tkwić w fałszywym przekonaniu, że "termin ten jest wyrazem jakiejś szczególnej aprobaty" [4]. Nie tropi także złowrogich spisków ani nie bełkocze.
[...]
Lecz cała książka Saida, w której roi się od podobnych absurdów, napisanych z mieszanki złej wiary, ignorancji i ideologii, jest wroga duchowi oświecenia. To mało powiedziane: jest ona po prostu ponurym, pełnym wewnętrznych sprzeczności postmodernistycznym bełkotem (Wojny kultur, s. 144-145; w wersji internetowej brak pierwszego zdania).
Jest prymitywizmem twierdzić - napisał Said jasno i wyraźnie w Posłowiu z roku 1995 - że orientalizm to spisek, albo sugerować, że "Zachód" jest zły: są to niedorzeczności, które Lewis i jeden z jego epigonów, iracki publicysta Kanau Makiya, mieli czelność mi przypisać. Z kolei hipokryzją jest zatajanie kulturowych, politycznych, ideologicznych i instytucjonalnych kontekstów, w których ludzie, nie tylko naukowcy, piszą, myślą i mówią o Oriencie (Orientalizm, s. 474).Owszem, Said naczytał się może przesadnie, choć nie bezkrytycznie, francuskich intelektualistów, na przykład Foucaulta ("Michel Foucault, którego pracom wiele zawdzięczam", Orientalizm, s. 58), i potem pisał: "wiedza daje władzę, większa władza wymaga większej wiedzy i tak dalej w tej coraz bardziej dochodowej dialektyce informacji i sprawowania władzy" (Orientalizm, s. 73). Nie jest to jednak ani stanowisko całkowicie nieuprawnione, ani tym bardziej "postmodernistyczny bełkot".
Owszem, zapewne można znaleźć w jego książce różne ryzykowne twierdzenia, ale pies z kulawą nogą by się ich nie czepiał, gdyby nie to, że w meczu Arabowie - Żydzi Said zdecydowanie kibicował Arabom, i potem pisał [5]:
Stawiający opór obcemu kolonializmowi Palestyńczyk jawił się albo jako niedorozwinięty dziki, albo jako wartość pozbawiona moralnego, czy nawet egzystencjalnego znaczenia. Według izraelskiego prawodawstwa jedynie Żyd ma pełne prawa cywilne i niczym nieograniczony przywilej imigracji; choć Arabowie również zamieszkują te ziemie, przyznano im zdecydowanie ograniczone i prostsze prawa; nie mogą imigrować, a mniejsze prawa przyznano im dlatego, że są "mniej rozwinięci". Orientalizm rządzi całą izraelską polityką w stosunku do Arabów, jak w pełni dowodzi tego opublikowany ostatnio raport Koeniga. Są dobrzy Arabowie (ci, którzy robią, co się im każe) i źli Arabowie (którzy tego nie robią, a zatem podpadają pod kategorię terrorystów). Ponadto przyjmuje się, że istnieją i tacy Arabowie, którzy raz pokonani, będą siedzieć posłusznie za ufortyfikowaną granicą strzeżoną przez minimalną liczbę żołnierzy zgodnie z teorią, że muszą zaakceptować mit o wyższości Izraela, i nigdy się nie ośmielą go zaatakować (Orientalizm, s. 422; poprawiłem oczywistą literówkę).Agnieszka Kołakowska usiłuje zaś przedstawić go jako niepoważnego ignoranta również dlatego, że sama nie czuje się zbyt pewnie, jeśli idzie o znajomość islamu.
Niektóre z jej stwierdzeń są tylko dyskusyjne albo wzajemnie sprzeczne: na przykład raz twierdzi, że w wypadku Koranu "interpretacja może tylko podążać utartymi szlakami oficjalnej tradycji" (Wojny kultur, s. 136), a już na następnej stronie, że "skoro Koran był dany bezpośrednio przez Boga, nie należy próbować go tłumaczyć ani interpretować" (Wojny kultur, s. 137). Są jednak wśród tych twierdzeń i oczywiste bałamuctwa. Twierdzi na przykład, że w islamie nie mogło i nie może być nurtów podobnych do europejskiego renesansu
[...] po części dlatego, że Bóg islamski jest całkiem inny niż Bóg chrześcijaństwa i judaizmu, po części zaś dlatego, że nie posiada on żadnych atrybutów i nie wolno o nie pytać (Wojny kultur, s. 135).Bóg islamski nie posiada żadnych atrybutów? A co ze słynnymi 99 atrybutami (imionami) Allaha? Według kilku hadisów ze zbioru Al-Buchariego (3.894; 8.419; 9.489) - a są to "zdrowe" hadisy, więc trzeba wierzyć w nie nieugięcie - sam Prorok Muhammad (niech pokój będzie z nim) powiedział, że "Allah ma 99 imion, sto mniej jeden, i ten kto je zna, pójdzie do Raju" (3.894). Ba, przecież cały Koran i potem każda kolejna jego sura (prócz jednej) zaczyna się od słów: W Imię Boga Miłosiernego (Ar-Rahman) i Litościwego (Ar-Rahim). Czyżby Agnieszka Kołakowska nawet nie zajrzała do Koranu?
W brudnopisie jej eseju, który "Teologia Polityczna" wywiesiła na swojej stronie, jest sporo o hadisach, ale pisownia 'hadith', 'hadithie' sugeruje, że to pewnie robione na szybko wypisy z jakichś anglojęzycznych pomocy naukowych (z Lewisa?). To akurat potem w wersji drukowanej poprawiono, ale został błąd ortograficzny z przypisu 11 ("Tylko Grecy umieją na prawdę wykładać grecką historię"; Wojny kultur, s. 146).
Za to na szczęście poprawiono kompromitujący błąd z dziedziny mitologii greckiej, który znajduje się w przypisie drugim:
Pomijam tu pre-renesansowe początki humanizmu i traktuję renesans, jakby humanizm w jednej chwili zrodził się wraz z nim, w całej swojej pełni, jak Venus z głowy Zeusa.W książce już prawidłowo: "jak Atena z głowy Zeusa" (Wojny kultur, s. 134). Wprawdzie mylenie Wenus-Afrodyty z Minerwą-Ateną to w kulturze popularnej dość częsta pomyłka [6]; szachrował też tymi imionami znany fantasta Immanuel Velikovsky [7], ale akurat Agnieszka Kołakowska nie powinna mieć w tej dziedzinie żadnych problemów.
Jest bowiem z wykształcenia filologiem klasycznym, absolwentką znakomitego Uniwersytetu Yale'a.
[1] Uratowaną autorką była profesor Agata Bielik-Robson, m.in. zatrudniona na Wydziale Teologii Uniwersytetu w Nottingham jako specjalistka od spraw żydowskich. Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Agata Bielik-Robson studiuje Biblię albo o pożytku z istnienia dobrych redaktorów".
[2] Agnieszka Kołakowska, Wojny kultur i inne wojny, Teologia Polityczna, Warszawa 2010. Dalej cytuję jako Wojny kultur. Wydanie z roku 2012 jest, o ile wiem, identyczne, więc numery stron odnoszą się również do niego.
[3] Podobno jednak samo wręczenie nagrody zakończyło się ezoterycznym skandalem, którego tutaj nawet nie będę próbował rozplątywać. Tak w każdym razie wynika z opowieści Andrzeja Tadeusza Kijowskiego pod dramatycznym tytułem "5 marca 2013 jury nagrody A.Kijowskiego fetowało - Stalina", część 1, część 2, część 3, część 4 (strony zarchiwizowane).
[4] Przejrzałem zarówno polski przekład: Edward W. Said, Orientalizm (przekład Monika Wyrwas-Wiśniewska, Zysk i S-ka, Poznań 2005; dalej cytuję jako Orientalizm), jak i angielski oryginał: Edward W. Said, Orientalism (Vintage Books, Nowy Jork 2003), zaopatrzony w niezły indeks, na którym jednak przesadnie nie polegałem. Naturalnie, mogłem coś przeoczyć, ale jedną z osobliwości eseju Agnieszki Kołakowskiej o książce Edwarda Saida jest to, że nie ma w nim ani jednego cytatu z tej książki, czy choćby jednego odesłania do konkretnej strony.
[5] A było to na długo przed tym, zanim Kneset otwarcie zadekretował, że Izrael jest państwem wyłącznie żydowskim (ustawa "Prawo o żydowskim państwie narodowym" z 19 lipca 2018). Said wtedy już od piętnastu lat leżał w grobie, ale zapewne nie byłby tym zaskoczony. "Przecież właśnie o tym pisałem - mógłby powiedzieć - ale wy wtedy staraliście się udowodnić, że nie mam pojęcia o lingwistyce historycznej".
[6] Na przykład w pierwszym odcinku drugiego sezonu serialu Detektyw (True Detective) nazywa się Atenę boginią miłości (w okolicach 33 minuty). Z kolei w czołówce serialu Rzym (Rome) jedna z animowanych scenek przedstawia nagą kobietę wyskakującą z rozłupanej męskiej głowy. Tak właśnie, nago, pojawiła się Afrodyta - ale z piany morskiej. Natomiast Atena wyskoczyła z głowy Zeusa w pełnej zbroi.
[7] Jedna z najbardziej znanych fantazji Velikovskiego głosi, że planeta Wenus była kiedyś kometą, która wyłoniła się z Jowisza, a zanim ustatkowała się na obecnej orbicie, latała blisko Ziemi tak sprytnie, że spowodowała rozstąpienie się morza przed Żydami wychodzącymi z Egiptu oraz cud nieruchomego Słońca opisany w Księdze Jozuego. Velikovsky tego nie wyliczył, bo nie umiał (z wykształcenia był psychiatrą). Jedynym dowodem, jaki przedstawia, są bardzo poważnie traktowane opowieści biblijne oraz rozmaite inne starożytne historie i legendy, interpretowane przez niego tak, jak mu akurat w duszy gra.
Z Wenus, która się wyłoniła z Jowisza, jest rzecz jasna ten problem, że grecki mit mówi wyraźnie o Zeusie-Jowiszu i Atenie, toteż Velikovsky upiera się, że dla starożytnych Greków personifikacją planety Wenus była właśnie bogini Atena. Mówili Atena, a w domyśle planeta Wenus (choć nazywali ją Afrodytą) - i na odwrót. Ponieważ jednak trzeba sporego tupetu, by tak te sprawy zachachmęcić, naciąga pod swoje tezy, co tylko może, a czasem zwyczajnie oszukuje. Tylko jeden przykład takiego oszustwa, za to dość wymowny:
"Narodziny Ateny przypisuje się na połowę drugiego tysiąclecia [p.n.e.]. Augustyn napisał: «Minerwa {Atena}, jak podają, pojawiła się... w czasach Ogygesa». To stwierdzenie, że planeta Wenus zmieniła swój tor i kształt w czasach Ogygesa, znajdujemy w Mieście Boga [a], księdze zawierającej cytaty z Varro. Augustyn również zsynchronizował Jozuego z czasem aktywności Minerwy [b]" (Immanuel Velikovsky, Zderzenie światów, przekład (żenująco amatorski!) Piotra Gordona, Paradigma, Londyn - Warszawa 2010, s. 166). Odpowiednie przypisy, tu oznaczyłem je [a] i [b], zostały żywcem skopiowane z angielskiego oryginału: [a] "The City of God, Bk. XVIII, Chap. 8" i [b] "Ibid., Bk. XVIII, Chap. 12" (porównałem z wydaniem: Immanuel Velikovsky, Worlds in Collision, A Delta Book, Nowy Jork 1965, s. 171).
W rzeczywistości św. Augustyn w 8 rozdziale XVIII księgi dzieła O państwie Bożym pisze o Minerwie tak:
"Co się tyczy Minerwy, to jest ona znacznie dawniejsza. Albowiem, jak powiadają, za czasów Ogigusa zjawiła się w wieku dziewczęcym nad Jeziorem Trytona, skąd też otrzymała miano Trytońskiej. [...] Bo to, iż według pieśni miała wyjść z głowy Jowisza, zaliczyć trzeba do poezji i baśni, a nie do historii i rzeczywistych faktów" (Święty Augustyn, O państwie Bożym. Przeciw poganom ksiąg XXII, tom II, przełożył Wiktor Kornatowski, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1977, s. 324; wyróżnienie moje).
Podobnie (że to tylko baśń) pisze św. Augustyn w rozdziale 12 o "aktywności Minerwy" (s. 329), więc o żadnej "synchronizacji" tak naprawdę nie może być mowy. Równie dobrze można by twierdzić, że Konopnicka "zsynchronizowała" krasnoludki z czasami Mieszka I. W istocie Velikovsky mógłby cytować św. Augustyna jedynie jako radykalnego krytyka swoich fantazji, a on tymczasem powołuje się na niego, jakby to był wspierający te fantazje autorytet.