EBENEZER ROJT

Zażydoszczony Wiedeń i twórca anielski
albo jeszcze o kłopotach z Marią Komornicką

Komornicka męczyła się swoją fizyczną słabością kobiecą i samą płcią swoją, którą uważała za złośliwość przyrody. Wiecznie targała swe wędzidła, z gniewu, że nie jest mężczyzną. Ferment ten przechodził nieraz w ciężkie i groźne dla zdrowia całego organizmu kresy [sic!] neurastenji i maniactwa. Spętana dynamika jej natury mściła się w rozmaity sposób, co dla krytyka-psychologa stanowi problemat ciekawy i mocny, a dla zwolennika Freuda wspaniałe pole obserwacji.
Tak pisał o Marii Komornickiej (1876-1949) [1] w roku 1935 Cezary Jellenta [2]. Pisał trochę bałamutnie [3], ale też poniekąd proroczo, bo w rzeczy samej "problemat ciekawy i mocny" - czyli rzekoma przemiana Komornickiej w Poznaniu w 1907 roku w mężczyznę, Piotra Własta - przesłonił potem jej twórczość oraz inne życiowe wypadki. Można wręcz odnieść wrażenie, że gdyby Maria Komornicka wtedy w Poznaniu przeziębiła się, dostała banalnego zapalenia płuc i umarła, dziś pałętałaby się głównie po przypisach, wymieniana wśród pomniejszych twórców w podręcznikach o polskim modernizmie.

Ponieważ jednak w ciekawy sposób zwariowała, kręcą się wokół jej życia nie tylko zwolennicy Freuda czy Junga, ale została także ikoną - jak się to teraz mówi - środowisk LGBT. Może transseksualistka, może tylko lesbijka, ale tak czy owak zawsze coś z tą "samą płcią swoją" wysuwa się na pierwszy plan.

Owszem, Komornicka po 1907 roku rzeczywiście podawała się za Piotra Własta (z czasem Piotra Odmieńca Własta, w skrócie P.O.W.), chciała się ubierać "po męsku" [4] i używała męskich form gramatycznych, ale jak wynika z trzydziestu zachowanych listów do matki z lat 1907-1918, podstawowego i właściwie jedynego źródła, sprawy płci stały się wtedy dla niej - w przeciwieństwie do zbulwersowanego "Piotrem" otoczenia - czymś marginalnym.

Wszakże płeć to zwierzę pokorne, gdy dobrą jest głowa, i udział ma swój w dobrobycie reszty organizmu. - Wszakże przyczyną mego strasznego rozstroju w Warszawie były nie (jak się wam może zdaje) niepokoje płciowe (przynajmniej moje), - ale straszliwa zgryzota moralna. [...] Świat jest przeważnie zmysłowy i zatopiony w głupstwie cielesnym. Sądził mnie po sobie. Moje wielkie np. zmieszanie wobec ludzi brali za wstyd płciowy. Pewno i Ty Mamo popełniłaś ten błąd na podstawie ogólnej znajomości natury ludzkiej (Listy Komornickiej, s. 397-398; list z 27 czerwca 1909; wyróżnienia za oryginałem).

O Piotrze Właście będzie jeszcze niżej, ale nie bez powodu zacząłem tę notkę od artykułu Cezarego Jellenty przypominającego w samych superlatywach młodą Komornicką oraz ich wspólną pracę nad książką Forpoczty (trzecim współautorem był Wacław Nałkowski, ojciec Zofii). Prócz poezji Komornicka zamieściła w Forpocztach obraz dramatyczny Powrót ideałów, w którym sportretowała (też w samych superlatywach) Nałkowskiego i Jellentę. Była to rzecz mocno egzaltowana, a przy tym ściśle okolicznościowa. O co dokładnie chodziło, wyjaśniać tutaj nie ma potrzeby. Wystarczy wam wiedzieć, że Jellentę wtedy sponiewierano w prasie, komuś tam dał przy tej okazji w papę, wybuchła afera etc., etc. Poniewierając zaś przypominano, że Żyd Jellenta naprawdę nazywa się Napoleon Hirszband, a resztę możecie sobie sami dośpiewać [5].

To właśnie dlatego w Powrocie ideałów Komornickiej jeden z reprezentantów tej poniewierającej strony, Browarski, wygłasza następującą kwestię:

Zresztą żydów nam nie potrzeba. To rasa nerwowa, a za nerwowością idą pesymizmy, dekadentyzmy, symbolizmy, socyalizmy, indywidualizmy - te wszystkie waryactwa, wprowadzające niesłyszane, chorobliwe hasła, by wywrócić ład myślowy i ekonomiczny... Ze względu na dobrobyt kraju, powinno się ich tępić [6].
Podobno za obronę Jellenty Komornicką nazywano potem "miłośnicą Żydów" (choć może były to tylko jej własne projekcje [7]). I o tej Komornickiej, buntowniczej i postępowej, śmiało przeciwstawiającej się antysemityzmowi, opowiada się do dziś chętnie, przy okazji podretuszowując jej życiorys [8].

Ale cztery lata później Komornicka pisze w liście do matki o Żydach w taki sposób, jakby w międzyczasie zaszła w niej przemiana wcale nie mniej osobliwa i radykalna niż ta późniejsza, wałkowana ze szczegółami (najczęściej zmyślonymi), przemiana w Piotra Własta. Uwagi Browarskiego to przy tym niemal eleganckie wybrzydzanie gentlemana.

Przykre wrażenie robi zażydoszczenie Wiednia. Człowiek boi się ruszyć, by parcha gdzie nie dostać. Habsburg jest żydowski od właściciela do ostatniego posługacza. Tramwaje żydowskie, teatry żydowskie. W Karltheater same haczykowate nosy; Polak w operetce gra rolę idioty - ma wąs zawiesisty, jest układny do pokory - całuje panie po rękach i powtarza "padam do nóg, padam do nóg", na co teatr rży śmiechem. A śmieją się kto? ex-pachciarze tegoż szlachciury (Listy Komornickiej, s. 162; list z 13 listopada 1899).
Jednak o tej przemianie albo nie wspomina się wcale, albo tylko półgębkiem, podając absurdalne wyjaśnienia [9]. Nie była to z pewnością jakaś interesowna zmiana frontu mająca pomóc w karierze literackiej, bo nieprzyjemne wzmianki o Żydach znajdują się wyłącznie w prywatnej korespondencji [10]. Zresztą wrażliwy na punkcie swego pochodzenia Jellenta nie wspominałby Komornickiej po latach tak życzliwie ("genjalny gnom w spódnicy"), gdyby go dobiegły nawet tylko blade echa podobnych zapatrywań.

Jeśli zaś idzie o karierę, to rozmaite wypadki w życiu Komornickiej (z szaleństwem włącznie) często tłumaczy się tym, że jako kobieta musiała znosić frustrujące ograniczenia i czuła się niedoceniana jako pisarka. Czyli znów płeć wysuwa się na plan pierwszy, ale już nie biologiczna, lecz społeczno-kulturowa, gender.

Jest w tym trochę prawdy i wiele przesady.

Mężczyźnie, owszem, byłoby pewnie łatwiej - ale pod warunkiem, że miałby porównywalną pozycję społeczną i materialną. A to po odwróceniu znaczy, że Komornickiej było łatwiej od przynajmniej 90% mężczyzn. To, co tamta epoka zabierała jej jako kobiecie, oddawała w dwójnasób jako niezależnej finansowo dziedziczce przyzwoitego mająteczku, dla której literackie honoraria stanowiły jedynie miły (i trochę ambicjonalny) dodatek. Nigdy tak naprawdę nie musiała utrzymywać się z własnej pracy, a co za tym idzie, nie musiała pisać tak obficie i gorączkowo, jak choćby młodszy od niej o dwa lata Stanisław Brzozowski. Co więcej, stać ją było, by przez całe (krótkie) małżeństwo utrzymywać jeszcze męża. I nawet w szaleństwie nie najmniej bolało ją to, że nie ma pod ręką porządnej służącej i sama musi sprzątać swój pokój [11].

Z kolei poczucie niedocenienia to u artystów stan zwyczajny. Komornicka wprawdzie nie została zgodnie ze swym planem uznaną gwiazdą literatury [12], ale gwiazdeczką była na pewno. "Pani Marya Lemańska, z domu Komornicka, utalentowana młoda nowelistka i poetka, bawi w przejeździe z Zakopanego w naszem mieście" - podał krakowski "Czas" 15 września 1898 [13]. Byle kogo tak nie anonsowano. Znalazło się też dla niej miejsce w Piśmiennictwie polskim Wilhelma Feldmana. Feldman raczej ganił, niż chwalił, ale jego sąd był generalnie trafny [14]. Natomiast w tomie Wielkiej encyklopedii powszechnej ilustrowanej, wydanym w 1905 roku, hasło "Komornicka Marya Jakóbina" zajmuje cały łam. Dużo? Mało? Bolesław Leśmian w tomie wydanym pięć lat później dostał o połowę mniej miejsca [15].

Nade wszystko zaś dopieszczał Komornicką jej mistrz i mentor, Zenon Przesmycki (Miriam), odkrywca Norwida i wydawca "Chimery", najważniejszego pisma polskiego modernizmu, w którym drukowała wiersze, prozę i recenzje. W siódmym tomie "Chimery" w programowym artykule redakcyjnym "Modernizm" i poszukiwacze arcydzieł pisał:

Zwrot wielki zarysowuje się wyraziście w całej nowej literaturze. Jest coś, co niewidzialnie łączy ostatnie dzieła Żeromskiego, Kasprowicza, Wyspiańskiego, Berenta, Komornickiej, Reymonta, Micińskiego, Staffa, Lemańskiego i innych, ale każdy z tych autorów idzie tak odmiennemi drogami, że owo dno wspólne dopiero po głębokiem odczuciu każdego z nich zosobna, odsłonić się może [16].
Nikt chyba nie zaprzeczy, że Komornicka znalazła się tu w naprawdę doborowym towarzystwie [17].

To właśnie w "Chimerze" Maria została Włastem. Potrzebowała pseudonimu do rubryki z recenzjami powieści, więc matka, Anna z Dunin-Wąsowiczów, zaproponowała jej, by użyła miana przodka Duninów - Piotra Własta [18]. Co mogło mieć też jakiś związek z przemyśleniami córki, która na trzy lata przed pierwszym zmąceniem umysłu pisała do matki:

Ja jestem punktem szczytowym gałęzi swojej. I ród mój nie z królestwa ciała, lecz z królestwa ducha. Przeto ducha tego muszę kształcić - by godnym się stał swych przeznaczeń (Listy Komornickiej, s. 187; list z 1 stycznia 1900) [19].
Teraz ten duch się ucieleśnił - niczym dybuk z żydowskich legend. Odtąd Maria zacznie uważać się za wcielenie protoplasty rodu: zrazu może tylko metaforycznie, a potem - w obłędzie - już dosłownie [20]. W historii z Włastem nie chodzi bowiem o płeć (to drugorzędny detal), lecz o metempsychozę [21]. Maria bynajmniej nie czuje się płciowo mężczyzną (którego Włast miałby być zaledwie męskim kryptonimem). Przeciwnie - to owładnięcie przez Własta jest dla niej samej nie do końca zrozumiałą zagadką. Dlatego z zakładu dla obłąkanych śle do matki prośby o wyjaśnienia i oburza się, gdy matka twierdzi, że nie ma żadnych tajemnic.
Zdanie: "żadnych tajemnic ani nadzwyczajności w życiu twym nie ma i nie było" brzmi po prostu urągliwie dla człowieka, który do 31 roku życia nie mógł wiedzieć, że jest mężczyzną i nie byłby się tego dowiedział do dziś gdyby mu tego Matka nie powiedziała. (Bo to, co wy nazywacie "czuć się mężczyzną", dla mnie nie mogło być w tym względzie dowodem. Ale wy tego nie rozumiecie, więc spytajcie się podobnych mnie) (Listy Komornickiej, s. 395; list z 27 czerwca 1909; wyróżnienia za oryginałem) [22].
Komornicka bowiem tak naprawdę nie męczyła się z "samą płcią swoją", lecz ze swoją duchowością. W dzieciństwie podobno bardzo pobożna, aż do ascetycznych umartwień [23]. W młodości i w okresie Forpoczt - nietzscheanistka i religijna ewolucjonistka [24]. Po kilku latach kolejny zwrot: Nałkowski trafnie uchwycił jego kierunek pisząc, że Komornicka porzuciła dawne stanowisko "oddalając się odeń w kierunku biblijnym" [25]. Pojawiają się wtedy już te wszystkie motywy, które później w dziwacznych kombinacjach wyroją się w szaleństwie: prócz tajemnicy rodu i opiekuńczych Przodków-Dziadów, nowa fala dziecięco ufnej pobożności, coraz częstsze cytowanie Biblii, "wzlot wzwyż", aniołowie, do tego liczne lektury okultystyczne etc. [26]. Zaiste - piorunująca mieszanka!
Inną nieco byłaby ta Xięga - pisała potem Komornicka już jako Piotr Włast w VII uwadze do swojej Xięgi poezji idyllicznej - [...] gdyby nie potężny wpływ Miriama i Teozofów, Upaniszad i Yogi, Ewangelii i Katechizmu Rzewuskiego.
Niemniej, ze wcześniejszej IV uwagi jednoznacznie wynika, że Xięga w zamyśle nie miała być jakimś synkretycznym zlepkiem:
Wszystkie zawarte w tej Xiędze twierdzenia uważam za ważne W GRANICACH ZAKREŚLONYCH ETYKĄ CHRZEŚCIJAŃSKĄ; czyli za wykluczeniem wszelkich z nią konfliktów [27].
Ale o tym, że Komornicka pragnęła, by jej Xięgę - a co z a tym idzie również jej własny los, którego Xięga miała być esencją - odczytywać w granicach etyki chrześcijańskiej, nie dowiecie się od krytyków-psychologów zafascynowanych możliwościami nieskrępowanej fantazji, jakie daje "problemat ciekawy i mocny" płci. Spodnie obłąkanej są dla nich ważniejsze od jej zgryzot moralnych.

Tymczasem podstawowy problem Komornickiej był natury religijnej. Chodziło o zbawienie, ciało zaś miało zostać przeanielone, bo jego "męskość" nie była żadnym rozwiązaniem, najwyżej kolejnym (i niskim) szczeblem:

Wszystko co czynię, staram się czynić z intencją jak najczystszą i zawsze w myśl Cudownego wybawienia z więzów ciała, co nie znaczy, że ciało mnie opuści, ale że DUCH nim władać będzie z anielską Swobodą (Listy Komornickiej, s. 424; list z 25 stycznia 1910; pisownia oryginału).
Problematyka religijna wymaga jednak innych kompetencji niż fantazjowanie o płci, a o te kompetencje dziś trudno.

Jeden przykład, ale symptomatyczny. Jest w Biesach Komornickiej ustęp, który prędzej czy później cytują niemal wszyscy o niej piszący. Oto do narratorki Biesów świat mówi:

- JAM JEST, KTÓRY JEST, A TY - KTÓREJ NIEMA. NIEDORODZONYM BIADA!!! ("Chimera", tom V, zeszyt 14, sierpień 1902, s. 226; pisownia oryginału).
Cytowały te słowa między innymi Izabela Filipiak, Brigitta Helbig-Mischewski, Maria Janion i Maria Podraza-Kwiatkowska, autorki najpoważniejszych prac o Komornickiej, ale żadna z nich nie zauważyła, że jest to oczywista parafraza słów, które do świętej Katarzyny ze Sieny miał powiedzieć Chrystus [28]:
Opowiadała Katarzyna swoim spowiednikom, do których i ja miałem zaszczyt należeć, że w początkach objawień, kiedy sam Pan Jezus Chrystus jej się ukazał, tak do niej powiedział: "Czy wiesz, córko, kim ty jesteś i kim Ja jestem? Kiedy te dwie rzeczy poznasz, będziesz szczęśliwa. Otóż ty jesteś ta, która nie jest. Ja zaś jestem tym, który jest" [29].
Znamienne staje się u Komornickiej to odwrócenie znaków: to, co mówi Chrystus Katarzynie, prowadzi do szczęścia, natomiast to, co mówi świat narratorce Biesów, prowadzi do zgryzoty (biada!). Z czego wynika, że aby powrócić do ładu ze sobą, trzeba dokonać kolejnego odwrócenia i odwrócić się od świata. "Marynia robiła już wówczas [na początku 1906 roku] wrażenie osoby jakby przygaszonej. Na ogół stroniła od ludzi [...]" (Wspomnienie siostry, s. 331-332). Tyle że w jej wypadku próba radykalnego zerwania ze światem skończyła się ostatecznie obłędem.

Jednak nawet w obłędzie nie przestała Komornicka marzyć o swym udziale "w orkiestrze pracowników Królestwa Bożego" - o zostaniu twórcą anielskim:

Aby być twórcą anielskim, należy całą swą egzystencję codzienną wyłączyć spod wpływu i kontaktu z gminnością, występnością, perwersją, a nawet perfidią; trzeba mieć wyrobione już nałogi ariostyczne i odruchy cnotliwe, wykwintne [30].
Jest więc wysoce wątpliwe, czy z tymi, którzy dzisiaj tak ochoczo komentują jej życie wedle tęczowych miar tego świata (który "jest przeważnie zmysłowy i zatopiony w głupstwie cielesnym"), chciałaby się w ogóle zadawać.

Natomiast marzenie o zostaniu twórcą anielskim, ad usum Angelorum, było - muszę to podkreślić - marzeniem miary wręcz nieprawdopodobnej, iście szalonym, jeśli zważyć, że według Komornickiej rozmaici "Mickiewicze (z wyjątkiem najwyższych jego poezyj), Norwidy, Sienkiewicze" (a także Homer, Szekspir, Goethe etc.), to zaledwie najniższy taras Królestwa Poezji; twórcy zajmujący się głównie "wieńczeniem ryjka prosiąt wielkanocnych", czyli pracujący ad usum populi (Notaty, s. 361-362).

Szalone dążenie do przeanielenia miało wszakże również drugą stronę: groteskową. Przez kilkadziesiąt lat Maria regularnie wykonywała specjalne ćwiczenia gimnastyczne, machała rękami i chyba także skakała z dość wysoka, "bo ciężki odgłos tych skoków był dobrze słyszalny w sąsiednim pokoju" [31]. A wszystko to w nadziei, że któregoś dnia rzeczywiście wzbije się w powietrze. Jeśli nawet nie od razu jak anioł, to przynajmniej jak ptak. Musiało to więc być jeszcze zabawniejsze niż nauka latania kur z filmu Uciekające kurczaki (Chicken Run, 2000).

Ale chyba prawie do samego końca wierzyła, że ma ciąg [32].

[1] Ja zaś pisałem o niej w dwóch notkach, które dobrze jest przeczytać wcześniej: "Wikipedia w awangardzie postępu albo sprawa Marii Komornickiej" i "Piec w lipcu rozpalony albo o zmyśleniach w biografii Marii Komornickiej".

[2] Cezary Jellenta, Zapomniana awangarda, "Pion", nr 29, 20 lipca 1935, s. 2. Dalej cytuję jako Jellenta. "Kresy" to chyba literówka (okresy?), ale mogło też Jellencie chodzić o skrajne stany neurastenii i maniactwa.

Uwagi o męczeniu się Komornickiej "samą płcią swoją" to naturalnie dywagacje post factum domorosłego krytyka-psychologa, bo Jellenta wiedział wtedy o szaleństwie Komornickiej przynajmniej tyle, co Jan Lorentowicz ("Komornicka wyobrażała sobie, że jest mężczyzną i kazała się nazywać Piotrem"). Gdy czterdzieści lat wcześniej z nią romansował (o piętnaście lat starszy i żonaty), chyba nie uważał, że podkreślaniem jej kobiecości może wpędzić ją w neurastenię. W każdym razie jeszcze w 1903 roku, już dawno po rozstaniu, zwracał się do niej w liście per "złota Kocico", a takimi kocimi mianami ('kotka', 'kociak') obdarza się zazwyczaj kobiety, które śmiało afirmują swoją płeć i bynajmniej nie uważają jej "za złośliwość przyrody". Zresztą Jellenta w tym samym artykule opisuje młodą Komornicką tak:

"[...] ta staroszlachecka, słowiańska boginka, [...] osoba drobnej statury, gdy gniewna, to trzęsąca się cała febrycznie, gdy zachwycona, to miotająca, zdawało się, iskry, ze swych bujnych kasztanowatych włosów i ogromnych brunatnych oczów [...] mieszanina [...] słodyczy niewymownej".

Nie jest to żadną miarą portret męczennicy płci, już raczej osoby świadomej swego seksapilu. Natomiast szesnastoletnia Zofia Nałkowska zanotowała w dzienniku pod koniec grudnia 1900, że Komornicka "obecnie zachowuje się jak aktorka w gabinecie restauracyjnym", ale to może tylko złośliwość zazdrosnego podlotka, który sam chciałby być kociakiem otoczonym wianuszkiem adoratorów.

Jana Lorentowicza cytuję za: Jan Lorentowicz, Spojrzenie wstecz, nakładem funduszu wydawniczego Leopolda Wellisza, Warszawa 1935, s. 58; wyróżnienie za oryginałem. List Cezarego Jellenty za: Maria Komornicka, Listy, zebrał i opracował Edward Boniecki, Muzeum Historyczne m.st. Warszawy, Warszawa 2011, podany przez edytora w przypisie 3 na stronie 277; dalej cytuję jako Listy Komornickiej. Notatkę Zofii Nałkowskiej za: Zofia Nałkowska, Dzienniki, tom I: 1899-1905, opracowanie, wstęp i komentarz Hanna Kirchner, Czytelnik, Warszawa 1975, s. 159.

[3] W innym miejscu Jellenta pisze: "Jakieś feodalne resztki w rygorze rodzinnym, od którego Komornicka uciekła raz do Cambridge czy do Oxfordu [...]". Było akurat odwrotnie: to ojciec wysłał ją do Cambridge, skąd po pół roku uciekła, wróciła do Warszawy i zamieszkała u Nałkowskich, rodziców Zofii Nałkowskiej, która ma wtedy 11 lat i chyba czuje, że tatę, Wacława Nałkowskiego, jakoś bardziej ciągnie do młodziutkiej Marii niż do mamy. Nb. z Nałkowskim i Jellentą Komornicka wyda w tym samym 1895 roku zbiorową książkę Forpoczty - to właśnie ta zapomniana awangarda, którą Jellenta przypomina w swoim artykule.

Jeśli zaś idzie o Augustyna Komornickiego, ojca Marii, to podobno całe te brewerie z niezapowiedzianym przyjazdem i zamieszkaniem u Nałkowskich przypłacił zdrowiem. W każdym razie niedługo potem umarł na serce, o co rodzina podobno obwiniała nieposłuszną córkę. Być może właśnie wyrzuty sumienia sprawią, że Komornicka będzie z czasem ojca idealizować, w szaleństwie zaś utrzymywać, że ojciec jeszcze żyje: albo zwyczajnie, w rodzinnym majątku w Grabowie, albo w innym wcieleniu jako robotnik w zakładzie dla obłąkanych, albo jako wszechmogący namiestnik Pana Boga (Listy Komornickiej, s. 376, 409, 410).

[4] Nie jest jasne, jak bardzo męski był to strój i w jakim stopniu pewne kompromisy mogły zostać wymuszone przez otoczenie (bo rodzina chyba do końca nie zrezygnowała z podtykania jej spódnic czy sukienek), ale zdaje się, że sama Komornicka akceptowała jednak staniki i pończochy (Listy Komornickiej, s. 371, 467, 472, 479).

[5] Jellenta wtedy rzeczywiście nazywał się urzędowo Napoleon Hirszband: nazwisko zmienił na Jellenta dopiero w wolnej Polsce. Miernego talentu, ale wielkich ambicji, trochę przesadzał z tym sponiewieraniem, zwłaszcza że sam też nie owijał w bawełnę. Natomiast przytyki do żydowskiego pochodzenia chyba szczerze go bolały, bo chciał być polskim pisarzem. Nb. Komornicka do rodzinnego majątku w Grabowie przywiozła kiedyś na wakacje jego dziesięcioletniego syna, Fredka, co paradoksalnie najbardziej nie spodobało się miejscowym Żydom.

"Napięta sytuacja stawała się tym gorsza, że żydzi-ortodoksi wzburzeni przebywaniem «żydka u gojów», nosili się z zamiarem sprawdzenia pochodzenia dziecka. Wobec takich okoliczności pobyt Fredka w Grabowie został znacznie skrócony" (Aniela Komornicka, Maria Komornicka w swych listach i mojej pamięci, [w:] "Archiwum literackie", tom VIII: Miscellanea z pogranicza XIX i XX wieku, Ossolineum, Wrocław 1964, s. 310; dalej cytuję jako Wspomnienie siostry).

Fredek Hirszband już jako Alfred Teofil Jellenta zaciągnął się na ochotnika na wojnę z bolszewikami i poległ w 1920 roku.

[6] Maria Komornicka, Powrót ideałów, [w:] Forpoczty, książka zbiorowa napisana przez Wacława Nałkowskiego, Maryę Komornicką i Cezarego Jellentę, nakładem autorów, Lwów 1895, s. 64. Pod zmyślonymi nazwiskami ukryte zostały realne osoby. Jellenta występuje jako Brand, Nałkowski z żoną jako Tężyccy (ona dodatkowo jako Hera) etc. Kiedyś szarada ta była może czytelna, przynajmniej w środowisku, ale z czasem się to zatarło i Jellenta w Zapomnianej awangardzie uznał za stosowne dorzucić kilka zdań o najbardziej znaczących osobach. Jednak zrobił to na tyle ezoterycznie, że dziś z rozszyfrowaniem pierwowzorów mają problemy nawet literaturoznawcy.

Na przykład Izabela Filipiak w książce Obszary odmienności poświęca Forpocztom bez mała stustronicowy rozdział, obszernie analizuje ówczesny antysemityzm, ale kim był ten niechętny Żydom Browarski, od niej się nie dowiecie, choć jego akurat Jellenta wystawił jak na talerzu: "filozof niezwykle uczony i biegły w filozofji greckiej, szczęśliwie mogący się dzisiaj chlubić owym «łatwym żywotem»". Kto czytał wydany dwa lata przed artykułem Jellenty Jeden łatwy żywot Wincentego Lutosławskiego, ten już wie, o kogo chodzi. Ja zaś wspominam tu o Lutosławskim nie dla próżnego popisu, ale ściśle w związku z przemianami światopoglądowymi Komornickiej, która w 1895 roku wyszydza Lutosławskiego bez litości, by zaledwie kilka lat później skręcić w stronę bliskich mu poszukiwań duchowych: metempsychozy, wyższych przeznaczeń, ćwiczeń woli, pracy nad ciałem etc.

A dlaczego Browarski? Bo Lutosławski żył między innymi z dochodów z rodzinnego browaru (warzono tam podobno świetne i nagradzane piwo), a jednocześnie propagował abstynencję. Nb. wybitny polski kompozytor, Witold Lutosławski, to ta sama rodzina; Wincenty był przyrodnim bratem jego ojca.

[7] "Potem radują mnie dobre nowiny o «Baśniach» [chodzi o wydaną właśnie książeczkę Komornickiej] i wszystkie wiadomości. [...] Dobre mnie cieszy, a złe nie zasmuci, gdyż wiem, że się odmieni - zresztą to małe rzeczy. Czy «Rola» [pismo otwarcie antysemickie] podnosi coś? Spodziewam się od niej kubła pomyj jako o «miłośnicy Żydów» prawdopodobnie" (Listy Komornickiej, s. 167; list z 22 listopada 1899).

[8] Aniela Komornicka ostrożnie sugerowała ("zdaje się"), że w 1905 roku jej siostra ponownie nawiązała stosunki ze środowiskiem postępowym: z Nałkowskimi i z organizacjami kobiecymi, zaczynem polskiego feminizmu. A nawet, że "włączyła się z wielkim zapałem do ogólnego nurtu wyzwoleńczego" (Wspomnienie siostry, s. 331). Nie ma na to jednak żadnych dowodów. Niemniej dziś taka sugestia wygląda równie dobrze, jak wyglądała w latach 60. w Polsce Ludowej.

[9] Ani słowa o tym nie znajdziecie u Marii Janion, tak zazwyczaj wyczulonej na sprawy żydowskie. Pomija tę zagadkową przemianę również Brigitta Helbig-Mischewski w obszernej monografii Strącona bogini. Rzecz o Marii Komornickiej (przekład Katarzyna Długosz, Brigitta Helbig-Mischewski i Krzysztof Pukański, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2010). Dalej cytuję jako Helbig-Mischewski.

Cytowała ten antysemicki passus Komornickiej chyba jedynie Izabela Filipiak (Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2006; dalej cytuję jako Filipiak). Jej wyjaśnienie jest natomiast takie, że Komornicka w czasie długiej opieki nad ciężko chorym mężem, wpasowała się - jako troskliwa żona - w rolę społeczną, która zapewniała jej poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję. W związku z czym uległa "urokowi konserwatyzmu" (Filipiak, s. 350). Najwidoczniej dla autorki związek konserwatyzmu ze zjadliwym antysemityzmem to oczywistość nie wymagająca uzasadnienia. Są tam też dalej uwagi, jakoby Komornicka wybrała wtedy "asymilację zamiast emancypacji" i wyemancypowani Żydzi drażnili ją przypomnieniem czegoś, na co ona sama nie potrafiła się zdobyć (s. 351).

Tyle że to pozorne wyjaśnienie to jedynie cherry picking, bo gromadząc wisienki do swojej tezy Filipiak wolała nie pamiętać, że ta rzekomo ulegająca urokom konserwatyzmu żona już dosłownie za chwilę rzuci się z mężem-ozdrowieńcem (który przez całe małżeństwo jest na jej utrzymaniu!) w wir hazardu i przegra w Monte Carlo całkiem sporą sumę, a w kilka miesięcy później zaskoczy rodzinę decyzją o przeprowadzeniu separacji (którą Filipiak notorycznie nazywa "rozwodem"). I jedno, i drugie nie było może największym wyobrażalnym skandalem, ale nie sposób też dopatrzeć się w takim postępowaniu konserwatywnych cnót niewieścich.

[10] Druga taka wzmianka jest o ponad trzy lata późniejsza, więc o żadnych małżeńskich urokach konserwatyzmu już nie może być mowy:

"Jak tu czuć świństwo podwójne - politykę żydowską C.J. [Cezarego Jellenty] i politykę niemniej żydowską - podkopową - «Kuriera». - Plunąć i iść dalej - swoją niezbitą drogą" (Listy Komornickiej, s. 309; list z 25 maja 1903).

Jellenta został w 1903 roku redaktorem miesięcznika literackiego "Ateneum", rywalizującego z "Chimerą" Zenona Przesmyckiego (Miriama), z którą wtedy Komornicka współpracowała i wiązała wielkie nadzieje. A "Kurier Warszawski" omawiając najnowszy numeru "Ateneum" właśnie tę rywalizację podkreślał:

"Jak trzy poprzednie, tak i ostatni, kwietniowy, zeszyt Ateneum zaleca się starannym doborem artykułów i umiejętnem ich zgrupowaniem. Charakter tych artykułów, jak i wszystkiego zresztą, drukowanego w pomienionym miesięczniku, jest modernistyczny, pokrewny Chimerze, z tą różnicą jedynie, iż bardziej umiarkowany i zrównoważony, a mniej krańcowy. Najlepszy dowód, iż w jednym zeszycie doskonale się godzą takie nazwiska, jak Chmielowskiego i Micińskiego, co w Chimerze Miriama bezwarunkowo byłoby niemożliwe..." ("Kurjer Warszawski", 18 maja 1903, nr 134, s. 4).

Dalej o "Chimerze" już nic nie było, natomiast najwięcej miejsca zajęły wyimki z artykułu Jellenty o Julianie Klaczce, który urodził się jako Jehuda Lejb, co jednak nie przeszkodziło mu zostać w XIX wieku jedną z najznaczniejszych postaci w polskiej kulturze. Jellenta zaś między innymi pisał o nim (co zacytował anonimowy redaktor "Kuriera"), że Klaczko "posiada wszystkie znamiona umysłu silnego [...] nienawidzącego szowinistycznych próżnostek i polakierji" (wyróżnienie za oryginałem; w pierwodruku w "Ateneum" również z wyróżnieniem, lecz pisownia nieco inna: polakeryi). 'Polakieria' zaś to według słownika Doroszewskiego "junactwo przypisywane Polakom; afiszowanie się z polskością".

Izabela Filipiak do notatki w "Kurierze Warszawskim" nie dotarła, w zasadzie nie rozumie o co chodzi i nieco z głupia frant pyta: "A co miałby Cezary Jellenta robić w «Kurierze»?" (Filipiak, s. 218). Próbuje też sprawę przenieść na grunt jakichś tajemniczych prywatnych porachunków i spekuluje, że Komornicka podkreślając tak obcesowo pochodzenie Jellenty "chce dotknąć go do żywego" (s. 219). Ale co to za dotknięcie, o którym sam dotykany nie miał do końca życia najmniejszego pojęcia?

[11] "Droga i Czcigodna Matko! Byłbym Ci bardzo wdzięczny, gdybyś zechciała przysłać mi dobrą i robotną a wykwalifikowaną kucharkę i służącą zarazem, Polkę, w wieku średnim" (Listy Komornickiej, s. 413; list z 30 czerwca 1909; Komornicka przebywa wtedy w domu dla obłąkanych w Opawie i ma tam naturalnie obsługę, która się jej jednak nie spodobała).

"Nie mogę powiedzieć, że czuję się dobrze, skoro jeszcze ciągle waży mi się i wydziela «porcyjki», skoro sam sprzątam mój pokój, nie będąc dość bogatym by mieć własną służbę [...]" (Listy Komornickiej, s. 451; wyróżnienie za oryginałem; list z 6 stycznia 1918; Komornicka mieszka już w rodzinnym Grabowie i jest na utrzymaniu brata).

[12] "Jestem głęboko przekonana, że jeszcze dwie małe broszurki jak «Baśnie» - a będę niezaprzeczalnie «uznaną» «gwiazdą» literatury naszej. Wobec tego Mamo nie martw się, - szersze natury muszą więcej ryzykować - i wygrywają więcej" (Listy Komornickiej, s. 187; list z 1 stycznia 1900). Wprawdzie są tam cudzysłowy, ale to raczej dla podkreślenia sztampowości zwrotu "uznana gwiazda".

[13] "Czas", 15 września 1898, nr 210, s. 2; wyróżnienie za oryginałem. Wiadomość została umieszczona w dziale "Kronika" jako szósta (na ponad dwadzieścia). Pierwsze cztery donosiły o rozmaitych sprawach (kondolencje, nabożeństwo żałobne etc.) związanych ze śmiercią powszechnie lubianej cesarzowej Elżbiety, którą kilka dni wcześniej zadźgał pilnikiem anarchista Luigi Lucheni. Komornicka przyjechała do Krakowa razem z mężem, Janem Lemańskim, również poetą, ale o nim w "Kronice" nie wspomniano. Taki to był wtedy niekonsekwentny patriarchat.

Nb. redaktor "Czasu" miał nosa, bo jeszcze tego samego dnia, czy raczej w nocy z 15 na 16 września, utalentowana pani Marya Lemańska stała się bohaterką towarzyskiego skandalu. Lemański w szale zazdrości sześciokrotnie wystrzelił do niej oraz do jej kuzyna, po czym sam próbował sobie palnąć w łeb, ale zapomniał (jak to w szale), że ma rewolwer sześciostrzałowy i tragedia osunęła się w komedię. Rany mniemanych kochanków okazały się na szczęście niegroźne i wszystko udało się ostatecznie załagodzić. O co wtedy poszło i jak ta strzelanina naprawdę wyglądała, nie bardzo wiadomo. Podobno Lemański, człowiek łagodny i raczej wycofany, przy Komornickiej zmieniał się w demona zazdrości. Mogła to być rzecz jasna zazdrość bezprzedmiotowa i ślepa, niemniej jest to również pewna poszlaka, że Komornicka jednak nie czuła się ze swoją płcią kobiecą jakoś nieswojo i Lemański dostrzegał, jak to działa na innych mężczyzn.

[14] "Bunt młodej duszy kobiecej, duszącej się wśród tradycyjnych form bytu, widzimy w opowieściach Maryi Komornickiej: Halszka, Biesy; sposób odczuwania czysto kobiecy, ale tyle tu reminiscencyi literatury, tyle mgławic i chaosu, przy dużej szczerości wyrazu tyle afektacyi (szczególnie w utworze drugim), że dając zamało na prawdziwe dzieło sztuki, autorka zbyt jest wyjątkową, by dawać dokument kobiecości".

"Inną zupełnie jest indywidualność Maryi Komornickiej. W przeciwieństwie do innych kobiet, często bardzo uzdolnionych, ale bezosobowych, ma ona więcej indywidualności, niż talentu poetyckiego. Dusza, w której bezustannie wre, kotłuje, szarpie się coś w strzępy, to strzela bujnym kwiatem i pnie się ku wyżynom - jednakowoż nie powojem, nie około silnej kolumny ideowej, lecz w dal niebosiężną, siłą własną, ku gwieździe własnej. Natura to pełna imperatywów wewnętrznych, ale bez tego jednego, który stanowi rdzeń duszy, instynkt nieomylny - stąd po gwałtownych wzlotach znowu opadanie, stąd bezustanna walka o wyzwolenie, stąd od lat dziesięciu Sturm und Drang-Periode" (Wilhelm Feldman, Piśmiennictwo polskie 1880-1904, tom III, nakład księgarni Altenberga, Lwów 1905, s. 37, 183).

[15] Hasło "Komornicka Marya Jakóbina"" w: Wielka encyklopedya powszechna ilustrowana, tom XXXVII-XXXVIII: Kolberg Oskar - Kororofa, Warszawa 1905, s. 441-442. Niestety, hasło nie bez błędów, choć może Komornickiej było przyjemnie, że została odmłodzona o dwa lata.

Hasło "Leśmian Bolesław" w: Wielka encyklopedya powszechna ilustrowana, tom XLIII-XLIV: Latham John - Łekno (herb), Warszawa 1910, s. 320-321.

[16] Tredecim [Zenon Przesmycki], "Modernizm" i poszukiwacze arcydzieł, "Chimera", tom VII, zeszyt 19, kwiecień 1904, przypis na stronie 136. Przesmycki przedrukował potem ten artykuł w książce Pro arte. Uwagi o sztuce i kulturze. Nieco z obyczajów, teatry, kabarety, muzyka, literatura. Sztuki plastyczne. Miejskie muzeum sztuki (nakładem Tow[arzystwa] Akc[yjnego] S. Orgelbranda Synów, Warszawa [1914]). Cytowane zdanie zostawił bez zmian (na stronie 118), natomiast dodał Komornicką w zdaniu, w którym w pierwodruku w "Chimerze" jej nie było:

"[...] królewskim, zaiste, orszakiem, pojawiają się Popioły, Na wzgórzu śmierci, Salve regina, Próchno, Klątwa, Achilleis, Chłopi, liryki Komornickiej, Micińskiego i Staffa, cały szereg arcytworów, niosących owo wielkie, wieczne, a wiecznie nowe życie ducha, owo życie, «co wzbija się ponad życie» (s. 129).

Co ładnie o nim świadczy, bo Komornicka wtedy już od siedmiu lat była pensjonariuszką kolejnych zakładów dla obłąkanych.

[17] Toteż niezrozumiałe jest przekonanie Izabeli Filipiak, jakoby była to więź jednostronna: "To pewne, że autorka Biesów była oddana Miriamowi. Należy jednak wątpić, że on był podobnie jej oddany" (Filipiak, s. 390). Chyba że Filipiak traktuje poważnie wyrażane potem przez Komornicką w obłędzie nadzieje, że Miriam do niej przybędzie, udzieli jej jakichś ostatecznych wtajemniczeń etc. Na pewno Filipiak traktuje poważnie pewien błąd zecerski. "Trudno też się nie zgodzić, że gdyby Komornicka była ważna dla Miriama, to dołożyłby starań, żeby strona tytułowa Biesów nie zawierała błędu w jej nazwisku" (Filipiak, s. 391). Zarzut tym bardziej dziwaczny, że żadnego błędu w nazwisku na stronie tytułowej Biesów nie ma! To tylko w pierwodruku w "Chimerze" druga część Biesów została na końcu podpisana "Marya D. Komornicka" (tom V, zeszyt 14, sierpień 1902. s. 227). Które to "D" najwidoczniej rodzinę zaniepokoiło, skoro Maria pisała potem matce: "Podpis pod «Biesami» jest omyłką druku. - Cóż was jeszcze intryguje?" (Listy Komornickiej, s. 316; list z 22 lipca 1903). Nb. w Forpocztach trafił się w spisie treści na samej górze gorszy błąd ("Komarnicką" zamiast "Komornicką"), ale Filipiak nie wysuwa z tego wniosku, że Komornicka nie była wtedy ważna dla Nałkowskiego i Jellenty.

[18] Po raz pierwszy rubryka "Powieść" została podpisana Włast w V tomie "Chimery" (zeszyt 13, lipiec 1902, s. 156). Wbrew temu, co wielokrotnie powtarza w swojej książce Filipiak, był to zawsze sam Włast, nie zaś Piotr Włast. Ponieważ odrecenzenckie uwagi podawane były w pierwszej osobie liczby mnogiej ("zaznaczymy tylko"; "wierzymy bowiem"), nie sposób było się zorientować, czy Włast to mężczyzna, czy może jednak kobieta, albo wręcz kolejny pseudonim zbiorowy współpracowników "Chimery" (jakim był Tredecim). Kto się krył pod tym pseudonimem, nie było jasne dla Stanisława Pigonia jeszcze w latach 60.

[19] Wtedy jeszcze akcent pada na ród duchowy; być może tych "nerwowców", o których pisał Nałkowski w Forpocztach. Sztandarem jest zaś nietzscheański indywidualizm, który pragnie przeszłość zostawić za sobą. Dwa lata później Komornicka napisze w Biesach:

"Nienawidziłam tego nieszczęsnego splotu sił fizycznych i duchowych, które stanowiły moje JA, - nienawidziłam RODU, który mnie wydał, tego nieskończonego szeregu natur gwałtownych i beznadziejnych, dzikich, namiętnych, niespokojnych, w wiecznej kłótni ze środowiskiem, pędzących we wrzawie rozhulanej rozpaczy, jak czarny tabun demonów, w piekło samozagłady" (Marya Komornicka, Biesy, "Chimera", tom V, zeszyt 14, s. 221-222).

Nb. nikt tego nigdy porządnie nie badał, ale to przeplatanie się u Komornickiej nastrojów ekstatycznych i depresyjnych, egzaltacji z mrocznym dekadentyzmem ("po gwałtownych wzlotach znowu opadanie" - jak pisał Feldman), nie jest chyba jedynie imitowaniem modernistycznych klisz, ale zdaje się wskazywać, że u podłoża problemów psychicznych Komornickiej może także leżeć choroba afektywna dwubiegunowa (kiedyś zwana psychozą maniakalno-depresyjną); częstsza niż jeszcze do niedawna sądzono.

[20] Zaczyna się to już w 1903 roku, a więc na cztery lata przed słynną poznańską "przemianą":

"[...] w Smogorzewie [rodowym majątku Dunin-Wąsowiczów], gdzie muszę być z Tobą - pokłonić się Dziadom, których jednego, najdawniejszego, najznakomitszego, imieniem, w chwili natchnienia ochrzciłaś mnie po raz drugi, moja najdroższa Matko! - Doniosłości tego faktu, szczytności tego wyboru może jeszcze teraz nie rozumiesz. - Powiedziałaś to z taką prostotą, a przez usta Twoje może przemówiła wola całego naszego Rodu, - a ja wzięłam na siebie i w siebie to imię z Twoich rąk i nosić je będę do śmierci - i po śmierci może - a bez skazy. Jam Twój, jam Wasz Włast.

Kocham nasz ród - i jako jego dziedziczka, wzywam Cię, matko droga, byś zechciała zanotować dla mnie wszystko co wiesz, pamiętasz, mówiono - o wszystkich naszych ojcach - z Ojca linii jak z Twojej. Daj mi moje dziedzictwo - niech znam tych, co mnie wydali" (Listy Komornickiej, s. 319-320; list z 18 sierpnia 1903; podpisany "Twoja Maria-Włast").

Edward Boniecki podkreśla, że Komornicka jako Piotr Włast podejmie "rycerskie obowiązki opiekuna rodu", teraz naturalnie już na wyższym szczeblu jako "rycerz ducha" (Edward Boniecki, Modernistyczny dramat ciała. Maria Komornicka (Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 1998, s. 68). Dalej cytuję jako Boniecki.

[21] Włast był dla Komornickiej zasadniczo imieniem duchowym (symbolika "nowego imienia" występuje w wielu tradycjach religijnych). Toteż jednocześnie do końca życia w banalnych sprawach urzędowych dalej występowała jako Maria Komornicka-Lemańska. Takiego właśnie nadawcę wpisywała na wszystkich listach z lat 40. Nie miała też - o ile wiadomo - nic przeciwko temu, że właśnie jako Maria Komornicka-Lemańska otrzymywała po wojnie ze Związku Zawodowego Literatów Polskich rozmaite świadczenia (Listy Komornickiej, przypisy edytora na stronie 477 i 479).

[22] Toteż kompletnie zawodzą w wypadku Komornickiej-Własta rozmaite spekulacje na temat jej rzekomego transseksualizmu. Przedstawiciel takiego podejścia pisze:

"Perspektywa transpłciowa, wspólnie z nowoczesną psychologią mają już, oczywiście, gotowe rozwiązanie. Na pytanie «co czyni mnie naprawdę mężczyzną?» jest tylko jedna i prosta odpowiedź - «to, że się nim czujesz»" (Wiktor Dynarski, Analiza wybranych badań nad płciowością Piotra Własta z perspektywy transgender studies, Uniwersytet Warszawski, Wydział Polonistyki, Warszawa 2011, praca magisterska na kierunku filologia w zakresie specjalności literaturoznawczo-językoznawczej wykonana pod kierunkiem dr. hab. Jana Potkańskiego, Instytut Literatury Polskiej. Dostępna tutaj.

Jak się zdaje, tak to sobie prostodusznie wyobrażała również rodzina Komornickiej - że Maria poczuła się mężczyzną i postanowiła zostać Piotrem. Ale Maria pisze w liście wyraźnie, że w jej wypadku nie chodzi o żadne "czucie" i że dopiero musi rozszyfrować sytuację, w której się znalazła. Zresztą tak właśnie na ogół zapada się na chorobę psychiczną: sam chory nie bardzo wie, co się z nim dzieje. Jednak rodzina chyba wolała zakładać (przynajmniej z początku), że chodzi tu o jej dziwaczną decyzję, bo wtedy pozostawała nadzieja, że decyzja ta kiedyś będzie mogła zostać odwołana, zmieniona etc.

Nb. również "spytajcie się podobnych mnie" nie może znaczyć "spytajcie się tych, którzy czują, że są odmiennej płci", lecz "spytajcie tych, którzy mają podobny problem z rozeznaniem, o co chodzi w ich obecnym wcieleniu" (w literaturze ezoterycznej wspomina się o możliwości wcieleń niepełnych, ułomnych etc.). Być może poznański kryzys Komornickiej był skutkiem napiętego oczekiwania, że potrzebnych wtajemniczeń udzieli jej Miriam. U podłoża duchowych wstrząsów Marii leży bowiem ezoteryka a nie erotyka.

[23] "W dzieciństwie Marynia była bardzo pobożna, wykazywała nawet tendencje do mistycyzmu i dążność do świętości. [...] Podobne przeżycia, jak również rozczytywanie się w żywotach świętych doprowadziły Marynię do umartwień, którym kres położyła matka. Sznury głęboko wżarte w ciało zostały przecięte i swoboda ruchów zwrócona" (Wspomnienie siostry, s. 301).

Praktyki ascetyczne wrócą potem w szaleństwie:

"Na przeczyszczenie potrzebuję brać coraz mniejszą dozę, gdyż zwykle zażywam ją podczas pacierza jako akt pokory (żem nieczysty) pokuty (że się poddaję konieczności natury niedoskonałej)" (Listy Komornickiej, s. 424; list z 25 stycznia 1910).

[24] Religijnym ewolucjonizmem nazywam przekonanie, bardzo wtedy powszechne, jakoby ewolucja była nieustannym ruchem wzwyż, tworzeniem form coraz doskonalszych. Tak też wtedy poprawiano Darwina, od którego bez problemu przechodzono do rozmaitych teozoficznych albo socjalistycznych pomysłów. Mogły zatem ewoluować w ten sposób zarówno gatunki, jak i duchy oraz społeczeństwa. Taka wizja ewolucji jako procesu celowego na dobry ład powtarza schemat z księgi Genezis. Tyle że czasem pomija się w niej Boga i wtedy wszystko dzieje się albo "samo", albo dzięki inicjatywie człowieka, próbującego przekroczyć to, co zastane.

[25] Wacław Nałkowski, "Chimera" wobec ewolucji, "Głos", 24 lutego (9 marca) 1901, nr 10, s. 143. Była to uwaga poboczna, w przypisie, i z pewnością nie ma ona żadnego związku ze współpracą Komornickiej z "Chimerą", bo Komornicka wtedy jeszcze niczego w "Chimerze" nie wydrukowała.

[26] "Wczoraj wieczorem był F.J. [Feliks Jasieński, pseudonim Manggha; jego wielka kolekcja sztuki japońskiej znajduje się dziś w Krakowie], dość długo siedział, ostrzegał mnie przed okultyzmem jak jaki tatuś i twierdził, że miłość to wszystko zastępuje bez obawy zbzikowania" (Listy Komornickiej, s. 236; list z 22 maja 1901).

Mimo tego ostrzeżenia, obfite lektury okultystyczne będą odtąd jej udziałem przez długie lata. Przełoży nawet "romans okultystyczny z czasów wielkiej rewolucyi", czyli Zanoniego Edwarda Bulwer-Lyttona. We wstępie do przekładu Komornicka zacytuje (z aprobatą) Stanislasa de Guaitę, znanego francuskiego ezoteryka i między innymi autora do dziś często wykorzystywanego w popkulturze pentagramu z wpisaną głową kozła (Edward Bulwer-Lytton, Zanoni. Powieść z czasów rewolucyi francuskiej, tom I, przekład Maryi Komornickiej, druk Józefa Sikorskiego, Warszawa 1906, s. 6).

Nb. młodsza siostra Komornickiej, Aniela, autorka cytowanych tutaj wspomnień, zetknie się w czasie studiów w Paryżu ze zwolennikami Rudolfa Steinera i pozostanie do końca życia antropozofką. Wprawdzie Maria przebywa już wtedy w zakładzie dla obłąkanych, ale być może jedną z motywacji Anieli było pragnienie zrozumienia, dlaczego tak się stało.

Pobożność w listach staje się z czasem coraz intensywniejsza, aż do wizji.

"[...] dobra Matko, ty matko mojej duszy, ty moja modlitwo, mój orędowniku przed Panem. Módl się za mój wzlot wzwyż i kochaj mnie" (Listy Komornickiej, s. 242; list z 22 maja 1901).

"«Kochać świat - żyć dla świata - z daleka od ludzi...» [to nieco zniekształcony cytat z Mickiewicza] z aniołami - gdyby chcieli nie wzgardzić -" (Listy Komornickiej, s. 276; list z 20 września 1902; wyróżnienie moje).

"Jeśliś [matko] Wierząca - powinnaś czuć, że od Zła jest silniejsze Dobro, gdyż dwu bogów nie ma - jest tylko Jeden, a ten jest NIESKOŃCZENIE DOBRY. Wierz, UFAJ, miłuj - a w ten puklerz uderzać mogą bóle, ale nie przebić go, nie strzaskać" (Listy Komornickiej, s. 315; list z 22 lipca 1903; pisownia za oryginałem).

"Mamo, słyszysz o zmierzchu - anioły?" (Listy Komornickiej, s. 329; list z 29 września 1903; list podpisany "Twoja Maria Wł").

Wkrótce po tym ostatnim liście Komornicka przeszła pierwsze załamanie psychiczne. Przebywała wtedy w Paryżu i często pracowała w tamtejszej Bibliotece Polskiej. Podobno zaczęła w publicznej sali biblioteki klękać do modlitw, ale także awanturowała się etc.

[27] Ponad pięćsetstronicowa Xięga poezji idyllicznej (pełny tytuł: W Grabowie podczas wojny. Xięga poezji idyllicznej) nigdy nie została opublikowana w całości, a jedynie tu i ówdzie ukazały się skromne wybory. Istniejący rękopis Komornicka powierzyła "czcigodnemu Duchowieństwu Katolickiemu, w osobie Archiwum Parafii Grabów n. Pilicą" - i dzięki temu ocalał. Obie uwagi cytuję za: Barbara Stelingowska, Poezja "idylliczna" Marii Komornickiej. Szkic interpretacyjny, tom 1, Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach, Siedlce 2017; książka łatwo dostępna tutaj. Uwaga VII na stronie 33 (poprawiłem oczywistą literówkę), uwaga IV na stronie 32.

Wyliczenie wpływów w uwadze VII jest daleko niepełne. Ostatnio Edward Boniecki wskazał, że ważnym źródłem mógł być dla Marii-Własta Timajos Platona (z drugiej ręki albo z przekładu obcojęzycznego, gdyż polski wtedy jeszcze nie istniał):

"Jego wyobrażenia soteriologiczne pochodziły z różnych źródeł przetworzonych w imaginacji, choć może warto zwrócić uwagę, że praźródłem mogłyby być słowa Platona z Timajosa: «Ten, kto będzie żył dobrze przez czas oznaczony, powróci mieszkać do swojej gwiazdy i będzie prowadził na niej życie szczęśliwe, podobne do życia tej gwiazdy»" (Edward Boniecki, Dekadent jako ostatni z rodu. Historia Marii Komornickiej vel Piotra Własta, "Twórczość", 2022, nr 1, s. 83).

Nb. gdyby cytat z Timajosa (w przekładzie Pawła Siwka) pociągnąć dalej, wpływ byłby jeszcze wyraźniejszy:

"Przeciwnie, kto by nie osiągnął tego celu, podlega metamorfozie i w drugiej generacji urodzi się w naturze kobiecej; potem, gdyby się nie wyzbył swej złości nawet w tym wcieleniu, będzie się zmieniał, odpowiednio do swego zepsucia [...]" (Timajos 42b-c).

Mogła też Komornicka ten platoński obraz powrotu na własną gwiazdę znaleźć w Boskiej komedii Dantego, którą na pewno czytała i radziła czytać innym:

"Myśl, jaką Platon w usta Tymeusza
Wkłada o duszach, nic wspólnego nie ma
Z tym, co tu widzim; on mówi, jak mniema;
Mówi, że wraca do swej gwiazdy dusza,
Wierząc, że od niej oderwaną była,
Kiedy natura ją z formą łączyła" (przekład Juliana Korsaka, ogłoszony w 1860 roku).

[28] Helbig-Mischewski, s. 361; Filipiak, s. 397; Maria Janion, "Gdzie jest Lemańska?", [w:] Eadem, Kobiety i duch inności, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006, s. 221; Maria Podraza-Kwiatkowska, Tragiczna wolność. O Marii Komornickiej, [w:] Eadem, Młodopolskie harmonie i dysonanse, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, s. 158.

Izabela Filipiak błędnie podaje, że słowa te są parafrazą biblijnego "Jam jest, który jest (przypis 55 na stronie 543). Nic dziwnego, skoro w swojej wielkiej monografii z wieloma erudycyjnymi dygresjami przywołuje na dziesięciu stronach Judith Butler, na dziewięciu stronach Luce Irigaray, na osiemnastu stronach Julię Kristevą, natomiast świętej Katarzyny ze Sieny nie wymienia ani razu, choć to jej duchową przygodą przejęła się Komornicka, nie zaś teoriami pań Butler, Irigaray i Kristevej.

Nb. o świętej Katarzynie napomykają przy okazji Biesów - co odnotowuję z uznaniem - Krystyna Kralkowska-Gątkowska (Cień twarzy. Szkice o twórczości Marii Komornickiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2002, s. 194) oraz Anna Wydrycka ("Rządy poezji". Młodopolska liryka - studia i interpretacje, wydawnictwo PRYMAT, Białystok 2016, s. 103). Jednak żadna z nich nie podaje poprawnie źródła.

[29] Rajmund z Kapui, Żywot świętej Katarzyny ze Sieny, przełożył Kalikst Suszyło OP, W drodze, Poznań 2010, s. 113 (X, 92); wyróżnienie moje.

[30] Maria Komornicka, Teksty, zebrał i opracował Stanisław Pigoń, [w:] "Archiwum literackie", tom VIII: Miscellanea z pogranicza XIX i XX wieku, Ossolineum, Wrocław 1964, s. 363 (dział "Notaty"). Dalej cytuję jako Notaty. W "nałogach ariostycznych" idzie o swobodę imaginacji; na przykład w stylu Julesa Laforgue'a. Pod koniec życia Komornicka pisze do Zofii Villaume-Zahrtowej, bliskiej przyjaciółki z czasów młodości:

"Moja Zosiu, jeszcze raz powtarzam, że sława i publikacje są mi mniej niż obojętne: chciałbym, by Niebo mogło mnie czytać bez wstrętu" (Listy Komornickiej, s. 511; list z 8 października 1947; wyróżnienie moje).

[31] Jest to wspomnienie wnuczki brata Marii, Jana Komornickiego, która jako mała dziewczynka mieszkała razem z dziadzią Piotrem (tak dzieci nazywały Komornicką) w Grabowie. Zob. Maria Dernałowicz, Cudze życie, Biblioteka "WIĘZI", Warszawa 2008, s. 259.

[32] W Uciekających kurczakach ciąg (thrust) to jest to, co pozwala innym ptakom latać, a czego - jak się okazuje - kury jednak nie mają, więc ostatecznie uciekają skonstruowanym przez siebie samolotem.

Komornicka po wojnie już nie próbowała wzbić się w powietrze. Edward Boniecki uważa, że mimo to mogła czuć się spełniona, bo ukończyła swoje opus magnum, czyli Xięgę poezji idyllicznej, wypełniając tym samym misję opiekuńczą "wobec rodu i wobec świata" - i właśnie dlatego u schyłku życia "tożsamość Komornickiej jako Piotra słabła, aż do zobojętnienia" (Boniecki, s. 85-86).

Ten optymizm nie wydaje mi się przekonujący. Koniec życia Komornickiej był klęską. Wprawdzie przyjmowaną mężnie jako kolejne doświadczenie zsyłane przez Opatrzność, niemniej coś tam się chyba wypaliło. Toteż gdy przyjaciółka sprzed pół wieku, Zofia Villaume-Zahrtowa, nawiąże z nią korespondencję, Maria zacznie wyłaniać się spod awatara Piotra i z nieukrywanym sentymentem wspominać swe czasy przedpiotrowe.

Klęska zaś była przede wszystkim klęską ciała, którym na starość duch nie tylko nie władał "z anielską Swobodą", ale najczęściej nie władał wcale (powojenne listy pełne są utyskiwań na zdrowie: głównie na artretyzm, a także na problemy z nogami i oczami oraz "kolosalne znużenie"). Stało się więc jasne, że żadnego latania nie będzie i Komornicka mogła najwyżej zazdrościć przeżywającej już chyba trzecią młodość Nałkowskiej, "która lata samolotem" (Listy Komornickiej, s. 500; list z 21 czerwca 1947). Komornicka nigdy nie latała samolotem, ale z pewnością nie czułaby strachu przed lataniem (nb. ze zdumieniem zauważyłem, że w podszytej feminizmem monografii Izabeli Filipiak nie ma także Eriki Jong).

Marzenie o lataniu to też jeden z tych motywów, które szaleństwo tylko spotęgowało. Jan Lemański był wprawdzie w związku z Komornicką przez mniej niż dwa lata, ale był też bystrym obserwatorem i chyba nieźle poznał swoją żonę. Już po przeprowadzonej separacji ogłosił w "Chimerze" (tom II, zeszyt 4-5, kwiecień-maj 1901, s. 309-312) wiersz Lilia wodna. Długi i przegadany, więc podaję go w wielkim skrócie:

Wśród zielonych wód obszarów,
Przytwierdzona w ile do dna,
Rosła w stawie Lilia wodna,
Urodzona z Nenufarów. [...]

Aż w majowe młode rano,
Pąk liliowy z ciemnej toni
Na powierzchnię się wyłoni
Nową, jasną, niespodzianą. [...]

- "Ach, dlaczegom nie skrzydlata?" -
Biada Lilia. - "Wzlecieć pragnę...
Czemu, czemu mnie z tem bagnem
Nieżyczliwa dola splata?" [...]

[tu pojawia się rak-wybawiciel, który szczypcami odcina ją od łodygi]

Wolna! wolna!.. W przestwór wielki
Płynąć, lecieć z biegiem fali,
Tam najlepiej, gdzie najdalej
Od łodygi rodzicielki!... [...]

Rada, że ją prądy niosą,
Płynie Lilia, niby tratwa.
Dobrze, lecz się sprawa gmatwa,
Gdy chce frunąć ku niebiosom. [...]

Coraz dalej rwie ją fala,
Burt ją czasem trąci łodzi,
Nieraz wiosło ją ugodzi,
Biały liść jej łamie, kala.

Ni spoczynku, ni przystani
Niemający kwiat tułaczy
Rychło, rychło zwiądł z rozpaczy.
Tak to bywa, proszę pani.