Po pierwsze, książka Roberta Stillera otwarcie czerpie ze wzoru ustaw norymberskich: nie to się liczy, czy ktoś uważa się za Żyda, ale to, czego można dogrzebać się w jego papierach. W dodatku brak papierów też może być wystarczającą poszlaką: pieczołowicie dowodzić trzeba wyłącznie tego, że się Żydem nie jest. Żydołapcy wystarczy kilka plotek i bujna fantazja [2].
Po drugie, Stiller traktuje żydostwo jako cechę podlegającą generalizującemu wartościowaniu: "być Żydem to według mnie zaszczyt" (s. 5) [3]. Antysemitom w to graj! Albowiem co jeden uznaje za zaszczyt, drugi może uznać za hańbę. Jeśli mogą istnieć "typowo żydowskie" zdolności (s. 65), to mogą też istnieć typowo żydowskie ułomności. Antysemityzm zmienia się tym samym z rasowej aberracji w rzecz gustu: komuś pochodzenie żydowskie przypada do smaku, a komuś - nie.
Nie podejrzewam jednak Roberta Stillera o diaboliczne intencje uzasadniania antysemickich urojeń za pomocą bliźniaczych urojeń filosemickich. Tak naprawdę chciał on jedynie po raz kolejny załatwić swoje prywatne porachunki z paroma osobami oraz dokonać publicznego aktu samopieszczoty, a od takiego nadmiaru błogości człowiek czasem głupieje [4].
Jak łatwo się domyślić, sam autor to Żyd na schwał i jego biogram należy do najobfitszych i najprzyjemniejszych w całej książce; zajmuje więcej miejsca niż dostali razem Schulz z Hemarem i Themersonem na dokładkę (s. 103-106). Czegóż ten Stiller nie studiował!; iluż to języków nie zna!; w ilu krajach nie bywał!; ilu ton książek nie wydał! Pisma jego cieszą się wyłącznie "popularnością i autorytetem", są "mistrzowskie", "rewelacyjne" i "wyrafinowane". Tego płaskiego wazeliniarstwa nie ratuje zaznaczenie, że autorem biogramu jest Andrzej Goryński, też posiadacz własnego hasła w Żydowskim abecadle, z którego można się dowiedzieć, że "wyróżniają go znakomite aforyzmy" (s. 35). Tak więc ręka rękę myje - żeby pozostać przy najcenzuralniejszym określeniu wymiany usług wzajemnych.
Problemy osobiste Stillera, jego trwałe niedopieszczenie oraz nadprodukcja żółci, to jednak pół biedy. Gorzej, że towarzyszą temu najrozmaitsze bałamuctwa i niechlujstwa [5].
Niepoważne jest powtarzanie mglistych fantazji o żydowskim pochodzeniu Mickiewicza (s. 78-79), czego dotąd nikt, mimo usilnych i trwających od pokoleń poszukiwań i zawiłych spekulacji, nie potrafił ostatecznie dowieść. Przeciwnie, odkryte kilkanaście lat temu dokumenty świadczą, że hipoteza o tym, jakoby Majewscy, z których wywodziła się matka poety, byli wychrzczonymi Żydami z sekty frankistów, nie ma podstaw. Natomiast wydaje się prawdopodobne, że prababka Mickiewicza, Barbara Tupalska, pierwsza żona Michała Majewskiego, była ze szlachty pochodzenia tatarskiego. Stąd możliwa pogłoska, że u Majewskich w rodzie pojawia się krew obca, neoficka [6]. Jeszcze mniej poważne jest powoływanie się przy tym na "obfite argumenty", jakie rzekomo zgromadziła w sprawie żydostwa Mickiewicza Jadwiga Maurer i promowanie w osobnej notce biograficznej jej chucpiarskiej pracy kuriozalną uwagą, że pozostaje ona "głównym opracowaniem tego ważnego tematu" (s. 77) [7].
To samo dotyczy Lechonia i Wierzyńskiego. Pogłoski, że obaj mieli żydowskie korzenie, opierają się wyłącznie na plotkach, więc powtarzanie tych plotek bez mocnych dowodów w ręku, to tylko nieodpowiedzialna paplanina [8]. Nie sposób też zrozumieć, o co właściwie Stillerowi chodzi, gdy pisze, że Dziennik Lechonia jest "podszyty patologią i bezlitosny" (s. 64). Takich mętnych aluzji można zresztą znaleźć w tej książeczce więcej.
Wyspiański niczego nie mógł dokonać "ze słynną premierą Wesela niedługo po śmierci Bałuckiego" (s. 14), gdyż premiera Wesela odbyła się 16 marca 1901, prawie dokładnie siedem miesięcy przed samobójczą śmiercią Michała Bałuckiego 17 października 1901 roku. Pomylenie kolejności tych wydarzeń to tylko świadectwo nieuctwa, bo pewien związek przyczynowy między nimi istnieje.
Nie jest też prawdą, że polska premiera Opery za trzy grosze Brechta w reżyserii Leona Schillera odbyła się "niemalże równocześnie z premierą niemiecką" (s. 98). Dzieliło te wydarzenia ponad 8 miesięcy [9].
Maria Rundo - opisana w Pożegnaniu z Marią ukochana Tadeusza Borowskiego - nie była siostrą Mieczysława Grydzewskiego, ale siostrzenicą. Stiller okrutnie fantazjuje, że jej rzekoma powojenna odmowa powrotu z Anglii "stała się jednym z powodów jego samobójstwa" (s. 37). W rzeczywistości Rundo wróciła (ze Szwecji) pod koniec 1946 roku i niemal natychmiast wyszła za niego za mąż. Borowski popełnił samobójstwo dopiero w pięć lat później.
Malownicza opowieść o tym, jakoby nagła śmierć Leśmiana nastąpiła w dwie godziny po spoliczkowaniu przez niego narzeczonego córki, który akurat nie uważał żydostwa za zaszczyt i zerwał zaręczyny (s. 69), opiera się wyłącznie na późnych domysłach osób postronnych. Ani sama córka Leśmiana, ani jej narzeczony nigdy tej wersji nie potwierdzili [10].
Twierdzenie, że Leopold Unger "był za młodu przyjacielem ministra spraw zagranicznych Józefa Becka" (s. 122), to niepojęty nonsens. W rzeczywistości Unger - jak sam o tym pisze - przyjaźnił się z córką żony Becka [[11].
Również nonsensem jest twierdzenie, że z piosenek Andrzeja Własta "Tango milonga zrobiło światową karierę" (s. 131). Światową karierę zrobiła jedynie muzyka Jerzego Petersburskiego, bo tekstu Własta nawet nie próbowano przekładać. Dlatego Tango milonga znane jest na świecie jako Oh, Donna Clara [12].
Do tego dochodzą liczne przykłady drobnych niechlujstw. Ważyk wystąpił z PZPR w roku 1957, nie zaś "w następnym roku" po opublikowaniu w 1955 roku Poematu dla dorosłych (s. 126). "Trudny do znalezienia zbiór dowcipów żydowskich A to pan zna?" Tuwima (s. 114) został wznowiony w 1991 roku, więc o trudności można mówić tylko w wypadku pierwodruku. Jeśli podaje się, że Bruno Jasieński napisał Pieśń o głodźe (s. 47; celowe "głodźe" zamiast "głodzie" - futuryści lubili takie zabawy z ortografią), to wypadałoby przynajmniej dodać, że jako autor figurował Bruno Jaśeński, a jako miejsce wydania - Krakuw. W przeciwnym wypadku czytelnik potraktuje to jako literówkę i niczego się nie nauczy.
Sugestia, że kłopoty Jerzego Urbana doprowadziły do zamknięcia "Po prostu" ("miewał kłopoty już za reżimu Gomułki, co doprowadziło m.in. do zamknięcia tygodnika «Po prostu»"; s. 123), to albo kolejna blaga, albo skutek nieporadnej polszczyzny Stillera. Na przykład z bełkotu w haśle o Janie Himilsbachu można powziąć różne domysły co do następstwa zdarzeń w bujnym życiu tego pisarza:
Zaczął je pisać po tym, jak wyszedłszy z więzienia w wieku 16 lat miał już za sobą lata pracy, głównie jako kamieniarz na Powązkach, a także górnik, ślusarz, piekarz i palacz na kutrach. Jako naturszczyk występował też w mnóstwie filmów, a zwłaszcza Rejs 1970 (s. 44).Pierwsze zdanie zdaje się sugerować, że Himilsbach "wyszedłszy z więzienia w wieku 16 lat" miał za sobą lata pracy. W drugim zdaniu kuleje składnia.
Stiller zmyśla nawet w haśle o Stanisławie Lemie, którego podobno bardzo dobrze znał:
Odbył studia medyczne, celowo nie robiąc absolutorium, aby nie wzięto go przymusowo do wojska; po czym pracował jako ślusarz w zakładzie remontu samochodów wojskowych, co uratowało nie tylko jego, lecz i rodziców, których dzięki temu wydostał z obozu przejściowego na Piaskach, skąd zostaliby już skierowani do likwidacji (s. 65).Naprawdę było na odwrót. Lem najpierw pracował w niemieckim zakładzie remontowym, by ratować siebie i rodzinę przed likwidacją, a dopiero w wiele lat później, już po wojnie, nie złożył ostatnich egzaminów na medycynie, by uniknąć przymusowego skierowania do służby wojskowej [12a].
Podobnie beztroski bałagan panuje w całej tej książeczce, a jej koncepcja oparta jest od A do Żet na niemal całkowitej dowolności. To, że jako Żydzi występują Tadeusz Boy-Żeleński, Kazimierz Przerwa-Tetmajer czy Stefan Kisielewski, przekona może rasistów od "krwi" czy "genów". Ale dlaczego Igor Newerly? Dlaczego Jerzy Broszkiewicz, Roman Ingarden, Leon Schiller? Dlaczego Jerzy Lutowski? Bo "nazwisko typowo żydowskie" (s. 72)? [13].
Jeszcze mętniej ma się sprawa z przynależnością do "twórców literatury polskiej". Pojawia się jako pisarz Bronisław Geremek, jest pisarz Adam Michnik. Jest i reżyserka Agnieszka Holland, bo jej filmy to dla Stillera "literatura realizowana w formach filmowych" (s. 45). Ba, znalazło się nawet miejsce dla ojca Hollandówny - Henryka Hollanda, bo i on coś tam napisał [14].
Natomiast z największą rozkoszą wyżywa się Stiller w rozdawaniu prztyczków i laurów. Paweł Hertz pozwalał sobie na "sztuczności i niezdarności urągające poprawnej polszczyźnie" (s. 43). Napisał "Kasiopea" zamiast "Kasjopea"? Niech przepadnie! Za to Adolf Rudnicki niech pisze, jak chce. Co z tego, że "nie przestrzega szkolnej poprawności", skoro także jego błędy są "częścią niezwykłej i nadwrażliwej substancji pisarskiej" (s. 94).
Widać po tej pasji sądzenia, jak bardzo Stiller chciałby być arbitrem, albo jeszcze lepiej - bogiem polskiej literatury. Jednym uchylać nieba, innych, zwłaszcza!, strącać do piekieł. Ale jak tu dojrzeć wyniosłego boga w kimś, kto zachowuje się niczym opuszczony przez wyznawców złośliwy bałwan?
[1] Robert Reuven Stiller, Żydowskie abecadło twórców literatury polskiej, czyli od A do Żet z prawa na lewo, Wydawnictwo vis-à-vis/Etiuda, Kraków 2011. Numery stron z tego wydania podaję dalej w okrągłych nawiasach.
[2] I tak na przykład uparte doskrobywanie się Żyda w Kazimierzu Wierzyńskim nie przyniosło rezultatów: "Więc dowodów i tutaj brak". Niemniej następne zdanie brzmi: "Ale poszlaki zmierzają chyba w jednym kierunku" (s. 128). Potem zaś w innych miejscach książki żydowskie pochodzenie Wierzyńskiego przyjmuje się już jako niezbity fakt: "I tu wreszcie miejsce, aby podkreślić, że tak czy owak czterej spośród pięciu [poetów Skamandra] są koniec końców Żydami". Tymczasem ani tak, ani owak, ani nawet tylko trzej, skoro na podobnej zasadzie został przez Stillera mianowany Żydem Jan Lechoń (Leszek Serafinowicz, z rodziny o korzeniach tatarskich).
Nb. gdy się tyle rozprawia o pochodzeniu poetów Skamandra, wypadałoby znać często cytowane zakończenie dedykacji, jaką Tuwim wpisał Lechoniowi do czwartego tomu swoich wierszy:
"Leszku-goju
Żyj w spokoju!
I - jak bida -
Idź do Żyda" (Aleksander Janta, Losy i ludzie. Spotkania - Przygody - Studia. 1931-1960,"Wiadomości" w Londynie, Polski Instytut Naukowy w Ameryce, Londyn 1961, s. 381).
Czyli dla Tuwima Lechoń był Leszkiem-gojem, ale Stiller i tak wie lepiej.
Tuwim zresztą to przeciwstawienie: on - Żyd, Lechoń - goj, wykorzystywał częściej. W liście do Aleksandra Janty z 1949 roku cytował inną swoją dedykację dla Lechonia:
"Dedykacji nie umiem pisać. Jedna mi się tylko udała, kilkanaście lat temu - na «Lutni Puszkina», ofiarowanej Lechoniowi napisałem «Polskiemu Puszkinowi żydowski Lechoń»" ("Oficyna Poetów", 1968, nr 2, s. 32).
[3] Nie jest to jednak zasada żelazna. Żydzi, którzy bardzo podpadli Stillerowi, wpisywani są na listę Żydów-wyrodków; w ich wypadku nawet wspaniały "fakt pochodzenia żydowskiego [...] nie staje się zaletą" (s. 139). Żydzi z czarnej listy Stillera to m.in. Konstanty Gebert - bo się pożarł ze Stillerem jak żyd ortodoksyjny z reformowanym (s. 140), czy Władysław Szpilman - bo był niewdzięczny łobuz (s. 141). Ale także Irena Tuwim - bo przełożyła Kubusia Puchatka nie tak, jak powinna (s. 142). Dalej również uwagi o "niepoczytalnych paniach" z Żydowskiego Instytutu Historycznego oraz o słynnym z "łajdackich manipulacji" miesięczniku "Midrasz" (s. 147).
[4] Nie bez znaczenia jest też fakt, że książeczka Stillera w istocie powtarza zamysł i "metodologię" osławionego przedwojennego bałamuctwa Mateusza Miesesa Polacy-chrześcijanie pochodzenia żydowskiego, o którym tak pisał recenzent "Wiadomości Literackich", dalekich przecież od antysemityzmu:
"Szło tu autorowi [...] o udowodnienie, jak wybitny i cenny był wkład żydowski w życie kulturalne i gospodarcze Polski. [...] Pan Mieses chciałby bez większego nakładu pracy znaleźć jak największą ilość rodzin szlacheckich, w których żyłach płynie krew żydowska, stąd bezkrytycznie przyjmuje za dowód każdą najbłahszą plotkę i z najzawodniejszych poszlak wysnuwa daleko idące wnioski" (Quidam [Wiktor Weintraub], O Polakach pochodzenia żydowskiego, "Wiadomości Literackie, 1938, nr 35, s. 6).
Wszystko to jak ulał pasuje również do Żydowskiego abecadła.
Nb. Mieses pisze w wielu miejscach i raczej bezrefleksyjnie o "substancji szczepowej" albo o "przynależności rasowej ze stanowiska objektywnej antropologii", ale to były jednak inne czasy, a późniejsze wypadki powinny chyba dać do myślenia każdemu, kto przymierza się do wyszukiwania u kogokolwiek "typowo żydowskich" cech (zob. Mateusz Mieses, Polacy-chrześcijanie pochodzenia żydowskiego, tom I, Wydawnictwo M. Fruchtmana, Warszawa 1938, s. 76 i 219).
[5] Uwaga! Podaję wyłącznie te zmyślenia, których nie zauważył wcześniej hm [Henryk Markiewicz]. Zob. hm, Co się nie zmieściło w Camerze, "Dekada Literacka" 2011, nr 4:
"Książeczka roi się przy tym od błędów. Z gruntu nieprawdziwe jest stwierdzenie, że «parszystwo, które napaćkało się wokół Bałuckiego przed stuleciem, wlecze się niepoczytalnie, bezmyślnie i niemrawo aż do dzisiaj». Wystarczy zajrzeć do książki zbiorowej Świat Michała Bałuckiego (2002), by przekonać się, że jest z gruntu inaczej. - Roman Brandstaetter nie debiutował w roku 1941 sztuką Kupiec warszawski, lecz w roku 1928 tomem wierszy Jarzma (o jego twórczości poetyckiej sprzed roku 1939 Stiller zdaje się nie wiedzieć). - Przyczyną zgonu Janusza Kofty był nie alkoholizm, lecz powikłania po zakrztuszeniu się przy jedzeniu. - Stefan Żółkiewski nie był członkiem KPP. - Dziejbę leśną Leśmiana wydał po jego śmierci nie artysta kabaretowy Konrad Tom, lecz Alfred Tom. - Schulz nie był profesjonalnym nauczycielem matematyki, nie miał za sobą studiów tego przedmiotu. - Stryjkowski nie przebywał nigdy w Birobidżanie. - Tyrmand został aresztowany przez NKWD nie we Lwowie, lecz w Wilnie. - Henryk Vogler nie mógł skończyć na Uniwersytecie im. Franki we Lwowie polonistyki i ukrainistyki, bo studiował tam niecałe dwa lata. - Wiersz Wittlina Stabat Mater nie jest przekładem łacińskiego hymnu o tym tytule. - Czytelnik nie musi wcale «cudów dokonać, aby dowiedzieć się czegoś o twórczości Klemensa Junoszy», bo istnieje o nim monografia Anny Wereszczyńskiej z roku 2008. - Elias Canetti nie pochodzi z Polski, lecz z rodziny Żydów sefardyjskich osiedlonych w Bułgarii (s. 149). - Ferdynanda Goetla i Artura Oppmana nie można nazywać Niemcami (s. 150). - Wręcz kuriozalna jest wiadomość o tym, jakoby kiedyś kursowała w Warszawie plotka, że powieść Maxa Frischa Stiller była poświęcona osobie Roberta Stillera (s. 61). Ale może to tylko autorski żart?
Na wstępie autor dziękuje Adamowi Pomorskiemu za to, że ustrzegł go od wielu błędów. Pomoc - jak widać - nie okazała się wystarczająca, ale aż strach pomyśleć, co by się działo na kartach tej książeczki bez owej pomocy".
[6] Zob. Sergiusz Rybczonek, Przodkowie Adama Mickiewicza po kądzieli, "Blok-Notes Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza", nr 12-13, 1999, s. 177-187. Może aluzją do pospolitego mieszania tych spraw żydowskich i tatarskich jest wymiana zdań między Podhajskim i Birbaszem w IV księdze Pana Tadeusza: "Waść ma krzyż w herbie - wołał Podhajski - to skryta /Aluzyja, że w rodzie bywał neofita". / "Fałsz - przerwał Birbasz - Przecież ja z tatarskich hrabiów / Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów" (zob. Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, Ossolineum, Wrocław 1982, s. 220-221).
[7] Chodzi o książkę: Jadwiga Maurer, "Z matki obcej...". Szkice o powiązaniach Mickiewicza ze światem Żydów, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1990. Książka aż kipi od najdzikszych domysłów nie potwierdzonych żadnym dokumentem. Na przykład w pewnym momencie autorka fantazjuje, czy pierścień otrzymany przez Władysława Mickiewicza, syna Adama (i po matce rzeczywiście halachicznego Żyda!), od ciotki z frankistowskiej rodziny Wołowskich nie był aby pierścieniem z jakimś umownym znakiem frankistów. Dowód? "Istnieją przekazy [czyje?] mówiące o podobnej biżuterii [...] u ludzi [jakich?] napotkanych [przez kogo?] przed drugą wojną w Warszawie" ("Z matki obcej...", s. 92; wstawki w nawiasach kwadratowych moje).
Jeśli idzie o sympatyczne gesty Mickiewicza wobec Żydów (Jankiel, Skład zasad, legion żydowski...), Maurerowa pisze o nich wielokrotnie i wręcz namolnie. Co jednak począć z Mickiewiczem-"antysemitą"? Drobne wiersze okolicznościowe można jeszcze jakoś wypchnąć na margines, ale co z Księgami narodu i pielgrzymstwa polskiego? I na to znajdzie się rada. Nie pasują do wcześniejszych zmyśleń, no to pominąć: "Bo sama nie mam zamiaru zajmować się Księgami. Przepraszam za herezję, ale nie mam i nie miałam nigdy do tego utworu «sympatiów»" (s. 133). Brak "sympatiów" jako argument? Jak widać, można i tak.
Nb. Alina Witkowska, znawczyni epoki Mickiewicza, zaliczyła Jadwigę Maurer do badaczy, których wyobraźnią "w znacznej mierze włada doświadczenie holocaustu i ustaw norymberskich, skrupulatnie badających procenty przymieszek krwi niearyjskiej" (Alina Witkowska, Mickiewicz. Słowo i czyn, wydanie czwarte zmienione, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998, s. 202).
[8] Niestety, paplaninę tę spotkać można również w publikacjach, które mają ambicje naukowe. Zob. na przykład: Alina Cała, Hanna Węgrzynek, Gabriela Zalewska, Historia i kultura Żydów polskich. Słownik, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 2000, s. 189.
[9] Premiera niemiecka odbyła się 31 sierpnia 1928, polska zaś 4 maja 1929. Zob. Słownik biograficzny teatru polskiego 1765-1965, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1973, s. 629.
[10] Narzeczonym Wandy Lesman był Alfred Łaszowski, przed wojną dobrze zapowiadający się młody krytyk, po wojnie zaś krytyk coraz starszy i już coraz mniej się zapowiadający. Narzeczeństwo zerwał, gdyż podobno nie otrzymał zgody od swych politycznych kompanów z ONR-u na poślubienie osoby nie całkiem aryjskiej. Zob. Jarosław Marek Rymkiewicz, Leśmian. Encyklopedia, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2001, s. 182-185.
[Dopisek] Według Jacka Trznadla nawet samo narzeczeństwo Lesmanówny i Łaszowskiego jest wątpliwe, a "jedyną wzmiankę o «zaręczynach» znajdujemy w [...] plotkarskim zapisie z dziennika Nałkowskiej". Natomiast jedynym źródłem legendy o awanturze Leśmiana z Łaszowskim, zakończonej w dwie godziny później śmiercią poety, są wspomnienia znanej mitomanki, Izabeli Czajki-Stachowicz, ubarwiane i niezbyt wiarygodne. Zob. Jacek Trznadel, Kalendarium Leśmianowskie. Życie i twórczość w układzie chronologicznym, PIW, Warszawa 2016, s. 254-255.
[11] Leopold Unger, Gestu Becków nie zapomnę nigdy, "Gazeta Wyborcza", 19 września 2009: "Byłem w przyjaźni z Bubą Burchard-Bukacką, córką pani Jadwigi, żony ministra".
[12] Podobno nazwę zmieniło "po przehandlowaniu za 3000 szylingów [...] wiedeńskim macherom". Zob. Ryszard Marek Groński, Bo do tanga..., "Polityka", 15 marca 2003, s. 101. Nowe słowa napisał Fritz Löhner-Beda.
[12a] Tak w każdym razie opowiadał o tym sam Lem. Dziś już jednak wiadomo, że nie wszystkie biograficzne opowieści Lema są prawdziwe. Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w DODATKACH: "Życie Stanisława Lema. Dyskrecje i niedyskrecje".
[13] Jak podaje Michał Rusinek, Stiller męczył swymi obsesjami również Wisławę Szymborską: "W 2010 roku napisał do niej Robert Stiller z pytaniem w kwestii delikatnej: czy mógłby włączyć jej wiersze do przygotowywanej przez siebie antologii wierszy poetów polskich żydowskiego pochodzenia. Odpowiedziała mu tak: «Pogłoski o żydowskim pochodzeniu mojej Mamy nie mają potwierdzenia w żadnych faktach. Nazwisko Rottermund należało do osiadłej w Krakowie niemieckiej rodziny kupieckiej, już chyba w XVI wieku spolonizowanej»" (Michał Rusinek, Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016, korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej przez Woblink).
[14] Sprawę tragicznej - i obrosłej przez lata domysłami - śmierci Hollanda wyświetlił ostatecznie w swojej książce Krzysztof Persak, ustalając na podstawie zachowanych zapisów podsłuchu, że Holland popełnił samobójstwo (zob. Krzysztof Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa 2006; rozdział szósty "Śmierć Hollanda", zwłaszcza strony 249-253; pełny zapis podsłuchu znajduje się w "Aneksie", s. 328-332). Mimo to Stiller w Żydowskim abecadle pisze: "Do dzisiaj dyskusyjna jest, mimo pozornego wyjaśnienia, sprawa jego [Hollanda] śmierci: czy podczas aresztowania go i rewizji w mieszkaniu sam wyskoczył przez okno, czy został wyrzucony przez ubeków na polecenie Gomułki, nie bez udziału, jaki miała w tym jego długoletnia przyjaźń z Zofią Gomułkową?" (s. 46). Dlaczego sprawa jest "dyskusyjna", a wyjaśnienie "pozorne" - Stiller nie wyjaśnia. Być może podkreśla "dyskusyjność" i "pozorność" wyłącznie dlatego, że książkę wydał IPN, Stiller zaś ma w dyskredytowaniu IPN-u oraz w ogólnym mętniactwie biograficznym swój własny interes jako były tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa. Więcej na ten temat w DODATKACH: "Donos jako forma uczestnictwa w życiu literackim. Przypadek Roberta Stillera".