EBENEZER ROJT

Dojechać do Lwowa. Cztery żydowskie świadectwa i wiersz
WYPISY

Jeździ się do Lwowa już od tylu lat, ale zawsze osobno. Co się we Lwowie wydarzyło za sowieckiej okupacji i zaraz po niej, mniej więcej wiadomo. Żadne badania, żadne archiwalne odkrycia już tego obrazu radykalnie nie zmienią, choć jak zawsze można jeszcze w nieskończoność korygować niuanse światłocienia.

Poniższe świadectwa nie zostały wygrzebane z zasypanej piwnicy. Są znane i wielokrotnie cytowane. Jeszcze częściej cytowany bywa wiersz Ginczanki. Tak się jednak jakoś składa, że nigdy nie pojawiają się razem. Kto zacytuje Wata, ten zapomina o Ginczance, i odwrotnie. Pomyślałem więc, że powinny się wreszcie spotkać w jednym miejscu i to właśnie kierowało mną przy robieniu tych wypisów.

Są to wyłącznie świadectwa żydowskie, w dodatku takie, w których światło pada raczej z lewej strony, a to dla podkreślenia, że nie jest tu wcale potrzebna żadna optyka "polska" czy "prawicowa" - wystarczy uczciwość.

Może więc uda się kiedyś dojechać do Lwowa.

Adam Schaff [1]

Do wszystkich spraw, związanych z historycznie ukształtowanymi stereotypami, dołącza się dzisiaj w Polsce konkretna i chyba niewybaczalna w pamięci danego pokolenia sprawa zachowania się ludności żydowskiej, ściślej: żydowskiej młodzieży, na Kresach Wschodnich, w stosunku do żołnierzy cofającej się Armii Polskiej, w okresie wkraczania tam Armii Czerwonej, po przegranej wojnie z Niemcami hitlerowskimi. Nie będę tutaj rozdrapywał ran, nie będę opowiadał szczegółów haniebnych wypadków, które znam z opowiadań naocznych i wiarygodnych świadków tych wydarzeń. Rozumiem również, skąd się brał wybuch nienawiści - to był wybuch nienawiści - oraz na czym polegały iluzje wyzwolenia aktorów tych wydarzeń. Ale to nie zmienia faktu, że to była hańba i zdrada Polski, względnie gorzej - świadectwo braku jakiegoś z nią związku.

Tego się nie zapomina. Trudno tu nawet o wybaczenie. Osobiście odczuwam wielki wstyd, wywodzę się przecież z tej populacji. Co mogę zrobić w tej sytuacji? Tylko powiedzieć, że mi wstyd i że przepraszam, bardzo przepraszam.

Aleksander Wat [2]

Widziałem pociągi, które mijały mnie z żołnierzami, zatrzymywały się czasem, mogłem zobaczyć kredą napisane: "Bij Żydów!" Niektórych Żydów brano do armii i jakoś była z nimi sztama, tak nasz kochany Zygmunt umiał przejść, sporo było, sporo wyszło z armią Andersa. Gdybym pojechał do Jangijul, tobym natrafił na Józia Czapskiego - znałem go, chociaż bardzo mało, także na mojego Józia z "dwójki", i na pewno bym pojechał, ale reguła, zwłaszcza w dalszych miejscach, niżej, była: "Bij Żydów!" i były wypadki wyrzucania z pędzących wagonów żydowskich już przyjętych żołnierzy. I tam, gdzie Żydów w ogóle nie znano, w Mołotowabadzie, na przykład, Polacy nauczyli Uzbeków antysemityzmu. Gdy widziałem te "Bij Żydów" na wagonie - dużo, kredą, to mnie to jeszcze bardziej zniechęcało do tego, żeby jednak jechać do wojska (bo była jednak w końcu jakaś możliwość). Ale ja to rozumiałem. Jednak Żydzi byli wtedy jakąś klasą, nie panującą, ale bądź co bądź dobrze ustosunkowaną w Rosji. We Lwowie dozorcy więzienni, donosiciele, sporo było donosicieli Żydów, niesłychanie dużo. No, Żydzi bardziej współpracowali z władzami sowieckimi. Pojawiło się mnóstwo komunistów przedwojennych, jak grzyby po deszczu wyrośli, a komuniści przedwojenni polscy to w olbrzymim odsetku Żydzi. A co więcej, chociaż i Żydzi ze Lwowa uciekali do Warszawy, ale nie-Żydzi komuniści też uciekali. Na przykład, mały Albrecht uciekł, przyjrzał się i uciekł. Więc to było zrozumiałe, ludzkie, właściwie nie można się było gorszyć tym nastrojem. To był odwet, to była reakcja.

Henryk Reiss [3]

Wydawało mi się wówczas, że w Związku Radzieckim, w tej wielkiej rodzinie wielu narodowości, i moja narodowość "jewrejska'' jest równouprawniona z innymi.

Późniejsze lata otworzyły mi oczy, że tak nie jest. Ale wówczas we Lwowie bycie Jewrejem ułatwiało życie. Władze sowieckie nie ufały Polakom. Nie ufały Ukraińcom, marzącym o wolnej Ukrainie, a nie o Ukrainie, jako części Związku Radzieckiego. Pozostali Żydzi. Jedynie oni witali Armię Czerwoną kwiatami, jak zbawców. Polski rząd emigracyjny w Londynie apelował, aby nie współpracować z sowieckim okupantem. Polacy, początkowo przynajmniej, nie zgłaszali się do pracy. Czekali. Żydzi nie mogli lub nie chcieli czekać. O posady było łatwo. Dla Żydów nawet bardzo łatwo.

Kofman zaangażował mnie z miejsca jako inżyniera budowlanego z pensją 650 rubli miesięcznie. Taka była stawka.

Inżynierowie zatrudnieni w Zjednoczeniu byli Żydami, z wyjątkiem Wójtzika i Rubinka. Kierownikiem wydziału technicznego był Ukrainiec - inżynier Sekunda, dobry fachowiec i dobry antysemita. Jego zastępcą był Izaak Kreppel.

W naszej sali mieścił się też departament zakupów. Kierował nim Borowski, elegancki Żyd z Warszawy, świetnie władający rosyjskim. Czysto rosyjskie było tylko kierownictwo Zjednoczenia: Litowczenko, układny, ale pijak, oraz jego zastępca Barszcz, prosty, gburowaty i jeszcze większy pijak.

Dziewięćdziesiąt procent urzędników naszego Zjednoczenia stanowili Żydzi. Podobna sytuacja istniała we wszystkich innych zjednoczeniach i kooperatywach spółdzielczych na terenie Lwowa, obejmujących wszystkie gałęzie przemysłu, produkcji i handlu. Czy można się dziwić, że Polacy, którzy starali się nie współpracować z Rosjanami, bo taki był rozkaz polskiego rządu w Londynie, uważali Żydów za kolaborantów, za agentów bolszewizmu? Z drugiej strony, czy można się dziwić żydowskim uchodźcom, którzy bez pieniędzy znaleźli się na lwowskim bruku i musieli zabrać się do pracy.

Hugo Steinhaus [4]

Byłoby bardzo u nas smutno, gdyby nie to, że przychodzili do nas państwo Knastrowie, państwo Oberländerowie, wielu innych uchodźców, a także wielu literatów, którzy odwiedzali zięcia [Jana Kotta] i Lidkę [córkę Steinhausa]. Zięć mój miał coraz to inny zawód; był korektorem, tłumaczem, pombuchem [pomocnikiem buchaltera], archiwistą, bibliotekarzem i ostatnio miał zostać wolontariuszem przy katedrze romanistyki. W Sowietach łatwiej o wiele zawodów niż o jeden. Obserwując jego kolegów widziałem w nich dziwną zmianę. U jednych objawiło się to ostro, np. Ginczanka zerwała stosunki z Lidką przeszedłszy na komunizm. Przyboś nagle przestał mówić o pewnych sprawach, bladł i jąkał się, gdy go o nie pytano. Widocznie jako redaktor "Widnokręgów" ["Nowe Widnokręgi", organ Związku Pisarzy Radzieckich] musiał się bliżej zetknąć z NKWD. "Widnokręgi" było to pismo literackie, do którego redakcji należeli Przyboś, Boy-Żeleński, Usiejewiczowa w Moskwie i Wanda Wasilewska. Boy należał do tych, którzy postanowili przybrać barwę ochronną i udawać komunistów. Ale byli inni, jak Tadeusz Hollender, którzy nawet nie zapisali się do Związku Literatów, nie chcąc wygłupiać się po sowiecku i pisać na rozkaz wierszy o koksagizie i o turkuciach podjadkach. Gil pisał felietony treści antyreligijnej, a najlepiej jeszcze wyszedł Nacht [Józef Prutkowski], który pozostał wierny wierszykom kabaretowym.

Zuzanna Ginczanka [5]

Non omnis moriar - moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.
Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,
Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,
Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,
Donosicielko chyża, matko folksdojczera.
Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym.
Bliscy moi - nie lutnia to, nie puste imię.
Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,
Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.
Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:
Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze -
Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku
Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota
W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.
O, jak będzie się palić w ręku im robota,
Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,
Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.
[1] Adam Schaff, Notatki Kłopotnika, Polska Oficyna Wydawnicza "BGW", Warszawa 1995, s. 268.

[2] Aleksander Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, część druga, rozmowy prowadził i przedmową opatrzył Czesław Miłosz, do druku przygotowała Lidia Ciołkoszowa, Czytelnik, Warszawa 1990, s. 285-286.

[3] Henryk Reiss, Z deszczu pod rynnę... Wspomnienia polskiego Żyda, Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1993, s. 40-41.

[4] Hugo Steinhaus, Wspomnienia i zapiski, w opracowaniu Aleksandry Zgorzelskiej, Aneks, Londyn 1992, s. 195. Steinhaus, co po ludzku zrozumiałe, upiększa w tych wspomnieniach ówczesną postawę swego zięcia, Jana Kotta, pisząc o jego zachowaniu się podczas przyjmowania do profspiłki, czyli związku zawodowego pisarzy.

"Związek mieścił się w pałacu hrabiego Bielskiego przy ul. Kopernika. Naturalnie i tam odbyło się uroczyste przyjmowanie do profspiłki, przy czym każdy miał stanąć na cenzurowanym i odpowiadać publicznie na zarzuty. Cieszę się, że mój zięć umiał wtedy zachować się należycie: na pytanie, czy jest komunistą, odpowiedział, że wyznaje katolicki pogląd na świat, więc nie jest komunistą, a politycznie jest bezpartyjny. Na drugie pytanie - jak się zapatruje na wywózki - odpowiedział, że ich nie rozumie. Pomimo to przyjęto go" (s. 192).

Sam Kott w swoich wspomnieniach - zasługujących zresztą na bardzo umiarkowaną wiarę - nie twierdzi, jakoby deklarował wtedy "katolicki pogląd na świat", ale podkreśla, że "przyjęcie do profspiłki dawało albo obiecywało jakieś deputaty na żywność oraz, co najważniejsze, na węgiel i przede wszystkim nakaz na kwartiru" i że po swoim "stanięciu na cenzurowanym" w istocie przyniósł do domu "jakiś deputat" (Jan Kott, Przyczynek do biografii, Aneks, Londyn 1990, s. 25, 26). Zob. też Jacek Trznadel, Kolaboranci. Tadeusz Boy-Żeleński i grupa komunistycznych pisarzy we Lwowie 1939-1941, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Komorów 1998, s. 275-278.

Nb. pisanie antyreligijnych felietonów nie uchroniło Franciszka Gila od "wygłupiania się po sowiecku" (zob. Bohdan Urbankowski, Czerwona msza czyli uśmiech Stalina, t. I, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1998, s. 136-137). Natomiast Józef Prutkowski (Nacht) niestety nie pozostał po wojnie "wierny wierszykom kabaretowym", ale zaczął w wierszach chwalić wyroki sądów wojskowych.

[5] Zuzanna Ginczanka, Udźwignąć własne szczęście. Poezje, wstęp i opracowanie Izolda Kiec, Wydawnictwo BRAMA - Książnica Włóczęgów i Uczonych, Poznań 1991, s. 141.