EBENEZER ROJT

Żyd Lejbuś przez polskie chłopstwo umęczony
Joanna Tokarska-Bakir polemizuje z Ludwikiem Stommą

Joanna Tokarska-Bakir, antropolożka kultury, napisała w "Gazecie Wyborczej" artykuł o "Żydzie z pieniążkiem" [1], który podobno w formie obrazka lub figurki robi karierę w Polsce jako coś w rodzaju Anioła Stróża od spraw finansowych albo też podkowy na szczęście. Antropologiczną analizą podkowy oczywiście pies z kulawą nogą by się nie zainteresował, toteż takich nudziarstw w gazetach nie drukują. Co innego Żyd. Żydem Polaka rozsierdzić nietrudno, zwłaszcza gdy się na przykład napisze, że tak naprawdę najazd malowanych Żydów to "powrót wypartego" z czasów "holocaustowej przeszłości" [2]. Czyli najpierw zamordowało się Żydów, zabrało im pieniążek, a teraz próbuje się te demony przeszłości nieporadnie oswoić. Ponieważ zaś demony siedzą głównie w nieświadomości, Tokarska-Bakir zwróciła się o wyjaśnienie, o co chodzi w tej modzie na "Żyda z pieniążkiem", do Freuda, Żyda bez pieniędzy [3]:
Szukając wyjaśnień dziwacznej koniunktury na "Żyda z pieniążkiem", zwracamy się do Freuda. W "Totemie i tabu" rozwija on koncepcję "późniejszego posłuszeństwa", ściśle związaną z ewolucją sumienia. W tym ujęciu sumienie nie rodzi się przy wtórze trąb archanielskich. Jego źródłem jest mord założycielski, którego na przywódcy hordy pierwotnej dopuścili się jego zbuntowani synowie. Zdaniem Freuda synowie ojcobójcy "unieważnili swój czyn, oświadczając, że zabijanie substytutu ojca, totema, jest niedozwolone, i wyrzekli się owoców swojego czynu, odmawiając sobie uwolnionych kobiet". Zarówno religia totemiczna, jak i samo sumienie są wytworem poczucia winy synów, "próbą złagodzenia go i zjednania skrzywdzonego ojca poprzez późniejsze posłuszeństwo". Ludzkie społeczeństwo uważa Freud za oparte na winie za wspólnie popełnioną zbrodnię, a moralność za potrzebę zadośćuczynienia, którego domaga się świadomość owej winy.
Uczony ów wywód w zwykłej mowie znaczy tyle, że hordę Polaków zaczyna już gryźć sumienie za wymordowanie Żydów, więc ich nieświadomość czuje "potrzebę zadośćuczynienia". Nieświadomość wprawdzie głupio sprowadza tę potrzebę do wieszania w sieni pejsatego Żyda z pieniążkiem, ale zarazem dobrze kombinuje, że w zadośćuczynieniu chodzi o pieniądze. Naturalnie konkretnej kwoty tego zadośćuczynienia pani antropolog u Freuda nie znalazła, bo to już, jak się zdaje, powinno być przedmiotem jakiegoś seminarium na szczeblu rządowym.

Na te androny zareagował w "Polityce" Ludwik Stomma, również antropolog i nie żaden, Boże uchowaj, prawicowy ekstremista:

Trudno doprawdy o większe wszystkiego naraz poplątanie. Nikt nie zabrania pani Bakir siedzieć zanurzonej w XIX-wiecznym wiedeńskim świecie, acz parę powstałych od tego czasu prac temperujących myśl mistrza mogłaby od tego czasu przeczytać. "Mord założycielski" - pojęcie z polityki rodem, dalibóg nie wiedzieć, do kogo się tutaj stosuje. Jeżeli zaś o Holocaust chodzi, co znaczy ów "substytut ojca" czy "uwolnione kobiety"?

Pani Tokarska-Bakir wie też, że nie było nigdy żadnych "religii totemicznych", co udowodnione zostało już parę tysięcy razy i pleść o nich trzy po trzy to nic innego, niż powracać do samych wyeliminowanych początków dziedziny. Skoro jednak pani Tokarska-Bakir chce wracać wstecz - proszę bardzo. [...]

Cały właściwie dowód na to, że Polacy wieszając konterfekt Żyda w przedpokoju przepraszają za Jedwabne, opiera się tylko na tym, że w koszernej knajpie Anatewka w Łodzi dostaje się figurkę Żyda z grosikiem przy okazji płacenia za rachunek [4].
Z tym dowodem jest jeszcze gorzej, niż Stomma przypuszczał: knajpa Anatewka w Łodzi - ta, o której Tokarska-Bakir pisała jako o "koszernej restauracji" - żadną miarą koszerna nie jest. Certyfikatu koszerności ani śladu, a w menu krewetki. Komu by się jednak chciało sprawdzać takie detale, gdy od początku ma na oku śliczną pointę z Freudem, zbrodnią i "potrzebą zadośćuczynienia". Natomiast Joanna Tokarska-Bakir odpowiadając na zarzuty swego krytyka, rzeczywiście potraktowała go, jakby był nieświeżą świńską sperką, która wpadła do gęsiego pipka koszernej antropologii.

"Nie tak się czyta Freuda, jak tego uczyli za Gomułki" - pouczyła Stommę uprzejmie [5]. Nie jest to żadna nowina. Już w 1968 roku wiele ważnych osób w jednej chwili odkryło, jak bardzo źle byli uczeni studenci "za Gomułki". Jak wiadomo, Freuda czytali wtedy głównie syjoniści przebrani za tzw. "historyków idei", bo przecież porządny marksista z "Nowych Dróg" nie tknąłby takich bezeceństw nawet kijem. Tokarska-Bakir zaleciła też "mastodontowi" (taki felietonowy żarcik autorki) Stommie lekturę dwóch nowych książek o czytaniu Freuda: pierwsza z nich ma lat przeszło pięćdziesiąt, druga - przeszło trzydzieści [6].

Dodatkowo wyraziła jeszcze zdziwienie i smutek. Zdziwienie, że Stomma spiera się z nią o jakieś naukowe głupstewka, zamiast wspólnie wyprawiać się na antysemitów [7]. Smutek zaś dlatego, że tę przykrość z niepojętym czepianiem się słusznego artykułu zrobił jej człowiek,

który przed trzydziestu laty z przejęciem pisał o Lejbusiu, którego koło karczmy polskie chłopstwo "kołowało, aby się nie zatajuł". [...] Stomma to ktoś, kto napisał o Lejbusiu, po czym przez trzy dekady zachowywał wyniosłe milczenie.
Cóż to za Lejbuś? O co chodzi z tym Lejbusiem? Czemuż to o Lejbusiu pisać nie chcecie, panowie?

Smutna historia Lejbusia zajmuje raptem pół strony w książce Stommy Antropologia kultury wsi polskiej XIX w. W jej rozdziale ósmym zatytułowanym "Religijność ludowa" Stomma opisuje między innymi moralność ludową. Zwraca uwagę, że opiera się ona w znacznym stopniu na przeciwstawieniu swój - obcy, przytacza obowiązujące zasady ("Swojaków nie wolno bić, ale z innych wsi bić to wolno") oraz daje przykłady zachowań generalnie potępianych (jak zabójstwo), lecz często tolerowanych "w imię ogólnego dobra" grupy. I tu właśnie pojawia się Lejbuś.

Dodajmy, iż w przypadku gdy owo całkiem dowolnie interpretowane "ogólne dobro" zwracało się przeciw osobnikowi szczególnie (narodowościowo, językowo, religijnie czy zawodowo) grupie obcemu, jego zgładzenie jawiło się chłopom niemal jako pożyteczna rozrywka, toteż prześcigali się w pomocy prowodyrom. Oto udokumentowany w znakomitej monografii Jana Świętka, a mający swoje odpowiedniki z innych regionów, opis rozprawy z karczmarzem-Żydem:
...dwaj młodzi ludzie parobcy, którzy częścią z osobistej zemsty, częścią w imię ogólnego dobra postanowili zgładzić Lejbusia ze świata. Zamiaru swego dokonali wieczorem w święto Matki Boskiej Zielnej (warto zwrócić uwagę na znaczenie tego doboru terminu - przyp. LS) w jego własnej szynkowni. [...] Rozpoczęło się "kolankowanie, kopanie obcasami i deptanie". [...] Za chwilę dobrze już zbitego wywleczono za włosy z izby karczemnej na pole, a tu wielu z obecnych uważało za swój obowiązek przynajmniej przez jedno uderzenie kołka przyczynić się do zgładzenia znienawidzonego złoczyńcy. [...] Lejbuś tym sposobem do stu kołów otrzymał już po śmierci... [...] Ale - komentuje Jan Świętek - nie można tego uważać za pastwienie się nad trupem, bo cała wieś wówczas opowiadała sobie, że Lejbuś tylko dlatego tak liczne razy po śmierci odniósł, ponieważ obawiano się, aby "się nie zatajuł" (udał nieżywego) [8].
Lejbuś raz jeszcze zjawia się pod sam koniec rozdziału, gdy rozprawa z nim w święto Matki Boskiej Zielnej zostaje skontrastowana z postawą chłopów, którzy pół wieku później zostaną zamordowani za pomoc udzielaną w czasie wojny Żydom. Postawę tę traktuje Stomma jako owoc "postępującej chrystianizacji środowiska chłopskiego"; owoc wyrosły z ziarna
które kiełkować mogło i parę metrów od karczmy, przed którą "kołowano" Lejbusia, "aby się nie zatajuł"... [9].
Tyle u Stommy o Lejbusiu. Tak więc sugerowanie - jak robi Tokarska-Bakir - że przed trzydziestu laty był on przejętym Lejbusiologiem, a teraz skapcaniał, to retoryczna przesada. Owszem, sam Stomma pisał o Lejbusiu jako o kimś "szczególnie" obcym, ale już kontekst, w jakim ten Lejbuś się u niego pojawia, nie pozwala wysnuć wniosku, że chodzi w tej "szczególności" o jakąś szczególną, skierowaną przeciw Żydom nienawiść. Przypominam, że także tych "z innych wsi bić to wolno". Również okrucieństwo, z jakim Lejbuś został zgładzony, okazuje się czymś (o zgrozo!) zwyczajnym, gdy na następnej stronie czytamy u Stommy, jak w tej samej wsi rodzice powszechnie katują własne dzieci, co nierzadko kończy się ciężkim kalectwem, a nawet śmiercią. "Sąsiedzi - tu Stomma znów cytuje Świętka - tylko wtedy nie puściliby bezkarnie rodzicom zabicia dziecka, gdyby ono od razów z ich ręki natychmiast zakończyło życie". Jeśli zaś skona od pobicia po tygodniu czy dwóch, nie ma o czym gadać, bo taki porządek rzeczy już mieścił się w ramach ludowego obyczaju.

Ale na tym sprawa Lejbusia - w sumie potraktowanego tylko niewiele surowiej niż własne krnąbrne dziecko - jeszcze się nie kończy! Ponieważ Ludwik Stomma został już kiedyś przyłapany na bardzo swobodnym stosunku do faktów [10], uznałem, że na wszelki wypadek dobrze będzie zajrzeć do źródła, z którego korzystał, to znaczy do "znakomitej monografii Jana Świętka".

Pierwsze zaskoczenie: Lejbuś u Świętka nazywa się Lajbuś. Błąd niewielki, literówka, ale czyżby znaczyło to, że przez te trzydzieści lat, odkąd Lejbuś-Lajbuś został wpisany na karty żydowskiej martyrologii, męczenników padłych z polskiej chłopskiej ręki, nikt nie pofatygował się, by historię męczennika przeczytać w całości? Nikt?! Nawet Joanna Tokarska-Bakir, która o Lejbusiu wspominała w swym "świetnym studium" Żydzi u Kolberga [11]? Lejbuś zrobił swoje, więc Lejbuś może wrócić do Świętka, w kurz dziewiętnastowiecznych szpargałów? No to chyba pora najwyższa go otrzepać. Oto więc cała historia Lejbusia, tak jak ją Świętek zanotował:
Żył tu żyd, imieniem "Lajbuś", znany też pod tem imieniem we wsi i okolicy. Lajbuś uchodził za złodzieja, podpalacza, truciciela koni i bydła, "nikogo sie nie báł i co kciáł, to robiuł". - Z obawy przed nim ustępowali mu wieśniacy i nie pociągali go do odpowiedzialności sądowej za różne jego zbrodnie, chociaż o nich wiedziano powszechnie, a nawet schwytano go niejednokrotnie na gorącym uczynku.

Jego zbrodnicze sprawki uchodziły mu bezkarnie przez lat kilka, aż wreszcie znaleźli się dwaj młodzi ludzie (parobcy), którzy częścią z osobistej zemsty, częścią w imię ogólnego dobra postanowili zgładzić Lajbusia ze światu. Zamiaru swego dokonali wieczorem w Święto Matki Boskiej Zielnej w jego własnej szynkowni. Lajbuś mimo zakazu urzędu gminnego "ozpocąn granie w tak wielgie świeto" i siedział właśnie na stole między grajkami a szynkwasem, kiedy przystąpił do niego jeden z zapaśników, i, przypomniawszy mu swą krzywdę, uderzył go w twarz pięścią. Lajbuś nachylił się w tył; ale już miał się zrywać z siedzenia i zamierzał oddać policzek, skoro "przyskocuł" drugi z zapaśników i z pomocą pierwszego ściągnął go za włosy ze stołu i powalił na podłogę. Rozpoczęło się "kolankowanie, kopanie obcasami i deptanie". Powstało wielkie zamieszanie w karczmie, a wśród niego zagasił ktoś lampę w izbie. Wśród ciemności miało się rzucić więcej chłopów na Lajbusia i nożami go pokaleczyć. Za chwilę dobrze już zbitego wywleczono za włosy z izby karczemnej na pole, a tu wielu z obecnych uważało za swój obowiązek przynajmniej przez jedno uderzenie kołka przyczynić się do zgładzenia znienawidzonego złoczyńcy, przypominając mu zarazem jego zbrodnie: "Más, psiakrew zbóju, za nase krzywdy!" Powiadają, że Lajbuś tym sposobem do stu kołów otrzymał już po śmierci, a nadto miał głowę "podziurawioną", chociaż uznani za zabójców parobcy nie mieli się posługiwać nożami. Ale nie można tego uważać za pastwienie się nad trupem, bo cała wieś wówczas opowiadała sobie, że Lajbuś tylko dlatego tak liczne razy po śmierci odniósł, ponieważ obawiano się, aby "sie nie zatajuł" (udał nieżywego) [12].
Wygląda na to, że Lejbuś wcale nie został przed trzydziestu laty "z przejęciem" opisany. Tak naprawdę trzydzieści lat temu bezwstydnie spreparowano całkiem nową opowieść o Lejbusiu. Nie ma u Stommy ani słowa - ba! nawet półsłówka - że to, co on nazwał "rozprawą z karczmarzem-Żydem", według "znakomitej monografii" Świętka było rozprawą z lokalnym złoczyńcą. Takim, co to "nikogo sie nie báł i co kciáł, to robiuł". Ani słowa o tym, że wieś bynajmniej nie lała kołkami w antysemickim zapale biednego, Bogu ducha winnego żydowskiego karczmarzyny, ale karała "złodzieja, podpalacza, truciciela koni i bydła". I to nie takiego, co wyłącznie "uchodził za...", więc może żydowskiego kozła ofiarnego, ale takiego, co to "nawet schwytano go niejednokrotnie na gorącym uczynku". Niejednokrotnie!

Także uwaga Stommy, jakoby święto Matki Boskiej Zielnej było z góry umówioną i jakby symboliczną datą rozprawy z Żydem ("warto zwrócić uwagę na znaczenie tego doboru terminu"), nie znajduje potwierdzenia w relacji Świętka. Aby więc tę swoją uwagę uprawdopodobnić, musiał Stomma dokładnie wyciąć tę część relacji, która opisuje, jak doszło do zwady. Dzień nie został z góry obrany. Tego dnia zwyczajnie przebrała się Lejbusiowa miarka, gdy mimo gminnego zakazu "ozpocąn granie w tak wielgie świeto". Parobcy zaś jedynie ową dobrą okazję wykorzystali, bo dawała im ona zarówno oparcie "prawne" (że biją gwałciciela urzędowego przepisu), jak i zjednywała przychylność postronnych widzów (że biją tego, co demonstracyjnie święta nie uszanował). Stomma ograniczył się tylko do nawiasowej uwagi, ale już Tokarska-Bakir w swoich Żydach u Kolberga wyeksploatowała biedną Matkę Boską Zielną do cna. Złodziej i podpalacz Lejbuś został tam wmontowany w chrześcijańsko-żydowską gigantomachię (!), "która trwa od ukrzyżowania Chrystusa", więc nic dziwnego, że w zgodzie z tym odwiecznym chrześcijańskim obyczajem również chłopstwo polskie lubi sobie w "wielgie" katolickie święto zatłuc dla świątecznej przyjemności jakiegoś Żyda [13].

Z relacji Świętka nie wynika jednak wcale - to kolejne nadużycie interpretacyjne u Stommy - że zgładzenie Lejbusia "jawiło się chłopom niemal jako pożyteczna rozrywka, toteż prześcigali się w pomocy prowodyrom". Rozrywka? Gdzież, u licha, Stomma dojrzał tę rozrywkę? Akurat zdanie, iż "wielu z obecnych uważało za swój obowiązek przynajmniej przez jedno uderzenie kołka przyczynić się do zgładzenia znienawidzonego złoczyńcy", sam zacytował. Nikt też nie prześcigał się w pomocy prowodyrom! Dopiero w ciemnościach, gdy lampa w izbie zgasła, "miało się rzucić więcej chłopów na Lajbusia". Musieli zatem istotnie czuć respekt przed złoczyńcą, któremu wcześniej tak długo "z obawy przed nim ustępowali" [14].

A teraz najważniejsze: Lejbuś-Lajbuś wcale nie był kimś całkowicie obcym, nieznanym; kimś z zewnątrz, kto znienacka wszedł na obszar zarezerwowany dla "swoich". Przeciwnie, wszyscy aż za dobrze Lejbusia znali! W całej tej okrutnej scenie nie ma również najmarniejszego śladu ludowych antysemickich stereotypów - nawet tych najstarszych i najbardziej pospolitych. Chłopi nie mówili Lejbusiowi "A masz, Judaszu, żeś Pana Jezusa sprzedał na męki!" ani "A masz, żydowski lichwiarzu!". Mówili "Más, psiakrew zbóju, za nase krzywdy!".

Lejbuś bowiem nie został zabity jako obcy. Lejbuś nie został również zabity jako Żyd. Lejbuś został zabity jako zbój, który się w końcu doigrał [15].

[1] Joanna Tokarska-Bakir, Żyd z pieniążkiem podbija Polskę, "Gazeta Wyborcza" 18 lutego 2012. Wcześniej o "Żydzie z pieniążkiem" Tokarska-Bakir wspominała w swojej książce Legendy o krwi w kontekście przejawów polskiego antysemityzmu (zob. Joanna Tokarska-Bakir, Legendy o krwi. Antropologia przesądu, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2008, s. 45 oraz opis ilustracji na s. 46).

Artykuł Tokarskiej-Bakir ukazał się w lutym 2012, a już w czerwcu tego samego roku Abraham Foxman, dyrektor Ligi Przeciwko Zniesławieniu (ADL), mógł zaprezentować w swoim biurze całą kolekcję oburzających "Żydów z pieniążkiem":

"W czasie rozmowy Foxman pokazał stojące w jego biurze na oknie drewniane figurki i obrazki przedstawiające Żydów w chałatach i jarmułkach. Dyrektor ADL przywiózł je z Polski; wszyscy wyrzeźbieni i namalowani Żydzi liczą pieniądze albo trzymają w rękach monety. - Sprzedaje się to wszędzie - w centrach handlowych, w sklepach. Sprzedawcy, gdy się ich o to pyta, nie widzą w tym nic złego - mówił oburzony Foxman" (Abraham Foxman: nie można bagatelizować polskiego antysemityzmu, wiadomosci.wp.pl, 5 czerwca 2012.

"Żyd z pieniążkiem" został również odnotowany jako przykład "treści antysemickich" w raporcie Institute for Jewish Policy Research "szczodrze wspartym" przez Rothschild Foundation (zob. też niżej przypis 15): "Tym niemniej treści antysemickie nadal się pojawiają. [...] Obrazki i figurki stereotypowych Żydów niosących pieniądze sprzedawane są jako talizmany przynoszące szczęście" (Konstanty Gebert, Helena Datner, Życie żydowskie w Polsce: osiągnięcia, wyzwania i priorytety od upadku komunizmu, wrzesień 2011, s. 30-31).

Nb. w raporcie tym cytuje się opinię pewnego anonimowego Żyda polskiego, który już dziś bardzo niepokoi się "przyszłym rozwojem tzw. «nowego antysemityzmu», czyli wyrażania nienawiści skierowanej raczej przeciwko państwu żydowskiemu, niż samym Żydom" (tamże, s. 30; kursywa moja). Tak więc wieści, jakoby epoka proroków już się wśród Żydów skończyła, należy uznać za mocno przesadzone.

[2] Przy tej okazji w artykule Tokarskiej-Bakir pojawiło się nawet horrendalne zdanie o Polsce, jako "kraju, którego społeczeństwo tak bardzo wzbogaciło się na «zniknięciu» swoich Żydów" (wyróżnienie moje). To bezrefleksyjne przejęcie starej antysemickiej kliszy (żydowskie złoto!) przez zachęcającą do refleksji nad polską nieświadomością panią antropolog zasługuje na osobną uwagę.

[3] Tak w każdym razie wynika ze wspomnień syna Freuda, Martina (Martin Freud, Freud - mój ojciec, przełożył Rafał Gałkowski, Interpress, Warszawa 1993). Pisze on, że luksusowy dom Freudów "maskował biedę" (s. 24), a ojciec tylko dlatego jeździł eleganckim powozem, bo inaczej nie byłby szanowany jako lekarz. Naprawdę zaś ledwie wiązał koniec z końcem. Potem jednak okazuje się, że w domu jest kucharka, służąca, guwernantka do starszych dzieci i bona do młodszych; przychodzi także sprzątaczka. Na obiad zawsze trzy, cztery dania (s. 35). Freud tak dalece był nieświadomy własnej kondycji finansowej, że na wakacje jechano dla oszczędności w wagonie III klasy z twardymi ławkami (ale zabierano pledy i poduszki). Z drugiej jednak strony: wraz z rodziną wyjeżdżały zawsze przynajmniej dwie osoby ze służby (s. 48-49). Zatrzymywano się też na ogół w luksusowych hotelach. Gdy dr Freud zażywał ze swym bratem kąpieli w Adriatyku, "kelner musiał wejść do wody lub nawet płynąć, aby podać im tacę z napojami chłodzącymi, owocami, a czasem nawet z cygarami i zapałkami" (s. 51). Ach, to życie biedaków!

[4] Ludwik Stomma, Bakir z pieniążkiem, "Polityka", 14 marca 2012, s. 112.

Nb. przy okazji rozważań, kim są właściciele knajpy Anatewka, Stomma nazwał Żydem antysemitą znanego endeckiego publicystę, Stanisława Strońskiego. Rzeczywiście, Stroński miał matkę Żydówkę, tyle że uznając go jedynie na tej podstawie za Żyda, zarazem uprawomocnia się podejście, które przy innej okazji traktuje się jako typowo antysemickie. Ale tak to bywa, gdy anty-antysemityzm okazuje się mechanicznym przerabianiem na plus minusów, które wcześniej postawili Żydom antysemici.

[5] Joanna Tokarska-Bakir, Jesień patriarchy, www.dwutygodnik.com, nr 78, 2012.

[6] Pierwsza z tych książek to: Philip Rieff, Freud. The Mind of the Moralist, pierwsze wydanie w roku 1959; druga: Odo Marquard, Abschied vom Prinzipiellen, pierwsze wydanie w roku 1981. To właśnie z polskiego przekładu tej drugiej książki Joanna Tokarska-Bakir przepisała oba cytaty z Totemu i tabu Freuda; oba te cytaty są też u niej identycznie wykrojone (zob. Odo Marquard, Rozstanie z filozofią pierwszych zasad. Studia filozoficzne, przełożyła Krystyna Krzemieniowa, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 9). Bogiem a prawdą właściwie cały ten "freudowski" akapit Tokarska-Bakir pożyczyła sobie od Marquarda, który akurat u Freuda znalazł wyjaśnienie przyczyn buntu niemieckich studentów w latach 60. Widocznie jednak Freud jest dobry na wszystko, skoro dokładnie tego samego akapitu można użyć zarówno do "wyjaśnienia" niemieckiej kontestacji przeciw drobnomieszczaństwu, jak i polskiej drobnomieszczańskiej mody na obrazki z Żydem. Co pociąga Tokarską-Bakir w powykręcanym ad hoc Freudzie, nie mam pojęcia. Natomiast skłonność Odo Marquarda do "uczonych wyjaśnień" wynika zapewne z osobliwej umysłowości niemieckiego profesora, który nawet aby poinformować o swoim ożenku, musi najprzód dać przypis z cytatami z von Hofmannsthala i Kierkegaarda (zob. Rozstanie..., przypis 20 na stronie 14).

Co do Philipa Rieffa, to pisze on otwarcie, że całe znaczenie "naukowego mitu" Freuda z Totemu i tabu leży w zawartych w nim sądach wartościujących. Rieff używa przy tym dość szczególnej paraleli. Otóż, według niego, odrzucać freudowski mit z powodu przestarzałej antropologii, na jakiej się on opiera, to tak, jakby odrzucać wielkie wystąpienie na rzecz emancypacji kobiet, czyli Pochodzenie rodziny... Engelsa, tylko dlatego, że zostało ono zainspirowane fantazjami Lewisa Morgana o pierwotnym matriarchacie (Philip Rieff, Freud. The Mind of the Moralist, Methuen, London 1965, s. 198: "Although Freud's «scientific myth» remains more myth than science, its merits lie in the judgments of value that it conceals. Totem and Taboo, Group Psychology, Moses and Monotheism, and allied works of Freud can no more be dismissed because the anthropology upon which they drew is now outmoded than the great polemic on the emancipation of women, The Origin of the Family, is refuted by citing the discredited conjectures of matriarchy and group marriage by Lewis Morgan which stimulated Engels to write his book").

Być może w roku 1959 brzmiało to jeszcze znośnie, a porównanie Freuda z Engelsem tylko dodawało temu pierwszemu prestiżu, ale dziś zwolennikom emancypacji kobiet należałoby już raczej stanowczo odradzać powoływanie się na Engelsa. To samo dotyczy zwracania się po wyjaśnienia do Freuda. Status freudowskiego mitu o przerabianiu wspólnej winy na sumienie nie różni się bowiem zasadniczo od statusu mitu o przerabianiu chrześcijańskich dzieciątek na macę. W pierwszym wypadku "wyjaśnienie" odwołuje się do fantazji na temat społecznych mechanizmów reprodukcji winy za popełnioną zbrodnię ojcobójstwa, w drugim - fantazmat przybiera złowrogą postać mechanizmu reprodukowania się żydowskiej złości, która objawiła się w założycielskim mordzie na Golgocie. Analogie są tak wyraźne, że zamysł Freuda wygląda wręcz na próbę uniwersalizacji antysemickiego schematu. Zamiast fantazmatu perfidnego Żyda jako przyczyny wszelkiego zła - fantazmat kultury jako źródła cierpień.

[7] Stomma próbował uprzytomnić Tokarskiej-Bakir, że w skojarzeniu "Żyda" z "pieniążkiem" nie ma nic tajemniczego: "Kojarzeniem Żydów i pieniędzy żywił się antysemityzm omalże od zarania dziejów". Tokarska-Bakir zaś na to odpowiedziała tak: "[...] skoro jest między nami zgoda w sprawie wkładu «pieniążka» do konterfektu antysemity, co właściwie oburza mojego krytyka?" Pomijając niezgrabność tego zdania (powinno być chyba: wkładu "pieniążka" do konterfektu Żyda wyobrażonego przez antysemitę; konterfekt samego antysemity znakomicie obywa się bez "pieniążka", bo wszak antysemita zazwyczaj jest tym, kogo żydowscy lichwiarze z pieniędzy wyzuli), zaskakuje zdziwienie autorki, że ktoś może mieć jej za złe rozdęcie na wiele mętnych stronic - ale przyprawionych Freudem, totemami i knajpą Anatewka - żenująco interpretowanego banału, skoro banał ten jest ideologicznie poprawny.

[8] Ludwik Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX w., Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1986, s. 211. Wcześniej drukowane w artykule Determinanty polskiej kultury ludowej w XIX wieku, "Polska Sztuka Ludowa" 1979, nr 3, s. 136-137.

[9] Antropologia..., s. 229-230. Nb. wszystkie znane mi prace Joanny Tokarskiej-Bakir rysują zgoła odwrotny obraz "środowiska chłopskiego": żadna tam "postępująca chrystianizacja", raczej postępujący szparko antysemityzm. Nic więc koło Lejbusia nie kiełkowało, a jeśli nawet, to owoc był niemal wyłącznie zatruty.

[10] Ludwik Stomma napisał w swojej pracy doktorskiej, że odkrył we wsi Skordiów rodzaj prymitywnego palikowego obserwatorium astronomicznego. Niestety, nikt poza nim nigdy tego obserwatorium nie widział, nie potwierdzają jego istnienia mieszkańcy wsi, a dokumentacja z badań gdzieś się zapodziała. Więcej na ten temat w OSOBACH: "Ludwik Stomma, pisarz niefrasobliwy".

Nb. to stare oszustwo Stommy Joannie Tokarskiej-Bakir absolutnie nie przeszkadzało. Przeciwnie, według niej "w czasach rosnącej niewspółmierności teorii", to właśnie udowadnianie oszustwa jest czymś niesmacznym, narzędziem "walki pomiędzy konkurencyjnymi koncepcjami naukowymi", a weryfikacja ustaleń to tylko "tzw. weryfikacja ustaleń". Zob. Joanna Tokarska-Bakir, Dalsze losy syna marnotrawnego. Projekt etnografii nieprzezroczystej, "Konteksty. Polska Sztuka Ludowa", 1995, nr 1, przypis 38 na stronie 21.

Być może takie łagodne podejście do oszustw wynika u Joanny Tokarskiej-Bakir stąd, że swoją karierę naukową zaczynała od poważnego potraktowania fantazji znanego oszusta Carlosa Castanedy, i to w oparciu o dowcipną zasadę metodologiczną: "Nawet jeśli kłamał, mówił prawdę" (Dalsze losy..., s. 16 oraz przypis 39 na stronach 21-22).

Kto by się jednak dał uwieść wyłożonej w Dalszych losach wizji wielości światów, które u "różnych ludzi przybierają odmienne kształty", zdziwi się, że w pryncypialnym i kuriozalnym ataku Tokarskiej-Bakir na Orianę Fallaci najwyraźniej zakłada się, że istnieje tylko jeden słuszny kształt świata, a o żadnej "niewspólmierności" nawet mowy nie ma. Więcej o tym w OSOBACH: "Joanna Tokarska-Bakir wychowuje Orianę Fallaci albo o ironii imion".

[11] Esej Joanny Tokarskiej-Bakir Żydzi u Kolberga został po raz pierwszy ogłoszony w "Res Publice Nowej" 1999, nr 7-8; później przedrukowany w: Joanna Tokarska-Bakir, Rzeczy mgliste. Eseje i studia, Sejny 2004. Jako "świetne studium" określiła Żydów u Kolberga Maria Janion (zob. Maria Janion, Do Europy - tak, ale razem z naszymi umarłymi, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2000, s. 149). W rewanżu Tokarska-Bakir dostrzegła w książce Do Europy "mistrzostwo Janion" (Rzeczy mgliste, s. 41). Tak więc co jak co, ale niewdzięcznicą nie jest na pewno!

Nb. historię Lejbusia Tokarska-Bakir cytuje za Stommą, ale błędnie podaje źródło Stommy. Zamiast "J. Świętek, Zwyczaje i pojęcia prawne ludu nadrabskiego, cz. 1, "Materiały Antropologiczne i Archeologiczne", t. 1: 1896" (Rzeczy mgliste, s. 68), powinno być "J. Świętek, Zwyczaje i pojęcia prawne ludu nadrabskiego, cz. 2, "Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne", t. 2: 1897". Użyty w polemice ze Stommą cytat "kołowało, aby się nie zatajuł" Tokarska-Bakir powtórzyła za własną książką (Rzeczy mgliste, s. 50: "kołowano, aby się nie zatajuł"). W tej postaci nie ma go ani u Stommy, ani tym bardziej u Świętka. Świętek w swojej monografii w ogóle nie używa czasownika "kołować". Jak się zdaje, czasownik ten w znaczeniu "okładać kołkiem" wymyślił Stomma (Antropologia..., s. 230).

[12] Jan Świętek, Zwyczaje i pojęcia prawne ludu nadrabskiego, cz. 2, "Materyały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" 1897, t. II, s. 289-290.

[13] "Prześladowanie Żydów daje mu [chrześcijaninowi] udział w gigantomachii, która trwa od ukrzyżowania Chrystusa i skończy się dopiero z Drugim Przyjściem. Zabicie Żyda, sekciarza - złoczyńcy, może tylko przybliżyć ów szczęśliwy finał czasów. Tak w każdym razie myśleli zarówno płonący słusznym gniewem uczestnicy pogromów, jak i owi dwaj parobcy, co na dzień linczu karczmarza Lejbusia wybrali akurat święto Matki Boskiej Zielnej" (Rzeczy mgliste, s. 62; zob. też przypis 54 do tego zdania na stronie 71, z którego wynika, iż dla mordowania Lejbusiów w dzień Matki Boskiej Zielnej chrześcijanin może znaleźć nawet "metafizyczne uzasadnienie"). Także w ostatnim akapicie swego eseju Tokarska-Bakir raz jeszcze wspomniała tę jakoby symboliczną scenę, jak to "w dzień Matki Boskiej Zielnej wioska pastwi się nad zwłokami żydowskiego karczmarza, czuwając, «by się nie zataił»" (Rzeczy mgliste, s. 68; zamiast "zataił" powinno być naturalnie "zatajuł").

[14] To, swoją drogą, uderzające, z jaką starannością Stomma ocenzurował zarówno występki Lejbusia, jak i jego hardość, i jak gładko takiego wykastrowanego "karczmarza-Żyda" zaakceptowała Tokarska-Bakir, w ogóle nie interesując się tym, co skrywają liczne wykropkowania w wersji Stommy. Może dlatego, że Lejbuś jako Żyd powinien być właśnie niegroźny, zalękniony, nawet tchórzliwy. "Żyda nikt się nie bał" (zob. Alina Cała, Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej, Oficyna Naukowa, Warszawa 2005, s. 26; wypowiedź jednego z ankietowanych). Natomiast Żyd będący postrachem całej wsi to etnograficzna zakawyczka. Tymczasem Lejbuś przypominał raczej Gombrowiczowskiego zbójcę Huligana, któremu też ustępowano z drogi, a wszystkie jego zbrodnie były "huczne, śmiałe, rozległe i rozgłośne" (Witold Gombrowicz, Szczur, [w:] Bakakaj, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 171).

[15] Nie znaczy to, że nie ma u Świętka innych przykładów szczerego ludowego antysemityzmu. Weźmy choćby taki monolog odnotowany przez niego na stronie 160:

"Potrzebne to ato i tym panom z Giercyc i Niskowic było, wpuscać zydów do swoich dworów. Piekne grunta mieli, co jaz radoś, ino trza było Boga prosić, doglądać, a nie popuscać sobie bardzo. A tak wláz zyd do takich wielgich majetności i ozpiérá sie, co jaz nás styd katolików, jak na to patrzywa. Ni to sie do dworu zapędzić, ni co: ty swoje, a zyd swoje; bo choć ón taki na poziór wielgi pán, to zawdy zydem śmierdzi, co Pana Jezusa ukrzyzowáł. Pán dziedzicny jak był, to choć na chłopa niedbáł i patrzyć casem nie kciáł na niégo, to jak padło na dobrą godzine, to i biédnemu cłekowi dospomóg. Zawdy to był przecie katolik i do kościoła chádzáł i modluł sie; a taki Mosiek, choć w jupicy i w niebie nie chádzá i z zydkami pejsatymi sie nie zadaje, to inoby jesce kciáł biédnego cłeka osukać i ochpić, a wielomoznym kciáłby, izeby go chłopi nazywali. Já powiedám, ize te zydziska, cy takie cy owakie, zawdy piją krew katolicką i ze nie bedzie dobrze, pókil Pán Bóg co ś nimi nie zrobi".

Podaje też Świętek, że zgodnie z chłopskim obyczajem oszukać Żyda to nie grzech (s. 350), podobnie zresztą jak ukraść "z pajskiego" [z pańskiego]. Nie jest też grzechem nie zapłacenie myta na rogatce, czy nawet pobicie dzierżawiącego pobieranie myta "zyda ślabanciárza" (s. 351). Z drugiej strony, nie ma Świętek skrupułów w przytaczaniu dokładnych wyliczeń, z jak niesłychaną lichwą mieli do czynienia chłopi ze strony Żydów. Stopa procentowa takiej lichwiarskiej pożyczki potrafiła sięgać nawet 365% rocznie! - i to w czasach, które właściwie nie znały inflacji. "Po ukróceniu wyzysku lichwiarskiego przez ustawę, radzą sobie dziś żydzi, aby nie wejść w kolizyę z prawem, w ten sposób, że, wypożyczając komu np. 5 reńskich, każą mu sobie oddać po roku tytułem kapitału 7 reńskich, a procentu 50 centów" (s. 233). Z kolei, powiada Świętek, szynkarze-Żydzi często trudnią się paserstwem i robią "na tem dobre interesy" (s. 302). I już na sam koniec chłopska krotochwila o - jak by się to dziś powiedziało - "starszych braciach w wierze":

"Zbywáł sie chłop ze zydem, chtóra wiara lepsá. Zyd mówiuł, ze jego, bo jes przecie starsá. Chłop na to odpowiedziáł: «Ano to dobrze, kiej starsá: widziáł já nieráz, jak stara krowá lize młodemu cieleciu d..e, to liżciez i wy nám»".

Wszystkich urażonych tą zuchwałością polskiego chłopstwa najgoręcej przepraszam. Przepraszam zwłaszcza p. Joannę Tokarską-Bakir, która wprawdzie wyrosła w antysemickiej rodzinie i nawet w dzieciństwie bywała strofowana, by "nie zapinać się po żydowsku" (zob. Rzeczy mgliste, s. 33), ale szczęśliwie z biegiem lat doszła do rozumu i dziś z pewnością - szczególnie jako beneficjentka "wielgich majetności" Rothschild Foundation - ma inny pogląd na obowiązujący porządek lizania.

Nb. ostatni odsyłacz prowadził wcześniej do jednej z podstron strony archiwumetnograficzne.edu.pl, ale grant się widać skończył, tort został podzielony i spożyty, więc we wrześniu 2015 strona archiwumetnograficzne.edu.pl wyglądała tak. Nie chodzi zaś w tym wypadku o jakąś tam efemeryczną stronę prywatną, lecz o adres w polskiej domenie edukacyjnej, z założenia gromadzącej strony poważne.