EBENEZER ROJT

Tomasz Bielecki o Germanii Tacyta
albo dziennikarstwo erudycyjne

W kilka dni po norweskiej masakrze Tomasz Bielecki wyraził zdziwienie, że "na imponującej liście lektur Andersa Breivika nie ma, a może tylko jeszcze go nie znaleziono, Tacyta" [1] - a konkretnie jego Germanii. Książki, przypomnę, opisującej kraj "sprosnych bagnisk i okropnych lasów" zamieszkany przez "naród Germanów" (Tacyt używa określenia Germaniae populi - "ludy Germanii"), który:
nigdy się obcemi małżeństwami nie zmięszał, i [...] zawsze był czystym, własnym, i sobie samemu podobnym narodem. Ztąd idzie, że lubo w tak wielkiej ludu liczbie, wszyscy do siebie są podobni: u wszystkich oczy srogie i błękitne, włosy żółtawe, ciała ogromne; straszliwi są w pierwszem natarciu [2].
Wprawdzie Tacyt dodaje, że Germanie do mozolnej roboty nie mają cierpliwości (laboris atque operum non eadem patientia), niemniej dla niemieckich nacjonalistów ta opowieść o prostym życiu ich mniemanych leniwych przodków w kraju "sprosnych bagnisk" i tak pełniła od wieków rolę mitu założycielskiego niemieckiego narodu [3]. Nic więc dziwnego, że według dziennikarza "Gazety Wyborczej" Breivik, podobno rasista czy wręcz neonazista, powinien był Germanię pilnie czytać swymi srogimi i błękitnymi oczyma [4].

Felieton Bieleckiego o Germanii wygląda niczym strzepnięty od niechcenia drobiazg pełen solennej uczoności: aż roi się w nim od dat, nazwisk i wydarzeń. Jakże więc takiemu dziennikarzowi nie wierzyć! Tymczasem cała ta uczoność pochodzi z niedbałego przekartkowania jednej książki: A Most Dangerous Book Christophera B. Krebsa [5]. Owszem, po kilku akapitach Bielecki mimochodem o niej wspomina, ale konia z rzędem temu, kto domyśli się, że chodzi o książkę, którą autor felietonu przez cały czas po prostu streszcza:

"To jedna z najniebezpieczniejszych ksiąg świata" - napisał o "Germanii" już po II wojnie światowej wybitny starożytnik Arnaldo Momigliano (Christopher B. Krebs poszedł tym śladem we właśnie wydanej książce "A Most Dangerous Book").
Taki formalny wybieg ("przecież przywołałem nazwisko i tytuł!"), dwuznaczny moralnie, stosowany bywa coraz częściej. Już tylko ostatnie niedojdy plagiatu całkowicie pomijają swoje źródła. Sprytniejsi kompilatorzy, zamiast wyraźnie zaznaczyć, na czyjej pracy żerują, beztrosko pozują na znawców, a wykorzystany materiał na wszelki wypadek wymieniają chyłkiem gdzieś na boku. Daje to potem wprost nieograniczone możliwości tzw. "rżnięcia głupa" [6].

Można by od biedy przymknąć oko na to strojenie się w cudze piórka, gdyby robota była w miarę rzetelna. W końcu to tylko felieton. Niestety, Tomasz Bielecki do mozolnej roboty miał akurat tyle cierpliwości, co Germanin z Germanii. Czasem nawet zdarzyło mu się coś tam przepisać bez większych przeróbek, co chyba świadczy o bardzo napiętych terminach w redakcji. "Fichte, Herder, Grimm - wszyscy podążali tymi tropami Tacyta" - to Bielecki. A w oryginale: "Fichte, Herder, Grimm - oni i wielu innych podążało głównymi tropami Tacyta". Tyle że to zdanie nie pochodzi z książki Krebsa, ale z jej recenzji, która ukazała się w "The New York Times" [7].

Z kolei rzekomy cytat z Arnaldo Momigliano ("To jedna z najniebezpieczniejszych ksiąg świata") najprawdopodobniej został zaczerpnięty z innej recenzji książki Krebsa ogłoszonej w "The Wall Street Journal" [8]. Cytat zaś jest rzekomy, gdyż choć z grubsza oddaje myśl autora, to jednak Momigliano nigdy takiego zdania nie napisał, więc i nie zasługuje ono na cudzysłów. Można też ten fałszywy cytat znaleźć w nieco odmiennej wersji w haśle "Germania (book)" angielskiej Wikipedii [9].

Nie jest więc wykluczone, że Bielecki nawet nie przekartkował Krebsa (jak życzliwie założyłem wyżej), a jedynie pozbierał to i owo z paru recenzji tej książki dostępnych w Internecie!

Do tego dochodzi jeszcze garść przeinaczeń i grubych błędów.

Nie można arbitralnie podawać, że Tacyt napisał Germanię w roku 98 n.e., bo tego po prostu nikt nie wie. Przyjmuje się ostrożnie, że drobne pisma Tacyta (do których zaliczana jest Germania) zostały opublikowane w ciągu "pięciu lub sześciu lat po roku 98" [10].

Germanii nie poświęcono sali pamięci na zjeździe w Norymberdze w 1934 r. Cytatami z niej udekorowano tzw. Germanenraum, i było to w roku 1936, na "Zjeździe Honoru" (Reichsparteitag der Ehre) [11]. Również na tym samym zjeździe jedna z formacji SS została przemianowana na SS-Standarte "Germania" [12].

Kardynał von Faulhaber nie mówił o Germanii w "głośnym antynazistowskim kazaniu adwentowym z 1933 r.". Kazanie to zostało wygłoszone 31 grudnia 1933 roku, a więc już po adwencie. Krebs jasno o tym pisze na stronach 214-215.

Nie jest możliwe, by Beatus Rhenanus "wytykał translatorskie przekręty", gdyż w jego czasach nie istniał żaden przekład Germanii. Chodziło o kwestie edytorskie, o czym Krebs też jasno pisze na stronach 247-249.

Twierdzenie, jakoby Germania miała w XVI wieku "6 tys. wydań", to absurd tak księżycowy, że aż trudno pojąć, jak mógł przejść przez redaktorskie i korektorskie sito. W rzeczywistości (Krebs, s. 91) chodziło o sześć tysięcy wydrukowanych egzemplarzy!

I na koniec. Hitler nie mógł prosić Mussoliniego o przekazanie oryginału Germanii w niemieckie ręce. W przypadku dzieł antycznych nie ma czegoś takiego jak "oryginał", czyli autorski rękopis czy choćby wydanie, które zaakceptował autor. Najstarszy manuskrypt Germanii pochodzi z XV wieku, więc nietrudno się domyślić, że debaty nad tym, jak jego zawartość ma się do tego, co naprawdę napisał Tacyt, będą zajmować uczonych mężów aż do końca świata [13].

Jeśli zaś idzie o Tomasza Bieleckiego, to morał z jego felietonu płynie taki, że uczoność trudno nawet symulować, gdy terminy redakcyjne gonią. Miał być popis erudycji, a wyszło jak zawsze.

[Dopisek po dziesięciu latach]

Po dziesięciu latach nic się nie zmieniło. Tomasz Bielecki dalej pisuje w "Gazecie Wyborczej" i dalej nie stroni od pretensjonalnych popisów. Sprawozdanie ze szczytu Unii Europejskiej zatytułował Holandia proponuje Orbánowi wyjście z Unii. Putin non grata [14]. Redakcja raczej sama tego nie wymyśliła, bo to "Putin non grata" pojawia się potem jeszcze raz w artykule. Tyle że w używanym w dyplomacji łacińskim zwrocie non grata jest persona, osoba, ta osoba, rodzaj żeński. Natomiast Putin, czego by o nim nie myśleć, to wciąż ten Putin i gramatycznie jest jednak rodzaju męskiego, a więc może być jedynie non gratus. "Putin non grata" to "Putin niemile widziana". Tak właśnie się Bieleckiemu napisało. Miało być z inteligenckim sznytem, a wyszło genderowo i śmiesznie.
[1] Tomasz Bielecki, Niebezpieczna "Germania", "Gazeta Wyborcza", 28 lipca 2011.

[2] Cytuję, dla jego uroku, pierwszy polski przekład Germanii pióra Adama Naruszewicza: Germania Kaja Korneliusza Tacyta, przekład ks. bisk. Adama Stanisława Naruszewicza, wydanie Kazimierza Józefa Turowskiego, Kraków 1861, s. 18. Tekst łaciński za popularnym wydaniem w ramach "The Loeb Classical Library": Tacitus, Dialogus, Agricola, Germania, Londyn 1914, s. 268, 270. Do poważniejszych celów lepiej użyć najnowszego przekładu autorstwa Tomasza Płóciennika wydanego jako X zeszyt serii "Fontes Historiae Antiquae": Publiusz Korneliusz Tacyt, Germania, wstęp i komentarz Jerzy Kolendo, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2008.

[3] Tacyt dopatrywał się w Germanach prostych starorzymskich cnót, o których sami Rzymianie już tymczasem zapomnieli. Tak więc w ściśle etnograficznym sensie trudno uważać dziś Germanię za wiarygodne źródło, ale właśnie to upodobnienie Germanów do dawnych Rzymian najbardziej spodobało się w kilkanaście wieków później niemieckim czytelnikom Tacyta. Zob. Zob. Richard F. Thomas, The Germania as literary text, [w:] The Cambridge Companion to Tacitus, redakcja A[nthony] J[ohn] Woodman, Cambridge University Press 2009, s. 59: "But the fact remains that the Germania is far from reliable as a historical, anthropological or sociological work, however important it has been in the realm of reception". O recepcji Germanii zob. także: Malcolm Todd, The Early Germans, Blackwell Publishing 2004, s. 242-254 oraz James McNamara, The Portrayal of the Germani in German Latin Textbooks, teza na stopień Master of Arts in Classics, Victoria University of Wellington, 2008. Dostępna tutaj.

[4] Kto chciałby wiedzieć więcej o poglądach Andersa Breivika, niech przeczyta w DODATKACH: "Breivik, czyli Azja".

[5] Christopher B. Krebs, A Most Dangerous Book. Tacitus's Germania from the Roman Empire to the Third Reich, Norton 2011. Wcześniej Krebs przestawił wyniki swoich badań w cytowanym w przypisie 3 The Cambridge Companion to Tacitus w artykule A dangerous book: the reception of the Germania.

[6] W 2009 roku dwóch dziennikarzy "Gazety Wyborczej", Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski, opublikowało książkę (Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich, Wydawnictwo Agora), która w istocie była przeróbką, w dodatku niezbyt staranną, cudzej książki (Nehama Tec, Defiance. The Bielski Partisans, Oxford University Press 1993). Oskarżeni o działania na pograniczu plagiatu (ponieważ nie stosowali metody kopiuj-wklej, użyto słowa "ściąganie"), bronili się, że tę przepisywaną własnymi słowami książkę jednak "przywołali" ("powołujemy się na prof. Tec siedem razy, przywołując (choćby na s. 241) i jej nazwisko, i tytuł książki"). Pominięcie książki w bibliografii i brak odpowiedniego wyjaśnienia we wstępie tłumaczyli natomiast pośpiechem. Dorośli ludzie!

Zob. Dariusz Libionka i Monika Adamczyk-Garbowska, Zdążyć przed premierą, czyli bracia Bielscy po polsku, "Gazeta Wyborcza", 31 stycznia 2009; Piotr Głuchowski, Nie pretendujemy do miana historyków, "Gazeta Wyborcza", 2 lutego 2009; Dariusz Libionka i Monika Adamczyk-Garbowska, Nic się nie stało?, "Gazeta Wyborcza", 5 lutego 2009. Kto zaś chciałby spojrzeć na tę polemikę od jeszcze innej strony, niech przeczyta artykuł Piotra Skwiecińskiego, Karygodny grzech obiektywizmu, "Rzeczpospolita", 19 lutego 2009.

[Dopisek po latach] Piotr Głuchowski, gwiazda "polskiej szkoły reportażu", nie tylko się tym nie przejął, ale wręcz nabrał upodobania do posługiwania się manipulacją i kłamstwem, o czym można ze szczegółami poczytać tutaj. Ba, już po tym miażdżącym artykule dalej zmyśla w najlepsze, a "Gazeta Wyborcza" drukuje te zmyślenia bez słowa komentarza:

"Za rządów Edwarda Gierka, a potem po zniesieniu stanu wojennego, władze PRL-u uchyliły obywatelom granice. Polacy zarabiający miesięcznie równowartość 10-30 dolarów ruszyli na handel. [...] 500 dolarów, za co w Polsce można było wtedy kupić duże mieszkanie" (Piotr Głuchowski, Materac w paszporcie, "Gazeta Wyborcza", 7 października 2024, dodatek "Duży Format", s. 4).

Owszem, polskie pensje po przeliczeniu na dolary wyglądały wtedy kuriozalnie, ale to nigdy nie było 10 dolarów albo góra 30. Czarnorynkowy kurs dolara już od lat 60. opierał się bowiem na mocnym lokalnym standardzie. Nie był to wprawdzie standard złota, ale wcale nie gorszy od niego standard półlitrowej butelki wódki "Wyborowej", która przez cały ten czas kosztowała w polskich sklepach dewizowych mniej więcej dolara. Toteż chyba jasne jest, że nikt za rządów Gierka i później nie zarabiał na całym etacie równowartości dziesięciu półlitrówek lepszej wódki ani też nigdy za równowartość pięciuset butelek takiej wódki nie można było kupić dużego mieszkania. Choćby dlatego, że wódka była wtedy artykułem pierwszej potrzeby. Picie wódki to jest wprowadzanie elementu baśniowego do rzeczywistości - mawiał podobno Jan Himilsbach. Dziś natomiast baśniowy element do rzeczywistości wprowadzają dziennikarze i kto wie, czy w wielu głowach nie szumi od tego jeszcze bardziej.

Trudno się jednak dziwić zmyśleniom przedsiębiorczego reportera, skoro wcześniej długoletni zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" fantazjował równie bezwstydnie:

"Trzydzieści lat temu wprowadzono plan Leszka Balcerowicza. Polska była krajem upokarzającej biedy, kolejkowego upodlenia, gospodarki niedoboru i demoralizacji w pracy.

Pracownik udawał, że pracuje, państwo udawało, że płaci. To, co wspólne, brano za niczyje: rozkradano lub marnotrawiono. Wiarygodność kredytowa Polski wynosiła zero. Wszyscy byli za to milionerami. Mój ojciec, profesor politechniki, zarabiał równowartość 13 dol. miesięcznie" (Jarosław Kurski, Polska była krajem upokarzającej biedy. Z tego bagna wyciągnął nas Leszek Balcerowicz, wyborcza.pl, 2 stycznia 2020; wyróżnienie moje).

Być może więc w "Gazecie" obowiązuje po prostu jakaś poprawiona, orwellowska tabela kursu dolara w czasach PRL-u.

[7] Zob. Cullen Murphy, The Idea of Germany, From Tacitus to Hitler, "The New York Times", 10 czerwca 2011: "Fichte, Herder, Grimm - they and many others repeated the main Tacitean tropes".

[8] Zob. Ferdinand Mount, Hitler's Golden Book, "The Wall Street Journal", 17 czerwca 2011: "Yet the most learned of modern historians, Arnaldo Momigliano, called it «one of the hundred most dangerous books ever written»". Mount odrobinę zmienił cytat, który znalazł u Krebsa na stronie 22: "Momigliano [...] umieścił Germanię wysoko wśród «stu najbardziej niebezpiecznych książek, jakie kiedykolwiek napisano»" ("Momigliano [...] gave the Germania high priority among «the one hundred most dangerous book ever written»"). Także ten cytat nie jest bez zarzutu.

Natomiast Momigliano naprawdę napisał tak: "Nie podjęto dotąd międzynarodowej inicjatywy, by zestawić sto najbardziej niebezpiecznych książek, jakie kiedykolwiek napisano. Bez wątpienia kiedyś takie zestawienie zostanie zrobione. Gdy tak się stanie, sugerowałbym, by wysokie miejsce wśród tych stu niebezpiecznych książek przyznać Iliadzie Homera i Germanii Tacyta" (Zob. Arnaldo Momigliano, Studies in historiography, Garland Publishing 1985, s. 112-113: "No international enterprise as yet has taken the initiative in collecting the hundred most dangerous books ever written. No doubt some time this collection will be made. When it is done, I suggest that Homer's Iliad and Tacitus' Germania should be given high priority among these hundred dangerous books").

[9] Według angielskiej Wikipedii "Momigliano [...] opisał Germanię jako «jedną z najbardziej niebezpiecznych książek kiedykolwiek napisanych»". Zob. hasło "Germania (book)": "Momigliano [...] described Germania as «among the most dangerous books ever written»". W przypisie jako źródło figuruje wstęp do nowego angielskiego przekładu Germanii, którego autorem jest Anthony R. Birley. Sam Birley został wprawdzie zacytowany rzetelnie, ale jego "cytat" to tylko kolejna parafraza (patrz przypis wyżej) słów Momigliano, myląco opatrzona cudzysłowem.

[10] R. H. Martin, From manuscript to print, [w:] The Cambridge Companion to Tacitus, s. 245.

[11] Allan A. Lund, Germanenideologie im Nationalsozialismus. Zur Rezeption der "Germania" des Tacitus im Dritten Reich, Universitätsverlag C. Winter, Heidelberg 1995, s. 52. Krebs pisze na stronie 219 o "Germanic room" i podaje tę samą datę.

[12] Zob. Brian L. Davis, Malcolm McGregor, Flags of the Third Reich. 2: Waffen-SS, Osprey Publishing 2002, s. 23.

[13] Manuskrypt Germanii jest częścią kodeksu odkrytego w 1902 roku w prywatnej bibliotece w Jesi, które w starożytności nazywało się Aesis i dlatego kodeks ten w literaturze występuje jako codex Aesinas. Pewne jego partie pochodzą prawdopodobnie z IX wieku, być może z kodeksu z Hersfeld, ale akurat te karty, na których została spisana Germania, są piętnastowieczną kopią. Zob. The Cambridge Companion to Tacitus, s. 246-247.

[14] Tomasz Bielecki, Holandia proponuje Orbánowi wyjście z Unii. Putin non grata, "Gazeta Wyborcza", 26-27 czerwca 2021.