EBENEZER ROJT

Zbigniew Mikołejko i banki gniewu
albo jak być ekspertem

Teza, że "elity" dręczyły przez ostatnie 27 lat "prostego człowieka", to kolejny po mitycznej opowieści o katastrofie smoleńskiej i rzekomym zamachu resentyment dorzucony do kapitałów PiS-owskiego banku gniewu - jakby to zjawisko nazwał niemiecki filozof Peter Sloterdijk.
- objaśnia uczenie profesor Zbigniew Mikołejko w obszernym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" [1].

On za to czuje się udręczony przez polskich chamów, roszczeniowe kobiety w wieku rozrodczym i, naturalnie, przez Jarosława Kaczyńskiego. Niezbyt to oryginalne jak na profesora. Gniewa go też, że dziś rządzą Polską "biali mężczyźni", ale nie mówi, skąd wziąć kolorowych, a i sam na dołączonym do wywiadu zdjęciu wygląda cokolwiek blado.

Mniejsza jednak o poglądy. Wstyd natomiast, gdy profesor z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN fantazjuje w sprawach elementarnych, bez znajomości których dawniej nie dopuszczano do matury.

Trzy przykłady.

Wedle Mikołejki, "[...] jesteśmy wciąż społeczeństwem nieuczestniczenia: nie czytamy, nie bierzemy udziału w wyborach, nie obchodzi nas zbytnio sfera publiczna" i ta "tradycja niepartycypacji" ciągnie się podobno już od dawna. Dlatego dziesięciomilionowa Solidarność stopniała do garstki konspiratorów. Dlatego "[p]rzez Armię Krajową i powiązane z nią struktury cywilne przewinęło się jakieś 200 tys. ludzi".

Jak wynika z kontekstu, dla Mikołejki jest to zaledwie 200 tys. ludzi, gdyż reszta Polaków gnuśniała pogrążona w "tradycji niepartycypacji". Tymczasem w lipcu 1943 roku

Armia Krajowa rozrosła się [...] do potężnej, jak na ówczesne warunki, siły i liczyła około 300 000 zaprzysiężonych ludzi. Następnego roku, w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego, dosięgła liczby 380 000 żołnierza [2].
Mowa tu o stanie osobowym żołnierzy, bo gdyby wziąć pod uwagę "struktury cywilne" oraz zsumować wszystkich tych, którzy się przez AK choćby tylko "przewinęli", liczby te należałoby przynajmniej podwoić. Owszem, była to armia na ogół mizernie uzbrojona, ale też z tego powodu akces do niej wymagał szczególnie silnej motywacji "partycypacyjnej". Jeśliby zaś liczebność Armii Krajowej uznać za świadectwo polskiego "nieuczestniczenia", to cóż w takim razie powiedzieć o zachowaniu innych społeczeństw europejskich pod niemiecką okupacją? Że zredukowały się do formy przetrwalnikowej, jak to praktykują niektóre bakterie?

Już w następnym zdaniu profesor Mikołejko wygłasza bliźniacze głupstwo:

A gorzej jeszcze było w powstaniu styczniowym, w którym brało udział 20-30 tys. osób, najczęściej młodych chłopców, gimnazjalistów, studentów, drobnej szlachty, leśniczych, z rzadka chłopów, z których większość kolaborowała z Rosjanami, niekiedy dobijając i obrabowując rannych powstańców - z nędzy, nieświadomości, głupoty. Pisał o tym Żeromski, ale kto go dziś pamięta.
Otóż 20-30 tys. to jedynie szacunkowa liczba partyzantów "czynnych jednorazowo w polu". Wszystkich uczestników powstania było znacznie więcej: prawdopodobnie ponad 100 tysięcy, a może nawet blisko 200 tysięcy [3]. Natomiast żadne dane nie potwierdzają ani nadzwyczajnej obfitości gimnazjalistów i studentów wśród powstańców, ani też nadzwyczajnej rzadkości chłopów. Przeciwnie, w aktach władz carskich - dotyczących, rzecz jasna, powstańców pochwyconych - chłopi są reprezentowani wręcz zaskakująco licznie.
Najwyższy procent uczestników chłopów (ok. połowy) ma gubernia lubelska. Następnie idzie radomska (42%); warszawska (37%); grodzieńska (36%). We wschodniej Białorusi i na Ukrainie uczestnictwo chłopów spada do kilku lub kilkunastu procent [4].
Dane to wprawdzie ułomne i niepewne, ale nie aż tak, by można było całą tę statystykę wywrócić do góry nogami. W każdym razie więcej ona warta niż późne poetyckie wizje Żeromskiego [5].

Nie jest też prawdą lekkomyślnie rzucone w wywiadzie zdanie:

Na większości terenów dzisiejszej Polski pańszczyznę zlikwidowano dopiero pod koniec XIX wieku, w latach 1861-1872, a jej resztki tzw. żelarkę na Spiszu i Orawie, dopiero w 1931 r.!
W roku 1872 ostatecznie uregulowano w zaborze pruskim kwestię odszkodowań za chłopskie świadczenia na rzecz kościołów, szkół oraz innych instytucji nieobjętych ustawą z marca 1850 roku. Wygląda więc na to, że Mikołejce pomieszały się dwa zjawiska historyczne, o których mnie uczono jeszcze w szkole podstawowej: zniesienie pańszczyzny i uwłaszczenie chłopów. Zjawiska wprawdzie ze sobą powiązane, niemniej jednak różne. Gdy ktoś tak olśniewająco sypie datami, można oczekiwać od niego większej odpowiedzialności za słowo.

A wtręt o żelarce to już wyłącznie prawno-socjologiczna ciekawostka. Nb. jeśli wolno nazwać "pańszczyzną" sytuację, w której odpracowuje się należność za korzystanie z nieruchomości (a głównie do tego sprowadzała się żelarka w II RP [6]), to można by na podobnej zasadzie, cum grano salis, nazywać "pańszczyzną" pracę konieczną do spłaty kredytu mieszkaniowego, zwłaszcza gdy końca tej spłaty nie widać, bo na razie jest problem ze spłacaniem samych odsetek [7].

Lubi też profesor Mikołejko podpiąć do banalnej myśli głośne nazwisko:

To zauroczenie skutecznością siły. Już Erazm z Rotterdamu w "Pochwale głupoty" zwracał na to uwagę: człowiek rozumny ma wątpliwości, waha się z podjęciem decyzji, rozważa "za" i "przeciw". A cham idzie jak w dym, bez wątpliwości, bez skrupułów i rozterek duchowych.
Konia z rzędem temu, kto znajdzie w Pochwale głupoty Erazma uwagę o wątpliwościach i wahaniach człowieka rozumnego. A gdyby nawet życzliwie przyjąć, że Mikołejce chodziło jedynie o pewien ogólny klimat myśli erazmiańskiej, to i tak trudno uznać tę wypowiedź za celną charakterystykę. Albowiem to właśnie umysłowość scholastyczna (którą Erazm ośmieszał) była skłonna do subtelnego roztrząsania rozmaitych pro i contra, natomiast odrodzenie (miłe Erazmowi) jawiło się na jej tle jako znacznie bardziej "chamskie", idące bez zbędnych skrupułów i rozterek "jak w dym" [8].

Na koniec jeszcze uwaga o "banku gniewu" z otwierającego tę notkę cytatu.

Peter Sloterdijk wymyślił tę metaforę do opisu działania partii lewicowych [9], tymczasem odkąd książka Sloterdijka wyszła po polsku (rok 2011), Mikołejce niemal wszystko kojarzy się z "bankami gniewu".

W listopadzie 2012 roku napomknął o "ekonomii gniewu, który zostaje zużyty jako pewna siła ideologiczna" i zaraz dopowiedział, że w Polsce "bardzo dobrze to widzimy". Później zaś przeszedł do analizowania "bojówek rytualnych", które maszerowały 11 listopada [10].

W czerwcu 2013 roku zastanawiał się z Marcinem Mellerem, czy Polacy się myją, po czym rozmowa zeszła na polskie feministki i okazało się, że tworzą one "tak zwane banki gniewu (określenie Petera Sloterdijka), a te wynoszą do władzy ideologów" [11].

W styczniu 2015 roku komentował dla radia RDC zamach w redakcji "Charlie Hebdo", więc oczywiście o "bankach gniewu" też musiało tam być [12].

Z kolei w marcu 2015 roku snuł w wywiadzie dla Wirtualnej Polski rozważania o tym, jak katastrofa smoleńska stała się "zaczynem takiego banku gniewu, który można spożytkować publicznie" [13].

Nie minęły zaś nawet dwa miesiące, a już w maju 2015 roku ustalił, że to "ludzie Kaczyńskiego" tworzą "swoisty «bank gniewu», jak nazywa podobne nagromadzenie resentymentów i zapalczywości niemiecki filozof Peter Sloterdijk". Co dziwne, sam też wtedy czuł gniew. "A czasem też czuję i wściekłość" - dodał [14].

W marcu 2016 roku dostrzegł banki gniewu w mechanizmach Państwa Islamskiego oraz w społeczności Radia Maryja [15].

Natomiast w kwietniu 2016 przeanalizował "religię smoleńską" i - cóż za niespodzianka! - stwierdził, że opiera się ona na tym, "co można nazwać «bankiem gniewu»" [16].

Teraz jest czerwiec, miesiąc "PiS-owskiego banku gniewu", ale uniwersalny profesor Mikołejko z pewnością zaskoczy Czytającą Publiczność jeszcze niejedną bankową demaskacją.

Można właściwie przyjąć, że mamy to jak w banku [16a].

[1] Jeden drugiemu wchodzi na głowę. Ze Zbigniewem Mikołejką rozmawia Aleksandra Klich, "Gazeta Wyborcza", 25-26 czerwca 2016, s. 21.

[2] Tadeusz Bór-Komorowski, Armia podziemna, posłowie Władysław Bartoszewski, opracowanie naukowe i przypisy Andrzej Krzysztof Kunert, Wydawnictwo Bellona i Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2009, s. 165.

[3] Stefan Kieniewicz, Powstanie styczniowe, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1983, s. 555-556: "Współcześnie oceniano, że liczba partyzantów czynnych jednorazowo w polu nigdy nie przekroczyła 20 (inni mówią 30) tysięcy. [...] Przyjmując ostrożny szacunek 300 ludzi na oddział - szacunek uwzględniający przepływ ludzi z partii do partii - dochodzimy w istocie do 20 z górą tysięcy walczących w ciągu lata. Przez cały czas powstania walczyło ich kilka razy więcej. Przepływ przez partyzanckie szeregi był wyjątkowo szybki. Mało która partia utrzymywała się w polu dłużej niż kilka tygodni. Oddziały szły w rozsypkę, bywały rozwiązywane, albo uchodziły za granicę. Część tylko ocalałych kombatantów, i to zapewne mniejsza, przechodziła bez zwłoki do nowych oddziałów. Innym już wystarczała pojedyncza partyzancka przygoda. [...] Jeśli, jak powiedziano, z górą 20 tysięcy ludzi stało pod bronią w polu latem 1863, liczbie tej odpowiada więcej niż drugie tyle powstańców poległych, zbiegłych i zesłanych. Nie możemy obliczyć wszystkich partyzantów 1863 r., ale wiemy, że było ich wiele dziesiątków tysięcy".

W innym miejscu Kieniewicz podaje, że liczbę samych tylko powstańców zesłanych później na Syberię "ocenia się na 38 tys" (s. 738). A przecież wielu wcielono do armii carskiej, wielu też zbiegło za granicę albo jakimś sposobem uniknęło represji. Wielu wreszcie padło w boju, a blisko tysiąc stracono w egzekucjach.

[4] Stefan Kieniewicz, Powstanie styczniowe, op. cit., s. 556.

[5] Już Kleiner zwrócił uwagę na liryczny i ahistoryczny ton u Żeromskiego, gdy idzie o powstanie styczniowe: "Przedstawieniu jego [tj. powstania] odebrał, o ile to było możliwe, wszelką historyczność. Nie zajmuje się żadną historyczną postacią. [...] Tak samo w cień usuwa wypadki dziejowe; nie zajmuje się nigdzie szerszem tłem faktów" (zob. Juliusz Kleiner, Żeromski jako poeta powstania styczniowego, [w:] tenże, Sztychy, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Lwów - Kraków - Warszawa 1925, s. 74).

Kleiner posłał Sztychy Żeromskiemu, Żeromski zaś podziękował uprzejmie, więc chyba nie uważał tego ujęcia za rażąco chybione. Zob. Stefan Żeromski, Pisma zebrane, t. 39: Listy 1919-1925, opracował Zdzisław Jerzy Adamczyk, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 461.

[6] Ustawa z dnia 20 marca 1931 r. o likwidacji stosunków żelarskich na Spiszu w artykule 1 nazywała żelarzami osoby, "które wzamian za wykonane robocizny na rzecz właścicieli ziemskich mają w użytkowaniu pewne nieruchomości" (Dziennik Ustaw, 1931, nr 37, s. 589; pisownia oryginału).

[7] Badacze podkreślają, że "poddaństwo chłopów na Spiszu nie miało znamion poddaństwa osobistego, a jedynie gruntowego. W związku z powyższym pan ziemski nie miał prawa ani sądzić mieszkańców wsi, ani ich karać, a sami włościanie mieli prawo przenieść się na inną ziemię" (zob. Bartosz Lewandowski, "Raniutko woła nas pański gazda na robotę...", czyli stosunki pańszczyźniane na polskim Spiszu i Orawie w okresie II Rzeczypospolitej i działania prawne państwa podejmowane w celu ich regulacji, [w:] Possessio ac iura in re. Z dziejów prawa rzeczowego, redakcja Maciej Mikuła, Władysław Pęksa, Kamil Stolarski, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012, s. 163). Jeśli zaś syn żelarski poszedł w świat, nikt go po śmierci ojca nie gonił do odpracowania zaległych powinności. Z kredytami bankowymi bywa dziś gorzej.

[8] "Cała kupa różnych systemów scholastycznych robi te okrutnie subtelne subtelności jeszcze subtelniejszymi, tak że łatwiej się wydostać z labiryntu niż z tej plątaniny realiów, nominaliów, tomistów, albertystów, okkamistów i skotystów, a nie wszystkich przecie wymieniam, lecz tylko co najważniejszych. Tacy oni wszyscy okrutnie uczeni, tacy trudni, że, myślę ja, sami apostołowie innym, niż byli, musieliby być duchem natchnieni, gdyby z tym nowym rodzajem teologów w dysputy o tych sprawach musieli się wdawać" (Erazm z Rotterdamu, Pochwała głupoty, przełożył i objaśnił Edwin Jędrkiewicz, wstęp Henryk Barycz, Ossolineum, Wrocław 1953, s. 110-111).

[9] "Bank gniewu", czyli instytucjonalne zarządzanie zasobami społecznego resentymentu (tu Sloterdijk odwołuje się naturalnie do Nietzschego), w swojej najpełniejszej formie pojawia się w historii jako "komunistyczny bank światowy gniewu". Niemniej gospodarowanie gniewem to funkcja wszystkich partii lewicowych:

"Nasza definicja stwierdza, że do funkcji partii lewicowych należy organizowanie thymós pokrzywdzonych. Nadają one relacji między kapitałem gniewu a żądaniem godności pragmatyczną, medialną i polityczną postać. Podstawą funkcjonowania partii lewicowych jest złożona ich klientom obietnica wypłacania tymotejskich zysków z kapitału w formie podwyższonego poczucia własnej godności i zwiększonej potęgi w przyszłości, jeśli tylko zrezygnują z momentalnego odreagowania swego gniewu" (Peter Sloterdijk, Gniew i czas. Esej polityczno-psychologiczny, przełożył (beznadziejnie) Arkadiusz Żychliński, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2011, s. 162-163).

"Lewicowość" rozumie Sloterdijk szeroko. Według niego, "dyrektywy Lenina z późnej jesieni 1917 roku wywołały pierwsze autentyczne inicjatywy faszystowskie XX wieku. Wobec nich Mussoliniemu i jego klonom pozostała już tylko rola epigonów" (s. 169). I jeszcze dobitniej: "Faszyzm jest socjalizmem w jednym kraju - bez planowania internacjonalistycznych uzupełnień" (s. 172).

[10] Opowiedzieć przeszłość. Ze Zbigniewem Mikołejką rozmawia Anna Zawadzka, naukaonline.pl (strona zarchiwizowana). Również w tej rozmowie Mikołejko powtarza bzdurę o tym, że do powstania styczniowego "całe klasy gimnazjalne poszły, drobna szlachta, trochę chłopów. 20-30 tysięcy osób poszło - i koniec". I dokłada kolejną: "Polacy zamordowali 200-300 tysięcy ukrywających się Żydów. Takiej skali nie wypada lekceważyć". Kto chciałby wiedzieć, jak takie niefrasobliwe wyliczenia powstają, niech zajrzy do notki "Krzysztof Persak cytuje Christophera R. Browninga albo biedni Niemcy patrzą na krwiożerczych Polaków".

Nb. w swoje zmyślenia wciąga profesor Mikołejko nawet Arystotelesa:

"Jest taka moja ulubiona maksyma Arystotelesa: «Miasto tworzą różni ludzie, gdyby nie byli różni, nie byłoby miasta». I chcę, żeby to pojęcie - pojęcie różnicy jako podstawy wspólnoty - było «wtatuowane» w świadomość".

W rzeczy samej, Mikołejko parokrotnie tę maksymę cytował, między innymi jako motto do swojego artykułu Imperatyw ekumenizmu zamieszczonego w "Przeglądzie Filozoficznym" (2006, nr 1). Tyle że Arystoteles nigdy czegoś takiego nie napisał. Najbardziej podobny do tej maksymy ustęp z Polityki brzmi tak:

"Państwo [πόλις] składa się jednak nie tylko z większej liczby osób, ale i z osób różnorodnych; bo z osób zupełnie jednakich państwo powstać nie może" (1261a, przekład Ludwika Piotrowicza).

Ale Arystotelesowi bynajmniej nie chodziło o różnorodną tożsamość mieszkańców polis, czy o "pojęcie różnicy jako podstawy wspólnoty". Nie był on też żadną miarą zwolennikiem jakiegoś niefrasobliwego multi-kulti! Przeciwnie, przypominał, że "gminy, które przyjęły w szeregi obywatelstwa obcych, czy to już przy założeniu miasta, czy i później, przechodziły po największej części wstrząsy wewnętrzne" (1303a). I dawał tego liczne przykłady. Obywatele Antissy najprzód zlitowali się nad wygnańcami z Chios, a potem byli zmuszeni przemocą ich wyrzucić. Gorzej powiodło się mieszkańcom Zankle, którzy przyjęli Samijczyków, a ostatecznie sami zostali przez nich wypędzeni.

W rzeczywistości Arystotelesowi chodziło o rzecz banalną: że "państwo wówczas dopiero będzie państwem, gdy wspólnota jego ludności dojdzie do stanu samowystarczalności" (1261b), czyli powinno znaleźć się w niej miejsce zarówno dla cieśli, jak i dla szewców, tkaczy, garncarzy etc. etc., a także dla zawodowych polityków, "bo jasną jest rzeczą, że zawsze lepiej rządzą ci sami ludzie, jeśli to tylko możliwe" (1261a). Tako rzecze Arystoteles, a wy myślcie sobie o tym, jak tam chcecie.

[11] Wrzask niedomytych Polaków. Ze Zbigniewem Mikołejką rozmawia Marcin Meller, newsweek.pl (strona zarchiwizowana).

[12] Mikołejko: Atak na "Charlie Hebdo" to próba okiełznania buntu i śmieszności, rdc.pl (strona zarchiwizowana).

[13] Zbigniew Mikołejko: cały czas istnieje smoleński "bank gniewu", wiadomosci.wp.pl (strona zarchiwizowana).

[14] Mikołejko: PiS robi pseudorewolucję. To tandetny i makiaweliczny projekt zawłaszczania państwa, gazetakrakowska.pl (strona zarchiwizowana).

[15] Zbigniew Mikołejko, Sacrum na rozdrożach, charaktery.eu (strona zarchiwizowana).

[16] Temat dnia "Gazety Wyborczej": "Bank gniewu" i ofiara założycielska IV RP. Prof. Zbigniew Mikołejko i Roman Imielski o "religii smoleńskiej", wyborcza.pl (strona zarchiwizowana).

[16a] Moje słowa sprawdziły się szybciej, niż przypuszczałem. Już na początku lipca uniwersalny profesor Mikołejko znowu powoływał się na Petera Sloterdijka i perorował o "bankach gniewu" - tym razem w internetowym programie Tomasza Lisa. Przy okazji wydało się, że profesor nawet nie umie poprawnie wymówić nazwiska 'Sloterdijk'. Wymawia je mianowicie 'Szloterdijk', niby z niderlandzka, lecz nie do końca (Holender powiedziałby raczej coś brzmiącego jak 'Szlouterdajk'). Tymczasem Peter Sloterdijk jest Niemcem i Niemcy wymawiają jego nazwisko 'Sloterdajk'. Nie 'Szlo', ale 'Slo' i nie 'dijk', ale 'dajk'. Swoją drogą, zrobić dwa błędy w nazwisku ulubionego filozofa to rzadka sztuka (wymowę profesora Mikołejki można odsłuchać tutaj, pod koniec 42 minuty).

Przy okazji jeszcze dwa inne znane nazwiska, które sprawiają kłopoty polskim profesorom. Emil Cioran, to 'Emil Czoran', nie zaś 'Emil Ćoran', A Simone Weil to 'Simon Wei', nie zaś 'Simon Wajl'.

[Dopisek] Pan Roman Żuchowicz uprzejmie powiadomił mnie, że "banki gniewu" są nadal stałym punktem programu w występach prof. Mikołejki. W kwietniu 2017 roku prof. Mikołejko po raz kolejny gościł w programie Tomasza Lisa i znów profesorowi z analizy wyłonił się gniew, znów był "Szloterdijk" i "banki gniewu", o czym można posłuchać tutaj w okolicach 22 minuty.