O tym, jaki wpływ miał etos katolicki na ekonomiczny sukces tzw. kapitalizmu na przełomie XIX i XX wieku świadczy dokument pochodzący z archiwum zakładów Forda- napisał Krzysztof Karoń w swojej Historii antykultury [1]. Poprzednio pokazałem, jakie można w tej Historii znaleźć bałamuctwa: od drobnych, ale świadczących o rozległej ignorancji, do poważnych, potwierdzających, że autor nawet nie przeczytał książek, które omawia [2]. Niestety, z jego etosem pracy jest jeszcze gorzej, niż wtedy myślałem. Tym razem więc pokażę wam, jak Krzysztof Karoń manipuluje danymi, rozmyślnie pomijając te z nich, które są dla niego niewygodne. Innymi słowy - pokażę wam od podszewki, jak konstruuje oszustwo.
Najpierw jednak zacytuję - i to w całości, by z kolei mnie nikt nie posądził o manipulację - trzy spore akapity z rozważań Krzysztofa Karonia zatytułowanych "Polacy u Forda" znajdujących się w jego książce w części III ("Historia antykultury") w rozdziale "Marksizm klasyczny - utopia realna" i podrozdziale "Etyka protestancka a duch kapitalizmu". Karoń stawia tam tezę, że wbrew potocznym mniemaniom to nie protestanci (na przykład Niemcy czy Anglicy), ale Polacy oraz inni katolicy (na przykład Włosi) mieli w tamtym czasie w USA najwyższe "kwalifikacje zawodowe i moralne". Co docenił Henry Ford, najliczniej właśnie ich zatrudniając w swoich nowoczesnych zakładach.
Jak już wspominałem, w 1914 r. amerykański producent samochodów Henry Ford wprowadził system bardzo męczącej produkcji taśmowej, jednocześnie drakońsko zaostrzając dyscyplinę pracy, ale radykalnie podnosząc wynagrodzenia dla wykwalifikowanych robotników i obiecując najlepszym pracownikom udział w zyskach firmy. Przy zakładach Forda powstał Wydział Socjologiczny, który z jednej strony nadzorował sprawowanie się robotników, karząc np. pijaństwo lub niepłacenie alimentów, z drugiej zaś ułatwiał robotnikom poprawę warunków życia, wyposażenie mieszkań a nawet kupno własnego domu. Wydział prowadził szczegółową dokumentację stanu zatrudnienia przechowywaną w archiwum Ford Motor Company i z tej dokumentacji pochodzi karta z 1917 r., przedstawiająca stan zatrudnienia w trzy lata po wprowadzeniu ostrej selekcji pracowników. Wymienia ona 59 narodowości, których przedstawiciele tworzyli załogę liczącą ok. 41 tysięcy pracowników. Najliczniejszą grupę stanowili w niej "rodowici Amerykanie", przez co prawdopodobnie należy rozumieć starszą imigrację, która już uzyskała amerykańskie obywatelstwo i posługiwała się językiem amerykańskim jako własnym. Najliczniejszą grupę spośród mniejszości narodowych stanowili u Forda Polacy - 7500 osób, trzecią pod względem liczebności Włosi - 2000 osób. Niemcy byli na miejscu siódmym, Anglicy na dziewiątym. Polacy stanowili więc połowę liczebności Amerykanów, przy czym nie znamy składu etnicznego tej grupy. Faktem niezależnym od interpretacji jest więc to, że (po zliczeniu wszystkich grup etnicznych) najliczniejszą część pracowników zakładów Forda stanowili imigranci katoliccy, a wśród nich zdecydowaną większość Polacy.Karoń nigdzie w swojej książce nie podaje, skąd wziął tę tajemniczą kartę z danymi "z archiwum zakładów Forda", ani nie ujawnia, że jest ona łatwo dostępna w Internecie [3]. Gdyby to bowiem zrobił, jego oszustwo natychmiast wyszłoby na jaw. A to dlatego, że prócz kolumny z danymi obrazującymi liczebność każdej zatrudnionej u Forda narodowości, jest tam także kolumna z wyszczególnioną dla każdej narodowości liczbą osób, które nie potrafiły porozumiewać się po angielsku (Non-English-Speaking).Żeby tę informację zinterpretować trzeba przypomnieć, że zakłady Forda były wówczas jednym z najnowocześniejszych i najlepiej zorganizowanych zakładów przemysłowych na świecie, stawiającym najwyższe wymagania swoim pracownikom, ale i oferującym najwyższe wynagrodzenia i w 1917 r. załoga zakładów była wynikiem trzyletniej, ostrej selekcji. Utrzymywał się ten, kto do takiej pracy miał kwalifikacje zawodowe i moralne. Polacy byli w latach 1880-1924 grupą imigrantów mniej liczną od Niemców, a mimo to w wyniku wspomnianej selekcji utworzyli u Forda najliczniejszą grupę etniczną, a wraz z Włochami najliczniejszą grupę religijną. Dodać również należy, że wszyscy starający się o pracę u Forda mieli takie same warunki do spełnienia, wszyscy mieli dwie ręce i dwie nogi, a katolicy zawsze traktowani byli w Stanach Zjednoczonych jako obywatele drugiej kategorii, co wynikało z historii tego państwa.
Co więc spowodowało, że to właśnie katolicy po długotrwałej selekcji stanowili tak znaczą część załogi Forda i co spowodowało, że wśród katolików najliczniejsi byli Polacy? Wyjaśnienie tkwi w badaniach stanu oświaty, jakie przeprowadzono w końcu XIX wieku w środowiskach imigracyjnych. Otóż wynika z nich, że w każdej z polskich parafii (bo imigranci byli zorganizowani w parafiach) była wówczas prowadzona, najczęściej przez zakonnice lub księży szkoła elementarna, natomiast spośród parafii włoskich zaledwie w co dziesiątej. Oznacza to, że, statystycznie rzecz ujmując, Polacy byli tą grupą etniczną wśród katolików, w której najpowszechniej dostępna była oświata na poziomie elementarnym, stanowiąca bazę oświaty na wyższych poziomach, ta zaś była warunkiem zdobywania wysokich kwalifikacji i cywilizacyjnego awansu.
Nikt nie zaprzeczy, że umiejętność posługiwania się lokalnym językiem to dla imigranta podstawowa i często decydująca o jego stanowisku kwalifikacja. Pracownik, z którym można się porozumieć jedynie przez tłumacza, tylko w rzadkich wypadkach będzie użyteczny. Chyba że jest to pomagier od przynieś-pozamiataj albo robotnik przykręcający za każdym razem te same cztery śrubki. Takiemu polecenia można wydawać nawet na migi.
Z karty z archiwum Forda wynika, że z językiem nie mieli żadnych problemów Amerykanie, Kanadyjczycy, Anglicy, Szkoci czy Irlandczycy (co skądinąd oczywiste), ale także (co już mniej oczywiste) na przykład Szwedzi czy Duńczycy. Wszystkich 166 Szwedów i 81 Duńczyków zostało zaklasyfikowanych jako English-Speaking. Żydzi i Ormianie również garnęli się do nauki angielskiego. Na 1437 zatrudnionych u Forda Żydów tylko 15 nie mówiło po angielsku (co stanowi jeden procent) oraz 4 Ormian na 437 (co też stanowi jeden procent). Natomiast z 1954 Włochów nie umiało się posługiwać językiem angielskim 427 osób, a to już stanowi ponad dwadzieścia jeden procent oraz - uwaga! - aż 2586 Polaków na 7525 zatrudnionych. Czyli ponad trzydzieści cztery procent. Co trzeci Polak nie umiał mówić po angielsku! Co trzeci! Wobec tak druzgocącej statystyki wszystkie opowieści Karonia o katolickich szkółkach przy polskich parafiach etc., dających rzekomo wspaniałe kwalifikacje, można w tym wypadku od razu włożyć między bajki [4].
No dobrze - zapytacie - ale dlaczego w takim razie Ford w swoich nowoczesnych zakładach w ogóle zatrudniał tych nie mówiących ani be ani me po angielsku Polaków (a także licznych Non-English-Speaking Włochów, Rumunów, Rosjan czy Serbów). Przecież chyba nie sabotował własnej firmy!
Otóż dlatego, że Ford wcale nie zatrudniał wyłącznie robotników wykwalifikowanych, po ostrej selekcji, na najwyższym światowym poziomie etc. Niemal wszystko to, co Karoń napisał na ten temat w drugim akapicie, jest jego fantazją. Innowacyjność systemu taśmowego polegała bowiem właśnie na tym, że znakomita większość robotników wykonywała wyłącznie bardzo proste czynności. Wskutek tego każdy z nich był tylko łatwo wymienialnym trybikiem w maszynie, a wydajność całości zależała głównie od sposobu organizacji pracy. Toteż najliczniejszą grupę przyjmowaną do pracy w zakładach Forda stanowili robotnicy niewykwalifikowani, przyuczani do roboty nierzadko w ciągu zaledwie kilku godzin, a więc na pewno nie żadni wybitni fachowcy. Skąd to wiadomo? Ano wiadomo to od samego Henry'ego Forda:
Naszymi wykwalifikowanymi ludźmi są wytwórcy narzędzi, robotnicy przy doświadczeniach, mechanicy i wytwórcy szablonów. Zdolnością nie ustępują nikomu na świecie; w rzeczy samej są tak zdolni, że nie powinno się ich marnować przy robocie, którą maszyny, przez nich wymyślone, spełniają lepiej. Główny zastęp zwykłego robotnika przychodzi do nas bez wyszkolenia; uczą się swej pracy za parę godzin albo za parę dni, a jeśli nie wyuczą się w tym czasie, nigdy nie będą nam użyteczni. Ludzie ci, to przeważnie cudzoziemcy, a przed ich przyjęciem wymaga się od nich jedynie, by byli zdolni do pracy, wystarczającej na pokrycie kosztów ogólnych i przypadających na powierzchnię fabryki, którą zajmują. Nie muszą to koniecznie być ludzie silni. Mamy roboty, wymagające wielkiej siły fizycznej, chociaż jest jej coraz mniej; mamy inne, które żadnej nie wymagają siły, które mogłoby wykonywać dziecko trzyletnie [5].Jak widać, wbrew fantazjom Karonia o "najwyższych wymaganiach", zakłady Forda miały dla wielu pracowników także robotę, którą "mogłoby wykonywać dziecko trzyletnie" i przy której grzechem byłoby marnować ludzi najlepiej wykwalifikowanych. Tych wytwórców narzędzi czy mechaników (którzy oczywiście mówili po angielsku). Ale ponieważ nawet w ówczesnym kapitalizmie Ford nie mógł, rzecz jasna, zatrudniać trzyletnich dzieci, zatrudniał Polaków i Włochów.
Jeszcze więcej o ich kwalifikacjach mówi inna karta z archiwum zakładów Forda, z danymi na ten sam dzień 12 stycznia 1917 roku. To niemożliwe, żeby Karoń był aż takim bałaganiarzem i niechcący ją przeoczył. Chyba po prostu wolał jej nie widzieć.
Zatytułowana jest ta karta "Habits", czyli w tym wypadku 'obyczaje' [6] i dotyczy moralnych kwalifikacji pracowników, ponieważ Wydział Socjologiczny w zakładach Forda nie tylko interesował się narodowością zatrudnionych oraz ich znajomością angielskiego, ale także "nadzorował sprawowanie się robotników" (o czym Karoń napisał w pierwszym akapicie, więc dobrze o tym wie).
Obyczaje robotników oceniano wedle prostego systemu: mogły być albo dobre (Good Habits), albo niezłe (Fair Habits), albo marne (Poor Habits). Do tej ostatniej grupy na 40 903 zatrudnionych zaliczono zaledwie 118 osób. Z czego zdaje się wynikać, że u Forda ze złymi pracownikami się nie patyczkowano i wylatywali z roboty zanim jeszcze Wydział Socjologiczny zdążył ich ująć w swoich statystykach.
Pozostają zatem w praktyce dwie kategorie pracowników: dobrzy pracownicy (odpowiedzialni, trzeźwi, oszczędni etc.) i reszta, która ujdzie. Na przykład w wypadku Amerykanów z 16 457 pracowników 13 981 miało good habits, co daje 84,41 procent dobrych pracowników (zaokrąglałem do dwóch cyfr po przecinku). Z kolei w wypadku Rumunów z 1750 pracowników sklasyfikowano jako dobrych 1197, czyli już tylko 68,40 procent, co stanowi znaczącą różnicę.
A oto 16 najliczniej reprezentowanych u Forda narodowości uszeregowanych jakościowo, a więc według odsetka dobrych pracowników:
Anglicy - 92.84%
Szkoci - 92.29%
Kanadyjczycy - 89.88%
Żydzi - 89.84%
Ormianie - 87.19%
Syryjczycy - 85.77%
Amerykanie - 84.41%
Niemcy - 78.90%
Austriacy - 77.66%
Rosjanie - 72.59%
Serbowie - 72.37%
Węgrzy - 72.32%
Litwini - 72.09%
Włosi - 71.95%
Rumuni - 68.40%
Polacy - 67.48%
Uwzględniłem jedynie grupy narodowościowe liczące powyżej 400 osób, gdyż w wypadku małych próbek takie porównania nie mają sensu. Na przykład z 28 Arabów wszyscy zostali uznani za mających dobre obyczaje. Nb. gdyby uwzględnić również te mniejsze grupy, Polaków wyprzedzają nawet Murzyni. Na 106 aż 92 było dobrymi pracownikami (czyli 86.79%). Inna sprawa, że każdy z nich mówił po angielsku.
Tak czy owak, statystyka jest nieubłagana [7]. Dane z archiwum Forda w żaden sposób nie potwierdzają wspaniałości katolickiego etosu Polaków i Włochów oraz ich wysokich kwalifikacji moralnych. Przeciwnie, pokazują, że było z tym wyraźnie gorzej niż u innych.
Co jednak nie przeszkodziło Krzysztofowi Karoniowi w wymyśleniu na ten temat bajki opartej na oszustwie. Na szczęście oszustwie nieudolnym i łatwym do przejrzenia.
[1] Krzysztof Karoń, Historia antykultury. Podstawy wiedzy społecznej. Wersja robocza, nakładem autora, Warszawa 2018.
[2] Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Krzysztof Karoń demaskuje marksizm albo upadek etosu pracy".
[3] Language and Citizenship of Ford Motor Company Employees, According to Nationality, as of January 12th, 1917.
[4] Przeświadczenie, że Polacy mieszkający w Ameryce mówią wyłącznie w swoim rodzimym języku, musiało chyba być wówczas szeroko rozpowszechnione, skoro Buster Keaton odwołał się do niego zawiązując fabułę filmu My Wife's Relations z 1922 roku. Gdy na samym początku "typowa polska para" - on z wąsami, ona w chustce - dzwoni z pytaniem: "Mozecie nam dac ślub po Polsku", polski urzędnik udzielający ślubów odpowiada: "Tak - Ja nie muwie innym jezykiem" (spisałem wiernie z napisów w tym filmie; naturalnie po każdym takim egzotycznym napisie podawany jest zaraz angielski przekład).
[5] Henry Ford, Moje życie i dzieło, przełożyli M. i St. Goryńscy, Instytut Wydawniczy "Bibljoteka Polska", Warszawa 1925, s. 80; wyróżnienia moje. Ponieważ polski przekład nie jest nadzwyczajny, podaję to samo w oryginale:
"Our skilled men are the tool makers, the experimental workmen, the machinists, and the pattern makers. They are as good as any men in the world - so good, indeed, that they should not be wasted in doing that which the machines they contrive can do better. The rank and file of men come to us unskilled; they learn their jobs within a few hours or a few days. If they do not learn within that time they will never be of any use to us. These men are, many of them, foreigners, and all that is required before they are taken on is that they should be potentially able to do enough work to pay the overhead charges on the floor space they occupy. They do not have to be able-bodied men. We have jobs that require great physical strength - although they are rapidly lessening; we have other jobs that require no strength whatsoever - jobs which, as far as strength is concerned, might be attended to by a child of three" (Henry Ford, My Life and Work, we współpracy z Samuelem Crowtherem, Doubleday, Page & Company, Garden City - Nowy Jork 1922, s. 79).
Ma się rozumieć, to "dziecko trzyletnie" trzeba brać cum grano salis, co lepiej widać w angielskim oryginale.
[6] The Quality of Habits of Ford Motor Company Employees, According to Nationality, as of January 12th, 1917.
[7] Podkreślam - statystyka! Ponieważ Krzysztof Karoń właśnie na "nieubłaganej statystyce" Wydziału Socjologicznego zakładów Forda oparł swoją argumentację. Tyle tylko, że przy okazji starannie pominął wszystkie dane, które nie pasowały do jego tezy.
Tak bardzo starał się te dane ukryć, że nawet zrezygnował z przytoczenia znanej wypowiedzi Forda, w której ten chwali spryt polskich robotników:
"Pomysły nadchodzą do nas z wszystkich stron. Polscy robotnicy z wszystkich cudzoziemców zdają się być najsprytniejsi w tym względzie. Polak, nie umiejący mówić po angielsku, pokazał, że osadzenie narzędzia w jego maszynie pod innym kątem może podwyższyć trwałość narzędzia, które zużywało się po czterech czy pięciu cięciach. Miał słuszność i mnóstwo pieniędzy oszczędziło się na ostrzeniu. Inny Polak, prowadzący wiertarkę, przymocował mały przyrząd, by, po skończonem wierceniu części, nie brać jej do ręki. Przyrząd ten przyjęliśmy ogólnie i wynikła stąd znaczna oszczędność" (Moje życie i dzieło, s. 99-100; w cytowanym wyżej wydaniu angielskim s. 100-101).
Ktoś bowiem mógłby się zdziwić czytając te peany, że polskie szkolnictwo parafialne, według Karonia główne źródło rzekomych przewag polskich robotników, wypuszczało absolwentów nie umiejących mówić po angielsku. Jeśli zaś idzie o spryt polskich robotników, to chyba jasne jest, że jedynym prawdziwym spryciarzem był w tym wypadku sam Henry Ford, który dzięki nim oszczędzał "mnóstwo pieniędzy", gdy tymczasem oni nawet nie umieli wydukać prośby o podwyżkę.
Nb. w tych rozważaniach o losach Polaków w Ameryce nie ma nawet najdrobniejszej wzmianki o podstawowym dziele na ten temat, uznawanym dziś za klasykę socjologii, a mianowicie o pięciu tomach The Polish Peasant in Europe and America Floriana Znanieckiego i Williama Isaaca Thomasa. Wydanych w oryginale tuż po pierwszej wojnie światowej, ale od prawie pół wieku łatwo dostępnych po polsku. Trudno o dobitniejszy przykład ignorancji.