EBENEZER ROJT

Herbert o Vermeerze
CORRIGENDA

Największą frajdę, jaką tu miałem, to był Vermeer. Coś dla Ciebie i dla mnie, żeby zamknąć oczy i żeby się śniło. Bo jeśli sztuka nie będzie kontemplacją, pokornym zagapieniem się w przedmioty i dalej - zginie jak pies (a raczej jak suka). Amen (list do Jerzego Zawieyskiego z 23 grudnia 1966) [1].
Zacznijmy od tego, że ja uważam za największego malarza Vermeera. Słowo honoru daję - uważam, że jeżeli wchodzi miłość, to ona powinna być taka silna, że wszystkie inne miłości idą w kąt (Światło na murze. Rozmowa z Markiem Sołtysikiem z 10 kwietnia 1981) [2].
Pogoda co prawda podła, ale w muzeum byłem sam. Co za rozkosz! [...] Cztery godziny przed Vermeerem (przyślę Ci karteczkę) tak, że oczy mi wyłaziły - jest to moja największa chyba malarska miłość. A potem, jak wracałem do hotelu widziałem jakby w oświetlonym ekranie - wszystkie szczegóły, kolory, odcienie, załamania światła. Patrzeć aż do zawrotu głowy - to moja metoda (list do żony z 20-21 grudnia 1986) [3].
Wie Pan, Vermeer nigdy nie powiedział do mnie ani jednego słowa. Ja go podglądam i może mi się kiedyś uda coś napisać, ale jest to dla mnie tajemnica. Tajemnic się nie rozwikłuje. Jeżeli dojdę do przekonania, że jest to tajemnica, to traktuję ją jak tajemnicę religijną: jak wierzę, że to jest najwspanialszy dla mnie malarz, to nie będę go rozbierał na części (Niewyczerpany ogród. Rozmowa z Markiem Zagańczykiem nagrana w 1993 roku; Herbert nieznany, s. 203).

Herbert długo krążył wokół Vermeera, ale to, co pośmiertnie ogłoszono z jego papierów pod tytułem "Mistrz z Delft", to jedynie niewykończony szkic [4]. Ponieważ komentarz redakcyjny jest w tym wydaniu bardzo oszczędny, warto może skorygować kilka nieścisłości autora.

Najprzód barwna relacja z wizyty w pracowni Vermeera pewnego Francuza:

Otóż latem roku 1663 przybywa do Delft Balthasar de Monconys - lioński szlachcic, radca króla, podróżnik i adept alchemii w jednej osobie. [...] W swoim Dzienniku podróży notuje, że odwiedził pracownię Vermeera, ale nie znalazł tam żadnego obrazu mistrza. Było to coś niezwykłego i łatwo zrozumieć podniecenie Monconysa, kiedy wreszcie odkrywa malowidło Vermeera u miejscowego piekarza. Targi. Piekarz obstaje przy cenie 800 guldenów; dla Francuza jest to suma zbyt wygórowana, w dodatku za obraz "przedstawiający tylko jedną osobę". Do transakcji nie dochodzi. (Mistrz z Delft, s. 62)
Czy zawiniła wiedza z drugiej ręki, czy też namiętny poeta pokonał w Herbercie sumiennego historyka, nie wiadomo. W każdym razie opis ten to w znacznej części fantazja. W Dzienniku de Monconysa wszystkim tym wydarzeniom poświęcone zostało bowiem tylko jedno zdanie - jedno jedyne! - oschłe i rzeczowe:
W Delft widzieliśmy malarza Vermeera, który nie miał żadnych swoich obrazów, ale widzieliśmy jeden u piekarza, za który zapłacono 600 liwrów, chociaż przedstawiał jedną postać, więc i sześć pistoli byłoby za wiele [5].
Nie ma zatem mowy o żadnych niezwykłościach i "podnieceniu Monconysa". Nikt też obrazów Vermeera ani nie tropił, ani wreszcie nie odkrywał. Nie ma również żadnych "targów", najmniejszego śladu zainteresowania, najmarniejszego cienia pożądania, by kupić. Jeśli już czegoś można by się w tym zdaniu doszukać, to raczej dumy szczwanego turysty, co nie dał sobie wcisnąć wariacko wycenionego suweniru [6].

Niezrozumiałe są też deliberacje Herberta nad okolicznościami śmierci Vermeera:

Jak umierał? Umieranie jest częścią życia, a o jego życiu tak rozpaczliwie mało wiadomo. Miał zaledwie 43 lata. Czy powaliła go nagła niemoc i upadł na deski swej pracowni, trzymając w ręku mokrą paletę? Czy też konał w łóżku, obojętnie poddając się zabiegom cyrulików? A może [...] (Mistrz z Delft, s. 63).
Akurat tę sprawę wcale nieźle rozjaśnia świadectwo Cathariny Bolnes, żony zmarłego. Napisała ona w półtora roku później w petycji do Stanów Holandii i Zachodniej Fryzji, że problemy jej męża spowodowała przedłużająca się wojna z Francuzami w roku 1672. Wskutek kryzysu nie tylko ustała sprzedaż jego własnych obrazów, lecz został także z wieloma obrazami innych artystów (Vermeer przypuszczalnie więcej zarabiał jako marszand niż jako malarz). Widząc ten obrót rzeczy i mając zarazem liczne dzieci na utrzymaniu
popadł w taką prostrację i przygnębienie, i tak sobie to wziął do serca, że jakby w gorączce w ciągu dnia albo półtora przeszedł od zdrowia do śmierci [7].
Prawda, nie jest to świadectwo całkiem bezstronne. Catharinie szło o pozwolenie na odblokowanie pospadkowych resztek kapitału (wciąż miała dziesięcioro dzieci do wyżywienia), więc bez wątpienia widziała swój interes w tym, by akcentować wpływ tzw. "okoliczności obiektywnych" oraz nagłość śmiertelnej choroby wywołanej wzmożonym poczuciem odpowiedzialności za rodzinę. Holendrzy bardzo nie lubili lekkoduchów. Raptowny wylew albo zawał nieco usprawiedliwiały (ale tylko nieco) pozostawienie bliskich bez zabezpieczenia.

Na koniec dwa drobiazgi. Herbert myli się pisząc, że "Arnold Houbraken w swojej opasłej trzytomowej biografii niderlandzkich malarzy z roku 1719 nie wymienia wcale nazwiska twórcy Widoku Delft" (Mistrz z Delft, s. 63). Owszem, wymienia: raz, na stronie 236 tomu I, w haśle "Kristiaen van Kouwenberch", jako jednego z malarzy z Delft [8].

W opisie obrazu U kuplerki (Mistrz z Delft, s. 71) pomieszane zostały strony. Zamiast "ciemna, zgaszona prawa strona obrazu, świetliście barwna strona lewa" powinno być odwrotnie: ciemna, zgaszona lewa strona obrazu, świetliście barwna strona prawa.

Podobno mylenie strony prawej i lewej przy opisywaniu obrazów to typowo Herbertowska omyłka [9] - ale akurat łatwa do poprawienia. Może kiedyś nastanie lepsza pora, by sprawdzić, jak Herbert radził sobie z prawą i lewą stroną w opisach sceny politycznej.

[1] Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski, Korespondencja 1949-1967, Biblioteka "Więzi", Warszawa 2002, s. 144.

[2] Herbert nieznany. Rozmowy, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2008, s. 114. Dalej cytuję jako Herbert nieznany.

[3] Głosy Herberta, zebrała i w tom ułożyła Barbara Toruńczyk, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2008, s. 55. Dalej cytuję jako Głosy Herberta.

[4] Zob. Zbigniew Herbert, "Mistrz z Delft" i inne utwory odnalezione, opracowała, ułożyła w tom i opatrzyła komentarzem Barbara Toruńczyk, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2008, s. 190: "Z teki zatytułowanej przez Herberta Vermeer, zawierającej różnojęzyczne materiały warsztatowe do eseju, notatki, własnoręczne rysunki postaci z obrazów Vermeera z odnotowaną paletą ich barw, pocztówki z reprodukcjami obrazów Vermeera oraz kopię maszynopisu z tekstem nieukończonego szkicu. Zachowane daty wskazują, że Herbert prowadził studia nad Vermeerem w latach 1976-86". Dalej cytuję jako Mistrz z Delft.

[5] Balthasar de Monconys, Journal des voyages de Monsieur de Monconys, t. II, drukowali panowie Horace Boissat i George Remeus, Lyon 1666, s. 149: "A Delphes ie vis le Peintre Vermer qui n'auoit point de ses ouurages: mais nous en vismes vn chez vn Boulanger qu'on auoit payé six cens liures, quoyqu'il n'y eust qu'vne figure, que i'aurois creu trop payer de six pistoles". Tytuł oczywiście skrócony: ówczesnym obyczajem karta tytułowa została gęsto zapisana. Cytowane zdanie podaję dokładnie wedle pisowni oryginału, stąd na przykład osobliwe pomieszanie "u" i "v". W pisowni bardziej uwspółcześnionej można tę notatkę znaleźć jako dokument nr 294 w apendyksie znanej monografii Montiasa. Zob. John Michael Montias, Vermeer and His Milieu. A Web of Social History, Princeton University Press 1991, s. 318. Dalej cytuję jako Montias. Z uwagi de Monconysa na stronie 148 wynika, że jego wizyta w Delft przypadła na 11 sierpnia.

[6] Piekarzem, który pokazał de Monconysowi swojego Vermeera, był prawie na pewno Hendrick van Buyten (Montias, s. 180). Vermeerowie zadłużali się u niego straszliwie i obrazy stanowiły rodzaj zastawu za dług, tak więc w tym wypadku trudno mówić, że obraz "z jedną postacią" został zwyczajnie kupiony za sumę 600 liwrów (co mniej więcej odpowiadało 600 guldenom). Być może van Buyten objaśnił gościowi te handlowe zawiłości, ale de Monconys rozmawiał z nim prawdopodobnie przez tłumacza (Montias na stronie 181 przyjmuje, że ani Vermeer ani van Buyten nie znali francuskiego) i dotarła do niego tylko zaskakująco wysoka kwota.

Nb. w przypisie 40 na stronie 180 Montias przytacza opinię Otto Naumanna, który nie wykluczał, że piekarz jednak łgał, jeśli idzie o cenę, chcąc w istocie wykorzystać naiwnego, jak sądził, cudzoziemca, i że szacunkowa cena 6 pistoli (odpowiadających 60 guldenom, czyli zaledwie 1/10 ceny wyjściowej), podana przez Monconysa, mogła być bliższa realiom. W chwili śmierci Vermeera van Buyten trzymał u siebie dwa jego obrazy (Montias, s. 217): "z jedną postacią" (była to najprawdopodobniej Grająca na gitarze, dziś w Kenwood House) oraz "z dwoma postaciami" (Dama ze służącą, dziś w kolekcji Fricka). Oba razem wyceniono wtedy jako równowartość długu 726 guldenów, ale były to już inne czasy. Po francuskim najeździe gospodarka Holandii podupadła, a wraz z nią podupadł także rynek sztuki. Montias starannie wyliczył, że dług Vermeerów u ich piekarza odpowiadał ośmiu tysiącom (!) funtów najlepszego białego chleba (Montias, s. 217-218). Nieźle, ale trzeba pamiętać, że Vermeer miał jedenaścioro dzieci, którym widocznie dopisywał apetyt.

[7] Przekład swobodny. Montias na stronie 351 podaje w dokumencie nr 383 angielski przekład, przeplatając go fragmentami oryginału. Odpowiedni fragment brzmi: "[...] tot soodanigen verval ende decadentie was gekomen, 't welck hij soodanich ter harten hadde getrocken, dat hij gelijck als in frenesie vervallende in een dach of anderhalff was gesont ende doodt geweest". O śmierci Vermeera pisze na s. 212 i następnych. Zob. także Wayne Franits, "Johannes Vermeer. An Overview of His Life and Stylistic Development" w: The Cambridge Companion to Vermeer, red. Wayne E. Franits, Cambridge University Press 2001, s. 25 oraz przypis 87 na stronie 188.

[8] Zob. Arnold Houbraken, De groote schouburgh der Nederlantsche konstschilders en schilderessen, Amsterdam 1718. Rok 1719 podany przez Herberta to data śmierci Houbrakena. Trzytomowa edycja została ukończona pośmiertnie, w roku 1721. Od czasów Thorégo jednak na ogół przyjmuje się - i słusznie! - że Houbraken skandalicznie pominął Vermeera. Zob. Peter Hecht, Browsing in Houbraken: Developing a Fancy for an Underestimated Author, "Simiolus. Netherlands Quarterly for the History of Art" 1996, nr 2-3, s. 260: "For Thoré, it also must have been as good as unforgivable that his hero Vermeer is missing from the Groote schouburgh". Z drugiej strony, zasługi Houbrakena dla naszej wiedzy o siedemnastowiecznym malarstwie holenderskim są nieocenione. Zob. Bart Cornelis, Arnold Houbraken's "Groote Schouburgh" and the Canon of Seventeenth-Century Dutch Painting, "Simiolus. Netherlands Quarterly for the History of Art" 1998, nr 3.

[9] Por. uwagę redakcyjną w Głosach Herberta na stronie 222: "W pierwodruku w "ZL" ["Zeszytach Literackich"] zachowano mylny opis obrazu Zaprzysiężenie pokoju w Münster, gdzie prawa jego strona opisywana jest jako lewa - błąd charakterystyczny dla Herberta".

Nb. zdarza się ten błąd czasem osobom zajmującym się heraldyką, którym taki nawyk wyrobiło blazonowanie herbów, więc w podobny sposób patrzą na obrazy. Ale - o ile wiem - nie ma żadnych świadectw heraldycznej pasji Herberta.