EBENEZER ROJT

Waldemar Łysiak zgłębia życie Rzymian
albo bajka o denarach i wąsach

Gdyby Waldemar Łysiak nazwał swoją Ostatnią kohortę [1] fantazją historyczną albo gdyby w ogóle milczał na jej temat, niniejsza notka byłaby bezprzedmiotowa. Autorzy powieści historycznych cieszą się dziś znaczną swobodą i domaganie się akurat od Łysiaka, żeby trzymał się realiów pisząc o przeszłości, mogłoby być poczytane za wyjątkową złośliwość. Ale Łysiak postanowił odkryć tajniki swego warsztatu pisarskiego i w sprawie Ostatniej kohorty złożył obszerną i jednoznaczną deklarację:
Przykładem wzmiankowanej metody (faktografia jako kanwa, fabuła zaś "wolnomyślicielska") jest w moim pisarstwie choćby powieść "Ostatnia kohorta". Punkt wyjścia stanowi tam oblężenie Rzymu przez gromady barbarzyńców, które nigdy miejsca nie miało. Barbarzyńcy kilkakrotnie w V wieku oblegali starożytny Rzym nim zadali mu klęskę definitywną, a ja z tych kilku oblężeń stworzyłem jedno finalne oblężenie mityczne, służące losom moich bohaterów. Trybun Fulviusz (główna figura "Ostatniej kohorty") to również postać literacka, wymyślona przeze mnie, chociaż - analogicznie jak d'Artagnan czy Aramis u Dumasa - mająca swój historyczny pierwowzór. Wszystkie elementy materialne tej opowieści są autentyczne, przed jej pisaniem zgłębiłem pieczołowicie całą sferę materialną, obyczajową i polityczną rzymskiego imperium (Fulviusz nie mógł nosić adidasów, Goci nie mogli używać widelców), lecz fabuła to produkt mojej wyobraźni, nie zaś ubeletrystyczniona wersja realnych historycznych wydarzeń [2].
Po takim solennym oświadczeniu nie sposób usprawiedliwiać autora, jakoby przedstawione w Ostatniej kohorcie "elementy materialne" były dla niego nieistotne i czysto dekoracyjne, skoro on sam, z własnej nieprzymuszonej woli, podkreśla, że są "autentyczne", i że je "zgłębił pieczołowicie" do tego stopnia, by swojego bohatera nie obuć przypadkiem w adidasy. Jak naprawdę wyglądało to "zgłębienie", pokażę na kilku przykładach.

Wór denarów, czyli fantastyczny system monetarny

Jednym z najpospolitszych "elementów materialnych" w każdej powieści jest pieniądz. Ktoś coś kupuje, komuś się płaci, ktoś dostaje łapówkę etc. Czasem padają kwoty obrazujące czyjeś bogactwo lub nędzę. Również u Łysiaka już w pierwszym rozdziale toczy się następujący dialog "kilku podpitych elegantów" stojących przy bramie zajazdu:

- Twoja małżonka, Licyniuszu, też nie zdobyłaby jabłka przed sądem Parysa! - wtrącił się trzeci, wywołując kolejną chóralną wesołość.
- Ale kupiłaby je od Parysa za drobną tylko część swego posagu, głupcy! - odparował ów Licyniusz. - Wiedziałem co robię kładąc się do łożnicy z worem denarów, kiedy inni każdego wieczoru szukają paru asów na łyk cienkiego wina! (s. 33; wyróżnienie moje).
Akcja Ostatniej kohorty dzieje się mniej więcej w połowie V wieku, "wszystkie elementy materialne tej opowieści są autentyczne", a tu nagle - denary i asy! Wprowadzenie tych jednostek monetarnych daje anachronizm niemal komiczny, bo denarów i asów nie ma wtedy w obiegu już od prawie dwustu lat. Nie dwudziestu. Dwustu! To trochę tak, jakby w powieści o przedwojennej Warszawie kilku elegantów pod "Adrią" gawędziło o dukatach i talarach.

Wprawdzie denar jako jednostka obrachunkowa przetrwał trochę dłużej i wymieniany bywa także w źródłach z IV wieku, ale fizycznie już wtedy nie istnieje (trochę na wyrost pewne miedziaki (!) z początku IV wieku czasem nazywa się "denarami"). Nie są to, podkreślam mocno, żadne subtelności numizmatyczne znane wyłącznie wtajemniczonym. Jest to wiedza elementarna, którą można z powodzeniem zdobyć w ciągu jednego wieczoru, czytając na przykład ogólny wstęp ogólnego opracowania o systemie monetarnym Imperium.

Natomiast poniższe cytaty potwierdzają, że Waldemar Łysiak nie tylko wierzył w istnienie w V wieku namacalnych srebrnych denarów [3], ale także w ówczesną cyrkulację sesterców oraz aureusów, których w rzeczywistości też już od bardzo dawna nigdzie nie widziano; poza może pojedynczymi sztukami przechowanymi wśród rodzinnych pamiątek:

Ojciec Valerianusa, zdobywszy majątek na dostawach armijnych - za drobną tylko garść kradzionych milionów sesterców kupił sobie rozlegle drzewo genealogiczne u greckich heraldyków [...] (s. 111-122; nb. w zdaniu tym są dodatkowo jeszcze dwie niezręczności: stylistyczna - "garść [...] milionów sesterców" oraz semantyczna - "greccy heraldycy"; w tym ostatnim wypadku mówię o niezręczności, bo zakładam, może pochopnie, że Łysiak jednak wie, że w starożytności heraldyka nie istniała).
Taki paszkwil był wart złota, płacono więc Sulpicjuszowi złotymi solidami, a nawet starszymi i cenniejszymi aureusami - opływał w złoto (s. 59).
Łysiak o kwestiach monetarnych u Rzymian ma generalnie marne pojęcie. W eseistycznym wstępie do Ostatniej kohorty wymienia wśród filarów Imperium m.in. "jednolity system monetarny" i uzasadnia to tak:
Wiadomo jakie kłopoty powodują i jaką klęską bywają czasami różnice walutowe. Imperium Rzymu miało tę samą monetę we wszystkich swoich zakątkach. Co niebywale ułatwiało politykę finansową, tudzież handel między ziemiami tak odległymi jak Brytania i kraje Bliskiego Wschodu (s. 10-11).
Każdemu oczywiście wolno być zwolennikiem euro lub innej jednolitej waluty, ale Imperium Rzymu w czasach swojej świetności wcale tej samej monety wszędzie nie miało. Było akurat odwrotnie - odmiany monet prowincjonalnych bitych według lokalnych standardów idą w tysiące! Radykalne ujednolicenie systemu monetarnego wraz z podporządkowaniem mennic administracji centralnej dokonało się dopiero wtedy, gdy Imperium chwiało się już w posadach. Wcześniej rozmaitość pieniądza była tak wielka, że wyspecjalizowane punkty jego wymiany znajdowały się nawet przy świątyniach, by każdy mógł łatwo uregulować swoje należności wedle lokalnej taksy. Czytelnicy Ewangelii na pewno pamiętają scenę, gdy Jezus "sporządziwszy sobie bicz ze sznurków [...] porozrzucał monety bankierów" (J 2,15). Po cóż stałyby te kantory na dziedzińcu świątyni w rzymskiej Judei, gdyby "Imperium Rzymu miało tę samą monetę we wszystkich swoich zakątkach"?

Sito do odcedzania grzechów, czyli fantastyczna wizja chrześcijaństwa

Ostatnia kohorta poprzetykana jest rozmaitymi "prezentacjami ideologicznymi". Czasem są to niby-dyskusje albo też narrator rezonuje na jakiś "istotny temat" przez kilka stron: na przykład o tym, że "władza Boga chrześcijan szermowała słowem, a nie mieczem, lansując pokorę, a nie siłę" (s. 66) albo o "mentalnej autodeifikacji" (s. 81). Naprawdę! Tak właśnie u Łysiaka wyrażają się Rzymianie! Może się to podobać albo i nie, mniejsza o to, ale powinno istnieć przynajmniej śladowe prawdopodobieństwo, że takie rozmowy rzeczywiście mogły się toczyć gdzieś w V wieku. Tymczasem zdarza się, że już sam temat znów o co najmniej kilka stuleci rozmija się z opisywaną epoką:

- Jest lepszy sposób niż udający prawdę fałsz! To spowiedź, która czyści duszę z grzechu, i która daje sumieniu wolność.
- Tak, Kaiusie... - zgodził się Rega. - To inne sito do odcedzania grzechów, wymyślone przez Kościół jako smycz. Cedzi stare grzechy, by dać czyste pole zasiewaniu nowych, które znowu przywiodą penitenta do kapłana. Lecz nie mów mi, że w tym chrześcijańskim sicie jest moralna wyższość nad samooszukiwaniem się prawdą zmyśloną. Mój sposób boli, gdyż boli trud przemagania prawdy zmyśleniem, a spowiedź trudzi tylko nogi bieganiem do kapłana po rytuał rozgrzeszenia (s. 322).
Potem jeszcze kilkakrotnie mówi się o spowiedzi, a różne osoby albo spowiadają się, albo też mają zamiar się wyspowiadać. Tyle że taka spowiedź, jak ją sobie wyobraża Łysiak, w połowie V wieku jeszcze nie istniała! Nie było żadnego "biegania do kapłana po rytuał rozgrzeszenia" z byle czym. Nie było w ogóle żadnego rytuału w sensie regularnie powtarzanej procedury, gdyż spowiedź uważano za coś nadzwyczajnego, zarezerwowanego jedynie dla grzechów najcięższych. Dość powiedzieć, że taki święty Augustyn (zmarł w roku 430) nie spowiadał się w życiu ani razu!

Jeszcze w roku 589 III synod w Toledo w kanonie XI stwierdzał, że oto w niektórych hiszpańskich kościołach pojawiła się obrzydliwa nowość (exsecrabilis praesumptio): mianowicie ludzie po nagrzeszeniu idą zaraz do kapłana i zawracają mu głowę prośbami o odpuszczenie. Synod stanowczo nakazywał w tej materii powrót do dawnych form. Regularne "bieganie do kapłana", porównywanego teraz do lekarza opatrującego rany, zalecił dopiero IV Sobór Laterański z roku 1215, czyli późniejszy o, bagatela!, prawie osiem wieków niż opisywane przez Łysiaka czasy. W dodatku zalecana częstotliwość nie była zbyt wielka: semel in anno, czyli raz w roku [4].

Honorowi bykobójcy, czyli fantastyczna wizja konkurentów chrześcijaństwa

Niejako dla przeciwwagi wobec chrześcijaństwa, które "lansowało pokorę", wprowadza Łysiak w dalszych partiach swej książki "mitraistów". Okazuje się, że jest to wśród żołnierzy grupa wcale liczna, ponieważ "ludzie wojowniczego charakteru" instynktownie szukają czegoś innego niż "etyka słabości".

- Czegóż więc szukałeś?
- Mitraickiego kodeksu. To surowy kodeks moralny, obejmujący bezwzględną dyscyplinę, dumę, honor, wstrzemięźliwość, lojalność, szanowanie obietnic tudzież trwałość przyjaźni, czyli, summa summarum: starorzymską siłę wewnętrzną. "Siła i honor", Kaiusie.
- Czyż tego samego nie nakazuje kodeks legionowy?
- Legiony to masa, pełna różnych brudów, jak każda masa, gdy mitraizm to elita - odparł z głębokim przekonaniem (s. 445-446).
Tyle że w V wieku nikt nie mógł stać przed alternatywą: chrześcijaństwo albo "mitraizm". Dzięki znaleziskom monet w mitreach wiadomo, że wszystkie te miejsca zostały opuszczone w ciągu IV wieku (jeśli nie wcześniej) i żadne późniejsze świadectwa nie potwierdzają istnienia kultu Mitry w rzymskiej armii. Toteż wymyślenie supertajnej sekty "mitraistów", tak ściśle zakonspirowanej, że nie został po niej nawet najmniejszy materialny ślad, jest już tworzeniem historii alternatywnej - i to raczej w duchu Dana Browna. Także sprowadzanie wyrafinowanej symboliki misteryjnej do niezbyt skomplikowanej celebracji żołnierskiego braterstwa nie znajduje potwierdzenia w przekazach. Po części właśnie to wyrafinowanie mogło być przyczyną stosunkowo szybkiego wygaśnięcia misteriów Mitry - funkcjonujące niezależnie mitrea zawieszały aktywność niczym teatry pozbawione reżyserów [5].

Wąsaci i ogoleni, czyli fantastyczna wizja rzymskich obyczajów

Tajny kult Mitry w V wieku (nie żaden "mitraizm", bo takiej -izmowej nazwy w starożytności nie używano) to jednak przynajmniej jakiś pomysł. Natomiast moralizatorska wizja, wedle której dzicy barbarzyńcy biją zdeprawowanych i rozleniwionych Rzymian, to zaledwie odgrzewany po wielokroć banał. Aby podkreślić dzikość barbarzyńców, Łysiak upodobnił ich nieco do Mickiewiczowskich zbójów z "Powrotu taty" ("Brody ich długie, kręcone wąsiska, / Wzrok dziki, suknia plugawa") i nazywa ich zazwyczaj, ustami swoich bohaterów, "Wąsatymi". Nazwę tę zaś wyjaśnia w nawiasie tak: "Rzymianie wąsów nie nosili, nawet małych; golili się starannie" (s. 100) i podkreśla, że jest to nazwa wzgardliwa.

Rzymianie wąsów nie nosili? W tym nonszalanckim uogólnieniu - na którym budowana jest potem opozycja dzikości i kultury - widać niczym w soczewce chucpę Łysiaka, deklarującego, że zgłębił pieczołowicie "całą sferę materialną, obyczajową i polityczną rzymskiego imperium". Narrator jego powieści obficie cytuje Marka Aureliusza, ale Łysiak chyba nigdy nie widział wizerunków tego cesarza, skoro sądzi, że wąsatość i ogólne niedogolenie musiało Rzymianom kojarzyć się koniecznie z dzikością i barbarzyństwem.

Rzecz jasna, moda się zmieniała. Czasem ten sam władca, na przykład Konstantyn Wielki, raz przedstawiany był z wąsami, a kilka lat później już bez. Niemniej, jak łatwo się przekonać - choćby oglądając rzymskie monety - wąsacze i brodacze nawet wśród cesarzy nie należeli do rzadkości. Wystarczy wspomnieć o Neronie, którego w Quo vadis nazywa się często Miedzianobrodym, albo o brodzie filozofa, jaką nosił Julian Apostata. Z drugiej strony, choć barbarzyńcy na ogół byli bardziej kudłaci niż Rzymianie, to czasem, przeciwnie, zwracali uwagę właśnie całkowitym brakiem owłosienia na twarzy. Gdy Ammianus Marcellinus, żołnierz i historyk, w swym słynnym opisie obyczajów Hunów opowiada, jak kaleczą oni małym chłopcom policzki, by uniemożliwić powstawanie zarostu, wygląd ich kojarzy mu się z eunuchami (spadonibus similes; XXXI, II, 2) [6] [6a].

Łacina oraz inne drobiazgi

Łaciny Łysiak nie umie, ale jest z nim tak, jak w tym starym żydowskim dowcipie (- Rebe! Mój syn nie umie grać w karty! - To o co chodzi? - Ale on nie umie grać w karty i gra!). Umie, nie umie, o to znów mniejsza. Grunt, że zawsze lubi swoim czytelnikom łaciną zaimponować. Przez wiele lat robił kompromitujący błąd pisząc homines sapiens (to połączenie liczby mnogiej z liczbą pojedynczą i znaczy tyle, co "ludzie rozumny"). Potem ktoś mu chyba zwrócił na to uwagę i zaczął pisać poprawnie homines sapientes ("ludzie rozumni"), chociaż używa tego zwrotu wyłącznie w mianowniku także tam, gdzie wypadałoby przypadek zmienić. Na przykład w wyrażeniu "bilans zysków i strat homines sapientes" (co daje po przełożeniu: "bilans zysków i strat ludzie rozumni") zgrabniej byłoby użyć formy hominum sapientium ("ludzi rozumnych"), ale to już może żądanie przesadne [7].

Łacińskich słówek i łacińskich złotych myśli tym bardziej nie mogło u Łysiaka zabraknąć w powieści o Rzymianach. Naturalnie, nie ma w tym nic złego, gdy pisarz poprzepisuje sobie trochę takich "erudycyjnych" ornamentów z jakiegoś zbiorku w rodzaju Łacina na co dzień czy Aurea dicta. Pod warunkiem, że będzie przepisywał starannie, a nawet szczególnie starannie, skoro języka nie zna! W Ostatniej kohorcie nie jest z tym najlepiej. Na stronie 56 zamiast "Digitas Dei" powinno być "Digitus Dei" ("palec Boży"); na stronie 103 zamiast "e manubis" powinno być "ex manubiis" ("z łupów"), a na stronie 479 zamiast "ante poreos" powinno być "ante porcos" ("przed wieprze") [8].

Także objaśnienia obcych słów bywają niefortunne. Na stronie 32 Łysiak wprowadza na scenę swego głównego bohatera o przydomku "Soter" (który to przydomek będzie się potem wielokrotnie powtarzał) i w przypisku podaje, że jest to słowo łacińskie! Owszem, określenie "Soter" (czyli "zbawca") można znaleźć w dobrych łacińskich słownikach, ale zostało ono żywcem przejęte z greki, gdzie funkcjonowało m.in. jako przydomek wielu hellenistycznych władców i właśnie w takiej roli pojawia się w łacinie. Również za wyłącznie łacińskie słowo uznał Łysiak grecką pyxis, spolszczoną przez niego nieco dziwacznie na "pyxidę" (s. 217) [9]. Przy wcześniejszych grubych niedorzecznościach to jednak już tylko drobiazgi.

Podobnie do pomniejszych błędów można zaliczyć szereg omyłek rzeczowych, niemniej każda z nich kompromituje pisarza, który rzekomo zgłębił "pieczołowicie całą sferę" etc. etc., a w rzeczywistości daje popis ignorancji.

Odróżnia honestiores od arystokracji, objaśniając w przypisku, że to "klasa średnia" (s. 100), choć podział honestiores - humiliores był podziałem dychotomicznym [10].

Myli Euklidesa z Megary - którego uważa za autora Elementów! (s. 470) - z Euklidesem z Aleksandrii.

Pisze o zbiorze "rymów Katullusa" (s. 58), choć Katullus nie rymował. W ogóle w klasycznej poezji łacińskiej rym, nawet w szerokim rozumieniu obejmującym homoioteleuton, pojawia się tylko wyjątkowo. Nie jest to też przejęzyczenie Łysiaka, bo pisze on także o "płodzeniu rymów', "miłośnikach rymów", "kradzieży rymu" etc. Idzie tu znów o sprawę podstawową, szkolną, którą wyjaśnia dowolny wstęp do literatury rzymskiej i przynajmniej taki wstęp wypadałoby przeczytać; zwłaszcza w sytuacji, gdy do powieści wprowadza się postać poety.

Na koniec nonsens szczególnie smakowity:

U barbarzyńców, jak i u Rzymian, nie tylko każdy "rex" i każdy "princeps" był figurą wywyższoną, bo naczelnikiem swoich żołnierzy, lecz i każdy szef drużyny (s. 75).
Każdy rex? U Rzymian? Przecież wiadomo dobrze (bo to po raz kolejny elementarny zakres wiedzy), że Rzymianie akurat na słowo rex ("król") reagowali alergicznie. Nawet w potocznym języku nigdy nie określali swego imperatora słowem rex, nie mówiąc już o oficjalnej tytulaturze. Królów mogły mieć jedynie inne ludy: także te podbite przez Rzym. Dlatego właśnie decyzja Odoakra zawierała tak doniosłe symboliczne przesłanie:
pozbawił władzy Romulusa Augustulusa [...] i ogłosił się królem (rex), który to tytuł od czasu obalenia królów i ustanowienia republiki rzymskiej w 510 roku p.n.e. był w Rzymie tradycyjnie znienawidzony [11].
"Wszystkie elementy materialne [...] są autentyczne"; "zgłębiłem pieczołowicie całą sferę materialną, obyczajową i polityczną rzymskiego imperium". W rzeczywistości od tej strony Ostatnia kohorta to humbug, zwykłe oszustwo. Tyle w niej autentyzmu, co w Kodzie Leonarda da Vinci, i taka też jest mniej więcej jej "materialna" wartość.

Niemniej Łysiak bardzo jest z siebie zadowolony. W rozmowie z Krzysztofem Masłoniem wtrącił najzupełniej serio: "Marcin Wolski napisał wielką recenzję, w której przesadnie wychwalił «Ostatnią kohortę», nazywając ją najgenialniejszą polską powieścią ostatniego półwiecza" [12].

Potem będzie się dziwił, że się z niego śmieją.

[1] Waldemar Łysiak, Ostatnia kohorta, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2005. Dalej w nawiasach okrągłych numery strony z tego wydania. Książka została wydana w dwóch tomach, ale ma ciągłą numerację stron, więc podawanie numeru tomu nie jest konieczne.

[2] Waldemar Łysiak, Krew, pot i łzy, "Niezależna Gazeta Polska", 2006, nr 10. Wyróżnienie moje.

[3] "Obłupią cię, wezmą ostatniego denara, legionisto!" (s. 137); "[...] rozszarpią każdego, u którego wyczują chociażby denara lub złoty pierścionek" (s. 138); "- Dopłacisz, ile trzeba, srebrnymi monetami, Valerianusie. Dopłacił sakwą denarów, a staruszka, oddając chustę z biżuterią, uklękła i pocałowała dłoń dawczyni tak, jak się całuje dłonie świętych" (s. 213-214).

Nb. podobnie bałamucił inny pisarz z tej samej półki, Jan Dobraczyński, w swojej wczesnej powieści historycznej o Jeremiaszu Wybrańcy gwiazd. Jest tam między innymi scena, w której ktoś sięga do "woreczka u pasa" i w ten sposób pożycza komuś innemu "dwa talenty". Tymczasem babiloński talent przejęty przez Izraelitów to miara odpowiadająca trzydziestu kilogramom! Pisał o tym w recenzji z pierwszego wydania Wybrańców Melchior Wańkowicz (Powieść o proroku-kolaborancie, "Kultura" 1950, nr 6, s. 148). Na plus wypada Dobraczyńskiemu policzyć to, że ten nonsens w kolejnych wydaniach poprawił i teraz już niejaki Joel nie pożycza talentów, lecz bezpiecznie mgliste "srebrniki" (Jan Dobraczyński, Wybrańcy gwiazd, Wydawnictwo PAX, Warszawa 1957, s. 52: "Joel sięgnął do woreczka u pasa i wyłożył Elmadamowi na rękę kilka srebrników").

[4] Tekst łaciński XI kanonu III synodu w Toledo można znaleźć np. w: Joseph Bingham, Origines ecclesiasticæ: or, The Antiquities of the Christian Church, t. VIII, London 1720, s. 146, przypis q. Najważniejszy fragment brzmi: "Et ideo pro coercenda tam exsecrabili praesumptione, id a sancto concilio iubetur, ut secundum formam canonum antiquorum detur poenitentia". Samo exsecrabilis praesumptio Bingham przekłada jako execrable Presumption... O spowiedzi mówi 21 konstytucja IV Soboru Laterańskiego; kapłana porównuje się do lekarza w jej paragrafie 4 (Dokumenty soborów powszechnych, t. II (869-1312), Kraków 2003, s. 258-261; tekst łaciński i polski).

[5] "Nie ma w zasadzie żadnych świadectw na jego [kultu Mitry] kontynuację w V wieku" (Manfred Clauss, The Roman Cult of Mithras. The God and His Mysteries, Routledge 2000, s. 32). Kosmogoniczna symbolika misteriów Mitry jest wciąż rozszyfrowywana, ale coraz więcej badaczy wskazuje, że - wbrew popularnym stereotypom - z pewnością nie była to nieskomplikowana religia żołnierzy i wyzwoleńców. Zob. Roger Beck, Ritual, Myth, Doctrine, and Initiation in the Mysteries of Mithras. New Evidence from a Cult Vessel, "The Journal of Roman Studies", 2000, t. 90, s. 177: "In the interplay of ritual, myth, and cosmology, a high degree of ideological sophistication lurks beneath these crude images of an inelegant regional pottery. That something so subtle should appear so early in the cult's history - and on the margins of empire at that - should cause us to re-examine our stereotypes of the simple religion of soldiers and freedmen". Tak samo ujmuje ten problem Roger Beck w: The Religion of the Mithras Cult in the Roman Empire. Mysteries of the Unconquered Sun, Oxford University Press 2006, s. 50-51.

[6] W przeszło tysiąc lat później, gdy powątpiewano, czy mieszkańcy właśnie odkrytego Nowego Świata aby na pewno są ludźmi, obok argumentów mniej zaskakujących (chodzą nago, jedzą robaki) pojawił się i taki: "nie noszą brody, a jeśli przypadkiem im wyrośnie, wyrywają ją natychmiast" (Zob. Claude Lévi-Strauss, Smutek tropików, przełożyła Aniela Steinsberg, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1960, s. 74).

[6a] Pan Roman Żuchowicz zwrócił mi uwagę, że kwestia rzymskich wąsów i bród ma jeszcze jeden aspekt. Otóż przyjmuje się na ogół, że wąsy u Rzymian nie występowały osobno. Jeśli już - to wyłącznie razem z brodą. Albo golimy wszystko, albo nic. Ba, Rzymianie nie mieli nawet odrębnego słowa na określenie wąsów! Wąsy bez brody zatem istotnie mogłyby wskazywać, że ich właściciel nie jest Rzymianinem. Jak pisał Ward-Perkins przy okazji wąsów króla Ostrogotów, Teodoryka:

"There is no representation that I know of, from any century, that shows a Roman, or indeed a Greek, with a moustache (unless it is accompanied by a beard); and there is not even a word in the Latin language for ‘moustache’. Contemporaries, whether Romans or Goths, will have interpreted Theoderic’s moustache as a sign of his un-Romanness, indeed of his Gothicness; and, in doing so, they will surely have been right " (Bryan Ward-Perkins, The Fall of Rome and the End of Civilization, Oxford University Press 2006, s. 73).

Nie jest to jednak do końca prawda. Rzeczywiście, same wąsy u Rzymian to rzadkość, ale istnieją na przykład wizerunki Konstantyna Wielkiego na monetach z gładko wygolonym podbródkiem i wyraźnymi wąsami. Zob. Patrick Bruun, Portrait of a Conspirator. Constantine's Break with the Tetrarchy, [w:] Idem, Studies in Constantinian numismatics. Papers from 1954 to 1988, Rzym 1991, s. 107: "The sequence of portraits employed at Siscia is highly instructive. [...] The portrait of Constantine as Augustus [...] is - except for the moustache - that of a clean-shaven youngster".

Jak to się ma do Łysiaka i jego zmyśleń? Rzecz jasna, zapuszczamy się tu już w dość ezoteryczny obszar antycznego fryzjerstwa, z którym nawet pieczołowicie zgłębiający realia powieściopisarz nie musi być obznajomiony. Niemniej, wybronić go również nie sposób. Łysiak nigdzie nie zaznacza, że "Wąsaci" noszą jedynie wąsy. Pisze natomiast o Daku brodatym, długobrodych Longobardach i brodatej dziczy ("Nie było to regularne wojsko, lecz jakaś brodata dzicz"). Nieporozumieniem staje się także samo przezwisko "Wąsaci" w języku, który nie zna słowa "wąsy" (moustaccium to już łacina średniowieczna).

[7] Zwrotu "homines sapiens" używał Łysiak wielokrotnie. W ulotnej publicystyce i w książkach. Zob. na przykład: "[...] totalny postęp, wyzwolenie optymalne, równość euforyczna, zwierzęcość ekstremalna, «homines sapiens» wniebowzięci [...]" (Mietek na prezydenta! czyli 102% demokracji, "Najwyższy CZAS!", 1 lipca 1995); "[...] czynią wszystko, by całkowicie wyrugować karę główną z praktyki homines sapiens" (Prawo Kaina czy prawo Abla?, "Tygodnik Solidarność", 19 kwietnia 1996). W latach 90. "homines sapiens" pojawia się w książkach Łysiaka regularnie: w Lepszym (1990), w Najlepszym (1992), w Statku (1994), w Wilku i kuglarzu (1995) czy we Flecie z mandragory (1996). A nie jest to wyliczenie pełne. Jeszcze w drugim wydaniu Stulecia kłamców (2000) już na stronie 5 Łysiak pisze: "Rekordowemu ubojowi «homines sapiens» partnerowała w stuleciu XX rekordowa erupcja kłamstwa" (zob. też strony 22 i 32). Można się na "homines sapiens" natknąć - i to niejeden raz! - nawet w luksusowo wydanych tomach Malarstwa białego człowieka!

"[...] echo złudnej wiary Renesansu w nieograniczone możliwości «homines sapiens»"; "[...] perfekcyjne studium natury «homines sapiens»"; "[...] dzisiejszy glob miałby tylko jednych «homines sapiens», Mongołów"; "[...] całe jestestwo motłochu alias zbiorowiska wrednych «homines sapiens»" (Waldemar Łysiak, Malarstwo białego człowieka, tom II, Wydawnictwo Andrzej Frukacz, Ex libris - Galeria Polskiej Książki, Warszawa-Chicago 1997, s. 64, 137, 229, 354; kursywa za oryginałem). Wypisałem te przykłady tylko z jednego tomu.

Wyrażenie "bilans zysków i strat homines sapientes" cytuję z 15 rozdziału książki Mitologia świata bez klamek, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2008, s. 185. Zob. tamże s. 293: "Dynamiczny rozwój cywilizacji homines sapientes [...]". Podobnie w felietonach: "dla ewolucji [...] «homines sapientes»" (Ssanie postępu, "Gazeta Polska", 10 sierpnia 2005); "studiowanie dziejów «homines sapientes»" (Druga jakość, "Gazeta Polska", 5 lipca 2006). Za każdym razem przypadki się nie zgadzają.

Czasem też nie zgadzają się rodzaje. W Kohorcie Łysiak pisze na przykład: "Już dwa miesiące «Urbs Roma» było otoczone hordami «Wąsatych»" (s. 100). Było - bo to po polsku 'miasto Rzym', a 'miasto' to rodzaj nijaki. Ale łacińska 'urbs' jest rodzaju żeńskiego, skoro więc Łysiak ją już wstawił, to powinien napisać: była otoczona hordami.

[8] Zła passa do łacińskich powiedzonek nie opuściła Łysiaka także w trakcie pisania kolejnej powieści, Najgorszego. Bohater tej książki, przemądrzały pułkownik Heldbaum, przypisuje autorstwo znanej maksymy primum non nocere (po pierwsze, nie szkodzić)... Horacemu! Nb. maksyma ta w ogóle nie pojawia się w żadnym antycznym źródle. Nie jest to także łacińska wersja słów Hipokratesa, choć podobne zalecenie (me blaptein) można znaleźć w 11 rozdziale pierwszej księgi jego Epidemion (zob. wydanie The Loeb Classical Library: Hippocrates, tom I, Harvard University Press 1957, s. 164).

[9] Zob. The Oxford Latin Dictionary, Oxford University Press, 1968: soter na s. 1796, pyxis zaś na s. 1529.

[10] O późnorzymskim podziale społeczeństwa na honestiores i humiliores zob. The Cambridge Ancient History, t. XIII: The Late Empire, A.D. 337-425, Cambridge University Press 2007, podrozdział VIII rozdziału 11: "Other social distinctions" ("Already under the old empire there was, at least in the field of penal law, recognition of the division of society into two groups, the honestiores and the humiliores [...] All those who were separated from the mass of the plebs by virtue of their membership of the senatorial or equestrian order or of a town council [...] were honestiores"; s. 359).

[11] Averil Cameron, Późne cesarstwo rzymskie, przełożyła Monika Kwiecień, Prószyński i S-ka, Warszawa, b.d.w., s. 217.

[12] Polska to nie bibelot z lamusa. Z Waldemarem Łysiakiem rozmawia Krzysztof Masłoń, "Rzeczpospolita", dodatek "Plus Minus", 25 września 2010.