Wieczorem 9/21 maja 1823 roku - pisze Jarosław Marek Rymkiewicz w Bakecie [1] - na murach kościoła św. Ducha i klasztoru dominikanów [w Wilnie] pojawił się w czterech miejscach taki napis: "Niech żyje konstytucia 3° Maia. Śmierć Dispotam. Day Boże, gdyby się to sprawdziło". Nie jest jasne, czy takie lub podobne napisy widziano następnego dnia rano także na innych gmachach w Wilnie. Rektor Twardowski w raporcie do ministra Szyszkowa z 17/29 maja wypowiadał się w tej kwestii bardzo mętnie. Napisy były, twierdził, "w kilku miejscach w mieście", ale to, że było wiele napisów na murach uniwersyteckich, "nie potwierdziło się" i tylko napisy na murach klasztoru dominikanów "zwróciły uwagę policji". Chyba więc były jakieś napisy również w innych miejscach? W tymże raporcie rektor tłumaczył ministrowi, że "według prawideł polskiej ortografii" nie pisze się "konstytucia" lecz "konstytucya" i że w słowie "dispotam" należało napisać "e" zamiast "i" oraz "o" zamiast "a", i tak dalej, z czego wniosek, że ten kto pisał, nie znał polskiego, łaciny i francuskiego oraz był prostakiem: "mógł to zrobić ktoś z prostaków". W istocie Twardowski sugerował Szyszkowowi - bardzo delikatnie - że te napisy to jest prowokacja. Myślę, że miał rację. A jeśli była to prowokacja, to można chyba uznać, że wydarzenia wileńskie rozpoczynają się dopiero właśnie tego dnia: 9/21 maja [2].Te "wydarzenia wileńskie" to historia, o której uczycie się w szkole zazwyczaj w związku z życiorysem Mickiewicza albo III częścią Dziadów jako o procesie filaretów i filomatów. Na pewno pamiętacie: Nowosilcow szaleje, by poskromić "nierozsądny nacjonalizm polski", cela w klasztorze bazylianów, potem po śniegu, coraz ku dzikszej krainie leci kibitka jako wiatr w pustynie...
Ale również w mniej niespokojnych czasach pojawiają się na murach napisy niepokojące i pozbawione szacunku dla "prawideł polskiej ortografii".
Trzy przykłady, wszystkie z Krakowa.
Pierwszy napis powstał w przejściu podziemnym, pewnie ruchliwym, więc jest zwięzły. Przekreślone koło z literami UA (czyli kodem Ukrainy), a obok "VON!" (do obejrzenia tutaj). "Won" przez "V"? Niewątpliwie mógł to zrobić tylko ktoś z prostaków.
Drugi napis jest już obszerniejszy: "ŚMIERĆ UKRAIŃCOM", a pod spodem jeszcze wymalowana (trochę kulawo) czaszka z piszczelami (do obejrzenia tutaj). I wszystko byłoby jak się patrzy, gdyby nie dziwne "Ń". Bo choć kreseczki nad "S" i "C" prostak wykonał prawidłowo, to zamiast maźnąć nad "N" kolejną taką samą kreskę, zrobił coś na kształt małego półksiężyca. Zrobił to pewną i wyćwiczoną ręką, więc nie jest to żadną miarą Ň ani Ñ. Najwyraźniej prostak miał często okazję pisać Й (rosyjskie i kratkoje, ukraińskie jot), które na nieszczęście przypomina odwrócone "N", więc ręka pisze szybciej, niż pomyśli głowa.
Trzeci napis jest najobszerniejszy i najdziwniejsza jest związana z nim opowieść. W tym wypadku napis nie został bowiem wykonany w przestrzeni publicznej, właściwej dla tego typu zuchwałych anonsów, ale w zacisznym wnętrzu kamienicy. I na dodatek nie zaraz przy wejściu, ale na ścianie obok mieszkania, które zajmuje "Diego Audero Bottero, mieszkający w Krakowie obywatel Włoch, badacz historii Holocaustu na ziemiach polskich oraz przewodnik m.in. po obozie zagłady w Auschwitz" [3]. Wystarczyło zatem ten napis cichcem zetrzeć albo zamalować, by propagandowy walor takiej akcji natychmiast spalił na panewce.
A jednak mimo znacznego prawdopodobieństwa porażki prostak zdecydował się na pracochłonną i ryzykowną operację logistyczną. Musiał ustalić, który z przewodników po Auschwitz jest cudzoziemcem, gdzie dokładnie mieszka, jak niepostrzeżenie wejść do kamienicy, jakie są obyczaje sąsiadów z piętra, czy na przykład nie ma wśród nich wścibskiej emerytki, podglądającej, kto odwiedza przystojnego południowca etc., etc. Tyle zachodu! Chyba bardzo gorąco wierzył, że tak czy owak jego dzieło zyska rozgłos i napisze o nim nawet "Gazeta Wyborcza".
Dzieło zaś, czyli napis skierowany do obywatela Włoch, również wygląda dziwnie: "AUSWITZ FOR POLAND GUIDE!!" (do obejrzenia tutaj). Z dwoma ostentacyjnymi błędami: "Auswitz" zamiast "Auschwitz" i "Poland" zamiast "Polish". Jakby tym razem prostak sam chciał podkreślić, że jest wyjątkowo prostackim prostakiem. Tyle że znowu ręka pisała szybciej, niż myślała głowa.
Polak rzadko pisze Z z kreseczką w środku, a jeśli już, to znak taki występuje wyłącznie w roli "Ż", nigdy "Z" - jak w słowie "AUSCHWITZ". Co innego Niemcy, Włosi, Francuzi czy Hiszpanie, którzy często tak właśnie zapisują zwykłe "Z". Polak również rzadko pisze "W" jako podwojone "V", bo w naszym języku "W" występuje powszechnie (Warszawa, Wisła, Wawel), więc ręka przyzwyczaja się do pisania tej litery jednym ciągiem. Natomiast w języku włoskim "W" występuje rzadko, jedynie w słowach zapożyczonych.
Nie trzeba chyba dodawać, że podobnie jak w 1823 roku w Wilnie, tak i teraz w Krakowie żadnego prostaka nie złapano. Nic w tym dziwnego, bo nawet prywatni prostacy bardzo rzadko zostają zdemaskowani [4], a profesjonalni niemal nigdy.
Skąd się tacy profesjonalni prostacy biorą, wyjaśnił obrazowo Wiktor Suworow w znanej książce Akwarium. Narratora instruuje w poniższej scenie jego protektor, pułkownik Krawcow z GRU.
A teraz słuchaj uważnie.Wynikałoby z tego, że albo w Krakowie działają wyłącznie niechlujni prostacy prywatni, albo też mają tam tylko profesjonalistów tak starej daty, że dotykają ich już kłopoty z pamięcią [6].
Głos zmienił mu się gwałtownie, podobnie wyraz twarzy.
- Za tydzień pójdziesz jako obserwator z grupą Specnazu. Zrzucą was na Storożenieckim poligonie. Nazajutrz grupa rozpadnie się na dwie części. Od tej chwili znikasz. Ruszasz do Kiszyniowa. Masz podróżować wyłącznie pociągami towarowymi. Tylko po nocach. W Kiszyniowie znajduje się Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Nastroje nacjonalistyczne na uczelni wychodzą poza normę. Nocą wymalujesz na ścianie to hasło.
Podsuwa mi karteluszek cieniutkiej bibułki.
- Nie znasz mołdawskiego, więc wkuj cały tekst na pamięć. Od razu. Spróbuj napisać. Jeszcze raz. Pamiętaj. Wszystko robisz sam. Jeżeli gdziekolwiek cię zatrzymają, mówisz, że straciłeś kontakt z grupą, wypadłeś z marszruty i starasz się na własną rękę wrócić do sztabu armii. Dlatego podróżujesz nocami w wagonach towarowych. Uważaj, nie zaśpij. Wysypiaj się w dzień w lesie.
- Jakiej wielkości mają być litery?
- 15-20 centymetrów wystarczy, żeby strącić przewodniczącego mołdawskiego KGB.
- Jednym hasłem?
- To jest szczególny przypadek. Z nacjonalizmem na uczelni walczy od dawna i bezskutecznie. Podejmowali najbardziej drakońskie środki. Wysłali do Moskwy raport, że sytuacja została opanowana. Ty musisz pokazać, że jest inaczej [5].
[1] Jarosław Marek Rymkiewicz, Baket, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1991, s. 40-41.
[2] W rzeczywistości błędów w napisie było więcej! Albowiem na murach klasztoru dominikanów czyjaś ręka napisała - i to czterokrotnie! - nie "konstytucia" (jak podaje Rymkiewicz), lecz "kostytucia", bez "n". I tak właśnie przedstawił to w swoim raporcie rektor Twardowski:
"W napisie tym najpierw zwracam uwagę na to, że w wyrażeniu «kostytucia» według prawideł polskiej ortografii znajdują się dwie ważne omyłki, albowiem zamiast konstytucya, napisano kostytucia; zatem w pierwszej zgłosce opuszczono n, a w ostatniej zamiast twardego y, położone miękkie i" (Proces Filaretów w Wilnie. Dokumenta urzędowe z "Teki" rektora Twardowskiego, Zebrał, wydał i życiorysem Twardowskiego poprzedził Dr Szeliga [Józef Bieliński], Kraków 1888, s. 29; kursywa za oryginałem).
Rektor naturalnie nie mógł wskazać, kto by mógł być w tym wypadku prowokatorem (czego zresztą nigdy nie ustalono), natomiast logicznie wywodził, kto by takiego napisu wykonać nie mógł - mianowicie żaden z "uczniów uniwersytetu i gimnazyum".
"Należy dodać jeszcze i tę okoliczność, że napisanie powyższych napisów na murach naprowadza na myśl, że autor musiał być wysokiego wzrostu i dlatego nie mógł tego zrobić żaden z młodszych uczniów. Przypuszczać tembardziej nie można żeby ktoś ze starszych, studyujących wyższe nauki, mógł nie znać prawideł języka polskiego, jak się to okazuje z licznych błędów, powtórzonych we wszystkich czterech napisach na murach dominikańskich" (Proces, s. 29-30).
Nb. również Kronika życia i twórczości Mickiewicza, zazwyczaj bardzo sumienna, zamiast "kostytucia" z dwoma błędami daje "Konstytucia" z jednym błędem i - już z własnej inwencji - napisane wielką literą, choć cytuje w tym miejscu właśnie Proces Filaretów w Wilnie (Maria Dernałowicz, Ksenia Kostenicz, Zofia Makowiecka, Kronika życia i twórczości Mickiewicza. Lata 1798-1824, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1957, s. 415).
I jeszcze rzecz nie najmniej ważna: Rymkiewicz pomylił adresata raportu rektora Twardowskiego. Otóż raport ten został skierowany do ministra spraw duchownych i narodowego oświecenia, a ministrem tym był wtedy nie Aleksander Siemionowicz Szyszkow (który zostanie ministrem dopiero za rok), lecz książę Aleksander Nikołajewicz Golicyn (którego Kronika życia i twórczości Mickiewicza nazywa w indeksie na stronie 510, nie wiedzieć czemu, Dmitrijem). Że nie mogło chodzić o Szyszkowa, wskazuje też jednoznacznie zakończenie raportu ("O wszystkiem, co się w tej sprawie dalej okaże, nieomieszkam donieść bezpośrednio Waszej Książęcej Mości [...]", s. 30), bo Szyszkow księciem nie był.
[3] Podaję za: Paweł Figurski, Napisy "Polska dla Polaków" i "Auswitz for Poland guide" na drzwiach włoskiego przewodnika po obozie Auschwitz, krakow.wyborcza.pl, 3 marca 2018.
[4] O kilku wypadkach zdemaskowania takich prywatnych prostaków możecie sobie poczytać tutaj, tutaj, tutaj i tutaj.
[5] Wiktor Suworow [Władimir Bogdanowicz Riezun], Akwarium, tłumaczył Andrzej Mietkowski, Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Warszawa 1997, s. 101. W filmie Akwarium (1996; reżyseria Antoni Krauze) jest to 23-24 minuta. Nb. okazuje się potem, że akurat tym razem cała ta akcja była tylko testem, za pomocą którego pułkownik Krawcow chciał sprawdzić lojalność swojego nowego podwładnego.
[6] A skoro już o pamięci mowa, to istnieją także napisy, które zapamiętano, choć dziwnym trafem nie został po nich żaden ślad. Podobno w Marcu 1968 puszczano w telewizji liczne sprawozdania z wieców organizowanych w zakładach pracy, na których można było "zobaczyć ludzi, nierzadko smutnych i zmęczonych, wysłuchujących niekończących się przemówień partyjnych aktywistów" i transparenty z napisami "Mosiek do Izraela" albo "Syjoniści do Syjamu" (zob. Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2006, s. 401). Zwłaszcza ten ostatni napis bywa często przywoływany nie tylko w sztuce (Syjoniści do Syjamu Marka Nowakowskiego, Marcowe migdały Radosława Piwowarskiego), ale również we wspomnieniach, i to czasem tak, jakby opowiadający widział go na własne oczy:
"Na przykład pracownik Biura Konstrukcyjnego w Hucie im. Lenina inż. Albin Ksieniewicz wspominał: «podczas spotkań i wieców podawano różne hasła, których załoga huty nie rozumiała, nie wiedziała, o co chodzi. Były transparenty "Syjoniści do Syjamu". Robotnicy pytali: "Gdzie jest Syjon, a gdzie Syjam?"»" (Eisler, s. 402).
"Ruszyła kampania antysemicka. Zorganizowano kilkaset wieców poparcia dla towarzysza Gomułki i partii, codziennie pokazywanych w telewizji. Na wiecach niesiono szturmówki i transparenty z napisami «Oczyścić partię ze syjonistów», «Syjoniści do Dajana», «Urwiemy łeb antypolskiej hydrze», ale także humorystyczny, świadczący o poziomie aparatu partyjnego: «Studenci do nauki, literaci do pióra, syjoniści do Syjamu»" (Teresa Torańska, Jesteśmy. Rozstania '68, Świat Książki, Warszawa 2008, s. 398-399; jest to cytat z kończącego książkę "Kalendarium").
O ile jednak bez trudu można znaleźć zdjęcia z tamtych czasów z transparentami "Syjoniści do Izraela" albo "Syjoniści do Dajana", o tyle w tym wypadku sprawa przedstawia się znacznie gorzej. Wygląda na to, że nikt nie sfotografował ani "Mośka do Izraela", ani nawet słynnych "Syjonistów do Syjamu". Nie widać ich też na żadnym filmie z epoki. W każdym razie mnie dotąd nie udało się natrafić na takie materialne świadectwo, więc jeśli ktoś miał więcej szczęścia, byłbym wdzięczny za wiadomość.