EBENEZER ROJT

Nomada Liebniza, kluch Dawidowy
oraz inne litrówki literówki

Nie jest człowiek wieżą z kości słoniowej, w której by się sam zamykał, nie jest nomadą Liebniza, która nie ma drzwi i okien wychodzących na zewnątrz, lecz jest istotą społeczną, bo tylko przez życie w społeczeństwie może spełnić swój istotnie ludzki cel, może się stawać coraz więcej człowiekiem.
Tak pisał ksiądz Konstanty Michalski w programowym artykule w inauguracyjnym numerze miesięcznika "Znak" z roku 1946 [1]. Pisał mądrze, ale chyba za mądrze dla zecera, który przecież nie czytał Monadologii Leibniza [2], o monadach nigdy może nawet nie słyszał (a o nomadach najwidoczniej tak), toteż monada Leibniza zmieniła mu się w nomadę Liebniza. Dwie literówki z rzędu to zaiste nieczęsty wypadek.

Ludzie małego rozumu fantazjują czasem, jakoby "Kompromitacje" zajmowały się przeważnie takimi nieistotnymi drobiazgami, przecinkami i literówkami właśnie. Dziś więc z okazji Dnia Głupca coś dla nich - cała notka o literówkach.

Jest to też zaproszenie do wspólnej zabawy. Kto wie o literówce intrygująco zmieniającej autorskie intencje, niech się tą wiedzą podzieli. Najciekawsze dodam w Aneksie. Warunek podstawowy: literówka musi być porządnie udokumentowana. Odpadają więc literówki anegdotyczne; te, o których się jedynie słyszało i te, wygrzebane z pamięci, które się gdzieś kiedyś widziało, ale już nie wiadomo gdzie. Literówki z tradycyjnych książek i gazet będą milej widziane, aczkolwiek niebanalne i wesołe literówki internetowe też mogą być, bo czasem i one kończą w druku. Jak to się na przykład przytrafiło Norwidowi.

Moja ojczyzna to jeden z najbardziej znanych jego wierszy. Żelazny repertuar wielu szkolnych akademii. Czwarta zwrotka idzie tak:

Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Klucz Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem [3].
Rzym to pewnie w pierwszym rzędzie Rzym jako Sancta Sedes, Stolica Święta, ale może również prawo rzymskie. "Klucz Dawidowy" zaś to wprawdzie bezpośrednie nawiązanie do Księgi Izajasza [4], ale jednocześnie aluzja do Psalmów Dawida, które jako modlitwa Starego Testamentu otwierają usta także chrześcijanom [5].

Tak się jednak złożyło, że kiedyś u kogoś zawiódł przy skanowaniu program OCR i "Klucz Dawidowy" niepostrzeżenie zmienił się w "Kluch Dawidowy". Ma to sens. Pokraczny, ale ma. "Kluch" bowiem - jak podaje słownik - to zgrubienie słowa 'klusek', a potocznie "niewypieczone ciasto". Gdyby więc król Dawid był piekarzem i chciał upiec ciasto na chwałę Pana, musiałby najpierw zrobić kluch i byłby to wtedy właśnie kluch Dawidowy. Tyle że czymś takim usta prędzej można zaklajstrować niż otworzyć.

Straszy teraz ten kluch Dawidowy na dziesiątkach najprzeróżniejszych stron internetowych, często bardzo patriotycznych. Także na stronie norwid.net, jak również w "Scenariuszu spektaklu nadania imienia Cypriana Kamila Norwida Gimnazjum nr 2 w Bochni". A pewien autor nawet wkleił klucha do swojej drukowanej książki [6]. Słusznie tedy wieszczył Norwid, że "za panowania Panteizmu-druku" wszystko jest "czytane pędem" [7].

Norwida poprawił anonimowy program OCR, natomiast ewangelistę Mateusza - anonimowy kopista Księgi z Kells. Księga słynna, kilkanaście lat temu zrobiono o niej nawet film dla dzieci, a rzecz znana, nie przeze mnie znaleziona, więc opowiem krótko.

Otóż wedle trzydziestego czwartego wersetu z dziesiątego rozdziału Ewangelii Mateusza Jezus miał powiedzieć do uczniów te oto, cokolwiek niepokojące, słowa: "Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz". Wulgata ma tam na końcu "non veni pacem mittere, sed gladium".

Jednak kopista w dniu, w którym przepisywał ten kawałek, musiał być w szczególnie dobrym humorze, bo zamiast gladium, miecz, napisało mu się gaudium - radość. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale radość! Tutaj jest już coś więcej niż nomada czy kluch. Taka literówka mogłaby się nawet stać zaczynem jakiejś nowej przyjemnej herezji [8].

Wielkim admiratorem Księgi z Kells był James Joyce [9]. Jemu z kolei przytrafiła się przygoda jakby odwrotna. Jest bowiem w Ulissesie miejsce, które wygląda na literówkę, zecerskie omsknięcie, lecz w istocie wcale literówką nie jest.

W piątym rozdziale Leopold Bloom czyta list od Marthy Clifford, z którą flirtuje korespondencyjnie jako Henryk Kwiatek:

Drogi Henryku,
Otrzymałam twój ostatni list i bardzo ci za niego dziękuję. Przykro mi, że nie podobał ci się mój ostatni list. Dlaczego załączyłeś znaczki? Jestem na ciebie strasznie rozgniewana. Jak bym chciała cię za to ukarać. Nazwałam cię niegrzecznym chłopczykiem, ponieważ nie lubię tego słowa nie z tego świata. Proszę, powiedz mi, jakie jest prawdziwe znaczenie tego słowa [10].
W pierwodruku francuski zecer wprawdzie narobił masę błędów, przeważnie nudnych, ale akurat tutaj było prawie dobrze. Dwa ostatnie zdania brzmiały: "I called you naughty boy because I do not like that other world. Please tell me what is the real meaning of that word" [11].

Brane osobno zdania te nie mają w sobie nic problematycznego. Ale już gładkie przejście od "I do not like that other world" (Nie lubię tego innego świata) do "Please tell me what is the real meaning of that word" (Proszę, powiedz mi, jakie jest prawdziwe znaczenie tego słowa) zdawało się niektórym nieco ambarasujące. World - świat. Word - słowo. Różnica jednej litery. Toteż w dwutomowej edycji Johna Lane'a z 1936 roku, której korektę robił sam Joyce i która miała przynieść wreszcie bezbłędny tekst powieści, world w pierwszym zdaniu zamieniono na word [12].

I to dopiero był prawdziwy błąd!

Formalnie bowiem błąd wcześniej, owszem, też był, ale nie zrobił go ani zecer, ani tym bardziej autor powieści, lecz wymyślona przez niego bohaterka - szybko i niezbyt poprawnie pisząca Martha [13]. To jedynie u niej myśl o innym świecie nałożyła się na myśl o innym słowie [14].

W tym wypadku komuś się zdawało, że dostrzegł literówkę (której nie było), ale znacznie częściej zdarzają się literówki niewidzialne, których dostrzec nie sposób i o których wiadomo jedynie dzięki erracie. Spróbujcie na przykład sami znaleźć literówkę w poniższym ustępie z Mieszanin obyczajowych Henryka Rzewuskiego:

Żadna władza karać nie lubi, i rada nie być do tego zmuszoną. Bo któż prześladuje tego, któremu ufa; ale jak ludzie Ducha Bożego przygaszą, jak opuszczą zuchwale drogę, która jest im wskazaną, a która jedna do szczęścia nawet doczesnego prowadzi, wtedy zastanawiać się zaczynają nad formami politycznemi, usiłując w ich urządzeniu znaleść tę błogość życia, która tylko moralném ulepszeniem indywiduów się zabezpiecza, a literaci podpalacze, formułę wynajdując powszechnemu stęchnieniu, występują z nową Ewangelią wśród gnijącego społeczeństwa. Ztąd zamieszki, rzezie, świętokradztwa, złupienia, poczem naród jakby przebudzony, ze snu gorączkowego, poznaje za późno, że był oszukanym, i że jeszcze mniéj mu pozostało swobód, niż kiedy rozpoczynał swój zbrodniczy zawód [15].
No i co? Znaleźliście? Tymczasem spis omyłek druku informuje, że we frazie "literaci podpalacze, formułę wynajdując powszechnemu stęchnieniu" zamiast "stęchnieniu" powinno być "stęsknieniu". Cóż, wola autora, niemniej "stęchnienie" wydaje mi się w tym miejscu lepsze, zwłaszcza w połączeniu z "gnijącym społeczeństwem".

Również trudno bez podpowiedzi znaleźć literówkę w krótkim cytacie z mniej znanego współczesnego francuskiego filozofa katolickiego, Jean-Luc Mariona:

To, że różność staje się pozbawionym racji darem - tylko dystans może nim obdarzyć bycie, ponieważ tylko on, powierzając się w tych darach, pozwala rozpoznać w Gelassenheit ikonę miłości [16].
Nie będę was trzymał w niepewności: zamiast "różność" ma być "próżność". Wprawdzie jest to próżność filozoficzna, czerpiąca z próżności samego bycia oraz Martina Heideggera (Gelassenheit to jeden z jego ulubionych terminów), niemniej rzuca ona także pewne światło na czysto polski frazeologizm "gadać po próżnicy".

Natomiast gdy Marek J. Siemek pisze, że u Fichtego po roku 1804

coraz dobitniej wyrażane jest przekonanie, że "to nie Ja myśli, lecz myśli Wiedza" [...], zaś wielkie filozofujące Ja reprodukuje tylko owo pierwotne myślenie Wiedzy, potwierdzając fakt, "że człowiek jest zawsze już w Wiedzy urodzony".
to uważny (i obznajomiony z filozoficznym żargonem) czytelnik ma jednak szansę domyślić się, że skoro nie jest to erupcja nietzscheańskich wzlotów, to nie chodzi tu o żadne wielkie filozofujące Ja, lecz o wszelkie filozofujące Ja [17].

A już znalezienie literówki w tym zdaniu z Głównych nurtów marksizmu, w którym Leszek Kołakowski powiada o Dialektyce negatywnej Adorna, że

Niepodobna jej streścić tak samo, jak niepodobna streścić "antypowieści" lub zdać sprawy z faszystowskiego płótna [18],
to doprawdy bułka z masłem. Bo niby dlaczego niepodobna "zdać sprawy z faszystowskiego płótna"? Jak wiadomo, faszystowskie płótna ani nie odznaczały się zamętem ideowym, ani nie epatowały awangardowymi ekstrawagancjami. Co innego płótna taszystowskie. Ale być może przeceniam pamięć o tej dziwnej malarskiej modzie sprzed przeszło siedemdziesięciu lat.

Na koniec dwie literówki, co do których trudno uwierzyć, że wzięły się znikąd, z czystego przypadku, i że nie stoi za nimi jakiś duch złośliwy i szyderczy, nazywany niekiedy poufale chochlikiem drukarskim.

Ktoś bowiem musiał złośliwie grzebać Witkacemu w artykule z "Przeglądu Filozoficznego", skoro wspomina on tam w pewnym miejscu o "zasadzie ekonomii mylenia" [19]. Podobnie ktoś najwyraźniej miał ochotę zadrwić z najpowszechniej chyba znanego Heideggerowskiego frazesu, że nasze bycie to "bycie ku śmierci", i dlatego w przedmowie do Bycia i czasu Heideggera pojawiło się coś takiego:

Prymat przyznaje Heidegger ekstazie właściwej przyszłości, która zarazem funduje wyróżnioną możliwość bycia jestestwa: bycie ku śmieci [20].
Bycie ku śmieci... Hm... Niestety, w późniejszym wydaniu przedmowa została zmieniona i wszędzie zostało już tylko oklepane bycie ku śmierci. A szkoda! Rozprawa o nieuniknionej śmieciowości istnienia mogłaby przecież liczyć na całkiem sporą publiczność. W końcu każdy użytkownik mediów społecznościowych przyzna, że coś tu jest na rzeczy.

Widać więc, że nawet maleńka literówka może czasem niespodzianie odświeżyć nasze spojrzenie na rzeczywistość. Toteż nie bez racji pisał Kierkegaard:

Spisuje się swoje uwagi od niechcenia, daje się je do druku, a przy różnych korektach potem przychodzą liczne nowe pomysły. Zdobądźcie się na odwagę, którzy jeszcze nie odważyliście się nic wydrukować, i wiedzcie, że błąd drukarski nie jest rzeczą do pogardzenia, i żart stworzony przy pomocy omyłki w druku może być znakomitym sposobem stania się dowcipnym [21].

No to podowcipkowaliśmy sobie.

[Aneks]

Pan Tomasz Flasiński opowiedział mi pouczającą historię o literówce, której nie było, ale która stała się pretekstem do politycznych wykrętów i sporów. A oto jego opowieść:
W roku 1940 kierowana przez Muhammada Alego Jinnaha Liga Muzułmańska - najsilniejsza z partii wyznawców islamu w Indiach Brytyjskich - przyjęła słynną rezolucję, w której domagała się przyznania muzułmanom "independent sovereign states" wykrojonych z subkontynentu po dekolonizacji; odebrano to powszechnie jako zapowiedź, że takowe "states" (niezależnie czy jako niepodległe państwa, czy np. części składowe konfederacji) będą dwa; na zachodzie subkontynentu (Pendżab z przyległościami) i wschodzie (Bengal, być może z Asamem), jako że te dwa regiony o większości muzułmańskiej dzieliły tysiące kilometrów. Wszelako gdy hasło to wydatnie wzmocniło Ligę i wszyscy zaczęli ją traktować jako główną reprezentantkę muzułmanów indyjskich, w 1946 r. Jinnah ogłosił, że końcowa litera "s" był to chochlik drukarski - naprawdę chodziło o "state", czyli o jedno państwo muzułmanów, w domyśle: kierowane przez niego i jego współpracowników. I dokładnie tak się stało - w 1947 r. powstał Pakistan złożony z dwóch części, Zachodniego i Wschodniego. Sprawa rzekomego błędu drukarskiego miała zaprzątać umysły mieszkańców jeszcze bardzo długo, gdyż kłótnie, co właściwie obiecała ludziom Liga, trwały aż do secesji wschodniego skrzydła kraju w 1971 roku i uzyskania przez nie niepodległości pod nazwą Bangladesz.
Obszerniej o tej obietnicy z (rzekomą) literówką można przeczytać w książce: Tomasz Flasiński, Tygrys przepołowiony. Spór o przyszłość Bengalu 1945-1947, Avalon, Kraków 2020, s. 508-511. Nb. odkręcanie politycznych obietnic pod pretekstem, że do ich wcześniejszej wersji zakradła się przykra literówka, ma w sobie potencjał chyba jeszcze nie do końca wykorzystany.

*	*	*

Kto się wypnie? Nieco koszarowy humor z koszarów Agory. Komentarz do zebrania komisji Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS):

Kolejne zalecenia FIS-u i możliwe zmiany dotyczą nart i wiązań. Chodzi o kwestie bezpieczeństwa zawodników. [...] Do tego na kongresie FIS ma się także pojawić dyskusja o wprowadzeniu systemu "ski-stopper", który ma sprawić, że po upadku narta zawodnika, który przy okazji się wypnie, nie zagrażała mu już, a szybciej zwalniała i zatrzymywała się przed zjazdem w dół zeskoku (Jakub Balcerski, "Parodia". Tak FIS szykuje rewolucję w skokach. Złe wieści, sport.pl, 15 kwietnia 2023; wyróżnienie moje).
Zamiana jednej literki, a ile radości! Nadesłała stała Czytelniczka "Kompromitacji", ale prosiła, by zaznaczyć, że przeczytała to na Twitterze, a znalazcą jest kapitan Kirk.

*	*	*

Pan Leszek Kaźmierczak, bardziej znany jako raper Eldo, uprzejmie powiadomił mnie, że słowa jednej z jego piosenek przedrukowano w podręczniku gimnazjalnym do języka polskiego. Byłby to powód do niezmąconej radości, gdyby nie fakt, że młodzież mogła w podręczniku przeczytać między innymi:

Mylisz się, wybierasz źle jak każdy z nas
Od losu kiedyś wszyscy dostają w twarz
Nie umiem żałować bo to pycha
Ty masz tyle samo prawa do szczęścia co każdy z nas
Robię salta i jestem pełen spokoju
"Robię salta i jestem pełen spokoju"? Cóż, raperzy nie takie rzeczy rapują. Jednak w tym wypadku nie chodziło o 'salta', lecz o 'salat', modlitwę, którą każdy porządny muzułmanin powinien odmawiać pięć razy dziennie. Ale wystarczyło proste przestawienie dwóch ostatnich liter, by motyw religijny zmienił się w motyw cyrkowy.

O robieniu salat Eldo rapował na płycie 27 w utworze Są rzeczy, których chciałbym nie pamiętać. 'Salat' zmieniło się w 'salta' w podręczniku: Adam Brożek, Agnieszka Ciesielska, Małgorzata Pułka, Daniel Zych, Swoimi słowami. Język polski. Podręcznik do kształcenia literackiego i kulturowego wraz ze szkołą pisania dla 2 klasy gimnazjum, Nowa Era, Warszawa 2010, s. 268.

*	*	*

I jeszcze na koniec coś ode mnie. Andrzej J. Wyszyński, Teoria dowodów sądowych w prawie radzieckim, przekład Józef Litwin i Leon Schaff, przedmową opatrzył Stanisław Ehrlich (zwykła w tamtych latach koincydencja), Książka i Wiedza, Warszawa 1949. Jedna z najbardziej zbrodniczych książek XX wieku. Ale diabeł lubi szydzić nawet z tych, których ma w garści. Może nawet szczególnie z tych.

W każdym razie należy pamiętać, że tzw. dowód pochodny, wywodzący się ze źródła niezupełnie pewnego i niezupełnie ściśle ustalonego, nie może mieć żadnego znaczenia sądowego, procesowego i winien być odrzucony. Jest to zagadnienie najbardziej zasadnicze, wyczerpująco rozstrzygnięte w naszym prawie w art. 285 KPK RSFRR (i w odpowiadających mu artykułach kodeksów postępowania karnego innych republik związkowych), który głosi: "Przesłuchanie rozpoczyna się od wezwania świadka do opowiedzenia wszystkiego, co mu osobiście wiadomo w sprawie, z tym, by unikał podawania wiadomości, których źródła nie może wskazać". W ten sposób sama ustawa ostrzega przed dowodami z drugiej ręki jako niedostatecznie nieuzasadnionymi i pozbawiającymi sąd możności oparcia swego orzeczenia na takich dowodach (s. 300).
Dołączona do książki errata informuje, że zamiast "ostrzega przed dowodami [...] niedostatecznie nieuzasadnionymi" powinno być "niedostatecznie uzasadnionymi". W rzeczywistości było właśnie na odwrót i Wyszyński jako prokurator dbał szczególnie o to, by przedstawiane przez niego dowody nigdy nie były niedostatecznie nieuzasadnione. Im bardziej fantastyczne, tym lepiej.
[1] Ks. Konstanty Michalski, Dokąd idziemy, "Znak", rok I, lipiec 1946, s. 17.

[2] Jeśli wy też nie czytaliście, to pewnie chcielibyście wiedzieć, o co chodzi z tymi drzwiami i oknami, których nie ma monada. Otóż wedle Leibniza monada to substancja prosta, czyli pozbawiona części. "Tam zaś, gdzie nie ma części, nie jest możliwa ani rozciągłość, ani kształt, ani podzielność. Monady te są tedy właściwymi atomami natury i jednym słowem pierwiastkami rzeczy". Reszta jest konsekwencją tych założeń. Jako substancje proste, monady ani nie powstają w sposób naturalny, ani nie ulegają rozkładowi.

"Nie da się też wytłumaczyć, jak by monada mogła ulec przeistoczeniu lub zmianie w swoim wnętrzu ze strony jakiej innej rzeczy stworzonej, ponieważ nie można w niej nic przestawić, ani się nie da pomyśleć żaden wewnętrzny ruch, który by w niej można wzniecić, skierować, zwiększyć lub zmniejszyć, jak to można w rzeczach złożonych, gdzie zachodzą zmiany między częściami. Monady nie mają okien, przez które by cokolwiek mogło się do nich dostać lub z nich wydostać. Właściwości nie mogą się oderwać ani się przechadzać poza substancjami, jak to ongiś czyniły jakości zmysłowe scholastyków. Tak więc ani substancja ani właściwość nie mogą się z zewnątrz dostać do monady" (Gottfried Wilhelm Leibniz, Monadologia, przekład i wstęp Henryka Elzenberga, przygotował do druku Michał Woroniecki, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń 1992, paragraf 7, s. 47-48).

[3] Cyprian Norwid, Dzieła zebrane, tom pierwszy: Wiersze. Tekst, opracował Juliusz W. Gomulicki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1966, s. 473.

[4] W przekładzie księdza Jakuba Wujka jest to dwudziesty drugi werset z dwudziestego drugiego rozdziału Proroctwa Izaiaszowego:

"[To mówi PAN, Bóg zastępów] I dam klucz domu Dawidowégo ná rámię iego: y otworzy, á nie będzie ktoby zámknął: y zámknie, á nie będzie ktoby otworzył" (Biblia to iest Księgi Starego y Nowego Testamentu, według Łacińskiego przekłádu stárégo, w kościele powszechnym przyiętégo, na Polski ięzyk z nowu z pilnością przełożoné, z dokładaniem textu Żydowskiego y Gréckiégo y z wykłádem Kátholickim, trudnieyszych mieysc, do obrony Wiáry świętéy powszechnéy przeciw kácérztwóm tych czásów należących: przez D. Iakuba Wuyka z Wągrowca, theologa Societatis Iesu, w Drukarni Łázárzowéy, Kraków 1599, s. 770; pisownię nieco uwspółcześniłem).

Nadto w siódmym wersecie trzeciego rozdziału Obiawienia błogosławionego Iana Apostoła zostało objawione, jak owo słowo Pańskie wypełni się u kresu czasów:

"A ányołowi kościołá Philádelphskiégo nápisz: To mówi Święty y Prawdziwy, który ma klucz Dawidów: który otwiéra, á żaden nie zawiéra: zawiéra, á żaden nie otwiéra" (s. 1460).

[5] Wedle Norwida klucz Dawidowy otwiera też usta poetom. Komentując Balladynę Słowackiego pisał:

"I oto takiemu serca odrodzonego mężowi [Kirkorowi] Tradycja w osobie Pustelnika daje naprzód klejnotów korony Rzeczypospolitej zrozumienie - kluczem odmyka Dawidowym mistyczną pieśń zaczątków sprawy narodu, co w następnych, Homera godnych, rysach i wierszach jest objęte" (Cyprian Norwid, Pisma wszystkie, tom 6: Proza. Część pierwsza, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył Juliusz W. Gomulicki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, s. 468).

[6] Jacek Lyszczyna, Natura, historia, egzystencja. W poszukiwaniu romantycznego uniwersum, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2011, s. 175. Wklejka tym dziwniejsza, że w książce cytat został podany z opustkami, co trudno zrobić bez czytania. Jest tam też w przypisie prawidłowe odesłanie do Pism wszystkich. Być może więc autor czytał ze zrozumieniem to, co wydrukowano w Pismach, ale potem nie chciało mu się tego ręcznie przepisywać i zawierzył w ciemno wersji znalezionej na stronie "Biblioteka literatury polskiej w internecie". Kluch był tam jeszcze w październiku 2020, ale teraz na szczęście już znikł.

[7] To z wiersza otwierającego Vade-mecum; tego, który zaczyna się słowami "Klaskaniem mając obrzękłe prawice", a kończy strofą:

"Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
Co znika dzisiaj (iż czytane pędem)
Za panowania Panteizmu-druku,
Pod ołowianej litery urzędem -
I jak zdarzało się na rzymskim bruku,
Mając pod stopy katakomb korytarz,
Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie,
Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,
Ale on spomni mnie... bo mnie nie będzie!" (Dzieła zebrane cytowane w przypisie 3, s. 547; wyróżnienie za oryginałem).

A że litera dziś już nie ołowiana, lecz cyfrowa, ot, atomów chmurka, to i pęd przy czytaniu jeszcze większy.

[8] Znajduje się ta 'radość' na odwrocie pięćdziesiątej ósmej karty Księgi i można ją zobaczyć tutaj.

Nb. również w dzisiejszych czasach roztrzepany zecer potrafi wprawić czytelnika w teologiczną konfuzję.

"Kiedy człowiek dorosły przyjmuje chrzest, może doświadczyć wprost daremności łaski i Bożego przebaczenia: nie przystępuje do spowiedzi jak dziecko przed pierwszą komunią" (Joanna Sujecka, "wiem, że wolno nam Ciebie żądać [...]", [w:] Zofia Rosińska, Po śladach. Doświadczenie modlitewne w ujęciu filozofii kultury, Oficyna Naukowa, Warszawa 2023, s. 245).

Jest to zdanie ze świadectwa bardzo udanego nawrócenia i naturalnie chodziło tam o darmowość łaski, ale składacz uległ, być może, jakiejś demonicznej sile (lenistwo wszak należy do grzechów głównych) i dobrą nowinę o darmowości łaski przerobił na jej gorzką daremność.

[9] Umberto Eco proponuje nawet, by pewne partie Finnegans Wake czytać na przemian z oglądaniem wybranych miniatur Księgi z Kells, dzięki czemu "odniesiemy wrażenie, że bierzemy udział w doświadczeniu multimedialnym, w którym język odzwierciedla obrazy miniatur, a obrazy miniatur pobudzają językowe analogie" (Umberto Eco, O literaturze, przełożyły Joanna Ugniewska i Anna Wasilewska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2003 s. 97).

Jest tam też dwie linijki wyżej literówka, ale nonsensowna: "folio 124e". Powinno być 124r - od recto, pierwsza strona karty.

[10] James Joyce, Ulisses, przełożył Maciej Słomczyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981, s. 85.

W nowym przekładzie ustęp ten wygląda tak:

"Henry,

Dostałam Twój ostatni list i bardzo Ci za niego dziękuję. Przykro mi, że mój poprzedni nie przypadł Ci do gustu. Po co dołączyłeś znaczki? Strasznie się gniewam na Ciebie. Naprawdę żałuję, że nie mogę Cię za to jakoś ukarać. Nazwałam Cię niegrzecznym chłopcem, bo nie lubię tego drugiego słowa, dla mnie jest jak śmierć. Napisz mi, proszę, co ono naprawdę znaczy" (James Joyce, Ulisses, przełożył Maciej Świerkocki, posłowiem opatrzył Piotr Paziński, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2021; korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej przez Anetę Pudzisz na zlecenie Woblink).

[11] James Joyce, Ulysses, Shakespeare and Company, Paryż 1922, s. 74-75. Edycja Gablera dodaje w tym miejscu jedynie znak zapytania na końcu ostatniego zdania (5.246). Nb. errata dołączona do kolejnego wydania Ulissesa (Egoist Press 1922), które tak naprawdę było dodrukiem z tego samego składu, miała ponad sześć stron.

[12] Nie widziałem edycji Lane'a, toteż podaję tę wiadomość za: Jefferson Hunter, I Do Not like That Other Word, "The Hudson Review" 1985, tom 38, nr 2, s. 315.

[13] O tym, że Marta pisze pospiesznie i niechlujnie, świadczyć może choćby jej dość elementarny błąd gramatyczny pod koniec listu: "[...] before my patience are exhausted" (w edycji Gablera 5.254). Słomczyński oddaje to jako "[...] zanim się nie wyczerpią moje cierpliwości", a Świerkocki jako: "[...] bo stracem cierpliwość".

Molly, żona Leopolda Blooma, też robi błędy i nawet sama o tym wspomina w swoim końcowym monologu: "[...] your sad bereavement symphathy I always make that mistake and newphew with 2 double yous in [...]" (w edycji Gablera 18.729-731; pierwsze 'h' w 'symphathy' i pierwsze 'w' w 'newphew' przekreślone, bo tak Joyce zaznaczył te błędy Molly w rękopisie). U Słomczyńskiego: "[...] wasza smutna strata wyrazy współczucia i sempatii zawsze robię ten błąd i kuzenka przez e [...]" (s. 796). U Świerkockiego: "[...] to dla was bolesna strata wyrazy spułczucia zawsze popełniam ten sam błąd i kózynka przez ó [...]".

Co jednak nie zapobiegło temu, by w edycji Lane'a nie poprawiono również 'symphathy' na poprawne 'sympathy'. Tę wiadomość podaję z kolei za: Walter Hettche i Claus Melchior, A Famous Fighter and Mairy's Drawers. Joyce's Corrections for the 1936 John Lane Edition of "Ulysses", "James Joyce Quarterly" 1984, tom 21, nr 2, s. 165.

Nb. sam Joyce też bezbłędny nie był i zdarzały mu się błędy grubsze niż jakieś tam głupie literówki. Nie jest to bez znaczenia dla interpretacji jego utworów, bo czasem nazbyt życzliwi komentatorzy gotowi są przypisywać mu nadludzką wiedzę i absolutną kontrolę nad wszystkimi szczegółami. A z tym wcale tak dobrze nie było.

"Nie ma żadnych dowodów na to, aby Joyce był obeznany z tradycją irlandzkiego średniowiecza. W referacie «Irlandia, wyspa świętych i uczonych», wygłoszonym w Trieście w 1907 roku, Joyce podkreślał starożytność języka irlandzkiego, utożsamiając go z językiem fenickim. Joyce nie był nieomylnym historykiem i pomylił w swoim wystąpieniu, zupełnie jakby to była jedna osoba, Jana Szkota Eriugenę (Irlandczyka z IX wieku) z Janem Dunsem Szkotem (urodzonym w XIII wieku w Edynburgu, jakkolwiek wielu jego współczesnych brało go za Irlandczyka); sądził ponadto, że autorem traktatu Corpus Dyonisianum, którego on nazywał Pseudo-Areopagitą Dionisiusem, był święty Dionizy, patron Francji - podczas gdy Dionizy od Corpusu był w tradycji średniowiecznej utożsamiany z Dionizym Areopagitą, który żył w czasach świętego Pawła - a ponieważ to rozpoznanie było fałszywe i nie wiadomo, czy Dionizy był naprawdę Dionizym, prawdziwy autor Corpusu nazywany jest Pseudo-Dionizym Areopagitą, a nie Dionizym Pseudo-Areopagitą" (Umberto Eco, O literaturze, wydanie cytowane w przypisie 9, s. 91-92; tłumaczka, Anna Wasilewska, tłumaczyła bez przesadnej pilności, bo Corpus to nie jest traktat, lecz zbiór traktatów (plus listy); poza tym w łacinie corpus to rodzaj nijaki, więc lepiej nie robić z niego męskiego corpusu, i wreszcie, najzabawniejsze, nie jest to Corpus Dyonisianum, lecz Dionysianum; ale w notce o literówkach mogę tę literówkę potraktować jedynie jako nadprogramowy prezent).

Eco nie wspomina, może z litości, że Joyce tak nabałamucił w jednym niezbyt długim zdaniu. I nie zauważa kolejnego bałamuctwa.

"Scotus Erigena, Rector of the University of Paris, was a mystical pantheist, who translated from the Greek the books of mystical theology of Dionysius, the pseudo-Areopagite, patron saint of the French nation" (The Critical Writings of James Joyce, redakcja Ellsworth Mason i Richard Ellmann, przedmowa Guy Davenport, Cornell University Press, Nowy Jork 1989, s. 160; wydawcy w przypisie prostują tylko pomylenie trzech Dionizych: Dionizego Areopagity, o którym jest mowa w Dziejach Apostolskich, Dionizego, pierwszego biskupa Paryża i męczennika, który jest patronem Francji oraz Pseudo-Dionizego Areopagity, autora Corpus Dionysianum).

Eriugena naturalnie nie mógł być rektorem Uniwersytetu Paryskiego, bo ten powstał dopiero kilka wieków po jego śmierci, ale Duns Szkot, który w Paryżu wykładał, również nie był tam rektorem. Kto wie, może to kolejna literówka i zamiast rector miało być lector.

[14] Obecność zwrotu "inny świat" w liście Marthy, zdają się potwierdzać późniejsze rozmyślania Blooma, gdy wychodzi z cmentarza po pogrzebie Patricka Dignama.

"There is another world after death named hell. I do not like that other world she wrote. No more do I" (w edycji Gablera 6.1001-1003). U Słomczyńskiego: "Jest inny świat po śmierci i zwie się piekło. Nie lubię tego słowa nie z tego świata, napisała. Ani ja" (s. 125-126). U Świerkockiego: "Po śmierci jest zwany piekłem świat nie z tej ziemi. Napisała, że nie lubi jakiegoś słowa, bo dla niej jest jak śmierć. Ja też jej nie lubię".

Aczkolwiek możliwa jest i taka interpretacja, że to Bloom błędnie odczytał w liście Marthy słowa other word jako other world, bo był już w nastroju pogrzebowym (o pogrzebie Dignama rozmawia tuż przed przeczytaniem listu) i to jemu nielubiane "inne słowo" bezwiednie skontaminowało się z tym "innym światem", którego Bloom się obawia.

[15] Jarosz Bejła [Henryk Rzewuski], Mieszaniny obyczajowe, nakład i druk Teofila Glücksberga, Wilno 1841, s. 129; pisownię w paru miejscach uwspółcześniłem. Kto niczego nie zauważy, niech się pocieszy, że Adam Michnik kiedyś nie zauważył nawet sporego cytatu z Rzewuskiego, o czym można przeczytać w NOTATKACH: "Trzy cytaty. Konwicki - Michnik - Rzewuski".

[16] Karol Tarnowski, Marion Jean-Luc. L'idole et la distance, [w:] Przewodnik po literaturze filozoficznej XX wieku, tom 5, pod redakcją Barbary Skargi, przy współpracy Stanisława Borzyma i Haliny Floryńskiej-Lalewicz, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1997, s. 277.

Jak twierdzi Karol Sauerland, Gelassenheit u Heideggera "można tłumaczyć jako postawę nieingerowania, niewtrącania się w bieg rzeczy, zostawiania ich tak, jak nam się objawiają. Niemieckie laß das tłumaczy się jako «zostaw to». Gdybyśmy wczytywali się w poszczególne słowa tak, jak czyni to Heidegger w języku niemieckim, to powiedzielibyśmy, że w «zostawiać/zostawianie» zawiera się «stawiać/stawianie». Jest tak, jakby przed zostawianiem było stawianie. Pozostawiło się to, co się postawiło" (Karol Sauerland, Heideggerowska Gelassenheit po polsku, "Ruch Filozoficzny" 2019, tom LXXV, zeszyt 3, s. 7).

Ale to oczywiście dopiero początek zanurzania się w gęstwę Heideggerowskich znaczeń.

[17] Marek J. Siemek, Idea transcendentalizmu u Fichtego i Kanta. Studium z dziejów filozoficznej problematyki wiedzy, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1977, przypis 131 na stronie 303.

Nb. pewien magistrant Marka J. Siemka nie był na tyle uważny, by dostrzec, że w cytacie z Hegla, który wiernie przepisał do swojej pracy magisterskiej, jest literówka. Być może więc wcale nie przeczytał tego, co przepisywał. Ale to głupstwo, bo za to w życiu praktycznym zawsze umiał dostrzec, gdzie akurat leżą konfitury i zbierał je z lewa i z prawa ze zręcznością mistrza slalomu. Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Janusz Palikot, magister z Kanta albo dziwna amnezja".

[18] Leszek Kołakowski, Główne nurty marksizmu, tom 3, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009, s. 358.

À propos Leszka Kołakowskiego. Stefan Kisielewski w jedym ze swych felietonów przywołał pewną osobliwą hipotezę teologiczną jego autorstwa:

"Ciągle słyszę, że Karol Marks chciał dobrze, a tylko się pomylił: myślał o Zachodzie, tymczasem wcieliło mu się na Wschodzie, winni są więc nieodpowiedni następcy i realizatorzy, a także winne są nie dostosowane do teorii regiony świata. [...] Przecież ci, co chcieli dobrze, a stali się narzędziem zła, nie mogą być oczyszczeni z wszelkich win. Chyba że, jak to twierdzi Leszek Kołakowski, diabeł również będzie zabawiony. Ale o tym nic jeszcze pewnego nie wiadomo" (Stefan Kisielewski, Felietony zdjęte prze cenzurę, Wydawnictwo "Iskry", Warszawa 1998, s. 579-580; wyróżnienie moje).

Byłoby to średnio zabawne, gdyby nie to, że akurat ten felieton kończy się następującymi gorzkimi żalami pod adresem korekty:

"PS. Pismo «Język polski» zarzuciło mi, że gdzieś tam napisałem był (napisał byłem?!) «rozczepiamy włos na czworo». Otóż jest to nieprawda: ja napisałem ROZSZCZEPIAMY, jedynie w druku ukazało się «rozczepiamy». To oczywiście dzieło Pań Korektorek i Adiustatorek. Inteligentne korektorki są obok Broniarka i Toeplitza największą zmorą naszego życia. Przekonałem się o tym, czytając mój felieton sprzed dwóch tygodni, gdzie od «poprawek» i przeinaczeń aż się roiło. Oczywiście: nazbyt gorliwą Panią Korektorkę można by zabić, ale po pierwsze byłoby to nieetyczne, po drugie zaś nieskuteczne, bo na Jej miejsce wyroiłoby się dziesięć innych, wychowanych przez zarządców z «języka polskiego»" (s. 583).

[19] Stanisław Ignacy Witkiewicz, O protagorejskim typie umysłowości, "Przegląd Filozoficzny" 1938, nr 2, s. 164: "Nie wchodzę tu w to, czy pogląd psychologistyczny czysty jest samowystarczalnym dla opisu całości Istnienia. Konsekwencje tego, choćby w postaci pojęć: związku jakości, praktyczności, zasady ekonomii mylenia i różnych rodzajów jakości u Macha, a przez pojęcie jedności osobowości i hypostazy prawa w obiektywny byt u Corneliusa, wykraczają poza założenia pierwotne" (wyróżnienie moje).

[20] Przedmowa Bogdana Barana do: Martin Heidegger, Bycie i czas, przełożył, przedmową i przypisami opatrzył Bogdan Baran, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994, s. XXI.

[21] Søren Kierkegaard, Albo - albo, tom I, z oryginału duńskiego przełożył i wstępem opatrzył Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1976, s. 20.

Nb. Witold Gombrowicz rysując swoje "drzewo filozofii" wprawdzie nie bardzo wiedział, jak napisać nazwisko Kierkegaarda (i ostatecznie napisał je z błędem), ale - jak się zdaje - potrafił zaakceptować zesłaną przez szczęśliwy traf literówkę. W przekładzie De bello Gallico Cezara, który na lekcji łaciny recytuje Syfon w trzecim rozdziale Ferdydurke, literówka "których nie może opróżnić obwarowanie obozu" zamiast "opóźnić" najprawdopodobniej była tylko skutkiem niechlujstwa zecera "Roju" (we wcześniejszym gazetowym pierwodruku tego ustępu jest "opóźnić"). Niemniej Gombrowicz nie poprawił jej w korekcie warszawskiego wydania z 1957 roku, bo być może uznał, że ładnie uwydatnia ona specyficzną niedoskonałość uczniowskiego przekładu, przecież niewykluczone, że skądś pospiesznie i bezmyślnie odpisanego.

Pisał o tym zajmująco i wnikliwie Maciej Staniszewski w erudycyjnym studium Witold Gombrowicz i Gajusz Juliusz Cezar, czyli o historii pewnego wariantu tekstu Ferdydurke. Całkiem niepoważne studium krytyczno-translatologiczne, "Meander" 2005, nr 2.