EBENEZER ROJT

Wojciech Czuchnowski o Jezusie w piekle
albo Borges z ulicy Czerskiej

Wojciech Czuchnowski - przez jednych uważany za bezkompromisowego dziennikarza śledczego [1], a przez mniej życzliwych nazywany "pistoletem Michnika" [2] - jest autorem dwóch książek, a także, co dziś oczywiste, dziennikarzem przepracowanym [3].

Być może właśnie pośpiech pracy dziennikarskiej sprawił, że w swojej pierwszej książce o stalinowskim procesie Kurii krakowskiej [4] zaniedbał sprawdzić nawet tak elementarne i ściśle związane z tematem wiadomości, jak choćby nazwę przedwojennego Stronnictwa Narodowego, które uparcie nazywał Zjednoczeniem Narodowym (Blizna, s. 17, 18, 20) [5]. A już szczytem niechlujstwa było puszczenie fantazji, jakoby generał Stanisław Tatar, który zmarł w 1980 roku, został w latach pięćdziesiątych

sądzony i stracony przez komunistyczne władze w spreparowanej sprawie o spisek w wojsku i szpiegostwo (Blizna, s. 20; wyróżnienie moje).
Z kolei w drugiej książce, najpewniej wskutek pośpiechu pracy dziennikarskiej, nie komentował łgarstw pewnego pośledniego peerelowskiego szpiega (acz niepośledniego mitomana). W związku z czym rozzuchwalony szpieg fantazjował potem, że komunistyczne służby wyposażyły go pod koniec lat 70. w miniaturowy skaner zakamuflowany w brewiarzu, z własnym zasilaniem i z wewnętrzną pamięcią pozwalającą zapisać skany kilkudziesięciu stron.
Jak się odsunęło suwak, to była normalna książka, co więcej - ta książka zawierała rzeczywiście tekst brewiarzowy. Natomiast żeby włączyć skaner, wystarczyło rozłożyć książkę na odpowiedniej stronie, bo cała elektronika znajdowała się w jej grzbiecie. Przesuwało się ją nad dokumentem, który miał zostać elektronicznie zapamiętany, po czym zamykało i otwierało inną stronę, aby powrócić do nierzucającego się w oczy brewiarza. To przesunięcie skanera nad tekstem trwało chwilę, tak jak we współczesnych skanerach ręcznych. Dziś nikogo to nie dziwi, ale trzydzieści parę lat temu był to rewolucyjny wytwór naszej myśli technicznej [6].
I, wyobraźcie sobie, redaktor Czuchnowski w tę nieudolną bajkę również uwierzył!

Fuszerki przepracowanego dziennikarza bywają wprawdzie irytujące, ale są poniekąd zrozumiałe. Iluż to ludzi jest jak te ryby z wiersza Brzechwy, które robiły wszystko na niby, więc dlaczego akurat dziennikarze mieliby się bardziej przykładać do roboty. Co innego, gdy dziennikarz pisze coś prywatnie, po godzinach i z potrzeby serca.

A tak się składa, że Wojciech Czuchnowski prowadził również najzupełniej prywatny blog, gdzie mógł już bez pośpiechu cyzelować swe własne opowieści. Zajmować się wyłącznie tym, co sam uważa za ważne, i w taki sposób, jaki sam uważa za odpowiedni. Krótko mówiąc: pokazywać, kim jest naprawdę.

To właśnie na tym blogu opublikował notkę Jezus w piekle (próba apokryfu) [7]. Jej sednem był pomysł, że Jezus najpierw na krzyżu zwątpił w Boga, a gdy potem zstąpił do piekieł i zobaczył, jacy są ludzie, zwątpił także w człowieka i "odechciało mu się [...] zbawiać ludzkość".

Pomysł nieco ryzykowny. Ponieważ jednak autor nazwał to "próbą apokryfu", nie ma w takiej apokryficznej historyjce nic oburzającego. Także dlatego, że o tym, jacy są ludzie, każdy najprzód sądzi po tych ludziach, których zna najlepiej, czyli po sobie i swoich bliskich. Jeśli więc redaktor Czuchnowski uznał, że ani on, ani nikt z jego rodziny nie zasługuje na zbawienie, to jest to wprawdzie twarda mowa, ale widocznie czymś uzasadniona.

Czy Jezus na krzyżu zwątpił w Boga, to rzecz jasna kwestia wiary. Nie można jednak w tej sprawie powoływać się (jak robi Czuchnowski) na przytaczane w dwóch Ewangeliach - Mateusza i Marka - słowa "Boże mój, czemuś mnie opuścił", są to bowiem słowa z początku psalmu dwudziestego drugiego. Ewangeliści nie chcieli ukazać Jezusa wątpiącego, lecz Jezusa odmawiającego na krzyżu psalm, który kończy się zapowiedzią Bożej chwały ("Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi; i oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie").

Nie wymagam od dziennikarza "Gazety Wyborczej" znajomości niuansów teologicznych. Toteż nie zawracałbym wam takim drobiazgiem głowy, gdyby nie to, że Wojciech Czuchnowski nie tylko wymyślił swój apokryf, lecz także wymyślił swoją własną Biblię, w żaden sposób nie zaznaczając, że jest to jakaś inna Biblia z równoległego wszechświata. Wtedy zresztą apokryf nie byłby apokryfem, lecz zwykłym i mało interesującym opowiadaniem fantasy, w którym Jezus to nie ten Jezus, Bóg to nie ten Bóg etc. etc.

Zresztą zobaczcie sami (w cytacie zachowuję ściśle pisownię oryginału):

Trzy dni pomiędzy śmiercią na krzyżu a zmartwychwstaniem Jezus Chrystus spędził w piekle. Tak mówią wszystkie ewangelie.
[...]
A więc jak wiemy z ewangelii, zaraz po wydaniu przez Jezusa ostatniego tchnienia rozpętała się burza, zgasło słońce a żywioły zniszczyły świątynię, w której rządzili faryzeusze oraz kapłani, którzy wydali pana na śmierć.
[...]
No i nie wiemy, co Jezus robił i widział w piekle. Nie mówią o tym nie tylko ewangelie ale też brakuje jakichkolwiek innych źródeł- apokryfów, nieautoryzowanych relacji...Nie zajmowali się taż tym na przestrzeni wieków teolodzy, filzofowie i pisarze. Nawet Bułchakow nie wpadł na to by zgłębić ten wątek...
Otóż nie jest prawdą, że o pobycie Jezusa Chrystusa w piekle "mówią wszystkie ewangelie". W rzeczywistości nie mówi o tym żadna nowotestamentowa ewangelia. Ani jedna! Enigmatyczny zwrot "zstąpił do piekieł" znajduje się dziś w Symbolu Apostolskim, choć nie ma go w jego najstarszej greckiej wersji [8] (nie ma go także w Credo nicejskim i w Credo konstantynopolitańskim).

Nie jest również prawdą, że "zaraz po wydaniu przez Jezusa ostatniego tchnienia [...] żywioły zniszczyły świątynię". To jedynie zasłona w najświętszym przybytku świątyni "rozdarła się na dwoje" (tak u Mateusza, Marka i Łukasza). Samą świątynię strawił dopiero ogień podłożony w kilkadziesiąt lat później przez żołnierzy Tytusa.

I wreszcie nie jest też prawdą, że brak nam jakichkolwiek źródeł, "apokryfów, nieautoryzowanych relacji", i dlatego "nie wiemy, co Jezus robił i widział w piekle". Ależ wiemy! Apokryficzna Ewangelia Nikodema dokładnie opisuje, jak wyprowadzał z piekła wszystkich swych świętych z praojcem Adamem na czele:

Pan zaś wyciągnąwszy swoją ręką, rzekł: «Przyjdźcie do mnie wszyscy moi święci, którzy nosicie mój obraz i podobieństwo» [...]. I natychmiast wszyscy święci zgromadzili się pod ręką Boga. A Pan trzymając prawicę Adama rzekł do niego: «Pokój z tobą i wszystkimi twoimi synami, moimi sprawiedliwymi». [...] Podobnie i inni święci przypadłszy do stóp Pańskich jednym głosem wołali: «Przybyłeś, Zbawicielu świata, i jak przepowiedziałeś przez Prawo i przez twoich Proroków, tak wypełniłeś to czynami. Odkupiłeś żywych przez krzyż twój i przez śmierć na krzyżu do nas zstąpiłeś, aby przez twój majestat wyrwać nas z Piekła i Śmierci». [...] A Pan wyciągnął rękę swoją i uczynił znak krzyża ponad Adamem i ponad świętymi swoimi i trzymając Adama za prawą rękę wyszedł z Piekieł, a wszyscy święci szli za Panem [9].
Najbardziej zaś zdumiewające jest przeświadczenie Wojciecha Czuchnowskiego, jakoby Jezusem w piekle nie zajmowali się "na przestrzeni wieków teolodzy, filozofowie i pisarze". Chyba że naprawdę chciał wymyślić jakiś dziwaczny alternatywny wszechświat pełen nierobów.

W tym naszym zwykłym wszechświecie aby uniknąć wypisywania podobnych andronów, nie trzeba kończyć biblistyki [10]. W zupełności wystarczy przeczytać odpowiednie hasło w polskiej Wikipedii, a jeszcze lepiej w angielskiej.

Nie wiem, dlaczego Czuchnowski porwał się na ten swój prywatny "apokryf" i jednocześnie lenił się aż tak okropnie, że żal było mu paru chwil na sprawdzenie elementarnych wiadomości. Przecież akurat w tym wypadku nie goniły go żadne terminy ani nie popędzał przełożony z batem.

Być może chciał tą opowiastką samemu sobie udowodnić, że potrafi nie tylko - jak by powiedział poeta - bić "czarną pianę gazet". Być może przez chwilę chciał się poczuć takim ćwierć-Borgesem z ulicy Czerskiej albo nawet całym Iwanem Karamazowem z Dostojewskiego, zamiast wiecznym wyrobnikiem do zadań specjalnych.

Być może nawet ogarnęła go zwykła ludzka tęsknota za przychodzącą w lekkim powiewie odrobiną metafizyki. W końcu nawet dziennikarz "Gazety Wyborczej" ma prawo do życia duchowego.

Tylko czy musi ono być aż tak niechlujne?

[1] Grand Press dla dziennikarzy "Gazety Wyborczej" w kategorii Dziennikarstwo śledcze, agora.pl, 9 grudnia 2020 (strona zarchiwizowana).

[2] Zob. na przykład artykuł Pistolet Michnika na służbie w "Gazecie Polskiej Codziennie" z 3 listopada 2011 roku. "Pistolet" to inna nazwa "cyngla". Określenie to spopularyzował głośny niegdyś wywiad Cezarego Michalskiego z Michałem Cichym Wojna pokoleń przy użyciu "cyngli", "Dziennik", 20 lutego 2009 (strona zarchiwizowana).

[3] O skutkach dziennikarskiego przepracowania pisałem w notce "Wojciech Orliński służbowo i prywatnie albo pożegnanie z bawełną w ustach", cytując tam między innymi słuszną opinię bohatera tej notki: "Przyszłość mediów w Polsce widzę źle. [...] Pracują w nich ludzie coraz bardziej przepracowani, mający coraz więcej obowiązków za coraz mniejsze pieniądze. Wpadki, afery, nieprzemyślane decyzje są oczywistą konsekwencją - i będzie ich tylko coraz więcej".

Nb. w wypadku Wojciecha Czuchnowskiego jednym ze skutków przepracowania stał się dodatkowo alkoholizm, o czym on sam opowiedział w szczerym wywiadzie. Zob. Aneta Olender, "Krzywdziłem rodzinę. Żeby pić, brałem urlop". Dziennikarz Wojciech Czuchnowski szczerze o alkoholizmie, natemat.pl, 5 czerwca 2019 (strona zarchiwizowana). Oczywiście nie każdy dziennikarz zostanie alkoholikiem, do tego potrzebne są jeszcze dodatkowe predyspozycje, ale - jak podkreśla Czuchnowski - "dziennikarze muszą pracować pod presją czasu", a "stres jest istotnym czynnikiem stymulującym".

[4] Wojciech Czuchnowski, Blizna. Proces Kurii krakowskiej 1953, Wydawnictwo Znak, Kraków 2003. Dalej cytuję jako Blizna. Kto chciałby wiedzieć, jakie są w tej książce jeszcze inne przeinaczenia i niedoróbki, niech przeczyta jej kilkunastostronicową recenzję autorstwa Wojciecha Frazika i Filipa Musiała zamieszczoną w "Pamięci i Sprawiedliwości" (2003, nr 1). Nb. obaj recenzenci też w końcowym podsumowaniu zwracają uwagę na zgubny pośpiech pracy dziennikarskiej:

"Pośpiech związany z rynkową opłacalnością wydania książki właśnie w styczniu br. z pewnością nie wyszedł jej na dobre. Pozbawiona oparcia w podstawowych źródłach, przejawiająca liczne braki faktologiczne, wypełniane domysłami autora, jest publikacją merytorycznie słabą. W wielu miejscach, odtwarzając kalki komunistycznej propagandy, może przynieść więcej szkody niż pożytku [...]" (s. 364).

[5] Natomiast nie zaniedbał zacytować znacznie luźniej związanego z tą sprawą wyznania Wisławy Szymborskiej, która podpisała niegdyś głośną rezolucję członków krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich potępiającą skazanych księży, a w 1991 roku tak to wyjaśniała:

"Chodzi o mechanizm ludzkiego działania, który sprawia, że [...] jeśli nie chce się czegoś widzieć, to się nie widzi [...]. Byłam ofiarą tego straszliwego mechanizmu" (Blizna, s. 64; wyróżnienie moje).

Podobno poetka mówiła też wtedy, że sama zamierza napisać "jak to było". Niestety, przez kolejne dwadzieścia lat nie udało się jej tego zamierzenia zrealizować.

Nb. ojciec Wisławy Szymborskiej, Wincenty Szymborski, był członkiem Związku Ludowo-Narodowego, potem przekształconego w Stronnictwo Narodowe, czyli właśnie w tę znaną w dwudziestoleciu międzywojennym partię, którą Wojciech Czuchnowski nazywa Zjednoczeniem Narodowym.

[6] Tomasz Turowski, Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski, Kret w Watykanie. Prawda Turowskiego, Agora, Warszawa 2013, s. 147. Pisałem obszernie o tej osobliwej książce w notce "Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski wysłuchują Tomasza Turowskiego albo pogawędka ze szpiegiem". Jeśli idzie o skaner w brewiarzu, to niestety pamięć o tym "rewolucyjnym wytworze naszej myśli technicznej" kompletnie zaginęła. Nie mówiąc już o jakimś schemacie czy ocalałym egzemplarzu. Zresztą sam opis jest do tego stopnia bajkowy, że wyklucza istnienie takiego gadżetu polskiego Jamesa Bonda.

[7] Wojciech Czuchnowski, WILK TYŁEM, czyli moje nie zawsze słuszne poglądy na wszystko, notka "Jezus w piekle (próba apokryfu)", 17 kwietnia 2016 (strona zarchiwizowana).

[8] Zob. wersję zachowaną w Psałterzu króla Athelstana w: Denzinger-Hünermann, Enchiridion symbolorum definitionum et declarationum de rebus fidei et morum, wydanie 44, Fryburg Bryzgowijski 2014, nr 11, s. 22-23.

[9] Ewangelia Nikodema, 24, 1-2, [w:] Apokryfy Nowego Testamentu. Ewangelie apokryficzne, część 2. Św. Józef i św. Jan Chrzciciel. Męka i zmartwychwstanie Jezusa. Wniebowzięcie Maryi, redakcja ks. Marek Starowieyski, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003, s. 661-662.

Nb. święty Tomasz z Akwinu przypomina, że Chrystus nie zstąpił do piekła, które dziś na ogół ma się na myśli mówiąc o piekle, to znaczy do piekła potępionych, lecz do otchłani Ojców. Są to dwa różne miejsca, aczkolwiek - powiada - "jest możliwe [...] że górna część piekła nazywałaby się otchłanią Ojców" (STh Sup., q. 69, a. 5 resp.). Nie zstąpił także do otchłani dzieci. "Dzieci [znajdujące się w tej otchłani] bowiem nie mają nadziei szczęścia wiecznego" (STh Sup., q. 69, a. 6 resp.). Więcej o tym zstąpieniu Chrystusa w: STh III, q. 52. Tam także raz jeszcze o niewesołym losie dzieci zmarłych bez chrztu (a. 7).

[10] Andronów jest tam zresztą znacznie więcej, ale ich drobiazgowe wyliczanie i komentowanie zamieniłoby tę notkę w nudną lekcję religii. Dlatego już tylko w przypisie przypomnę, że w żadnej ewangelii nie ma również ani słowa o tym, jakoby Jezus po zmartwychwstaniu rozmawiał z matką i zabrał ją zaraz potem do nieba. Nie mógł też wtedy niczego zdradzić dwunastu apostołom, bo zostało ich już tylko jedenastu. Czuchnowski najwyraźniej wyparł ze świadomości smutny koniec Judasza.