Jak się patrzy na prawicę i lewicę na Zachodzie, różnice są niewielkie, u nas to jest przepaść. Patriotyzm jest przymiotem ludzi małych i mściwych. Boję się słowa patriotyzm. Kiedy naprzeciwko domu mojej mamy postawiono pomnik Dmowskiego, który słowo naród odmieniał przez wszystkie przypadki, to ścierpła mi skóra. Czytaliście Myśli nowoczesnego Polaka? On tam podjął się analizy fenomenu Hitlera, który robiąc porządek we własnym kraju, musiał wyrzucić z niego Żydów. Ten agresywny facet stoi sobie teraz naprzeciwko Łazienek Królewskich. I się dziwili nasi narodowcy, że jest obrzucany farbą.Zasadniczy trzon Myśli nowoczesnego Polaka został ogłoszony już w 1902 roku w serii artykułów w "Przeglądzie Wszechpolskim". Adolf Hitler skończył akurat 13 lat i nie planował jeszcze robienia porządku we własnym kraju, którym była wtedy Austria. W roku następnym ukazało się we Florencji pierwsze książkowe wydanie Myśli, natomiast w roku 1904 wydrukowano we Lwowie nakładem Towarzystwa Wydawniczego wydanie drugie. W tym samym roku piętnastoletni Adolf Hitler uczęszczał bez sukcesów do Realschule w Linzu, mijając się na jej korytarzach z Ludwigiem Wittgensteinem, przyszłym filozofem oraz autorem zdania: "Kłamstwo jest pewną grą językową, której tak samo trzeba się nauczyć, jak każdej innej" [2].
Trzecie wydanie Myśli nowoczesnego Polaka ukazało się w roku 1907, znowu we Lwowie, i było to wydanie powiększone o część ósmą ("Podstawy polityki polskiej"). Nadal jednak próżno by w niej szukać analizy fenomenu pewnego, podówczas, osiemnastolatka, przebywającego teraz we Wiedniu i zajmującego się najchętniej malowaniem akwarelek. Niestety, także bez specjalnych sukcesów.
Na kolejne wydanie Myśli trzeba było czekać aż 26 lat. Malarz akwarelek został właśnie kanclerzem Rzeszy, Dmowski zaś uzupełnił swą książeczkę o "Przewroty", trzy artykuły, z których ostatni, "Kryzys cywilizacji europejskiej", prorokował powszechny upadek handlu prowadzący do samoistnego rozwiązania kwestii żydowskiej. Bez wspominania choćby słowem o Hitlerze czy o wyrzucaniu Żydów. Wątki te nie pojawiają się także w wydaniu okupacyjnym Myśli ani w dołączonej do nich anonimowej przedmowie [3].
Tym samym kwestię "analizy fenomenu Hitlera", wyczytanej w Myślach nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego przez Jakuba (Kubę) Wojewódzkiego, można uznać za zamkniętą [4].
[Po latach]
Po kilkunastu latach los znowu zetknął mnie z przemyśleniami Jakuba Wojewódzkiego. Otóż kartkując "Politykę" zauważyłem kątem oka w rubryce "Mea pulpa czyli kronika popkulturalna Kuby Wojewódzkiego" frapujący początek zdania: "Rainer Maria Rilke pisał onegdaj..." [5]. Mniejsza o to 'onegdaj', od jakiegoś czasu traktowane wyrozumiale [6], ale Jakub Wojewódzki cytujący Rainera Marię Rilkego?!! Już sama ta fraza brzmi jak absurdalny dowcip ze skeczu Monty Pythona.A pisał ten biedny Rilke według Jakuba Wojewódzkiego podobno tak: "To, co okropne, wymaga naszej miłości". Co przez cytującego zostało użyte (przynajmniej w jego mniemaniu) jako błyskotliwy przytyk do poziomu programu koleżanki z show-biznesu.
W rzeczywistości Jakub Wojewódzki - cóż za niebywałe zaskoczenie! - Rilkego nie czytał, nie mógł więc wiedzieć, że Rilke niczego takiego nie napisał, a to, co zacytował jako rzekome słowa Rilkego, to jedynie nadzwyczaj swobodna popkulturowa parafraza oryginału. Pleniąca się w Internecie (najczęściej w wersji "Wszystko, co straszne, pragnie naszej miłości") i, co gorsza, zniekształcająca sens tego, o co chodziło Rilkemu.
Dlatego teraz - byście nie byli jak Kuba W. i wiedzieli, o co chodziło Rilkemu - zacytuję trochę więcej niż sześć słów. Jest to fragment z Listów do młodego poety. Młody poeta istniał naprawdę i nazywał się Franz Kappus, a cytowany list Rilke wysłał do niego 12 sierpnia 1904 roku.
Nie mamy żadnego powodu po temu, by żywić nieufność wobec naszego świata, bo nie zwraca się on przeciw nam. Jeśli są w nim strachy, to są to nasze strachy, jeśli są w nim otchłanie, to otchłanie te należą do nas, jeśli są tu niebezpieczeństwa, to musimy próbować je pokochać. I jeśli tylko urządzimy nasze życie podług owej zasady, która radzi nam, byśmy zawsze trzymali się tego, co trudne, wówczas to, co teraz wydaje się nam jeszcze całkiem obce, stanie się czymś jak najbliższym i najdroższym. Jakże moglibyśmy zapomnieć owe dawne mity stojące u zarania wszystkich ludów, mity o smokach, które niespodzianie przemieniają się w księżniczki; być może wszystkie smoki w naszym życiu są księżniczkami, które tylko na to czekają, by ujrzeć nasze piękno i śmiałość. Może wszystko, co straszne, jest w głębi bezbronne i oczekuje od nas pomocy [7].Być może Jakub Wojewódzki nie wzdraga się udzielić pomocy temu, co jest w głębi bezbronne i na przykład czasem otuli kołderką jakąś dziecinę. Mniej pewien byłbym, że mógłby żyć "podług owej zasady, która radzi nam, byśmy zawsze trzymali się tego, co trudne". Natomiast na to, że po sześćdziesiątce niespodzianie przemieni się ze smoka-kłamczuszka w księżniczkę, zdecydowanie nie ma już co liczyć [8].
[1] Wywiad dostępny także na stronie internetowej pisma: Być jak Kuba W., "Exklusiv", maj 2009 [A raczej był dostępny, bo w cztery lata później miesięcznik "Exklusiv" padł. Odsyłam więc do strony zarchiwizowanej]. .
[2] Ludwig Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, przełożył Bogusław Wolniewicz, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000, s. 131. Według Raya Monka, biografa Wittgensteina, Ludwig i Adolf chodzili do tej samej szkoły tylko w roku szkolnym 1904-1905 i nie istnieją żadne świadectwa, że w ogóle kiedykolwiek się poznali (zob. Ray Monk, Ludwig Wittgenstein. The Duty of Genius, Penguin 1991, s. 15). Naturalnie, dla rozmaitych kabotynów podążających za własnym instynktem nie jest to żadną przeszkodą w snuciu opowieści, jakoby właśnie wskutek spotkania z Wittgensteinem Hitler stał się antysemitą (zob. Kimberley Cornish, The Jew of Linz. Wittgenstein, Hitler and Their Secret Battle for the Mind, Arrow Books Ltd 1999). Z czego znów inny kabotyn wyciągnął wniosek, że Wittgenstein musiał o tym wiedzieć i pod koniec życia męczyła go świadomość, że - pośrednio - stał się przyczyną Holokaustu.
Niestety, gorzej wykształcone pisarki powtarzają potem u nas te niedorzeczności: "Szkoda, że Wittgenstein nie dogadał się z Hitlerem, gdy wspólnie chodzili do szkoły w Linzu. Byli przecież w tej samej klasie, ale najwidoczniej nie znaleźli wspólnego języka. Gdyby nieśmiały Ludwiś wpłynął wtedy na zakompleksionego Adolfka, nie doszłoby może do anszlusu i wojny" (Manuela Gretkowska, Silikon, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000, s. 113). Wittgenstein i Hitler nie byli w tej samej klasie. Byli wprawdzie rówieśnikami (i to z dokładnością do sześciu dni), ale Ludwig chodził do wyższej klasy, niż wynikałoby z metryki, natomiast Adolf odwrotnie - do niższej. Tak więc na szczeblach edukacji dzieliły ich wtedy dwa lata.
Jeśli zaś chodzi o gorzej wykształconą pisarkę, to nie ma chyba takiej bredni, którą zawahałaby się powtórzyć. W innej książce (Manuela Gretkowska, Podręcznik do ludzi, W.A.B., Warszawa 1999) fantazjowała, że Zygmunt Freud nie odważał się zapisywać swoim pacjentom kokainy "z obawy przed policją" (s. 45), chociaż w czasach, gdy Freud interesował się kokainą, była ona najzupełniej legalna. Z kolei kilka stron wcześniej zmyśliła opowieść, jak to "umierającemu Huxleyowi żona i przyjaciele wyświadczyli ostatnią przysługę, kładąc mu w znieruchomiałe usta opłatki LSD. Te miligramy dwuetyloamidu kwasu lisergowego wyciszyły biologiczną agonię" (s. 39-40). Mniejsza już o chemiczną nazwę, ani chybi przełożoną na kolanie z angielskiego, ale w rzeczywistości nie było żadnego "opłatka" ani tym bardziej "miligramów", lecz dwa domięśniowe zastrzyki po jedną dziesiątą miligrama LSD każdy. Dalej są u pisarki jeszcze androny o "dualnym mózgu", "enzymach antyreprodukcyjnych", "enzymach pochodnych adrenaliny" etc., etc. Jednak na sam szczyt zuchwałej ignorancji wspięło się zdanie: "Czym jest rzeczywistość spostrzegana bez pośrednictwa mylących zmysłów, próbowali opisać Kant, Kartezjusz oraz Husserl" (s. 43). Za coś takiego na porządnym wydziale filozofii z miejsca wyrzuca się studenta za drzwi.
[3] Autorem tej przedmowy, zatytułowanej "Od wydawców" i zamieszczonej na stronach 5-10, był Jan Dobraczyński. Książka nosiła fałszywą datę wydania - 1934 zamiast 1943 - choć prawdziwej daty można było się domyślić ze zdania na stronie 8: "Minęło lat czterdzieści od ukazania się «Myśli nowoczesnego Polaka»" (w roku 1934 mijało tych lat 31). Zawierała wszystkie przedmowy Dmowskiego do wydań I-IV, ale pozbawiona była dodatków z wydań III i IV, a więc w istocie podawała tekst według wydania pierwszego.
[4] Wbrew początkowej deklaracji "Mogę obiecać, że postaram się nie kłamać" i jeszcze kolejnej "Lubię mówić o rzeczach, na których się znam", można znaleźć w tym wywiadzie więcej ryzykownych popisów. Jak choćby tę nieprawdopodobną bzdurę o brodzie, którą Szopen rzekomo zapuścił, ale pielęgnował tylko z jednej strony. Wywiadowanemu wydaje się też, że Listy z podróży do Ameryki Sienkiewicz "pisał do swojego kolegi, redaktora krakowskiej gazety".
Niemniej Jakub Wojewódzki wprawdzie jest kłamczuszkiem, ale przynajmniej nazwiska powtarza poprawnie. Natomiast jego kolega z show-biznesu, Tymon Tymański, też udaje, że coś tam czyta, ale wychodzi mu to jeszcze gorzej:
"GALA: Nie jesteś dumny z tego, że jesteś Polakiem?
TYMON TYMAŃSKI: Jestem! Tyle tylko, że Polska nie jest jednością. Przeczytałem w książce Marii Janion historię o zgrzytach między prożydowskim Mickiewiczem a żydożercą Krasickim. Po raz kolejny stało się dla mnie jasne, że od wielu wieków istnieją co najmniej dwie Polski. Z jednej strony ksiądz Tischner, z drugiej - Radio Maryja" (Tymon Tymański. Miłość na złom, "Gala", 25 czerwca 2009).
Krasicki, Krasiński... Nikt z "Gali" też tego nie poprawił. W końcu matura to bzdura.
[5] "Polityka" 2024, nr 31, s. 87. Nb. "Polityka" umieszcza tę rubrykę w dziale "Kultura".
[Dopisek] Już tylko w tym przypisie dodam, że ponad miesiąc później Jakub Wojewódzki objawił się w 36 numerze "Polityki" tym razem jako znawca historii ruchu ludowego: "Przypominam. Stronnictwo Ludowe powstało jeszcze przed zaborami. Ale klimat pozostał" (s. 87). Ale żeby nawet redakcja nie czytała swojego autora?
[6] Jeszcze Słownik Doroszewskiego jako jedyne znaczenie słowa 'onegdaj' podawał «w dniu o dwie doby poprzedzającym dzień dzisiejszy; przedwczoraj» (tom 5, s. 998).
[7] Rainer Maria Rilke, Listy do młodego poety, przełożyła Justyna Nowotniak, Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2010, s. 96-97. Wyróżnienie kursywą za tym wydaniem. W cytowanym niżej wydaniu niemieckim druk rozstrzelony.
Ostatnie zdanie - właśnie to przekręcone przez popkulturę - w oryginale brzmi:
"Vielleicht ist alles Schreckliche im tiefsten Grunde das Hilflose, das von uns Hilfe will" (Rainer Maria Rilke, Briefe an einen jungen Dichter, Insel-Verlag, Lipsk 1929, s. 48).
[8] Zmyślanie, że się czytało Dmowskiego albo Rilkego to oczywiście kłamstewka niewinne i banalne. Ale Jakub Wojewódzki kłamie również w sprawach poważnych. Gdy przedsięwzięcie, które prowadził ze swoim wspólnikiem, Januszem Palikotem, okazało się oszustwem, natychmiast skłamał, że on w tym związku był wyłącznie stroną pasywną, o niczym nie decydował, nic nie mógł, a tym bardziej w żadnej radzie nadzorczej nie siedział.
Tymczasem jeszcze grubo ponad pół roku po tym oświadczeniu sprawy miały się zgoła inaczej. Tutaj możecie sobie sami obejrzeć, w jakich organach nadzorczych zasiada Jakub Wojewódzki i jak wygląda gęsta pajęczyna jego powiązań z Januszem Palikotem.
Ponieważ oszustwo polegało na tworzeniu czegoś w rodzaju piramidy finansowej, to znaczy na wyłudzaniu od kolejnych naiwnych sporych kwot pieniędzy głównie w celu spłacenia starych należności, najważniejsza była sprawna reklama. Toteż medialny wizerunek Jakuba (Kuby) Wojewódzkiego jako człowieka bystrego i niedającego się nabrać na plewy bez wątpienia znakomicie ten proceder ułatwiał. Tutaj p. Jakub w swej zwykłej swobodnej pozie obok Rolls-Royce'a, który miał być nagrodą w konkursie dla - pożal się Boże - "inwestorów", a jak się potem okazało nawet nie należał ani do spółki, ani do żadnego ze wspólników. To z kolei twórczy wariant sprzedawania naiwnym kmiotkom kolumny Zygmunta.
Nb. Jakub Wojewódzki nie jest może głębokim intelektualistą, ale jego uwaga o Januszu Palikocie: "Był uwodzicielskim erudytą rozsiewającym wokół siebie aurę sukcesu i głębokiej kultury", to już doprawdy przesadne rżnięcie głupa. Kto chciałby się dowiedzieć, jak wygląda prawda o erudycji i głębokiej kulturze Palikota, niech przeczyta w OSOBACH: "Janusz Palikot czyta Hegla i Heideggera albo o sztuce prowadzenia samochodu", "Janusz Palikot gwałci Fryderyka Nietzschego albo z tajników psychoanalizy", a przede wszystkim: "Janusz Palikot, magister z Kanta albo dziwna amnezja".