Zresztą uważam, że mamy tu w Polsce kompleks, który nazwałem "kompleksem Timbuktu". Mianowicie wystarczy, żeby ktoś napisał coś o Polsce w obcym języku, zaraz się to tłumaczy, choćby książka była grubo głupsza od tego, co się u nas pisze. Cieszymy się, że ktoś się nami zajmuje... Ja sobie nie wyobrażam, żeby ktoś w Polsce napisał historię Anglii z błędami i żeby została ona przetłumaczona w Anglii. Tymczasem to, co pisze Davies, Adam Zamoyski czy Beauvois, zawiera często zasadnicze błędy. Czy czytaliście u Daviesa, skąd się wzięła nazwa "szlachta zaściankowa"? Otóż ten mędrzec pisze, że szlachta budowała się między chłopami i wznosiła takie wysokie ściany, żeby się od chłopów odgrodzić. Pan Davies twierdzi też, że magnaci polscy postępowali nie fair, bo w walkach w XVII wieku używali oddziałów uzbrojonych czarownic! Słowo daję! Gdyby coś takiego napisał Polak, to na długie lata byłby narodowym pośmiewiskiem!Tak mówił o Normanie Daviesie w roku 2012 Janusz Tazbir, historyk bynajmniej nie prawicowy, w wywiadzie dla czasopisma "Zdanie", też żadną miarą nie prawicowego [1].
I wszystko to prawda!
Również w ostatnim polskim wydaniu Bożego igrzyska z 2018 roku [2] dalej straszą te oddziały czarownic:
W XVII w. zdarzały się przypadki pozbawionych skrupułów panów, którzy używali całych oddziałów czarownic jako narzędzi do prowadzenia swych prywatnych wojen (Boże igrzysko, I, s. 191-192) [3]oraz mury wzniesione przez szlachtę zaściankową:
Niektórzy z nich - szlachta zaściankowa - mieszkali we własnych wsiach, otoczonych murem ("ścianą"), odgradzającym ich od plebejskiego świata zewnętrznego (Boże igrzysko, I, s. 215) [4].Ale na tym nie koniec! Podobnych andronów i bałamuctw - choć może już nie aż tak śmiesznych - jest w Bożym igrzysku znacznie więcej.
Cztery przykłady.
Według Daviesa, Jakub Frank (tak, ten żydowski herezjarcha z Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk) pod koniec życia jeździł do kościoła na mszę pozłacaną karetą w otoczeniu "straży złożonej z tysiąca huzarów ubranych w nabijane diamentami mundury" (Boże igrzysko, I, s. 191; wyróżnienie moje) [5]. I nie łudźcie się - to nie jest cytat z jakiejś zwariowanej frankistowskiej legendy. Davies pisze o tym przybocznym tysiącu huzarów w mundurach nabijanych diamentami najzupełniej serio.
Szlachtę zaściankową, tę od murów, przełożył Davies dla anglojęzycznych czytelników jako "nobles behind-the-wall", ale to dziwactwo tylko go rozochociło do dalszych językowych popisów:
Nadawano im [biednej szlachcie] mnóstwo pejoratywnych przezwisk - nazywano ich pankami, szarakami (ponieważ nie było ich stać na karmazynowe kontusze, będące tradycyjnym strojem szlachty), zagończykami (ponieważ musieli sami obrabiać własne zagony) [....] (Boże igrzysko, I, s. 221) [6].Szlachcic szaraczkowy, szaraczek, czyli przyodziany w ubranie z szaraczku, taniego samodziałowego sukna, zamienił się u Daviesa w szaraka, po angielsku "grey hare", szarego zająca. Natomiast szlachcic zagonowy zamienił się w zagończyka (wg Słownika Doroszewskiego zagończyk to: "żołnierz doświadczony w zwalczaniu zagonów tatarskich"). Nadto Davies dosłuchał się w tym słowie zdrobnienia (być może przez analogię do takich nazw, jak piekarczyk, szewczyk, krawczyk etc.) i wyobraził sobie tego wyfantazjowanego zagończyka jako "a little ploughman", małego oracza obrabiającego swój zagon.
I jeszcze takie zmyślenie o Mickiewiczu, przecież nie trzeciorzędnym wierszoklecie w polskiej historii.
Adam Mickiewicz opuścił Paryż, udając się w ostatnią w życiu podróż do Konstantynopola, aby zbadać tam możliwość utworzenia kolejnego polskiego legionu do walki u boku Turków. Wyczerpany i chory, zmarł 26 listopada 1855, zanim cokolwiek udało mu się zorganizować; pochowano go na chrześcijańskim cmentarzu u wybrzeży Morza Marmara (Boże igrzysko, II, s. 318; pisownia oryginału).Pochowano u wybrzeży Morza Marmara? To kogo w takim razie przywieźli z Francji na Wawel? W rzeczywistości nikomu nawet przez myśl wtedy nie przeszło, by wieszcza Polaków pochować u Turków, choćby tylko tymczasowo [7].
Na koniec niedługie zdanie z trzema błędami:
W marcu 1968 r. stosunkowo błahy incydent, do jakiego doszło w Warszawie, gdzie ambasador sowiecki sprzeciwił się wystawieniu na scenie Teatru Narodowego klasycznego dramatu Mickiewicza Dziady, stał się iskrą, która wznieciła pożar (Boże igrzysko, II, s. 545).Otóż nie w marcu, ale w styczniu, i nie ambasador sowiecki, ale (prawdopodobnie) Zenon Kliszko, i nie sprzeciwił się wystawieniu, ale kazał zdjąć Dziady, które wcześniej przecież jednak wystawiono - i to dla uczczenia 50. rocznicy rewolucji październikowej.
Jest też Norman Davies przykładem humanisty, który nie radzi sobie z liczbami. W prostym rachunku trzykrotnie zawyżył różnicę między odszkodowaniem za zabicie szlachcica a odszkodowaniem za zabicie chłopa [8]. Również niemal trzykrotnie zawyżył liczbę Żydów, którzy wyjechali po Marcu 68.
W wyniku zamieszek z marca 1968 r. przeważająca większość Żydów, którym udało się przeżyć wojnę, została zmuszona do emigracji. W ciągu kilku zaledwie miesięcy społeczność żydowska w kraju skurczyła się z około czterdziestu tysięcy do zaledwie czterech czy pięciu (Boże igrzysko, II, s. 546).W rzeczywistości wyemigrowało wtedy mniej więcej trzynaście tysięcy osób - i to w latach 1968-1971, nie zaś w ciągu "kilku zaledwie miesięcy" [9].
Ale prócz tych figli z liczbami i niedorzecznych zmyśleń o mundurach nabijanych diamentami i oddziałach czarownic wciąż można znaleźć w Bożym igrzysku całe tuziny pomniejszych błędów i bałamuctw.
W Kaniowie pojawia się królewski pałac, którego nie było [10]. Alojzy Feliński, ten od Boże coś Polskę, niespodziewanie okazuje się księdzem [11]. Ochrana podlega III Oddziałowi Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości, choć powstała wtedy, gdy III Oddział już zlikwidowano [12]. Walerian Łukasiński ślepnie w więzieniu [13]. Adam Mickiewicz zakłada we Włoszech legion pod dziwnym hasłem Ubi patria, ibi male, którego próżno szukać w jego pismach [14]. Romuald Traugutt rodzi się na Podlasiu zamiast na Polesiu [15]. Mógłbym tak jeszcze bardzo długo, ale chyba umarlibyście z nudów.
Kto nie wierzy lub jest wyjątkowo odporny na nudę erratomanii, niech zajrzy choćby do dwóch bardzo starych (chciałoby się rzec - już historycznych) recenzji Bożego igrzyska: autorstwa Stefana Kieniewicza (z roku 1984), który wylicza jakieś sześć tuzinów faktograficznych błędów i to głównie z II tomu [16] oraz Janusza Tazbira (z roku 1990), który dorzuca kolejny tuzin z okładem [17].
Zaraz, zaraz... Czy chcesz powiedzieć Ebenezerze, że te zmyślenia i bałamuctwa, które wypisałeś z ostatniego wydania Bożego igrzyska, zostały już dawno temu wyłuskane przez wybitnych polskich historyków, a mimo to ani Norman Davies, ani jego polski wydawca nic z tym nie robią?
Zgadliście. Wprawdzie wydaje mi się, że sam też znalazłem kilka andronów przy okazji sprawdzania cudzych znalezisk, ale nie dam głowy, że i tego już ktoś kiedyś przede mną nie zauważył: dziesięć, dwadzieścia, a może nawet trzydzieści lat temu.
I właśnie w tych trzydziestu latach zawiera się kwintesencja skandalu z Bożym igrzyskiem!
Nie to jest bowiem najgorsze, że Davies tu i ówdzie się pomylił. Wszyscy się mylą. Aczkolwiek nawet anielsko wyrozumiały Kieniewicz pisał o "licznych niestety potknięciach autora". Zbyt licznych. Zwłaszcza że nie są to jedynie usterki niejako techniczne, zrozumiałe przy książce o takiej objętości: pomyłki w datach, imionach, omsknięcia pióra czy literówki.
Gorzej, że Davies również bezwstydnie zmyśla. Czasem odrobinę: jak z tym ślepym Łukasińskim czy hasłem legionu Mickiewicza. Czasem grubo: jak z tymi oddziałami czarownic czy tysiącem huzarów w mundurach nabijanych diamentami. A to już trudno tłumaczyć bałaganem w fiszkach czy zecerem pod dobrą datą. Takie bałamuctwa nie robią się same i niechcący.
Najgorsze jest jednak to, że do druku idą kolejne polskie wydania Bożego igrzyska (korzystałem z bodaj ósmego) i dalej nikomu nie chce się tych zmyśleń i przeinaczeń poprawić. Wygląda to już niemal jak jakaś butna demonstracja - autora i jego wydawcy - w stylu z Misia Barei: nie mamy pańskiej korekty i co pan nam zrobi?
Być może Norman Davies uważa, że jest kryty, bo do każdego wznowienia dołącza "Przedmowę do pierwszego polskiego wydania I tomu", w której napisał, że, owszem, wie o jakichś tam błędach, ponieważ donoszą mu o nich polscy korespondenci.
Kłopot polega na tym, że każdy z korespondentów proponuje inne poprawki i ulepszenia, wobec czego zdezorientowany autor odczuwa pokusę, aby po prostu zostawić wszystkie błędy, tak jak są. Tym więcej, że nie ma nawet pewności, czy wszystkie jego błędy są istotnie błędami (Boże igrzysko, I, s. 10).Ten wykręt to naturalnie blaga. Nie chodzi bowiem o żadne pracochłonne i z natury dyskusyjne ulepszenia, lecz o błędy oczywiste - jak ten grób Mickiewicza nad Morzem Marmara. Ile sekund trzeba, by skreślić tę brednię?
Chodzi też o błędy, co do istnienia których jednak można mieć pewność. Gdy raz się pisze, że Sobieski urodził się w Żółkwi [18], a kilkadziesiąt stron dalej, że urodził się w Olesku [19], to wiadomo na pewno, że przynajmniej jedno z tych zdań jest fałszywe. Praw logiki pan nie zmienisz...
Ale na razie nie zmienia się tylko rejestr błędów Bożego igrzyska. Także dlatego, że Norman Davies ma niestety w tej ciągnącej się przez dziesięciolecia chucpie całkowite poparcie swojego wydawcy:
Każda następna książka Daviesa - pisze Jerzy Illg, redaktor naczelny Wydawnictwa Znak - stawała się megabestsellerem [...]. Z tego właśnie powodu wielu zawodowych historyków nie cierpi Daviesa. Nie mogąc znieść jego popularności ani mierzyć się z nim talentem pisarskim, wyżywają się w złośliwych recenzjach, skwapliwie wykazując potknięcia faktograficzne, przekręcone daty bądź imiona panujących. Legion pedantów pracowicie uściślających fakty, sporządzających indeksy, przypisy i erraty jest pożyteczny, ale kreślony przez takich uczonych obraz przeszłości byłby martwą pustynią, byłby może bezbłędny, tyle że mało kogo by obchodził. Dlatego potrzebni są wizjonerzy tacy jak Norman Davies, gdyż tylko oni swoimi śmiałymi syntezami są w stanie poruszyć naszą wyobraźnię, zarysować nowe perspektywy, naprawdę zainteresować nas przeszłością, uczynić z wiedzy historycznej żywy składnik współczesnej świadomości [20].No tak, Kieniewicz i Tazbir - dwa zawistne beztalencia. A zaścianek otoczony murem (który jest ścianą), to w istocie fantastyczna wizja. Jakby Zemsta Fredry z jej murem granicznym oglądana w pijanym widzie, więc kto by tam takiego śmiałego wizjonera śmiał poprawić. Choć to właśnie on, Norman Davies, siedzi od trzydziestu lat za ścianą odgradzającą go od "złośliwych recenzji" tutejszego plebsu.
Jego niechlujstwo udziela się też innym. Jerzy Illg wprawdzie zapewnia że "profesor Elżbieta Tabakowska, autorytet w kwestiach translatologii" jest "znakomitą tłumaczką" Bożego igrzyska (Mój znak, s. 275), ale i "znakomita tłumaczka" swoje dołożyła. W jej przekładzie polska szlachta wygląda czasem jak piraci z Karaibów, bo po domu paraduje z kordelasami u pasa [21]. Sobieski urządza zajazd na czele 300 huzarów [22], bo najwyraźniej huzarzy i husarze to dla tłumaczki jedno i to samo. A rządy komunistyczne były jej zdaniem filistyńskie [23], choć konia husarskiego z rzędem temu, kto odgadnie, jaki mógłby być sens tego bezsensownego przekładu.
Dawno, dawno temu trafił się nam rzutki i bardzo z siebie zadowolony gawędziarz historyczny, z dużym talentem narracyjnym i równie dużą ochotą do konfabulacji. Wprawdzie tubylców traktował czasem dość protekcjonalnie, ale podobno rozsławia nasz kraj w świecie, więc to jasne, że tubylcza miłość mu wszystko wybaczy.
Dalej zaś było już tak, jak w poniższej anegdocie Jerzego Zaruby. Zadziałał "chwyt psychologiczny" (czy jak kto woli - "kompleks Timbuktu").
Pamiętam, siedzieliśmy raz w knajpce greckiej, jedząc bardziej niż skromną kolację. Nie mieliśmy nawet na piwo. Nastrój minorowy. Nagle mój Kajsarow się ożywia i wzrokiem wskazuje obiekt swych zainteresowań. Parę stolików od nas siedział typowy kupiec moskiewski: jedwabna "rubaszka", trzy kamizelki, pełno breloków, stół zastawiony kawiorami i baterią wyborowych wódek.Kup pan Boże igrzysko. Anglik patrzy [25]. Zdaje się, że i u nas po czymś takim trochę osób zbaraniało.- Zaraz będziemy mieli forsę - oświadczył Kajsarow. Podchodzi do kupca i klepnąwszy go przyjacielsko po plecach mówi mu coś, wskazując na mnie. Po chwili wraca, trzymając w ręku dwadzieścia rubli. Kupiec z zachwytem i podziwem łypie okiem w moją stronę. Kiedy na stole naszym pojawiły się koniak i kawior, zapytałem zdumiony:
- Jakeś to zrobił?
- Zwyczajnie! Chwyt psychologiczny. Trzeba znać kupców. Po prostu powiedziałem: "Daj dwadzieścia rubli. Francuz patrzy". Zaskoczony kupiec zbaraniał i nie wiadomo dlaczego dał [24].
[1] Historia to sztuka, w której do katedr jest kolejka, a na ławach uczniowskich pustki. Z Januszem Tazbirem rozmawiają Edward Chudziński, Paweł Dybicz i Filip Ratkowski, "Zdanie" 2012, nr 1-2, s. 10. Podkreślam tę "nieprawicowość", ponieważ Norman Davies w "Przedmowie do pierwszego polskiego wydania I tomu" (załączanej potem do kolejnych wydań) zdaje się sugerować, że o jego Bożym igrzysku złe zdanie ma głównie "obóz polskich nacjonalistów" oraz "skrajnie nacjonalistyczny odłam Żydów amerykańskich".
[2] Norman Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, tom I: Od początków do roku 1795, tom II: Od roku 1795, wydanie poszerzone, przekład autoryzowany Elżbieta Tabakowska, Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2018. Dalej cytuję jako Boże igrzysko z podaniem numeru tomu i strony. Czasem cytuję w przypisach również ostatnie wydanie angielskie: Norman Davies, God's playground. A History of Poland, vol. I, The Origins to 1795, vol. II: 1795 to the Present, revised edition, Columbia University Press, Nowy Jork 2005. Dalej jako God's playground z podaniem numeru tomu i strony.
[3] "In the seventeenth century, there are instances of unscrupulous noblemen employing teams of witches as instruments of private warfare" (God's playground, I, s. 152). Z kolei z następnego zdania można się dowiedzieć, że w skład "podstawowego wyposażenia" każdej polskiej wsi wchodził "specjalny stołek do pławienia czarownic" (Boże igrzysko, I, s. 192).
Nb. dane dotyczące procesów czarownic Davies podaje najprawdopodobniej za przestarzałą i wyjątkowo bałamutną pracą Bohdana Baranowskiego z 1952 roku (Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku; u Daviesa "wiekach"). "Procesy czarownic Baranowskiego to typowy przykład starej historiografii problemu, epatujący czytelnika niebotyczną ilością przelanej krwi (Baranowski sugeruje, że na terenach obecnej Polski osądzono 40 000 (sic!) czarownic)" (Małgorzata Pilaszek, Procesy o czary w Polsce w wiekach XV-XVIII, UNIVERSITAS, Kraków 2008, s. 40-41).
[4] "Some of these, the szlachta zaściankowa (nobles behind-the-wall), lived in exclusive noble villages, whose perimeter wall protected them from the ignoble world around" (God's playground, I, s. 170; kursywa za oryginałem).
[5] "Surrounded by a guard of one thousand hussars dressed in diamond-studded uniforms, he rode to Mass at the parish church of Burgel in a gilded coach" (God's playground, I, s. 151).
Na szczęście Olga Tokarczuk nie zaglądała do Daviesa i swój opis najbarwniejszego orszaku frankistów wjeżdżających do Offenbachu powtórzyła dość wiernie za Aleksandrem Krausharem. Co zaznaczam tu w pigułce.
"Straż ma na sobie pstrokate uniformy, jakby ułańskie, w barwach przeważnie zieleni i złota, pełne szamerunków i guzików" (Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe albo Wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury, z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019, s. 105-104; VI. Księga dalekiego kraju, część 29, rozdział "O owadzim ludku, który zasiedla Offenbach nad Menem").
"Kalwakatę [sic!] poprzedzał konno zbrojny herold i masztalerz, otoczeni gronem paziów w złocistych, zielonych mundurach" (Aleksander Kraushar, Frank i frankiści polscy 1726-1816. Monografia historyczna osnuta na źródłach archiwalnych i rękopiśmiennych, tom II, Gebethner i Spółka, Kraków 1895, s. 101).
Nb. prawdziwa gwardia Franka nie tyle miała zadawać szyku fantazyjnością mundurów, ile chronić go przed zemstą. Jednak nie ze strony antysemitów czy fanatycznych katolików - jak ktoś mógłby prostodusznie pomyśleć - lecz Żydów.
"Wyjazd Franka latem 1773 r. z Rzeczypospolitej do Brna nie oznaczał, że żydzi o nim zapomnieli. Nadal pozostawał on wrogiem numer jeden całego żydostwa. Przed zemstą chroniła go jedynie gwardia przyboczna i protekcja cesarska" (Jan Doktór, Historycy frankizmu i ich źródła: fałszerze, wydawcy i interpretatorzy, "Kwartalnik Historii Żydów" 2013, nr 1, s. 88).
[6] "They attracted a variety of pejorative epithets - as panek or 'little master'; as szarak or 'grey hare' (who could not afford the nobleman's traditional carmine cloak); as zagołczyk [sic!] or 'little ploughman' (who had to work in his own fields) [...]" (God's playground, I, s. 151; kursywa za oryginałem).
Nb. nie tylko polskie terminy przekłada Davies tak, jak mu się to akurat skojarzyło. Na przykład frankiści rozwinęli według niego "zadziwiającą formę kultu zwanego Das (to)" (Boże igrzysko, I, s. 191); w wersji angielskiej: "an amazing cult which they called 'Das' (It)" (God's playground, I, s. 152). Ale Das to w tym wypadku nie jest słówko niemieckie, lecz Daas, czyli hebrajskie Daat (דעת), oznaczające wiedzę. W Kabale to dodatkowa jedenasta ukryta sefira, w której łączą się wszystkie pozostałe. "Wszak Daas jest skryty pomiędzy Sephiroth i stoi na stronie" (Księga Słów Pańskich. Ezoteryczne wykłady Jakuba Franka, tom II, opracowanie naukowe i komentarze Jan Doktór, Wydawnictwo Naukowe Semper, Warszawa 1997, s. 115).
[7] "Z domu nieboszczyka karawan wyruszy równo o godzinie 10 i pół, do parafii świętego Antoniego, gdzie będzie odprawioną msza żałobna. Zaraz potem zwłoki będą przewiezione do przystani Top-Haue, tam zostaną umieszczone na statku "Eufrat", który je odwiezie do Francyi, albowiem życzeniem pana Mickiewicza było, aby zwłoki jego spoczywały w Montmorency, obok żony jego... Módlmy się za ojczyznę i za niego. Przez szacunek dla woli zmarłego, nad trumną jego nie będzie wygłoszona żadna mowa, ani kościelna, ani świecka" (Książka zbiorowa ku czczeniu pamięci Adama Mickiewicza w stuletnią rocznicę urodzin poety, nakładem księgarni K. Grendyszyńskiego, Petersburg 1898, s. 20; jest to przekład francuskiego "Zaproszenia na pogrzeb" z 27 grudnia 1855; eksportacja zwłok Mickiewicza odbyła się w trzy dni później).
W wersji angielskiej tak samo: "Tired and sick, he died on 26 November 1855 before anything could be arranged, and was buried in the Christian cemetery beside the Sea of Marmara" (God's playground, II, s. 256).
[Dopisek] Stały Czytelnik powiadomił mnie, że Wikipedia podaje w haśle "Adam Mickiewicz" (stan z dnia 13 marca 2020), jakoby poeta został jednak pochowany "w tymczasowym grobie w Stambule". Jest to zmyślenie. Żadnego tymczasowego grobu w Stambule nie było: "[...] zamknięte w trzech trumnach zwłoki złożono u stóp schodów - w sieni? - gdzie przeszło miesiąc czekały na wyruszenie w drogę do Francji" (AW [Alina Witkowska], "Pogrzeby Mickiewicza", [w:] Jarosław Marek Rymkiewicz, Dorota Siwicka, Alina Witkowska, Marta Zielińska, Mickiewicz. Encyklopedia, Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media, Warszawa 2001, s. 414).
W tym niewielkim fragmencie hasła z Wikipedii znajduje się zresztą jeszcze więcej bałamuctw. Dom, w którym Mickiewicz zmarł, był jego trzecim adresem w Konstantynopolu, nie zaś jedynym. Nie jest też prawdą, że w tym domu mieści się dziś muzeum Mickiewicza, bo spłonął on w pożarze jeszcze w XIX wieku. Budynek muzeum to w najlepszym wypadku częściowa rekonstrukcja tamtego. Natomiast pogrzeb we Francji na cmentarzu w Montmorency odbył się 21 stycznia 1856 roku, nie zaś w roku 1855.
[8] "W r. 1547, na mocy edyktu królewskiego Zygmunta Augusta, ceny uległy dalszemu zróżnicowaniu. Życie szlachcica wyceniono na 60 złotych, życie człowieka nieszlacheckiego pochodzenia - na 30 złotych, żołnierza - na 15 złotych, a chłopa na 10 złotych. Mogłoby się wydawać, że obecnie szlachcic wart był tyle co sześciu chłopów. Ale przepis, według którego odszkodowanie za chłopa dzielono w stosunku 6 złotych wdowie i 4 złote panu ofiary, nakłania do dalszych refleksji. Gdyby szlachcicowi zachciało się zabić jednego ze swych własnych chłopów, to zakładając, że jego własny sąd zadałby sobie trud ustalenia odszkodowania, musiałby on jedynie zapłacić różnicę między sumą, którą winien był wdowie, a kwotą, której miał prawo żądać dla siebie. Bilans wynosi 2 złote - a więc 30 razy mniej niż suma, która wchodziłaby w grę, gdyby odwrócić role mordercy i ofiary" (Boże igrzysko, I, s. 226).
Otóż nie. Szlachcic jako jednocześnie właściciel chłopa i jego morderca cztery złote zapłaciłby sam sobie, czyli de facto przełożyłby pieniądze z kieszeni do kieszeni, natomiast dalej musiałby (jako morderca) wyjąć z tej kieszeni sześć złotych dla wdowy. Zatem bilans wynosi 6 złotych - a więc nie trzydzieści razy mniej, lecz dziesięć razy mniej.
[9] "Emigrację pomarcową możemy zatem zamknąć w latach 1968-1971, kiedy to liczba wyjeżdżających do Izraela wyniosła 12.927. Dodatkowo, pewne ofiary marcowej nagonki, nie mające żydowskiego pochodzenia, mogły wyemigrować, deklarując wyjazd do innych krajów, lecz były to, jak się zdaje, tylko pojedyncze przypadki. W publikacjach o Marcu pojawiają się co prawda wyższe liczby pomarcowej emigracji, np. 20 tys. lecz nie ma dla nich potwierdzenia w źródłach" (Dariusz Stola, Emigracja pomarcowa, Instytut Studiów Społecznych UW, Warszawa 2000, s. 8-9).
Jak widać, Davies bez trudu przelicytował nawet te najwyższe liczby nie potwierdzone w źródłach, bo wyszło mu 35-36 tysięcy.
[10] "Zaprosiwszy carową Katarzynę wraz z księciem Potiomkinem do królewskiego pałacu w Kaniowie nad Dnieprem, zaproponował im [król Stanisław August Poniatowski] niedwuznaczną polityczną umowę handlową" (Boże igrzysko, I, s. 486).
[11] "Hymn «Boże, coś Polskę» został skomponowany w 1816 r. przez księdza Alojzego Felińskiego [...]" (Boże igrzysko, II, s. 24, przypis 15).
[12] "Od czasu objęcia tronu przez Mikołaja I nadzór nad działalnością policji sprawował III Oddział Kancelarii Osobistej Cesarza, który zatrudniał tzw. ochranę, czyli tajną policję" (Boże igrzysko, II, s. 90).
[13] "Łukasiński przeżył, ale nie został objęty amnestią; ślepy i zakuty w łańcuchy, należał do grupy więźniów, których wielki książę Konstanty ewakuował w grudniu 1830 r. z Warszawy" (Boże igrzysko, II, s. 305).
[14] "We Włoszech Adam Mickiewicz utworzył legion pod hasłem Ubi patria, ibi male (Tam ojczyzna, gdzie zło)" (Boże igrzysko, II, s. 313). W angielskim oryginale: "In Italy, Adam Mickiewicz formed a Legion under the slogan: Ubi Patria, ubi male (Wherever there is evil, there is our homeland)" (God's playground, II, s. 252).
[15] "Pochodził [Traugutt] z rodziny drobnej szlachty na Podlasiu [...]" (Boże igrzysko, II, s. 327). "He came from a small noble family in Podlasie [...]" (God's playground, II, s. 264).
[16] Stefan Kieniewicz, "Boże igrzysko" Normana Daviesa, "Przegląd Historyczny" 1984, zeszyt 2. Jest to recenzja z poprawionego dodruku pierwszego wydania angielskiego i w sumie bardzo życzliwa (sam Davies określił ją jako "elegancką"). "Niesprawiedliwe byłoby koncentrowanie uwagi czytelnika na drobnych, choć licznych niestety potknięciach autora" (s. 302) - pisał wyrozumiale Kieniewicz. Życząc zarazem autorowi "dalszych, licznych dodruków, w których owe pomyłki zostałyby sprostowane" (s. 303). Tylko pierwsza część tego życzenia się spełniła.
[17] Janusz Tazbir, Przez obce okulary, "Nowe Książki" 1990, nr 2-3. Tazbir recenzując polskie wydanie I tomu był już znacznie mniej wyrozumiały niż Kieniewicz. I trudno mu się dziwić, skoro zauważył, że obszerna recenzja Kieniewicza okazała się rzucaniem grochem o ścianę, bo Davies z niej nie skorzystał. Prócz wykazu błędów są tam także rozmaite ogólne uwagi, z których trzy tutaj przypomnę, bo w przeciwieństwie do recenzji Kieniewicza, recenzja Tazbira jest trudniej dostępna.
"Jego dwutomowe dzieje Polski, wydane w 1982 roku po angielsku, doczekały się wielu recenzji nie tylko w krajach anglosaskich, ale i w naszych tygodnikach kulturalnych oraz w czasopismach naukowych. W tych ostatnich wytknięto mu sporo błędów faktograficznych, czym się Davies nie bardzo chyba przejął, skoro i w polskim przekładzie pozostało ich (do czego jeszcze powrócę) mnóstwo. Choć liczne, nie one przecież stanowią piętę achillesową tej pracy, która - wbrew podtytułowi - stanowi raczej zbiór luźnych esejów niż systematyczny wykład naszej historii" (s. 61).
Te luźne eseje - zauważa dalej Tazbir - autor stara się ubarwić rozmaitymi wstawkami "wśród których polski czytelnik z niejakim zdziwieniem odnajduje nawet program opery o Iwanie Susaninie, wystawionej w 1961 roku w Moskwie, dokładne omówienie kantaty ku czci Augusta II (zajęło ono aż trzy kolejne strony) czy wreszcie dłuższy fragment Pana Tadeusza. Ten ostatni służy jako ilustracja obyczajów drobnej szlachty w XVII-XVIII wieku. Miałby się z pyszna polski historyk, gdyby w dziejach Anglii XIV czy XV stulecia próbował odwoływać się do świadectw i opinii Szekspira" (s. 62).
"Prof. Kieniewicz zajął się w swej recenzji tylko ubocznie pierwszym tomem książki Daviesa; na czterech stronach petitem zestawił natomiast usterki faktograficzne drugiego tomu [...]. Errare humanum est, ale i w tym należy zachować jakiś umiar. Sama sympatia dla Polaków oraz współczucie dla naszych niełatwych losów nie zastąpią przecież poprawnego warsztatu naukowego. Tym bardziej że wchodzimy w czasy, gdy coraz mniej się będą liczyć deklaracje, choćby najpiękniejsze, a coraz więcej rzetelna robota" (s. 63).
Profesor Tazbir był wybitnym historykiem, ale ta ostatnia przepowiednia stanowczo mu się nie udała.
[18] "W niedzielę 2 listopada [Hyde] został przyjęty przez parę królewską w Żółkwi, skromnej rezydencji pod Lwowem, gdzie urodził się Sobieski" (Boże igrzysko, I, s. 374).
[19] "Jan III Sobieski (1629-96) urodził się w Olesku niedaleko Lwowa jako drugi z kolei syn wojewody ruskiego Jakuba Sobieskiego i Zofii Teofili Daniłowiczówny" (Boże igrzysko, I, s. 436). Rozrzut nie tak znowu wielki: z Żółkwi do Oleska jest raptem jakieś 70 kilometrów, ale Sobieski jednak urodził się wyłącznie w Olesku.
[20] Jerzy Illg, Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, o nowej dekadzie i pięknej plejadzie, wydanie drugie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019, s. 276-277. Dalej cytuję jako Mój znak. Zdanie Illga o suchych pedantach sporządzających indeksy i przypisy sugeruje, że książka Daviesa to jakby dziełko z innej parafii: swobodna i barwna opowieść bez naukowych aspiracji. Ot, coś w stylu esejów Pawła Jasienicy. W rzeczywistości również u wizjonera Daviesa są indeksy oraz blisko tysiąc przypisów, czyli cały ten akademicki sznyt, który aż sam się prosi, by go w pierwszym rzędzie oceniać wedle akademickich, nie zaś wedle literackich kryteriów.
Mając tak przyjemnego wydawcę, trudno się nie rozbisurmanić. Także Norman Davies był chyba na samym początku nieco mniej zatwardziały w grzechu pychy. "Pewne błędy są nie do uniknięcia. Przyznaję, że są to błędy, ale nie sądzę, aby decydująco wpływały na historię jako całość" (Radek Sikorski, Człowiek z zewnątrz. Rozmowa z Normanem Daviesem, "Zeszyty Historyczne", 1984, nr 68, s. 6; wyróżnienie moje).
Nb. Davies nie musiałby się do wszystkich drobiazgów fatygować osobiście. Wydawnictwo Znak z pewnością stać w tym wypadku na całą kompanię najlepszych redaktorów, bo wcześniej Illg dumnie oświadcza, że Boże igrzysko "to - jeśli nie liczyć znajdującej się absolutnie poza konkurencją Pamięci i tożsamości Jana Pawła II - najlepiej sprzedająca się książka w historii Znaku, którą dodrukowujemy sukcesywnie do dzisiaj w jednym opasłym tomie, w wersji uaktualnionej i poprawionej przez autora" (Mój znak, s. 275; wyróżnienie moje). Poprawionej! Przynajmniej mają tam w tym Krakowie poczucie humoru!
Być może jednak słuszniej byłoby nazwać to poczucie humoru śląskim. "Swego czasu i w swoim miejscu - w śląskim uniwersytecie - adiunkt Jerzy Illg, zastawszy asystenta Stefana Szymutkę nad Józefem Balsamo Aleksandra Dumasa, rzekł: «Ja…, jeszcze ino fuzbal i piwo»" (Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2001, s. 41). W każdym razie (auto)ironiczne podejście Jerzego Illga do stereotypu Ślązaka - z fuzbalem, piwem, ale i ze śląską rzetelnością w robocie - datuje się nie od dzisiaj.
[21] "Aż po XVIII wiek mężczyźni stale nosili broń; poza domem szablę, w domu zaś - kordelas u pasa" (Boże igrzysko, I, s. 237). W angielskim oryginale: "For the man, weapons were carried well into the eighteenth century - a sabre when outside, a dagger at his belt indoors" (God's playground, I, s. 191). Ale dagger to sztylet (Anonimowy Czytelnik uważa, że może lepszym przekładem byłby "kord"), a kordelas to po angielsku cutlass.
Nb. samemu Daviesowi też zdarzają się takie obyczajowe rewelacje. Na przykład biedna szlachta nosi u niego czasem drewniane szable. Całkiem jak arianie! Choć i w ich wypadku była to bardziej legenda niż rzeczywistość.
[22] "Najechał [Sobieski] dom wdowy z oddziałem 300 huzarów, wdowę wyrzucił na drogę, a dom zajął" (Boże igrzysko, I, s. 328). W angielskim oryginale: "He descended on the house with 300 hussars, put the widow on the roadside, and marched in" (God's playground, I, s. 268).
I nie jest to przypadkowy jednorazowy lapsus. W innym miejscu ktoś ciągnie pod Wiedeń "z własnym pułkiem huzarów" zamiast z chorągwią husarską; żołd husarzy to żołd "husarów" (sic!); pojawia się też porucznik tych "husarów" etc., etc.
[23] "Na tej samej zasadzie ów niezależny duch [w kulturze], któremu popuszczono cugli w latach dwudziestych i trzydziestych, stanowi w znacznej mierze wyjaśnienie niezwykłej wytrwałości, jaka cechuje kulturę drugiego obiegu w kontekście filistyńskich rządów komunistycznych okresu powojennego" (Boże igrzysko, II, s. 390). W angielskim oryginale: "By the same token, the independent spirit which was given its head in the 1920s and 1930s does much to explain the extraordinary resilience of non-official culture in the face of philistine communist rule in the post-war period" (God's playground, II, s. 317). Ale po angielsku philistine to zarówno 'filistyński' (wtedy zasadniczo wielką literą, Philistine, a w tym kontekście bez sensu), jak i 'filisterski'.
[24] Jerzy Zaruba, Z pamiętników bywalca, Iskry, Warszawa 1968, s. 19.
[25] Tak, wiem, że Davies uważa się za Walijczyka, ale skoro zagończyk może być małym oraczem, to Davies może być Anglikiem. Przecież nie będziemy się pedantycznie wykłócać o takie drobiazgi!
Choć może walijska krew akurat w tym wypadku nie jest bez znaczenia. Jak mówi w filmie My Fair Lady profesor Higgins o ojcu panny Doolittle:
"Ten osobnik ma naturalny dar retoryki. Zwróć uwagę na rytm jego wypowiedzi: «Chcę to panu powiedzieć. Pragnę to panu powiedzieć. Wprost czekam, by to panu powiedzieć». To jego walijskie dziedzictwo".
"[...] this chap's got a certain natural gift of rhetoric. Observe the rhythm of his native woodnotes wild. «I'm willing to tell you. I'm wanting to tell you. I'm waiting to tell you». That's the Welsh strain in him" (w okolicach 54 minuty).
W oryginale Shawa (Pygmalion, akt II) brzmi to nieco bardziej rozwlekle, a po słowach "That's the Welsh strain in him" pojawia się jeszcze stwierdzenie "It also accounts for his mendacity and dishonesty", które w dzisiejszych przewrażliwionych czasach lepiej pominąć (zob. Bernard Shaw, Pygmalion. A Romance in Five Acts, Constable and Company, Londyn 1914, s. 31).