EBENEZER ROJT

Krzysztof Karoń dalej bałamuci,
czyzli Uzupełnienia

Pomysł Krzysztofa Karonia przypominał z grubsza pomysł na skecz w stylu Monty Pythona: napisać książkę o tym, jak marksizm niszczy etos pracy i sprzedawać jej niedopracowaną roboczą wersję. Piętnować złodziejstwo antykultury i samemu brać pieniądze za coś w rodzaju brudnopisu skleconego głównie z wypisów z darmowej Wikipedii. W dodatku skleconego niechlujnie, z mnóstwem błędów w dziesiątkach całkowicie zbędnych informacji: że Almagest został przełożony "przez archidiakona Katanii Henricusa Aristippusa", że "jedną z najbardziej symptomatycznych reform Dioklecjana było przeniesienie w 286 roku do Mediolanu stolicy cesarstwa" etc., etc., etc. [1].

Zalewanie czytelnika potokiem wiadomości od Sasa do Lasa to, rzecz jasna, chwyt czysto propagandowy: gdy autor udaje erudytę, wielu ludzi potem uwierzy mu na słowo, bez zastanawiania się, czy przypadkiem nie plecie trzy po trzy. Poza tym książka robi się od tego grubsza i wygląda na bardziej gruntowną.

Jest w takim postępowaniu oczywiste nieuporządkowanie moralne. Jednak z drugiej strony św. Tomasz z Akwinu powiada, że każdy człowiek ma z natury wszczepioną naturalną sprawność, "która zwie się synderesis - prasumienie" i "pobudza do dobrego" (STh I, q. 79, a. 12) [2]. Być może więc właśnie ta naturalna sprawność zadziałała w Krzysztofie Karoniu, gdy w przeszło rok później zdecydował się trochę poprawić swoje dzieło.

Tym razem daje te poprawki za darmo - i tylko tyle dobrego można o nich powiedzieć [3].

Może jeszcze i to, że Karoń wycofuje się tam ze swoich największych andronów, ale wycofuje się chyłkiem-tyłkiem, bez przyznania, że wcześniej pisał o Marksie bzdury, bo jakoś nie zdążył go przeczytać.

Przypomnę, że w pierwotnej wersji Historii antykultury pisał o marksizmie tak:

Bardzo nie lubię nie rozumieć, a ponieważ sztuka jest zawsze wyrazem ideologii, przyczyn dręczącego mnie problemu zacząłem szukać w ideologicznych źródłach sztuki współczesnej i poszukiwania te doprowadziły mnie do marksizmu, ideologii, której celem jest nieograniczona władza, a środkiem likwidacja kultury i cofnięcie ludzkości do poziomu przedkulturowego, do poziomu zwierząt (Historia antykultury, s. 11; wyróżnienie moje).
Marksizm chce cofnąć ludzkość do poziomu zwierząt. Już młody Marks pisał, że "jedyną metodą odzyskania stanu tej pierwotnej szczęśliwości jest przejście tej samej drogi w odwrotnym kierunku - od kapitalizmu do wspólnoty pierwotnej" (Historia antykultury, s. 343; wyróżnienie moje) - to właśnie wokół takich radykalnych tez kręciła się cała dramatyczna opowieść Karonia. Zresztą nawet sam tytuł jego książki na to wskazuje: antykultura to przecież nie jakaś inna kultura, ale likwidacja wszelkiej kultury.

Teraz wszystko to wyparowało. W poprawkach - nazwanych eufemistycznie Uzupełnieniami - nie mówi się już, że Marks chciał powrotu do wspólnoty pierwotnej, ba, nawet sam termin "wspólnota pierwotna" już się w nich w ogóle nie pojawia, ale robi się jedynie mętne sugestie, że - chciał czy nie chciał - coś podobnego zdaje się logicznie wynikać z jego rozważań.

Tak więc komunizm - pisze Karoń - to nie "mechaniczne" zniesienie własności prywatnej, lecz jej zniesienie "pozytywne". Czymże jednak jest owa własność prywatna i na czym ma polegać jej pozytywne zniesienie?

"Ta materialna, bezpośrednio zmysłowa własność prywatna [to już cytat z Marksa] jest materialnym, zmysłowym wyrazem wyalienowanego życia ludzkiego. Jej ruch - produkcja i konsumpcja - jest zmysłowym przejawem ruchu wszelkiej dotychczasowej produkcji, tzn. urzeczywistnieniem, czyli rzeczywistością człowieka. Religia, rodzina, państwo, prawo, moralność, nauka, sztuka itd. są to tylko szczególne sposoby produkcji podporządkowane jej ogólnemu prawu. A zatem pozytywne zniesienie własności prywatnej, jako przyswojenie życia ludzkiego, jest pozytywnym zniesieniem wszelkiej alienacji, czyli powrotem człowieka od religii, rodziny, państwa itd. do swego ludzkiego, tj. społecznego bytu".

Tak więc komunizm jako pozytywne zniesienie własności prywatnej jest powrotem człowieka od religii, rodziny, państwa, prawa, moralności, nauki, sztuki itd.

Postawmy jednak pytania, jakich Marks nie sformułował, chociaż miał po temu wystarczająca wiedzę i sprawność umysłową, i wyciągnijmy z powyższych cytatów wnioski.

Jeśli bowiem komunizm oznacza powrót człowieka od "religii, rodziny, państwa, prawa, moralności, nauki, sztuki itd.", a więc odejście (odwrót) od wszystkich instytucji, na których zbudowano kulturę i cywilizację i bez których nie mogą one funkcjonować, to jaka formacja społeczno-ekonomiczno-polityczna wynika z takiego odejścia? W jakim świecie i na jakim poziomie cywilizacyjnym żyć miałby "ludzki" człowiek komunistyczny?

Wiemy bowiem, od czego mamy powrócić, ale - jeśli mówimy o realiach życia społecznego - należy postawić pytanie: DO CZEGO MAMY POWRÓCIĆ?

Odpowiedź jest prosta - odwrót od instytucji, na których opierają się kultura i cywilizacja, oznacza w praktyce powrót do świata przedkulturowego i do poziomu cywilizacyjnego właściwego epoce przedkulturowej, bo nawet w epoce jaskiniowej wprawdzie nie było państwa, pisanego prawa i nauki, ale istniały już zaczątki religii, rodziny, moralności i sztuki, co oznacza, że istniała już jakaś forma kultury. Taki przedkulturowy i przedcywilizacyjny świat musi nastać w epoce marksowskiego komunizmu, gdy tylko rewolucjoniści przejedzą zagrabione w trakcie rewolucji "całe bogactwo dotychczasowego rozwoju". Jest to nieuchronny wniosek z logicznej analizy postulatów Marksa przeprowadzonej w odniesieniu do realiów życia społecznego, a nie w izolowanym świecie filozoficznych abstrakcji - bez względu na to, czy Marks samodzielnie go sformułował, czy nie. Marks filozof takich wniosków wyciągać nie musiał, ale takie pytania musiał zadać sobie Marks ideolog (Uzupełnienia, s. 13-14).

Tym razem Karoń może i do Marksa zajrzał, cytat jest mniej więcej prawidłowy (choć prawdopodobnie wzięty z drugiej ręki, bo Karoń jak zwykle nie podaje źródeł [4]), niemniej cała ta tyrada opiera się na zasadniczym nieporozumieniu. Teraz bowiem Krzysztof Karoń zaniedbał przeczytać Hegla.

Jak sam podkreśla w innym miejscu, Manuskrypty Paryskie Marksa, które cytuje i analizuje, zostały napisane "w młodoheglowskim, egzaltowanym języku filozoficznym" (Uzupełnienia, s. 15). I właśnie tego języka Karoń się najwyraźniej nie nauczył. W przeciwnym razie wiedziałby, że pojawiające się u Marksa w kluczowym momencie w zwrocie "pozytywne zniesienie" (die positive Aufhebung) słówko Aufhebung [5], to właśnie termin heglowski, mający u Hegla dość osobliwe znaczenie:

Znoszenie [das Aufheben] ukazuje tu swoje prawdziwe, podwójne znaczenie, które widzieliśmy przy omawianiu [an] tego, co negatywne; jest ono zarazem negowaniem i zachowywaniem [ein Aufbewahren] [6].
Zniesienie będące negacją i jednocześnie zachowaniem tego, co negowane. Podkreślam - zachowaniem! Taki sposób mówienia może się wprawdzie wydawać nieintuicyjny i wydumany, ale Aufhebung to u heglistów termin techniczny i oburzać się nań byłoby równie nierozsądnie, co oburzać się na fizyków, którzy mówią o zapachu kwarków, choć jako żywo nikt nigdy żadnego kwarku nie powąchał.

W każdym razie gdy Marks pisał o pozytywnym zniesieniu nauki, sztuki, moralności etc., bynajmniej nie chodziło w tych wzorowanych na Heglu wywodach o likwidację nauki, sztuki, moralności etc. Po tej operacji nauka, sztuka, moralność etc. jak najbardziej dalej istnieją - i to nawet znacznie lepsze, bo już niewyalienowane. Toteż dalsze dywagacje Karonia o jaskiniach i świecie przedkulturowym mają mniej więcej taki sens, jak zastanawianie się, czy z "logicznej analizy" wykładu z mechaniki kwantowej o zapachu kwarków nie wynika przypadkiem, że eksperymenty z kwarkami muszą się zakończyć smrodem.

Trudno wszak zanalizować logicznie coś, czego się nie rozumie nawet na poziomie języka.

Swoją drogą, po co w ogóle Karoniowi ten Marks? Dzisiejsza zachodnia lewica ma na ogół tyle wspólnego z Marksem, co mormoni z chrześcijaństwem: to znaczy coś tam mają, też mówią o Jezusie i zbawieniu, podobnie jak lewica też mówi (niczym Marks) o rewolucji i emancypacji, ale gdy poskrobać, okazuje się, że pod te słowa podkładana jest już zupełnie inna treść. Jak zauważył nie tak dawno Roger Scruton, "nie ma już marksistowskich okularów na lewicowym nosie" [7]. Wprawdzie i jemu się zdawało, że może nowa modna lewica przynajmniej czasem zerka jeszcze przez nie na świat, ale to już u niej tylko taka odświętna retoryka przy degustowaniu kawioru.

Po co więc zastanawiać się, o co naprawdę chodziło Marksowi z tym zniesieniem własności prywatnej i czy to nas aby nie cofnie do jaskiń, skoro nikt na lewicy nie proponuje, by w ramach zniesienia własności zamknąć Facebooka czy Google i przejść na komunikację za pomocą tam-tamów. Przeciwnie, lewica dokładnie tak samo jak prawica aż pali się, by wykorzystywać współczesną technologię we własnym interesie: propagować jedynie słuszny język i światopogląd, natomiast cenzurować bluźnierców.

Być może konsekwencją Marksowskiej teorii rzeczywiście jest nieograniczona władza (przed czym ostrzegał już Bakunin), ale w takim razie teoria ta jest tym bardziej nie do pogodzenia z próbami cofnięcia ludzkości do poziomu przedkulturowego. I wniosek ten nie wymaga żadnych ezoterycznych analiz. Wszystko to Karoń mógłby już dawno temu wyczytać u Kaczyńskiego. W dodatku tym razem wyłożone prostym, zdroworozsądkowym językiem. Mam na myśli oczywiście Teodora Kaczynskiego znanego także jako Unabomber.

Lewicowość jest na dłuższą metę nie do pogodzenia z dziką naturą, z ludzką wolnością i z odrzuceniem nowoczesnej technologii. Lewica jest kolektywistyczna; dąży do zjednoczenia całego świata (zarówno natury, jak i ludzkości) w jednolitą całość. A to oznacza zarządzanie naturą i ludzkim życiem przez zorganizowane społeczeństwo i wymaga zaawansowanej technologii. Nie można mieć zjednoczonego świata bez szybkiego transportu i komunikacji. Nie można skłonić wszystkich ludzi, by się wzajemnie kochali, bez wyrafinowanych technik psychologicznych. Nie można mieć "planowego społeczeństwa" bez niezbędnej bazy technologicznej. Przede wszystkim zaś lewica jest napędzana potrzebą władzy, a lewicowiec dąży do władzy kolektywu, identyfikując się z masowym ruchem lub organizacją. Mało prawdopodobne, by lewica kiedykolwiek zrezygnowała z technologii, ponieważ technologia jest zbyt cenna jako źródło kolektywnej władzy [8].
Tyle o Marksie, którego Karoń dalej koniecznie chce wepchnąć do jaskini.

Dalej też zmyśla - wbrew oczywistym faktom - jakoby na początku XX wieku Polacy w Stanach Zjednoczonych byli dzięki szkołom w polskich parafiach tak dobrze wykształceni, że dawało im to możliwość "zdobywania wysokich kwalifikacji i cywilizacyjnego awansu" (Uzupełnienia, s. 30).

Dowodzić tego mają liczby pokazujące, że w zakładach Forda, wtedy należących do najnowocześniejszych na świecie, właśnie Polacy stanowili "najliczniejszą grupę spośród mniejszości narodowych" (Uzupełnienia, s. 29). Tak jakby już samo przyjęcie do pracy u Forda automatycznie świadczyło o wysokich kwalifikacjach.

Tymczasem nie jest prawdą, że zakłady Forda potrzebowały wyłącznie wysoko wykwalifikowanych pracowników. Przeciwnie, jak pisał Ford:

Główny zastęp zwykłego robotnika przychodzi do nas bez wyszkolenia; uczą się swej pracy za parę godzin albo za parę dni, a jeśli nie wyuczą się w tym czasie, nigdy nie będą nam użyteczni. Ludzie ci, to przeważnie cudzoziemcy, a przed ich przyjęciem wymaga się od nich jedynie, by byli zdolni do pracy, wystarczającej na pokrycie kosztów ogólnych i przypadających na powierzchnię fabryki, którą zajmują. Nie muszą to koniecznie być ludzie silni. Mamy roboty, wymagające wielkiej siły fizycznej, chociaż jest jej coraz mniej; mamy inne, które żadnej nie wymagają siły, które mogłoby wykonywać dziecko trzyletnie [9].
Nie jest również prawdą, że polscy pracownicy Forda byli dobrze wykształceni i dobrze oceniani. Przeciwnie, jak wynika ze statystyk Wydziału Socjologicznego zakładów Forda, jedna trzecia Polaków nawet nie umiała mówić po angielsku i w sumie byli oni wśród szesnastu najliczniej reprezentowanych u Forda narodowości grupą najgorzej ocenianą. Najgorzej!

O tym wszystkim już raz pisałem w notce "Krzysztof Karoń manipuluje danymi z archiwum Forda albo ci wspaniali Polacy ze swoim katolickim etosem", ale Karoń dalej uparcie pomija te niewygodne dla siebie fakty i z miedzianym czołem peroruje tak:

Uwaga: w reakcji na publikację (w wersji roboczej tej książki) powyższych rozważań na temat udziału Polaków w budowie sukcesu zakładów Forda pojawiły się głosy, że wbrew moim sugestiom Polacy stanowili najmniej wartościowy i najgorzej wykwalifikowany element załogi tych zakładów i tak oceniani byli przez samego Forda. Wypada więc zacytować jedyny fragment autobiografii Henry'ego Forda Moje życie i dzieło (Biblioteka Polska, Wydanie drugie, 1925), w którym wypowiada się on o cechach swoich pracowników różnych narodowości:

"Pomysły nadchodzą do nas z wszystkich stron. Polscy robotnicy z wszystkich cudzoziemców zdają się być najsprytniejsi w tym względzie. Polak, nieumiejący mówić po angielsku, pokazał, że osadzenie narzędzia w jego maszynie pod innym kątem może podwyższyć trwałość narzędzia, które zużywało się po czterech czy pięciu cięciach. Miał słuszność i mnóstwo pieniędzy oszczędziło się na ostrzeniu. Inny Polak, prowadzący wiertarkę, przymocował mały przyrząd, by, po skończonem wierceniu części, nie brać jej do ręki. Przyrząd ten przyjęliśmy ogólnie i wynikła stąd znaczna oszczędność" (Uzupełnienia, s. 30-31).

Mniejsza już o to, że Karoń przepisał ten cytat słowo w słowo ode mnie (co można sprawdzić tutaj zaglądając do przypisu 7; strona zarchiwizowana na wiele miesięcy przed ogłoszeniem Uzupełnień). Rzecz jednak w tym, że kilkuzdaniowy entuzjazm Forda nie równoważy jednoznacznej (i brutalnej) wymowy generalnych statystyk. Aczkolwiek entuzjazm ten jest jak najbardziej zrozumiały, bo cóż milszego niż oszczędzić "mnóstwo pieniędzy" dzięki ludziom, którzy nawet nie mogą sami poprosić o podwyżkę, skoro nie umieją po angielsku.

Jeśli Krzysztof Karoń ma zamiar dalej bronić tej sprawy nie do obrony, proponowałbym, by może wreszcie wymienił tych Polaków, którzy w tamtym czasie skorzystali u Forda z możliwości "zdobywania wysokich kwalifikacji i cywilizacyjnego awansu" i zostali w jego zakładach inżynierami, dyrektorami, znanymi z nazwiska wynalazcami etc., etc., etc. Bezimienny spryciarz przy wiertarce to trochę mało.

Na koniec drobiazg - trzeciorzędny, ale znaczący: skąd się wzięły te "czyzli Uzupełnienia" w tytule niniejszej notki.

Otóż bywają literówki podstępne, jak choćby łaskę/laskę. Tych prosty automat nie wychwyci, trzeba to zrobić własnymi zmęczonymi oczami. Są jednak i takie, które znajdzie nawet korektor z ubiegłowiecznej wersji Worda.

Ale co z tego? Gdy Karoń pisze o marksizmie jako ideologii wyzwolicielskiej, to "ideologii" wychodzi mu czasem przez trzy "i" na końcu (Uzupełnienia, s. 12, "ideologiii"). Kiedy cytuje słynną 11 tezę o Feuerbachu - i to wytłuszczonym drukiem - wychodzi mu, że filozofowie do tej pory intepretowali świat (Uzupełnienia, s. 16).

A "czyzli" jest już na pierwszej stronie - w ósmej linijce Wstępu...

Co prowadzi logicznie do nieuchronnego wniosku, że niechlujnemu autorowi ani nie chciało się uważnie przeczytać tego, co mu się napisało, ani nawet nie chciało mu się tego wrzucić do pierwszego lepszego edytora z polskim słownikiem. I jeszcze nazywa tę chucpę wydaniem poprawionym!

Jakby nie patrzeć, z tym upadkiem etosu pracy w naszych czasach stanowczo coś jest na rzeczy.

[1] Krzysztof Karoń, Historia antykultury. Podstawy wiedzy społecznej. Wersja robocza, nakładem autora, Warszawa 2018. Cytaty ze stron 382 i 176. Dalej cytuję jako Historia antykultury. O zmyśleniach Krzysztofa Karonia pisałem wcześniej w OSOBACH: "Krzysztof Karoń demaskuje marksizm albo upadek etosu pracy" i "Krzysztof Karoń manipuluje danymi z archiwum Forda albo ci wspaniali Polacy ze swoim katolickim etosem".

[2] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, tom 6: Człowiek, część 1, przełożył o. Pius Bełch, Veritas, Londyn 1980, s. 80.

[3] Krzysztof Karoń, Historia antykultury 1.0. Podstawy wiedzy społecznej. Uzupełnienia wersji roboczej, wydanie pierwsze, poprawione, Warszawa 2019. Dalej jako Uzupełnienia cytuję plik PDF dostępny do pobrania tutaj o wielkości 705 930 bajtów utworzony 18 grudnia 2019 roku.

[4] Czasem nie tylko nie podaje źródła cytatu, ale nawet nie wiadomo, kogo cytuje. Na przykład obszerny cytat na stronie 15 został zapowiedziany tak: "W jednej z publikacji broniących marksowskiej wizji «nowego, wspaniałego świata» pewien naukowiec napisał". "Pewien naukowiec" w "jednej z publikacji". Przecież to groteska!

Cytat z Marksa porównałem z: Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 r., przełożyli Konstanty Jażdżewski i Tadeusz Zabłudowski, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1976, s. 578. Założyłem życzliwie, że cytat został wzięty z drugiej ręki, bo są w nim wyróżnienia, których w oryginale nie ma, natomiast znikły oryginalne wyróżnienia Marksa. Jeśli jednak się mylę, to znaczy, że za te niezaznaczone kombinacje z Marksem odpowiada sam Karoń.

[5] Dla koneserów przytoczony przez Karonia cytat z Marksa w oryginale:

"Das materielle, unmittelbar sinnliche Privateigenthum, ist der materielle sinnliche Ausdruck des entfremdeten menschlichen Lebens. Seine Bewegung - die Production und Consumtion - ist die sinnliche Offenbarung von der Bewegung aller bisherigen Production, d. h. Verwirküchung oder Wirklichkeit d[es] Menschen. Religion, Familie, Staat, Recht, Moral, Wissenschaft, Kunst etc sind nur besondre Weisen der Production und fallen unter ihr allgemeines Gesetz. Die positive Aufhebung des Privateigenthums als die Aneignung des menschlichen Lebens, ist daher die positive Aufhebung aller Entfremdung, also die Rückkehr des Menschen aus Religion, Familie, Staat etc in sein menschliches d. h. gesellschaftliches Dasein" (Karl Marx, Friedrich Engels, Gesamtausgabe (MEGA), I.2, Dietz Verlag, Berlin 1982, s. 263-264; wyróżnienia za oryginałem).

[6] Georg Friedrich Wilhelm Hegel, Fenomenologia ducha, przełożył Światosław Florian Nowicki, Fundacja Aletheia, Warszawa 2002, s. 84. Naturalnie Karoń nie musiałby się zaraz męczyć z Heglem. Elementarne wyjaśnienie, jak rozumieć Aufhebung, można znaleźć nawet w Wikipedii. Nb. Giorgio Agamben twierdzi, że heglowskie Aufhebung to w istocie to samo, co katargein świętego Pawła. Termin, którego Paweł używa - głównie w Liście do Rzymian - by podkreślić, że mesjańska obietnica nie znosi całkowicie Prawa, lecz jedynie je "unieczynnia", a tym samym zachowuje.

"W tym miejscu należałoby powrócić do [...] odkrycia, jakie udało mi się poczynić, tropiąc pośmiertne losy czasownika katargein w tradycji filozoficznej. Za pomocą jakiego terminu Luter przekłada bowiem Pawłowy czasownik z ustępu 3: 31 Listu do Rzymian oraz większość pozostałych przypadków jego użycia w tekście Listów? Aufheben, czyli tym właśnie słowem, na którego podwójnym znaczeniu ("znieść" i "zachować" zarazem, aufbewahren i aufhören lassen) dialektykę swą oparł Hegel! [...] Tym sposobem ów z gruntu mesjański termin, chwytający przeistoczenie prawa z mocy wiary i nowiny, staje się tym samym kluczowym terminem dla dialektyki" (Giorgio Agamben, Czas, który zostaje. Komentarz do Listu do Rzymian, przełożył Sławomir Królak, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2009, s. 119).

Podobno jednak nawet w dziejach chrześcijaństwa trafiali się sekciarze, którzy, czytając u św. Pawła o zniesieniu Prawa, dopuszczali się różnych antynomicznych uczynków - najczęściej rozbierając się do goła i obłapiając kogo popadnie - w naiwnym przekonaniu, że świętemu chodziło właśnie o "powrót do świata przedkulturowego". Co naturalnie im też wychodziło jako "nieuchronny wniosek z logicznej analizy".

[7] "That said, we must recognize that the Marxist spectacles are no longer on the left-wing nose. Why they were removed, and by whom, it is hard to say" (Roger Scruton, Fools, Frauds and Firebrands: Thinkers of the New Left, Bloomsbury, Londyn 2015, s. 7).

Cytuję oryginał, ponieważ istniejący polski przekład tej książki jest wyjątkowo nieudolny i bałamutny. Powyższy cytat wygląda tam następująco:

"Widzimy zatem, że marksistowskie figury nie znajdują się już na lewej stronie szachownicy. Kto je stamtąd zabrał i dlaczego? Trudno stwierdzić" (Roger Scruton, Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele nowej lewicy, tłumaczył Filip Filipowski, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2018, s. 20).

Co to za "marksistowskie figury" i o jaką szachownicę chodzi, nie wiadomo. Jedyną naprawdę "marksistowską figurą" był może Janis Warufakis, ale i on skończył rychło jako zbity pionek. Skoro jednak dla tłumacza oświeceniowi orientaliści (the orientalist scholars of the Enlightenment) to "uczeni Orientu" (s. 343), a pierwiastek kwadratowy (the square root) to "ułamek kwadratowy" (s. 393), czemu okulary nie miałyby się zamienić magicznie w figury na szachownicy.

W wypadku tej książki nie są to jedynie przykre techniczne usterki. Scruton z wielką lubością punktuje bełkotliwość myślicieli nowej lewicy: cytuje zdania jawnie bezsensowne albo tak zawiłe, że trudno zorientować się, o co w nich chodzi. Ale w polskim przekładzie bełkocą już wszyscy: zarówno myśliciele lewicy, i to nawet tam, gdzie w oryginale akurat wcale nie bełkocą ("[...] że prężne (ekonomiczne) siły produkcji wybuchają triumfalnie przez wsteczne (społeczne) relacje produkcji i raptownie osiągają wyższą produktywną, a społeczeństwo legnie w gruzach [...]"; s. 335), jak i sam Scruton: "Filozofia praktyki [Gramsciego] [...] sformułowana pod wpływem przeprosin za przemoc Georges'a Sorela" (s. 306). W tym ostatnim zdaniu chodzi naprawdę o to, że Gramsci sformułował swoją filozofię praktyki zainspirowany apologią przemocy w głośnej na początku XX wieku książce Sorela Réflexions sur la violence.

[Dopisek] I jeszcze o tym samym uwaga z "Nowego epilogu" do ostatniego angielskiego wydania Głównych nurtów marksizmu Leszka Kołakowskiego. Jest to wprawdzie dzieło znane, a w każdym razie powinno być znane każdemu, kto ma zamiar napisać cokolwiek o Marksie i marksizmie, ale tak się złożyło, że akurat ten "Nowy epilog" nie został dołączony do żadnego polskiego wydania. W wydaniu oficyny Zysk i S-ka (2001) znajduje się jego wcześniejsza wersja, a w wydaniu WN PWN (2009) w ogóle go nie ma. Cytat podaję w przekładzie Andrzeja Walickiego zamieszczonym w książce, w której trudno byłoby się domyślić jego obecności.

"Jakkolwiek definiowalibyśmy kapitalizm, rynek - w połączeniu z rządami prawa i wolnościami obywatelskimi - wydaje się mieć oczywiste atuty w zapewnieniu ludziom znośnego poziomu materialnego dobrobytu i bezpieczeństwa. A jednak, mimo tych społecznych i gospodarczych dobrodziejstw, «kapitalizm» jest nieustannie atakowany ze wszystkich stron. Ataki te nie mają spójnej treści ideologicznej; czasem posługują się rewolucyjnymi sloganami, ale nie da się wyjaśnić, co rewolucja miałaby znaczyć w tym kontekście. Jest jakaś odległa relacja między tą mętną ideologią a tradycją komunistyczną, ale jeśli w jej retoryce antykapitalistycznej są jakieś ślady marksizmu, to jest to marksizm w groteskowo zniekształconej postaci: Marks opowiadał się przecież za postępem techniki i reprezentował stanowisko europocentryczne, łącznie z brakiem zainteresowania problemami krajów opóźnionych w rozwoju. Antykapitalistyczne slogany, które słyszymy dzisiaj, wyrażają natomiast źle artykułowany lęk przed niesłychanie szybkim rozwojem technologii i jego złowieszczymi być może skutkami ubocznymi" (Leszek Kołakowski, Nowy epilog, [w:] Leszek Kołakowski, Andrzej Walicki, Listy 1957-2007, do druku podał, komentarzem i aneksami opatrzył Andrzej Walicki, z rękopisów przepisał i opracował Henryk Citko, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2018, s. 352-353).

[8] Dla koneserów to samo w oryginale:

"Leftism is in the long run inconsistent with wild nature, with human freedom and with the elimination of modern technology. Leftism is collectivist; it seeks to bind together the entire world (both nature and the human race) into a unified whole. But this implies management of nature and of human life by organized society, and it requires advanced technology. You can't have a united world without rapid transportation and communication, you can't make all people love one another without sophisticated psychological techniques, you can't have a "planned society" without the necessary technological base. Above all, leftism is driven by the need for power, and the leftist seeks power on a collective basis, through identification with a mass movement or an organization. Leftism is unlikely ever to give up technology, because technology is too valuable a source of collective power" (Theodore J. Kaczynski, The Road to Revolution, Éditions Xenia 2008, s. 93).

Jest to niemal cały paragraf 214 z najbardziej znanej pracy Kaczynskiego Industrial Society and Its Future.

[9] Henry Ford, Moje życie i dzieło, przełożyli M. i St. Goryńscy, Instytut Wydawniczy "Bibljoteka Polska", Warszawa 1925, s. 80; wyróżnienia moje.