EBENEZER ROJT

Komunia dusz
Stefan Kisielewski i Waldemar Łysiak

W 1952 roku Stefan Kisielewski pisał w felietonie Historia tubki z klejem:
Wszak z życiem jest tak samo: ciągle coś "nie wychodzi" [...]. Gdy chcesz flirtować, to musisz pracować, gdy przestajesz pracować, okazuje się, że nie ma z kim flirtować, jeśli ona ci się podoba, to ty się jej nie podobasz, a ta, której ty się podobasz, nie podoba się tobie, jeśli zaś oboje podobacie się sobie, to ty wyjedziesz, a ona przez ten czas umrze. Jeśli masz coś do powiedzenia, to nie chcą cię słuchać, a gdy już chcą cię słuchać, okazuje się, żeś zapomniał, coś miał mówić. [...] Gdy jesteś samotny, pies do ciebie nie przyjdzie, gdy czujesz się zmęczony i chcesz się przespać, nudziarze przyłażą jeden za drugim. [...] Jeśli masz w pokerze cztery trefle z asem oraz asa kier i postanawiasz odrzucić asa kier i kupować do koloru, wtedy na pewno przyjdzie ci as pikowy, jeśli zaś przeciwnie, zdecydujesz się zrezygnować z koloru i kupować do pary asów, okaże się, że szedł piąty trefl [1].
A tak pisał kilkadziesiąt lat później Waldemar Łysiak w powieści Dobry (imitując gwarę praskich cwaniaków):
Kurewsko trudno utrafić w życiu, zawsze coś jest nie tak, a już z kobitą bezwarunkowo najtrudniej. Jak fajna z charakteru, to brzydka, a jak piękność, to nie fajna; jak ona ci podchodzi, to ty jej nie, lub na odwrót, a jak podobacie się sobie na krzyż, to inna cholera wam przeszkodzi [...]. Jak masz coś do powiedzenia, to nie chcą słuchać, a gdy już chcą cię słuchać, to zapomniałeś coś miał mówić; [...] jak jesteś samotny, pies z kulawą nogą nie przyjdzie, ale jak skołowany i chciałbyś przykimać, dzwonią do drzwi jeden po drugim. Życie jest jak loteria, na której wszystkie losy są trefne, lub jak poker: trzymasz cztery dzwonki (z asem) i asa pikowego, i główkujesz jak dobierać, do trójki lub karety, czy do koloru; kiedy odrzucisz pikowego, decydując do koloru, wtedy na pewno przyjdzie inny as, a jak zostawiasz asy, to bankowo dokupisz piątego dzwonka [2].
Czyż to nie piękne? Ludzie z zupełnie innych pokoleń, dwie różne biografie, pierwszy mógłby być ojcem drugiego, a tu taka komunia dusz. Czują tak samo, myślą tak samo, takie same przykłady życiowych perypetii przychodzą im do głowy i nawet w kartach mają takie samo szczęście. Obaj dostali cztery karty w jednym kolorze z asem i jeszcze jednego asa. Tyle że Kisiel dostał cztery trefle z asem i asa kier, a Łysiak cztery karo z asem i asa pik.

No ale wszystko tak całkiem dokładnie zgadzać się nie może, bo przecież każde dziecko wie, że w talii jest tylko jeden as kier, więc gdyby dostali go obaj, ktoś mógłby pomyśleć, że to jakieś szachrajstwo.

Tutaj w zasadzie mógłbym skończyć tę notkę, niemniej chciałbym jeszcze z mocą podkreślić, że w żadnym wypadku nie oskarżam Waldemara Łysiaka o plagiat. Cóż to bowiem jest plagiat?

Otóż plagiat ma miejsce wtedy, gdy zrzyna się od kogoś bez użycia cudzysłowu lub bez podania autora tekstów tak wykorzystanych [3].
Czym jest zrzynanie i cudzysłów - na pewno dobrze wiecie, natomiast sprawa "podania autora tekstów" nie przedstawia się wcale tak prosto, jak mogłoby się wam wydawać. Na pozór nic bardziej oczywistego. Pożyczasz od Kisielewskiego - podpisz "Kisielewski", przepisujesz od Łysiaka - podpisz "Łysiak", a zrzynasz, dajmy na to, od Kornela Makuszyńskiego, no to podaj wyraźnie, że to Kornel Makuszyński. Otóż nie! Wcale nie trzeba wyraźnie!

Zamiast banalnego "uwaga, teraz będę zrzynał od Kornela Makuszyńskiego", można na przykład dać gdzieś raz wstawkę "jak o tym prawi dziejopis arabski Szakkum Isin el-Nrok" [4] i potem już swobodnie lecieć Makuszyńskim.

Bo trzeba wam wiedzieć, że Waldemar Łysiak to nie tylko płodny literat, lecz również z cicha pęk żartowniś, miłośnik rebusów i anagramów. Toteż wystarczy przeczytać to "Szakkum Isin el-Nrok" trochę od końca, trochę tak, jakby kura dziobała literki i już po chwili bez problemu każdemu inteligentnemu czytelnikowi wyjdzie z tego "Kornel Makuszinski".

A więc Kornel Makuszyński! Imię Kornel należy czytać od końca, zaś nazwisko Makuszyński zostało podane anagramem, nie brakuje ni jednej litery (Na łamach, s. 79).
Wprawdzie dwie literki nie bardzo się zgadzają, ale nie czepiajmy się drobiazgów. Również samym Makuszyńskim nie trzeba lecieć z przesadną drobiazgowością, lecz można go przystrzygać wedle gustu. Jeśli bowiem nawet zgodzimy się, że ów Szakkum Isin el-Nrok to właśnie Kornel Makuszinski vel Makuszyński, to jednak Kornel Makuszyński nie napisał:
Bałem się jednak, że w chwili mego odjazdu piękna Fatima, córka golarza, za moją sprawą w szóstym będąca miesiącu, krzyk podniesie na cały Teheran, co by nie było miłe. [...] Wezwałem ją tedy do siebie i zaofiarowałem dwakroć po sto cekinów, siedem kóz i cztery wielbłądy, co wdzięcznie przyjęła, zasię ja poznałem, żem bardzo nieroztropnie uczynił, powiedziała mi bowiem na odchodnym, jako ją bardzo zdziwił mój podarek, gdyż była pewna, że nie ja, lecz pewien rudy mulnik jest ojcem jej dziecka albo też krawiec wezyra, ma także niejakie podejrzenie wobec trzech tragarzy z końskiego bazaru (Wyspy bezludne, s. 91).
Ponieważ naprawdę napisał:
Bałem się bowiem, że w chwili mego wyjazdu piękna Fatma, córka piekarza, za moją sprawą w szóstym będąca miesiącu, podniesie krzyk na cały Bagdad, co by mi nie było miłe. [...] Wezwałem ją tedy do siebie i zaofiarowałem sto cekinów i siedem kóz, co przyjęła chętnie, ja zaś poznałem, że uczyniłem nierozsądnie, powiedziała mi bowiem na odchodnym, że ją mile zdziwił mój podarek, była bowiem pewna, jako nie ja, lecz pewien rudy pisarz wezyra jest ojcem jej dziecka albo też szewc Ibrahim, ma także niejakie podejrzenie wobec dwóch derwiszów tańczących [5].
Tu Fatima, córka golarza, tam Fatma córka piekarza. Niech będzie! Ale z tymi dodatkowymi stoma cekinami i czterema wielbłądami to jednak Łysiak trochę przesadził. Czemu lekkomyślnie aż tak przepłacać?

Rozumiecie teraz, że w takiej delikatnej sytuacji nie mógłbym z czystym sercem oskarżyć Waldemara Łysiaka o plagiat. Wprawdzie starałem się czytać Dobrego dość uważnie, ale jednak nie przeczytałem go wspak ani ruchem konika szachowego. Toteż nie mogę wam zaręczyć, że jeśli na przykład 5 stron dalej (lub wcześniej) w odpowiednich słowach zamieni się parzyste spółgłoski na samogłoski, a potem szybko przeczyta co drugą sylabę, to z tego nie wyjdzie: "a kuku, dziś zrzynam z Kisielewskiego!"

Dobra nowina na koniec jest zaś taka, że sam Waldemar Łysiak z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu, gdy również jego obfitą twórczość każdy chętny potraktuje jako półfabrykat dla własnych pomysłów, czy choćby tylko jako pierwszą pomoc w szybkim wyrobieniu wierszówki.

Byleby naturalnie nie zapomniał wstawić gdzieś w kącie odpowiedniego anagramu w rodzaju "Marek Ladawysił" albo "Adam Sryliwałek". Bo "Łydek War-Salami" wydaje mi się już nazbyt ekstrawaganckie.

[1] Stefan Kisielewski, Historia tubki z klejem (felieton optymistyczny), "Tygodnik Powszechny" 1952, nr 9, s. 12. Felieton ten został potem przedrukowany między innymi w zbiorze: Stefan Kisielewski, Lata pozłacane, lata szare. Wybór felietonów z lat 1945-1987, Wydawnictwo Znak, Kraków 1989. Cytowany fragment znajduje się tam na s. 133-134.

[2] Waldemar Łysiak, Dobry, Wydawnictwo Officina, Warszawa 1990, s. 108.

[3] Waldemar Łysiak, Waldemar Łysiak na łamach 3 oraz wywiad-rzeka, Wydawnictwo PLJ, Warszawa 1995, s. 78. Dalej cytuję jako Na łamach.

Nb. nieco wcześniej, w erudycyjnych popisach na temat plagiatu, Łysiak wypisuje najrozmaitsze bałamuctwa: że na przykład Szekspir "brał z Bacona" (byłby to łakomy kąsek dla zwolenników teorii przypisującej Baconowi autorstwo dzieł Szekspira), a "Giraudoux w swojej sztuce o Amfitrionie przywłaszczył sobie teksty 38 (!) kolegów [...]" (Na łamach, s. 77). To ostatnie to wierutny nonsens, całkowicie opaczne zrozumienie tytułu tej sztuki: Amfitrion 38 (Amphitryon 38).

Podany tam cytat z Montaigne'a został przez Łysiaka po części sfabrykowany. Co naprawdę Montaigne myślał o ukradkowym przywłaszczaniu sobie cudzych myśli, można przeczytać w jego Próbach:

"Czynić zasię tak, jak widzę u niektórych, [...] prowadzić rzecz swoją [...] wplatając tędy i owędy zużyte mniemania i przywłaszczając je sobie ukradkiem: to mi się wydaje niską i nieuczciwą rzeczą. [...] Co do mnie, nic nie jest mi bardziej przeciwne. Jeśli przytaczam innych, to jeno aby tym dobitniej wyrazić własną myśl" (Michel de Montaigne, Próby, tom I, przełożył Tadeusz Żeleński (Boy), opracował, wstępem i komentarzem opatrzył Zbigniew Gierczyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985, s. 260).

Nie jest też prawdą, że słowa Henryka Sienkiewicza "Czego chce ode mnie ta psiarnia, żem porządną powieść napisał?!" skierowane były do krytyków, którzy mu zarzucali plagiat w Quo vadis. Łysiak najprawdopodobniej powtórzył ten kulawy cytat za Wańkowiczem (Melchior Wańkowicz, Karafka La Fontaine'a, t. II, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981, s. 268). W rzeczywistości dotyczy on Ogniem i mieczem, nie ma nic wspólnego z zarzutami o plagiat i brzmi: "Czego ta psiarnia chce ode mnie? - to, żem porządną powieść napisał". Akurat Sienkiewicza wypadałoby cytować starannie i nie psuć rytmu jego prozy. Zob. Julian Krzyżanowski, Henryk Sienkiewicz. Kalendarz życia i twórczości, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956, s. 115.

I to wszystko na przestrzeni zaledwie jednej stroniczki!

[4] Waldemar Łysiak, Wyspy bezludne, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1987, s. 86. Dalej cytuję jako Wyspy bezludne. Nb. Łysiak zarobił na Makuszyńskim podwójnie, bo opowiadanie to wydrukował wcześniej w: Waldemar Łysiak, Łysiak fiction, Wydawnictwo "Alfa", Warszawa 1986.

[5] Kornel Makuszyński, Awantury arabskie, Gebethner i Wolff, Warszawa 1927, s. 11.