EBENEZER ROJT

Zbigniew Herbert o Schlicku i Wittgensteinie
albo małe corrigendum po ćwierć wieku

W słynnej rozmowie z Jackiem Trznadlem, wielokrotnie potem komentowanej i przedrukowywanej, Herbert przekonywał, że powojenna współpraca intelektualistów z nową władzą była od początku podszyta złą wiarą. Między innymi dlatego, że metody stosowane wówczas przez komunistów przy pacyfikacji środowisk uniwersyteckich nie różniły się zbytnio od metod stosowanych przez nazistów w latach trzydziestych:
Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych to rewolucja kulturalna na uniwersytetach, inaczej mówiąc, likwidacja całej bez mała naszej humanistyki. Nie ma o tym żadnych świadectw bezpośrednich. Co najwyżej suche fakty. Sprawcy milczą, ofiary wymarły. Biała plama. A działo się to nie w Pekinie, ale na Krakowskim Przedmieściu.
[...]
- A co działo się, jeżeli ta nasza analogia ma być prowadzona dalej, we Wiedniu, rok przed Anschluss'em? Był taki filozof z Koła Wiedeńskiego, Moritz Schlick, który został zastrzelony przez studenta faszystę w gmachu uniwersytetu. Trzeba się cieszyć, że u nas do tego nie doszło. Ale tu i tam bojówki chodziły na wykłady takich strasznych ludzi, jak Wittgenstein czy Tatarkiewicz, i też wyli. Z innych przesłanek teoretycznych, ale to można pominąć, bo tyleż wart jest Lenin, co Chamberlain [Herbert ma na myśli Houstona Stewarta Chamberlaina, teoretyka rasizmu]. Dziwne, ale nikomu nie przyszła na myśl analogia choćby z bojówkami ONR-u [1].
Teza o bliźniaczym podobieństwie komunizmu i faszyzmu (nazizmu) utraciła już posmak herezji [1a] i nie wymaga obrony, warto więc może wreszcie sprostować dwa zmyślenia w wypowiedzi Herberta [2].

Moritz Schlick nie został zastrzelony na rok przed Anschlussem przez studenta faszystę. Zastrzelił go 22 czerwca 1936 roku jego były doktorant, Johann Nelböck, od lat obwiniający Schlicka o swe niepowodzenia naukowe i uczuciowe. Nelböck nie miał żadnych związków z nazistami, natomiast jeszcze w 1931 roku zdiagnozowano u niego "psychopatię schizoidalną". Inna sprawa, że prasa nadała morderstwu wymiar polityczny; między innymi przedstawiano filozofię Schlicka jako typowy wytwór myśli żydowskiej, choć Schlick de facto Żydem nie był.

Z kolei sam Nelböck nie był aż takim wariatem, żeby z tej sytuacji nie skorzystać i nie spróbować oprzeć swojej obrony na dowodzeniu, że do czynu pchnęły go "motywy idealistyczne". W kilka lat później, występując o kasację wyroku, już otwarcie przypisywał sobie zasługę "eliminacji żydowskiego nauczyciela propagującego obce i szkodliwe dla narodu doktryny". O dziwo, nazistowski sąd nie dał się na to nabrać i potwierdził procesowe ustalenia, że Nelböck zabijając Schlicka kierował się "zazdrością, nienawiścią i chęcią zemsty" [3].

Natomiast na wiedeńskie wykłady Wittgensteina nie mogły chodzić żadne wyjące bojówki, bo Wittgenstein nigdy we Wiedniu nie wykładał.

[1] Jacek Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Wydawnictwo "Test" & Zakłady Wydawnicze "Versus", Lublin - Białystok 1990, s. 211-213.

[1a] [Dopisek] Po latach wycofuję się z tego niewczesnego stwierdzenia. Przeczytałem bowiem właśnie o Herbercie, że jego poezja

"[...] zaczęła stawać się obca dla kolejnych pokoleń, a mit poety niezłomnego i antykomunistyczny obłęd, w który pisarz popadł u kresu życia, były - i wciąż są - nieznośne" (Aldona Kopkiewicz, Kołatka i pudełko, dwutygodnik.com, 09/2018, wydanie 247; wyróżnienie moje).

Zatem wciąż jeszcze można popaść w "antykomunistyczny obłęd", można również zostać antykomunistą "jaskiniowym" lub "zoologicznym", natomiast nie ma "zoologicznych antyfaszystów", a już w ogóle nie słychać, by ktokolwiek został dotknięty nieznośnym "antyfaszystowskim obłędem".

Znacznie trzeźwiej ode mnie ujął tę kwestię Henryk Grynberg:

"Komuniści (Rosja, Chiny, Kambodża) wymordowali 10 lub 20 razy więcej niewinnych ludzi niż faszyści, ale faszyzm jest brzydkim słowem, a komunizm nie. W byłej wschodniej Europie komuniści trochę się wstydzą i udają, że nie byli komunistami, ale w zachodniej się nie wstydzą niczego. Czy komunizm się odrodzi? Czemu nie, przecież odradza się faszyzm, a komunizmu nikt nie tępi. Nowi suckersi już wypisują na murach «Capitalism is death». Komunizm – to było życie!" (Henryk Grynberg, Pamiętnik, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 718).

[2] Naturalnie nie są to wszystkie nieścisłości, jakie można znaleźć w tej rozmowie, nawet jeśli idzie tylko o sprawy niemieckie. Na przykład w pewnym momencie Herbert powiada:

"Jest taki film, który nakręcił mój przyjaciel, Erwin Leiser, pod tytułem Mein Kampf. Okropne tam są rzeczy. Ale mną najbardziej wstrząsnęła manifestacja robotników, trzymających łopaty na ramieniu jak karabiny, a Goebbels z trybuny woła: czy wszyscy są na swoim miejscu? Cały naród? Gdzie jest Śląsk? - Tu! - łopata idzie w górę. - Gdzie jest Brema? - Tu!" (Hańba domowa, s. 202).

Herbert widocznie nie zorientował się, że Leiser wykorzystał w swoim filmie jedną z najsłynniejszych scen z Tryumfu woli (Triumph des Willens) Leni Riefenstahl (mniej więcej 33-36 minuta). Nie przedstawia ona jednak manifestacji robotników, lecz przegląd oddziałów Służby Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst, w skrócie RAD) podczas VI zjazdu NSDAP w Norymberdze w roku 1934. To właśnie te odziały, uformowane niczym wojsko, trzymają "łopaty na ramieniu jak karabiny". Toteż na trybunie nie stoi Goebbels, lecz przywódca RAD, Reichsarbeitsführer Konstatntin Hierl, oraz sam Hitler. Natomiast z pytaniem do szeregowych uczestników: "Kamerad, woher stammst du?" (Skąd jesteś, kolego?), zwraca się jeden z nich, niczym przewodnik chóru (a oni odpowiadają: "Aus Bayern", "Aus Schlesien", "Aus Dresden" etc.). Na koniec zaś z dumą skanduje do kamery (bo to scena w całości bezwstydnie inscenizowana): "Wir standen nicht im Schützengraben und nicht im Trommelfeuer der Granaten und sind trotzdem Soldaten! (Nie byliśmy w okopach ani pod gradem granatów, ale mimo to jesteśmy żołnierzami).

W tym wypadku te drobne omyłki w niczym jednak nie zmieniają istotnego sensu wypowiedzi Herberta.

Nb. właśnie do tej słynnej sceny z filmu Riefenstahl nawiązał Paul Verhoeven w początkowej sekwencji swoich Żołnierzy kosmosu (Starship Troopers, 1997).

[3] Do zabójstwa doszło na szerokich schodach w budynku uniwersytetu, nazywanych "schodami filozofów". Johann Nelböck (czasem występujący w dokumentach jako Hans Nelböck) czterokrotnie strzelił od przodu do wchodzącego Schlicka z odległości mniej więcej 2-3 metrów. Scenę tę można obejrzeć na rysunku opublikowanym ówcześnie w "Illustrierten Kronenzeitung" i zreprodukowanym m.in. w książce Rudolfa Seisinga (Fuzzification of Systems The Genesis of Fuzzy Set Theory and its Initial Applications - Developments up to the 1970s, Springer-Verlag, Berlin - Heidelberg 2007, s. 76) oraz w artykule Louise Golland i Karla Sigmunda (Exact Thought in a Demented Time. Karl Menger and his Viennese Mathematical Colloquium, "The Mathematical Intelligencer", 2000, t. 22, nr 1, s. 43).

Według Golland i Sigmunda, Schlick podobno na kilka tygodni przed śmiercią mówił Karlowi Mengerowi, że od lat grozi mu pewien paranoik i że miał nawet z tego powodu ochronę policyjną. Ponieważ jednak z gróźb nic nie wynikło, Schlick czuł się niezręcznie, by znów angażować policję: "Mogliby pomyśleć, że to ja zwariowałem". Obszerną dokumentację sprawy zabójstwa Moritza Schlicka przedstawia Friedrich Stadler w książce The Vienna Circle. Studies in the Origins, Development, and Influence of Logical Empiricism (Springer-Verlag, Wiedeń 2001: rozdział 3 części drugiej: "Documentation. The Murder of Moritz Schlick", s. 866-909).

Nelböck uważał, że Schlick zrujnował mu karierę nieprzychylnie oceniając jego pracę doktorską (aczkolwiek doktorat ostatecznie uzyskał; s. 909). Natomiast niepowodzenia uczuciowe dotyczyły jego związku ze studentką Schlicka, Sylvią Borowicką. Nelböck był o nią potwornie zazdrosny i to właśnie ona w czerwcu 1931 roku powiedziała Schlickowi o planowanym zamachu na jego życie (s. 870). W opinii psychiatrycznej wydanej w związku z tą sprawą Borowicka została określona jako "nerwowa dziewczyna o nieco ekscentrycznym charakterze" - ale bez żadnych zaburzeń umysłowych. Jeśli zaś idzie o Nelböcka, to potwierdzono wcześniejsze rozpoznanie "psychopatii schizoidalnej" (s. 869: "...the diagnosis of «schizoid psychopathy»").

W czasie rozprawy Nelböck twierdził, że antymetafizyczna filozofia Schlicka zachwiała podstawami jego światopoglądu. Schlick rzeczywiście - podobnie jak całe Koło Wiedeńskie - uważał metafizykę za niedorzeczność, a ponieważ sąd ten trafiał w pierwszym rzędzie w niemiecki idealizm, dopatrywano się w tej dyskredytacji narodowego ducha wpływów żydowskich. Jak pisała prasa, Żyd to urodzony ametafizyk, lubuje się natomiast w logicyzmie, formalizmie i pozytywizmie (zob. Wolfgang Maderthaner, Lisa Silverman, "«Wiener Kreise»: Jewishness, Politics and Culture in Interwar Vienna", [w:] Interwar Vienna. Culture between Tradition and Modernity, red. Deborah Holmes, Lisa Silverman, Camden House 2009, s. 60).

Nelböck został skazany 26 maja 1937 na 10 lat, ale już 11 października 1938 (czyli po Anschlussie) zwolniono go warunkowo. Nieskuteczny wniosek z 12 maja 1941 o kasację wyroku znajduje się w książce Stadlera na stronach 904-907. Podano w nim, że Nelböck nie jest członkiem NSDAP ani żadnej z jej sekcji (s. 905). O motywach postępku Nelböcka zob. s. 906: "The court point out that Nelböck acted only out of jealousy, hate, and revenge and that he is now trying, by referring to the liberating aspect of his act and eliminating of a national parasite, to use the subsequent events to his advantage and present himself in a more favorable light, even though he could hardly have foreseen these subsequent events at the time" i dalej s. 907: "[...] yet the fact remains that the act was accompanied primarily by personal motives" (wyróżnienie moje).