EBENEZER ROJT

Jarosław Marek Rymkiewicz gubi okulary
albo figa z makiem zamiast figowców w śniegu

Policzyłem moim półślepym okiem szczeble - pisze Jarosław Marek Rymkiewicz w Reytanie [1] - jeśli obaj z Ordą nie pomyliliśmy się, to było ich dziewięć.
Szczeble to szczeble w drabinie na dachu domku w Hruszówce, w którym Tadeusz Reytan, "żałośny po wolności stracie", śmierć sobie zadał w roku 1780. Domek ten, zwany przez miejscowych murowanką i wciąż jeszcze dobrze zachowany, narysował prawie sto lat później z natury Napoleon Orda. To na litografii wykonanej według jego rysunku Rymkiewicz liczył szczeble.

Kiedy przeczytałem o tych dziewięciu szczeblach, zaraz, ma się rozumieć, demon niedowiarstwa mnie opętał i policzyłem je raz jeszcze na dużym skanie tej samej pięknej litografii wykonanej w zakładzie Maksymiliana Fajansa [2]. Jeden szczebel czy dwa pewnie bym darował, ale moim zdaniem widać ich tam przynajmniej półtora raza tyle: czternaście, a może nawet piętnaście.

To, rzecz jasna, kwestia nieważna, niepoważna, nawiasowa; żywo interesująca najwyżej kominiarczyka z Hruszówki, któremu akurat powinęła się noga i teraz zjeżdża z dachu murowanki na brzuchu, myśląc sobie, czy już minął wszystkie dziewięć szczebli porachowanych przez pana Rymkiewicza, czy też może jednak został mu jeszcze jakiś szczebel ostatniego ratunku z tych czternastu-piętnastu porachowanych przez pana Rojta.

A poza tym ładnie to tak - używać sobie na starcu z półślepym okiem? A może ten starzec nie tylko półślepy, ale jeszcze na dobitkę zgubił okulary? Może z musu skądsiś wyciągnął stare i teraz patrzy na świat i na drabinę na litografii Fajansa przez szkła sprzed ćwierci wieku? I cóż on tam teraz przez nie może zobaczyć, niebożę? Prawda to, ale demon raz wypuszczony szaleje dalej. I tylko pyta złośliwie: kto starcowi kazał liczyć te szczeble?

Podaję zatem dalsze skutki zagubienia okularów, tak jak mi zostały one wskazane przez demona.

W cytacie na stronie 137: "Nie znam na świecie despoty dość bogatego, aby mnie zepsuć, ani dość mocnego, aby mnie przerazić", zamiast "przerazić" powinno być "przerażać" [3]. Może się to zdawać zbytkiem drobiazgowości, ale te dumne słowa miał wypowiedzieć ("zniecierpliwiony rzucił") w dniach sejmu rozbiorowego poseł Samuel Korsak do rosyjskiego ambasadora Stackelberga. Wypada więc, by zgadzały się co do joty.

Tym bardziej że według innego przekazu całkiem podobne słowa miał też wypowiedzieć do wysłannika tegoż Stackelberga sam Tadeusz Reytan:

W waszej jestem mocy wiem że możecie uczynić ze mną co się wam podoba - ale oświadcz nawzajem twojemu panu, że nie ma na świecie takiego bogacza coby mnie przekupić, ani tak silnego mocarza coby mógł Rejtena ustraszyć [4].
Jeśli komu niesporo przychodzi uwierzyć, by naciskani przez obce potencje bohaterowie Polaków w zniecierpliwieniu rzucali maksymami godnymi starożytnych [5], niech zważy, czy właśnie nie powinni byli się wtedy zachowywać jak Rzymianie. Dlatego w Panu Tadeuszu przed Reytanem "leży Fedon i żywot Katona" i stąd te maksymy, potem z czcią powtarzane [6].

Z powodu braku okularów prześlepił też Rymkiewicz imię syna arcyzdrajcy Adama Ponińskiego, który w 1790 roku pomagał skazanemu na banicję ojcu. "Poniński miał, o ile dobrze pamiętam, dwóch synów, który z nich przyjechał po ojca, tego nie wiem, a Kitowicz też chyba nie wiedział" (Rymkiewicz, s. 181). Ależ wiedział! Przecież dwa zdania dalej można przeczytać u Kitowicza, jak to Poniński "nahulawszy się do woli, udał się do obozu moskiewskiego, z synem swoim Aleksandrem" [7].

Prześlepiając Aleksandra, Rymkiewicz jeszcze niepotrzebnie spekuluje, że "mógł to być ten syn, dobrze znany, też imieniem Adam, który potem, w październiku 1794 roku, spóźnił się na pole bitwy pod Maciejowicami". I przy okazji powtarza wierszyk z dzieciństwa, bardzo dla młodego Adama Ponińskiego niesprawiedliwy: "Ach, Poniński, tyś zawinił, tyś do klęski się przyczynił". "Nie pamiętam - dodaje - kto napisał ten wierszyk, dalszego ciągu też nie pamiętam" (Rymkiewicz, s. 181) [8].

I na koniec braku okularów skutek najpocieszniejszy. Jeśli w ogóle zdecydowałem się tę notkę napisać, to właśnie dla tej anegdoty.

Otóż ostatni rozdział Reytana nosi tytuł "Figowce w Hruszówce" i zaczyna się tak:

Chcąc sprawdzić, jak wyglądają figowce, których nigdy nie widziałem, a które, jak pisała w swoim pamiętniku Anna z Rejtenów Geryczowa, rosły w hruszowickim sadzie, a nie chcąc w tej sprawie przeprowadzać badań zbyt szczegółowych, zajrzałem do kilku encyklopedii (Rymkiewicz, s. 266).
Dalej idą te właśnie wiadomości encyklopedyczne, potem zaś zaczyna się wizja i obłęd:
[...] to, czego dowiedziałem się z moich encyklopedycznych poszukiwań, całkowicie wystarczy, żeby zapytać, co właściwie robiły figowce w sadzie Reytanów i w jaki sposób, a nawet jakim prawem tam się znalazły. Niemal na pewno nie były to te potężne figowce religijne, hinduskie czy birmańskie, święte, z gatunku ficus religiosa, lecz te niewysokie (ale o grubych pniach i grubych konarach) figowce z gatunku ficus carica, do których późną jesienią służba dworska przystawiała drabiny i zrzucała do wielkich koszy ciemne, niemal czarne, słodko pachnące figi. Ale to obłęd jakiś! Jakże to możliwe - słodko pachnące figi między Kleckiem a Lachowiczami? Przecież ani śródziemnomorskie figowce carica, ani tym bardziej figowce buddyjskie czy hinduistyczne, religijne, a choćby i święte, nie przetrzymałyby ciężkiej nowogródzkiej zimy. [...] Ale przecież nie ma powodu, żeby nie wierzyć Annie z Rejtenów Geryczowej, bratanicy Tadeusza. Dlaczegóż miałaby nas w tej sprawie, wreszcie niezbyt ważnej, zwodzić, oszukiwać? Jeszcze raz przepisuję to zdanie z pamiętnika Anny (wydanie lwowskie z roku 1858), bo oczom własnym nie wierzę. Ale były, są. [...] Za dworem, pisała Anna Geryczowa, była "kaplica wśród szpalerów", za kaplicą był sad, a w sadzie były figowce - "sad z dobremi owocami, nawet i figami". Można by to zlekceważyć, powiedzieć, że Annie, kiedy pisała w Paryżu swój pamiętnik, coś się pomyliło, bo już była starą kobietą, a i słabo, po sześćdziesięciu latach, Hruszówkę i jej sad pamiętała, i to nie były figowce, to nie były figi, lecz jakieś inne, może trochę tylko podobne do figowców, drzewa owocowe. Można by świadectwu Anny nie dać wiary, ale ja już nie potrafię rozstać się z figowcami, ich czarnymi pniami, ich, wczesną jesienią, mocno, słodko pachnącymi liśćmi - już ich z mojej wyobraźni wyrzucić nie zdołam i nie chcę. [...] Zamarznięte, obumarłe, zesztywniałe stoją w hruszowickim sadzie figowce - śnieg zagnieździł się między ich grubymi konarami, w ich ogromnych czarnych koronach. Jest noc. Wyglądają jak przysypane śniegiem rzeźby z cmentarnego, czarnego marmuru. Ale przecież musiało być tak, to rzecz oczywista, że hruszowickie figowce, żeby nie zamarzły i przeżyły, żeby w sierpniu lub wrześniu można było strząsać z nich dojrzałe figi, już pod koniec września lub na początku października owijano słomą i robiono z nich chochoły. Figowce-chochoły, w szarożółtym, przybrudzonym odzieniu, całe ich szpalery, całe bataliony, i nawet konary ich są owinięte szarożółtą słomą, stoją więc teraz, na śniegu, za dworem, za murowanką - domkiem dla wariata, za dworską kaplicą, w lutym 1779 roku, w środku czarnej zimowej nocy, na tle czarnych nowogródzkich lasów, na tle białego śniegu i czarnego zimowego nieba (Rymkiewicz, s. 267-269; wyróżnienie w cytacie z pamiętnika Anny z Rejtenów Geryczowej moje).
Wspaniały obraz, prawda? Dziki i szalony. Te kosze ciemnych, słodko pachnących fig z nowogródzkiego sadu. Te bataliony figowców-chochołów w środku czarnej zimowej nocy. I jeszcze, już na samym końcu, obłąkany Reytan błądzi między nimi, "błądzi między słomianymi widmami, słomianymi upiorami figowców, między szarymi marami, na wpół istniejącymi, błądzi w półistnieniu" (Rymkiewicz, s. 270). Tak, mnie też dreszcz przeszedł po krzyżu. Ale potem zajrzałem do pamiętnika Anny z Rejtenów Geryczowej (wydanie lwowskie z roku 1858) i zaraz na pierwszej stronie demon niedowiarstwa pokazał mi palcem, chichocząc przy tym demonicznie, że, owszem, była "kaplica wśród szpalerów", że, owszem, za kaplicą był sad, ale w sadzie żadnych figowców nie było! "Sad z dobremi owocami, nawet i figarnie" - tak tam jest napisane [9].

Figarnie były w Hruszówce, a nie sad z dobremi figami! FIGARNIE! Figarnia zaś to coś takiego, jak pomarańczarnia, ananasarnia albo oranżeria. Czyli ogrzewany budynek ogrodowy, w którym hoduje się egzotyczne rośliny. Co konkretnie w takim budynku akurat hodowano, z nazwy nie wynika, gdyż nazw tych wtedy używano swobodnie: na to samo mówiono czasem oranżeria, a czasem figarnia. Albo też nazwa raz się przyjęła, choć w samym budyneczku zestaw roślin trzy razy się odmienił. Mogły zatem w hruszowickich figarniach rosnąć figi, ale nie musiały.

Nie istnieje natomiast nawet najlichsze świadectwo, że w Hruszówce figi rosły sobie w sadzie i bardzo proszę nie robić mi tu z Anny z Rejtenów Geryczowej starej wariatki, bo ona dobrze napisała: "Sad z dobremi owocami, nawet i figarnie". To tylko inny starzec przeczytał "nawet i figami" i zamiast razem z Mickiewiczem zwątpić w szkiełko i oko - albo może raczej odpowiednie dać półślepemu oku szkiełko i sprawdzić tę nieprawdopodobną wiadomość gdzieś jeszcze [10] - zaraz zmyślił z tego jednego przekręconego słowa kosze słodkich fig jesienią i zasypane śniegiem figowce zimą.

O czym wam tutaj opowiadam z ulgą. Albowiem miło jest pomyśleć, że kiedy wieszczowi szalejących Polaków zwidują się figowce-chochoły w nowogródzkiej stronie, nie musi to zaraz koniecznie znaczyć, jakoby zatroskany ojczystymi sprawami sam też całkiem już oszalał na podobieństwo żałośnego Reytana.

Być może ma tylko źle dobrane okulary [11] [11a].

[1] Jarosław Marek Rymkiewicz, Reytan. Upadek Polski, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2013, s. 73. Dalej cytuję jako Rymkiewicz.

[2] Kto lubi liczyć szczeble w drabinach albo chciałby widzieć ostatnie pomięszkanie bohatera Polaków, niech zajrzy tutaj.

[3] Rymkiewicz cytuje to zdanie za książką Wandy Konczyńskiej i stamtąd też przepisuję tu nieco większy fragment. Zob. Wanda Konczyńska, Rejtan, Korsak i Bohuszewicz na sejmie 1773 roku. Materjały do monografji posła nowogródzkiego, nakładem autora, Wilno 1935, s. 41: "Dla uzupełnienia tej relacji o rozmowie posłów naszych z ministrami państw zaborczych, pozwolimy sobie dodać szczegół z rozmowy Korsaka z Stackelbergem. Kiedy ów to groźbami, to obietnicami chciał go nakłonić do zjednoczenia się z konfederacją, poseł nowogródzki zniecierpliwiony rzucił: «Nie znam na świecie despoty dość bogatego, aby mnie zepsuć, ani dość mocnego, aby mnie przerażać»".

[4] Anna z Rejtenów Geryczowa, Z pamiętników [...] zmarłej w Paryżu roku 1857, w drukarni Zakładu narodowego im. Ossolińskich, Lwów 1858, s. 8. Zachowuję interpunkcję oryginału. Dalej cytuję jako Geryczowa. Rymkiewicz powtarza te słowa za Geryczową na s. 160.

[5] Pierwsza część wypowiedzi Korsaka-Reytana przywodzi na myśl słowa nieprzekupnego Epaminondasa, tak jak je podał Korneliusz Nepos: "Uczciwość jego wystawił na próbę Diomedon z Kyzikos. Podjął się on bowiem na prośbę króla Artakserksesa przekupić Epaminondasa. Zjawił się w Tebach z mnóstwem złota i za cenę pięciu talentów pozyskał dla swoich planów Mikytosa - młodzieniaszka, który wówczas był najmilszy Epaminondasowi. Poszedł Mikytos do Epaminondasa i przedstawił mu przyczynę wizyty Diomedona. Ten zaś zwrócił się do obecnego przy tym Diomedona, mówiąc: «Na nic tu pieniądze, bo jeżeli król chce tego, co jest korzystne dla Teb, gotów jest spełnić jego wolę za darmo. Jeżeli zaś jest inaczej, nie starczy mu złota i srebra, gdyż ja nie sprzedam miłości ojczyzny za skarby całego świata»" (Korneliusz Nepos, Żywoty wybitnych mężów, wstęp, komentarz i redakcja Lidia Winniczuk, księgę o Epaminondasie przełożył Jerzy Axer, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1974, s. 124).

[6] "Jeden bohater polski rzekł pewnego razu do prześladowców swojego kraju: «Możecie mi odebrać życie, ale nie ma despoty tak bogatego, co by mię przekupił, ani tak mocnego, żeby mnie przestraszył»" (za: Prasa tajna z lat 1861-1864, cz. 1, redakcja Stefan Kieniewicz i Ilja Salomonowicz Miller, Ossolineum, Wrocław 1966, s. 303).

[7] Jędrzej Kitowicz, Pamiętniki czyli Historia polska, w opracowaniu Przemysławy Matuszewskiej i z komentarzem Zofii Lewinówny, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, s. 447. Nb. z wcześniejszego opisu wcale jasno nie wynika, że syn przyjechał po ojca. Mówi bowiem Kitowicz tylko tyle, że starego Ponińskiego wywieziono w asyście warty "za rogatki wolskie, za którymi tuż stała jego kareta i liczni jego przyjaciele, którymi, odstąpiony od żołnierzów, został otoczony. Tam wsiadłszy w swoją karetę, w asystencji wielu karet i w nich siedzących jego przyjaciół udał się do Chrzanowa, wsi syna swego, od rogatek pół mili leżącej, formując w tej drodze nie tak smutne wygnanie jako bardziej jaki wjazd paradny". Mógł więc syn w tej ojcowskiej karecie siedzieć, ale mógł też nie siedzieć, tylko czekać na ojca w Chrzanowie. Atoli inne źródło, Rymkiewiczowi chyba nieznane, podaje, że jednak siedział. Zob. Archiwum Wróblewieckie, zeszyt I, z rękopismów wydał W. T. [Władysław Tarnowski], nakładem wydawcy, Poznań 1869, s. 36: "Syn Ponińskiego, Aleksander, był z nim w karecie". Wiadomość ta pochodzi ze wspomnień damy polskiej z XVIII wieku.

Nb. problemy z prześlepianiem miał Rymkiewicz już wcześniej, choć to nie okulary były tym razem przyczyną. W książce Słowacki. Encyklopedia poświęcił osobny rozdziałek bliżej nieznanemu Andrzejkowiczowi: "Bliżej nieznany (a także nieznanego imienia) Andrzejkowicz pojawił się w życiu Słowackiego tylko jeden raz". Po czym opisał ten jeden raz (w Dreźnie w 1848 roku) i zakończył krótkie pojawienie się bliżej nieznanego Andrzejkowicza słowami:

"O Andrzejkowiczu, jego całym życiu i wszystkich sprawach, nic więcej już nie wiadomo - obywatel z podolskiej guberni stoi na pokładzie żaglowca płynącego z Hawru do Nowego Jorku i znika nam w oceanicznej mgle" (Jarosław Marek Rymkiewicz, Słowacki. Encyklopedia, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2004, s. 12).

Otóż nie znika, bo ten tajemniczy (rzekomo) Andrzejkowicz, Juliusz Andrzejkowicz, młodszy od Juliusza Słowackiego o trzynaście lat, to postać encyklopedyczna i z zasługami. Wprawdzie raczej trzeciorzędna, ale wystarczyło jedynie nieco poszperać wśród polskiej emigracji w Ameryce, by trafić na jego ślad. Na przykład zajrzeć do pierwszego tomu Encyklopedii polskiej emigracji i Polonii (2003) albo (banalnie) do pierwszego tomu Wielkiej encyklopedii PWN (2001). W obu jest hasło i kilka treściwych linijek o Andrzejkowiczu, który był między innymi współwłaścicielem hurtowni farb i chemikaliów w Filadelfii, a także współtwórcą Związku Narodowego Polskiego i jego pierwszym prezesem. Zmarł, tak jak Słowacki, trzeciego kwietnia, ale prawie pół wieku po nim, w roku 1898, czyli mógł jeszcze sprowadzić sobie i czytać Lalkę i Trylogię. A nawet, choć to mało prawdopodobne, trzytomowe Życie Juliusza Słowackiego na tle współczesnej epoki Ferdynanda Hoesicka.

[8] Wierszyk o Ponińskim to początek ostatniej zwrotki wiersza "O Maciejowickiej klęsce" ze słynnego Śpiewnika historycznego Marii Konopnickiej. Zob. Jan Sawa [Maria Konopnicka], Śpiewnik historyczny. 1767-1863, Polskie Towarzystwo Nakładowe, Lwów 1905: s. 104: "O, Poniński, tyś zawinił! / Tyś do klęski się przyczynił!" Konopnickiej trudno się dziwić: gdy pisała Śpiewnik, Kościuszko był narodową świętością, a młody Poniński..., cóż, młody Poniński dalej był synem "tego Ponińskiego", więc ile by krwi dla ojczyzny nie wylał, niektórzy wciąż lekko mu ją ważyli, bo to przecież była także krew z krwi zdrajcy.

Ale Jarosław Marek Rymkiewicz powinien był jednak zajrzeć tu i ówdzie, a nie tylko wyśpiewywać po dziecinnemu: "Ach, Poniński, tyś zawinił...". Bo pod Maciejowicami to jednak nie Poniński zawinił, ale właśnie Kościuszko. To nie Poniński spóźnił się na pole bitwy, ale Kościuszko spóźnił się z przywołaniem Ponińskiego. Zob. Marian Kukiel, Maciejowice, "Rozprawy Wydziału Historyczno-Filozoficznego PAU", seria II, t. 42, nr 5, nakładem Polskiej Akademii Umiejętności, Kraków 1929, s. 72-73: "Pomyłka Kościuszki, z której wynikła nieobecność Ponińskiego w bitwie maciejowickiej, należała do kategorji pomyłek, popełnianych wówczas najpowszechniej. [...] Wypadło przeto wszcząć tutaj, poraz szósty może, sąd nad Ponińskim i poraz czwarty stwierdzić, że niema żadnych znamion braku dobrej woli z jego strony, przy wypełnieniu powinności żołnierskiej w dzień klęski". Pogląd Kukiela jest dziś na ogół przyjmowany jako udowodniony. Zob. np. Wojciech Mikuła, Maciejowice 1794, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1991, s. 118: "Dopiero Kukiel przekonująco udowodnił, że Poniński nie był w stanie wypełnić ostatniego ordynansu Kościuszki".

[9] Geryczowa, s. 1: "Dom w Hroszówce wielki był i piętrowy; ganek z czterema ogromnemi kolumnami drewnianemi, u szczytu których wylęgało się mnóstwo jaskułek; - z tyłu domu po obu stronach były galerje przed oknami. Dziedziniec obszerny z rozłożystą lipą pośrodku. Za domem kaplica wśród szpalerów. Sad z dobremi owocami, nawet i figarnie". Zachowuję pisownię oryginału.

[10] Na przykład w drugim tomie Dziejów rezydencji Romana Aftanazego, wymienionym przez Rymkiewicza na pierwszym miejscu wśród spisu wykorzystanych książek (Rymkiewicz, s. 271). Opisując Hruszówkę, Aftanazy, który też pewnie zajrzał do pamiętnika Anny z Rejtenów Geryczowej, ale miał dobre okulary, dodaje i takie zdanie: "Dalej znajdował się sad owocowy i figarnia". Zob. Roman Aftanazy, Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, wydanie drugie przejrzane i uzupełnione, tom 2: Województwa brzesko-litewskie, nowogrodzkie, Ossolineum, Wrocław 1992, s. 220.

[11] Naturalnie poeta już dawno przewidział te swoje perypetie z okularami i w marcu 1997 roku wieszczył tak:

"A ja wkładam okulary

I skarpetki nie do pary

Bo już jestem nieźle stary

Śmierci grają mi fanfary" (Jarosław Marek Rymkiewicz, Znak niejasny, baśń półżywa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1999, s. 41 (wiersz "Nicość. Trzecia piosenka").

Niemniej jeszcze kilka lat przed napisaniem Reytana chwalił się jakością swoich okularów:

"Ale nie chcę was łudzić i siebie też nie chcę, bo chcę do końca patrzeć prawdzie w oczy przez moje soczewki firmy Essilor". Tyle że kilka zdań dalej pojawia się tam i taki obraz: "Wieczność to jest moment w myśli, która unicestwia samą siebie. [...] Moment w czaszce, która leży na podłodze, a obok niej leżą potłuczone soczewki firmy Essilor i złamane okulary w drucianej oprawie". Może więc spełniła się połowicznie ta wieszczba: czaszka wprawdzie jeszcze cała, ale soczewki potłukł. Oba cytaty za: Jarosław Marek Rymkiewicz, Samuel Zborowski, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2010, s. 39.

Nb. podobna przygoda z przekręceniem słowa przytrafila się również nieźle starej Marii Janion, wskutek czego twierdziła potem, że "Staszic dostrzegał w Żydach «przyczynę wszelkich nieszczęść narodu polskiego»". Tyle że Staszic naprawdę napisał: "Do przyczyn wielkich nieszczęść Narodu Polskiego należą żydzi". Oba wyróżnienia moje. Czy "wielkich" zmieniło się we "wszelkich" za sprawą okularów, czy też może zawinił tu zapał, z jakim Maria Janion zabrała się do demaskowania antysemityzmu Staszica, nie wiem. Jej opinię o Staszicu cytuję za: Maria Janion, Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie, wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009, s. 84. Staszica zaś za tym samym wydaniem, za którym tak kulawo cytowała go Janion, to znaczy za czwartym tomem Dzieł wydanym w Warszawie w 1816 roku. Jest to pierwsze zdanie jego pisma O przyczynach szkodliwości żydów, i środkach usposobienia ich, aby się społeczeństwu użytecznemi stali.

[11a] Do czego może doprowadzić oszczędzanie na okularach, wiedzą czytelnicy krótkiego opowiadania Linia i kolor Izaaka Babla. Narrator tego opowiadania spotyka w 1916 roku w sanatorium Aleksandra Fiodorowicza Kiereńskiego, późniejszego premiera Rządu Tymczasowego. Podczas spaceru okazuje się, że Kiereński jest krótkowidzem. "To trzeba nosić okulary, Aleksandrze Fiodorowiczu" - mówi i z zapałem przekonuje Kiereńskiego, ile pięknych widoków traci bez okularów.

"- Dziecko - odparł Kiereński - niech pan nie traci prochu nadaremno. Pół rubla za okulary - to jedyne pól rubla, jakie uda mi się zaoszczędzić. [...] Cały świat jest dla mnie gigantycznym te­atrem i to ja jestem w nim jedynym widzem bez lornetki. Orkiestra gra uwerturę do trzeciego aktu, scena jest ode mnie daleko, jak we śnie, serce rozpiera mi zachwyt, widzę aksamit­ną purpurę na Julii, jedwabne fiolety Romea - i ani jednej sztucznej brody... A pan chce oślepić mnie okularami za pół rubla..."

Po raz drugi narrator widzi Kiereńskiego w rok później na wiecu w Domu Ludowym, gdy ważą się już losy Rosji.

"Aleksander Fiodoro­wicz wygłosił mowę o Rosji - macierzy i żonie. Tłum dusił go kożuchami swoich namiętności. Co zobaczył w zjeżonych tych kożuchach on - jedyny widz bez lornetki? Nie wiem. Ale w ślad za nim wszedł na trybunę Trocki, skrzywił usta i powie­dział tonem nie zostawiającym śladu nadziei:

- Towarzysze i bracia..." (Izaak Babel, Dziennik 1920. Opowiadania. Zmierzch, Świat Książki, Warszawa 2000, s. 307-309, przekład Jerzego Pomianowskiego).

Nb. według Ernsta Jüngera sam Trocki również cierpiał na pewną wadę wzroku. Otóż - powiada Jünger - właściwym żywiołem Trockiego była "re­wolucja jako zdarzenie zachodnioeuropejskie": naukowa racjonalizacja armii, przemysłu etc. i oczywiście obszar teorii. Natomiast znacznie gorzej radził on sobie z rosyjską specyfiką polityczną.

"Tu [...] jego oko charakteryzował daltonizm w sto­sunku do sił wynurzających się z ziemi, z którymi się nie liczył. To, co w nich dostrzega, jest zaledwie ich stroną osobową, to są nowi ludzie, któ­rzy w coraz szerszym zakresie zagarniają władzę, a którymi on pogardza jako drobnomieszczaninami, nacjonalistami, termidorianinami i fałsze­rzami idei marksistowskich i leninowskich, nie mogąc jednak zapobiec temu, że wymanewrowali go z gry w sposób dla niego niezrozumiały" (Ernst Jünger, Wspomnienia Trockiego, przełożył Wojciech Kunicki, [w:] Idem, Publicystyka polityczna 1919-1936, wstęp Wojciech Kunicki, posłowie Krzysztof Żarski, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2007, s. 351).