EBENEZER ROJT

Piec w lipcu rozpalony
albo o zmyśleniach w biografii Marii Komornickiej

Gdyby urządzić plebiscyt na najbardziej znane wydarzenie z życia Marii Komornickiej [1], pierwsze miejsce zajęłaby z pewnością historia o jej przemianie w 1907 roku: o tym, jak spaliła w piecu swoje kobiece suknie i oświadczyła, że odtąd jest mężczyzną, Piotrem Włastem. Ze szczegółami pewnie byłoby już gorzej, ale o paleniu sukni i perypetiach z płcią słyszały nierzadko nawet takie osoby, które nie potrafiłyby podać tytułu choćby jednego jej utworu.

Bo też ta historia działa na wyobraźnię i raz usłyszana zostaje w głowie. Puszczona w obieg została późno, dopiero w latach 60., gdy Komornicka już od piętnastu lat nie żyła i tę znaną niegdyś poetkę zdecydował się przypomnieć Stanisław Pigoń. W każdym razie trzydzieści lat wcześniej o żadnym paleniu sukien nic nie wiedział Jan Lorentowicz i napomykał jedynie o katalepsji [2].

Natomiast Pigoń podał do druku między innymi wspomnienia Jana Komornickiego i Anieli Komornickiej, brata i siostry Marii. To Jan Komornicki opowiedział o piecu z dopalającą się suknią:

gdy doktorzy nie mogli sobie z jej stanem poradzić, wysłali ją nad morze - do Kołobrzega. [...] Matka nasza z nią pojechała i gdy w Poznaniu zostawiła ją w hotelu samą i wróciła, zastała ją w łóżku, całą zaś toaletę damską dopalającą się w piecu, żądającą stroju męskiego, gdyż okres jej kobiecości się skończył [3].
Aniela Komornicka do tego rodzinnego przekazu dodała jeszcze datę:
konieczność systematycznego leczenia stała się wtedy oczywista, gdy w lipcu 1907 roku w Poznaniu w drodze do morskiego kąpieliska siostra zażądała kategorycznie męskiego stroju [4].
A w innym miejscu w przypisie dopowiedziała, że tym poznańskim hotelem był hotel Bazar (Wspomnienia siostry, s. 334).

Zatem jest lipiec 1907, poznański hotel Bazar i suknie dopalające się w piecu. Wszystko to znalazło się w komplecie także w opowieści Piotr Odmieniec Włast autorstwa wnuczki Jana Komornickiego, Marii Dernałowicz [5], a potem przeniknęło również do naukowej literatury poświęconej Komornickiej [6].

No dobrze, ale co robi w lipcu piec gotowy do rozpałki?

Lipiec - w Polsce zazwyczaj najcieplejszy miesiąc - również w 1907 roku w Poznaniu nie odbiegał od normy [7] (tak nawiasem, październik 1907 był najcieplejszym październikiem, jaki kiedykolwiek w Poznaniu odnotowano [8]). 1 lipca 1907 w Poznaniu termometr o ósmej rano wskazywał 18 stopni Celsjusza (tylko cztery stopnie mniej niż w Rzymie), 15 lipca o tej samej godzinie wskazywał 17 stopni, a 30 lipca - 19 stopni [9]. Wychodzi na to, że zarząd hotelu Bazar też zwariował i kazał w lipcu naszykować piece do ogrzewania pokoi.

Cóż, nie można absolutnie wykluczyć, że w luksusowym hotelu nawet w lipcu trzymano w gotowości piece na wypadek, gdyby trafiła się akurat chłodniejsza noc. Tyle że w luksusowym hotelu Bazar wtedy już od dawna w pokojach były kaloryfery! [10].

Jednak jakimś cudem przez ponad pół wieku nikt o tych kaloryferach nie pomyślał. Czyżby zatem dziwaczność opowieści o piecu w lipcu rozpalonym nikogo nie zaniepokoiła? Nikomu nie chciało się niczego sprawdzać? Znowu to czekanie na adventum Ebenezera Rojta?

Owszem, na pozór wykreślenie tego detalu nie prowadzi do przewrotu w biografii Komornickiej. Spaliła, czy nie spaliła, grunt, że ogłosiła się wtedy Piotrem Włastem. Niemniej już samo to zawieszenie dociekliwości pokazuje w pigułce, jak niedbale tę biografię rekonstruowano [11]. Może dlatego, że humanistyka coraz mniej polega na ustalaniu faktów, a coraz więcej na swobodnym fantazjowaniu i popisywaniu się modnymi lekturami.

Jeśli chodzi o biografię Komornickiej, to jest z tym jeszcze gorzej niż zwykle, bo wbrew srogim polonistycznym zasadom w jej wypadku beztrosko miesza się życie i literaturę, autorkę i podmiot liryczny. Toteż dofantazjowano Komornickiej już nie tylko wątpliwą historię o tym, jak policja wzięła ją za prostytutkę [12], ale nawet kompletnie wyssane z palca (to jest z literatury) historie, że za młodu uwiódł ją jakiś stary lubieżnik i że dokonała aborcji [13]. Choć wszystko to warte tyle, co ten piec w lipcu.

Piec jest jednak znaczący, bo w opowieści o rzekomej przemianie to właśnie on sprawia, że pogrążająca się w obłędzie Maria jednocześnie zachowuje podmiotowość. Spalenie wszystkich swoich strojów w piecu to wszak nie byle co; zwłaszcza jeśli pamiętać, że w roku 1907 kobieta o jej pozycji społecznej nie bierze na wyjazd plecaka. Ktoś, kto ma dość energii na takie przedsięwzięcie, udowadnia, że ma również dość energii i woli, by coś oświadczać, czegoś żądać albo dokonywać wyborów, choćby i szalonych.

Bez tego pieca i bijącego z niego żaru Komornicka od razu blaknie, a cała sytuacja zmierza w stronę powtórki opowieści Lorentowicza. Matka wraca do hotelu i zastaje córkę leżącą nieruchomo na łóżku w stanie katalepsji. Nie ma z nią kontaktu, mamrocze jedynie coś o jakimś Piotrze i spodniach, więc wzywa się doktora etc., etc. To oczywiście też tylko fantazja, ale przynajmniej spójna i co najmniej równie dobra, bo poza legendą o piecu w lipcu nie istnieje żadne, ale to żadne świadectwo, które wykluczałoby taki przebieg wydarzeń.

Toteż gdy wychodzi na jaw bałamuctwo tej legendy, zaczyna się również walić cała tak chętnie eksploatowana mitologia przemiany: "ogłoszenia się" Piotrem Włastem, "odrzucenia tożsamości" etc., etc. Jeśli obłęd paraliżuje wolę, w ogóle nie ma mowy o jakiejkolwiek decyzji.

Skąd jednak możemy dziś wiedzieć - zapyta ktoś - czy Maria Komornicka naprawdę oszalała? Może był to tylko jej dziwaczny protest przeciwko opresyjnym normom społecznym etc., co raczkująca psychiatria kwalifikowała wówczas hurtem jako szaleństwo.

Już pod koniec lat 70. chętnie idąca za zachodnimi modami (ale z kilkunastoletnim poślizgiem) Maria Janion próbowała opisać przypadek Komornickiej w terminach antypsychiatrii. Toteż Komornicka w jej wizji czasem aż tak bardzo nie jest obłąkana (bo jedynie wypadła ze społecznej roli), że polemizujący potem z esejem Janionówny Roman Zimand czuł się zmuszony do złożenia następującej (nieco żartobliwej) deklaracji:

Wyznaję, że jestem obskurantem hołdującym ciemnemu zabobonowi, wedle którego istnieje coś takiego jak choroby psychiczne [14].
Sam również uważam, że głowa nie jest wyjątkiem wśród ludzkich organów i podobnie jak inne potrafi się zepsuć na wiele różnych sposobów. Jeśli jednak kogoś razi określenie obłęd czy choroba psychiczna, niech sobie po swojemu nazwie osobę, która - a to jedynie cztery przykłady dobrze udokumentowane listami Komornickiej - traci rachubę czasu [15]; uważa matkę i nieżyjącego od kilkunastu lat ojca za królową i króla Polski [16]; w dyrektorze zakładu dla obłąkanych rozpoznaje "z niezachwianą pewnością" Cesarza Niemieckiego [17]; sądzi, że inni ludzie słyszą jej myśli [18].

Przemiana? Z równym sensem można by utrzymywać, że ktoś w podobnym stanie ducha, lecz o guście bardziej pospolitym, przemienił się w Napoleona albo w Matkę Boską.

Nie jest też bez znaczenia w całej tej historii fakt, że Komornicka nigdy potem nie zrobiła nawet najmniejszej aluzji, jakoby w Poznaniu coś paliła lub czegoś żądała. A mogła to zrobić choćby wtedy, gdy wspominała w liście swoje daremne oczekiwanie w hotelu Bazar na przybycie Zenona Przesmyckiego (Miriama), którego uważała za mistrza i proroka [19].

Natomiast dziesięć lat po wydarzeniach w Poznaniu Komornicka - dalej w obłędzie, ale już jakby w fazie krzepnięcia nowej osobowości - napisała sonet Poznań, którego tytuł aż kusi, by coś z tych kilkunastu linijek wycisnąć. Wymaga to jednak przyjęcia ryzykownego założenia, że jest to wiarygodna relacja o rzeczywistych wydarzeniach i przeżyciach z roku 1907, nie zaś zapis urojeń czy po prostu późne przetworzenie w artystyczną kreację strzępów pokrzywionej pamięci.

Dźwięczny bruk pomnę, przedługi parkan, na nim litery
Olbrzymie: "Szlachtuz". Dalej zbrzydzony Tum starożytny
U którego świętych nagrobków, w pielgrzymce zaszczytnej
Bohatersko drżąc z zimna, małej dostałem cholery.

Place banalne, schludny trotuar i porządne gmachy,
Świadczące, że Berlin, choć niedokładnie, jest im znany.
Hotel "bequem", z okna Egipski fresk i strojne ściany -
Doktór dworny jak poseł, ulicą fanfary, Wachy,

I Kościołek pamiętam - stary, jak Orle legendy;
W reparacji: pięciu żonglerów raczej, niż mularzy
Krzątało się z cegłą. Myślałem, że się oczom marzy,

Patrząc na błyskawiczne spokojnych ruchów rozpędy.
O takich czartach, co w mig budują dom, Adam gwarzy
W "Pani Twardowskiej". Może z nich który zawadził tędy... (Listy Komornickiej, zamieszczony przez edytora w przypisie 26 na stronie 459).
Wiersz mglisty i bezbronny wobec sprzecznych interpretacji. Dla Jerzego Sosnowskiego jest dowodem, że jaźń Marii Komornickiej "uległa [...] spustoszeniu" przez chorobę i na tym pustym miejscu "wyrósł tymczasem Piotr Odmieniec Włast" (Sosnowski, s. 79). Dla Marii Janion, odwrotnie, wiersz ten jest "dowodem pełnej sprawności umysłowej" Marii-Piotra (Janion, s. 312). Rozbuchane fantazje Izabeli Filipiak znajdziecie już tylko w przypisie [20].

Ja, który nie mam aż tyle fantazji, zauważę jedynie, że nieuprzedzony czytelnik w żaden sposób nie mógłby domyślić się z tego wiersza, że stało się wtedy w Poznaniu coś dramatycznego albo że zaszła u piszącego jakakolwiek przemiana.

Jest, owszem, szlachtuz, ale jakby niegroźny, za płotem; jest doktór - ale dworny. Być może wszystko to - szlachtuz, Egipski fresk, doktór i mularze jak czarty - w pięknym umyśle Komornickiej łączyło się w konstelację tajemnych znaków. Tyle że dla mniej pięknych umysłów są one nie do rozszyfrowania. Rozsądniej będzie zatem na koniec przypomnieć to, co przy całkiem innej okazji napisał Jarosław Marek Rymkiewicz w odniesieniu do Króla-Ducha Słowackiego, ale co równie trafnie odnosi się (moim zdaniem) do pisanej w obłędzie Xięgi poezji idyllicznej Marii Komornickiej, której cząstką jest sonet Poznań:

Można oczywiście powiedzieć, że Król-Duch ma jakiś sens wariacki oraz treść wariacką, ale takie sensy i treści są nam niedostępne (i nie ma powodu w nie wnikać - chyba, że ktoś chce zwariować i spieszno mu do czubków). [...] W Królu-Duchu są fragmenty olśniewającej piękności [...] obok fragmentów żenująco słabych i nieudolnych. Jak to u wariata [21].
Rymkiewicz, człowiek starej daty, nie zauważył wszakże, że nadeszły czasy, kiedy wariackie treści można znaleźć na pierwszych stronach gazet, a bycie czubkiem nie tylko nie przeszkadza w karierze naukowej, ale bywa nawet przyjmowane z entuzjazmem.
[1] Maria Komornicka ma swoje hasło w Wikipedii, ale lepiej będzie, jeśli przeczytacie jego starszą wersję. Kto chciałby wiedzieć, dlaczego, niech zajrzy w DODATKACH do notki: "Wikipedia w awangardzie postępu albo sprawa Marii Komornickiej".

[2] Lorentowicz, zawołany plotkarz, z pewnością nie pominąłby tak efektownej historii w swoich bałamutnych wspomnieniach, gdyby cokolwiek o tym do niego doszło, nawet mętnie. A dojść mogło, bo przyjaźnił się z Janem Lemańskim, mężem Komornickiej. Małżeństwo trwało wprawdzie niespełna dwa lata i małżonkowie od 1900 roku byli w separacji, ale Lemański śledził potem problemy zdrowotne żony i Lorentowicz jednak coś niecoś od niego o szaleństwie Komornickiej wiedział, chociaż różne wydarzenia zlepiły mu się w jedno:

"Pewnego dnia [w 1903 roku, a więc cztery lata przed mniemanym paleniem sukni] Marja Komornicka, pracując w Bibljotece polskiej w Paryżu, dostała nagle ataku szału. Władysław Mickiewicz zawiadomił o tem Wacława Berenta, przebywającego wówczas w Paryżu. Berent wraz z Antonim Potockim postanowili umieścić Komornicką w sanatorjum i wezwać matkę obłąkanej.

Komornicka mieszkała wówczas przy ulicy Campagne-Première, w obszernej, biednej pracowni malarskiej. Zastali ją w stanie katalepsji. Przy pomocy lekarza i sanitarjusza, przewieziono chorą do szpitala. Szał po jakimś czasie osłabł o tyle, że Komornicka wróciła do Warszawy i miewała lucida intervalla, z całkowitym niemal powrotem do przytomności. Pozostał jedynie pewien znamienny uraz: Komornicka wyobrażała sobie, że jest mężczyzną i kazała się nazywać Piotrem. Obłęd wrócił ponownie i chorą zaopiekowała się rodzina" (Jan Lorentowicz, Spojrzenie wstecz, nakładem funduszu wydawniczego Leopolda Wellisza, Warszawa 1935, s. 57-58; wyróżnienia za oryginałem).

[3] Stanisław Pigoń, Trzy świadectwa, [w:] "Archiwum literackie", tom VIII: Miscellanea z pogranicza XIX i XX wieku, Ossolineum, Wrocław 1964, s. 352. Jest to w rzeczy samej niezbyt długi list Jana Komornickiego do Pigonia z roku 1950, ale dalej cytuję jako Wspomnienia brata.

[4] Aniela Komornicka, Maria Komornicka w swych listach i mojej pamięci, [w:] "Archiwum literackie", tom VIII: Miscellanea z pogranicza XIX i XX wieku, Ossolineum, Wrocław 1964, s. 332. Dalej cytuję jako Wspomnienia siostry.

Nb. Aniela Komornicka o wspomnieniach brata miała złe zdanie i próbowała przekonać Pigonia, by ich nie drukował. W kilku miejscach je koryguje (w dodanych przypisach), ale palenia sukien nie kwestionuje. Zwraca Pigoniowi uwagę, że Jan "opierał się na zwodniczej pamięci 81-letniego starca", ale gdy to pisze, sama ma już bez mała 78 lat, toteż wartości jej wspomnień również nie należy przeceniać. List Anieli Komornickiej do Stanisława Pigonia cytuję za: Izabela Filipiak, Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2006, s. 84. Dalej cytuję jako Filipiak.

[5] "[Matka] namawiała do odpoczynku, snuła projekty wspólnego wyjazdu nad morze. Lato było upalne. [...] - Poznań - powiedziała matka. Do Piotra - wtedy jeszcze Marii - nazwa ta dotarła w rzednącym stukocie kół [...] Powtórzyła parę razy nazwę hotelu: Bazar, Ba-zar, Bas-Arts, i poczuła, jak przeszłość odrywa się od niej ostatecznie, zupełnie. [...] Dać świadectwo prawdzie. Piotr przezwyciężył ból zastygłych mięśni, wstał. Chwycił leżące na krześle ubranie, rzucił pod piec, otworzył walizkę. Gdy matka rano weszła do pokoju, kończył palić swoje kobiece odzienie". Pierwodruk w "Twórczości" (1977 nr 3). Cytuję za przedrukiem w: Maria Dernałowicz, Cudze życie, Biblioteka "WIĘZI", Warszawa 2008, s. 22-25. Dalej cytuję jako Dernałowicz.

Tam także bardzo ważna Glossa do tekstu "Piotr Odmieniec Włast", w której Dernałowicz wyjaśnia, że tekst ten "jest przede wszystkim tworem mojej wyobraźni", gdy tymczasem odgrywał w wielu pracach o Komornickiej "rolę zupełnie przeze mnie niezamierzoną: rolę «świadectwa». Nawet «kanonicznego świadectwa», jak wyraziła się autorka niedawno opublikowanej książki o Komornickiej. Muszę to nieporozumienie sprostować" (s. 259, 257). Wyobraźnia Marii Dernałowicz stała się kanonicznym wspomnieniem dla Izabeli Filipiak: "Dwa kanoniczne obecnie wspomnienia [...]" (Filipiak, s. 79). Drugie to wspomnienie siostry, Anieli Komornickiej, która luki pamięci też chyba często łatała wyobraźnią.

Niemniej nawet Maria Dernałowicz była przekonana, że trzon jej opowieści - upalne lato, poznański hotel Bazar, palenie w piecu - to jednak prawda.

"Kolejną trudnością w czasie pisania eseju była kwestia owej tajemniczej przemiany. [...] Po pewnej przerwie powróciłam do eseju i spróbowałam tę noc opisać. Jej przebieg jest, oczywiście, prawdziwy w tym sensie, iż Maria wraz z moją prababką rzeczywiście jechały do Kołobrzegu, rzeczywiście zatrzymały się w hotelu Bazar i rzeczywiście Maria spaliła tam swoje suknie. Ale reszty ja przecież nie wiem. Proszę sobie jednak wyobrazić, iż mój tekst zaczął funkcjonować jako tekst dokumentu!

U prof. Marii Janion, tak starannej w dokumentowaniu swoich artykułów, znalazłam fragment, w którym ona powołuje się na wymyśloną przeze mnie wersję zdarzeń owej nocy - jakby to była prawda. Mój esej, owszem, oparty jest na listach Komornickiej, jej twórczości i pejzażu grabowskim, ale opis tamtej nocy to w sumie jedyna rzecz, którą w tym tekście od a do zet wymyśliłam" ("Dziadzio Piotr. Rozmowa z dr. Marią Dernałowicz", [w:] Katarzyna Ewa Zdanowicz, Kto się boi Marii K.? Sztuka i wykluczenie, Wydawnictwo Gnome, Katowice 2004, s. 88-89).

[6] "[...] w lipcu roku 1907 spaliła suknie kobiece, domagając się męskiego stroju" (Maria Janion, "Gdzie jest Lemańska?" (napisane w 1979 roku), [w:] Eadem, Kobiety i duch inności, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006, s. 197). Dalej cytuję jako Janion.

"Piotra Odmieńca Własta zrodziła niezgoda na siebie: toaleta damska dopalała się w piecu, osoba na łóżku kategorycznie żądała męskiego stroju..." (Jerzy Sosnowski, Cierpienie, zdziecinnienie, zbawienie, "Twórczość", 1990 nr 5, s. 79). Dalej cytuję jako Sosnowski.

"Potem zaś, owej słynnej nocy w Poznaniu w roku 1907, spaliła w piecu całą swą toaletę damską i zażądała stroju męskiego, «gdyż okres jej kobiecości się skończył»" (Maria Janion, Maria Komornicka, in memoriam (napisane w 1996 roku), [w:] Janion, s. 291).

"W lipcu 1907 roku Maria Komornicka przeistoczyła się w Piotra Własta. Było to w Poznaniu, gdzie zatrzymała się wraz z matką w drodze do morskiego kąpieliska w Kołobrzegu, dokąd jechała za radą lekarzy. [...] Wróciwszy do hotelowego pokoju, matka znalazła leżącą w łóżku córkę, zmienioną tymczasem w syna, a w piecu ujrzała dopalający się damski strój" (Edward Boniecki, Modernistyczny dramat ciała. Maria Komornicka (Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 1998, s. 53). Dalej cytuję jako Boniecki.

"W lipcu 1907 Maria oznajmia, że jest mężczyzną. [...] trzydziestojednoletnia Maria, odbywająca wraz z matką i siostrą podróż do kurortu kołobrzeskiego, pewnej nocy, w poznańskim hotelu Bazar, wrzuca do kominka swe suknie kobiece, po czym informuje rodzinę, iż nazywa się Piotr Włast i życzy sobie, by tak się do niej zwracano" (Brigitta Helbig-Mischewski, Strącona bogini. Rzecz o Marii Komornickiej, przekład Katarzyna Długosz, Brigitta Helbig-Mischewski i Krzysztof Pukański, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2010, s. 104-105). Dalej cytuję jako Helbig. Nb. wiadomość, jakoby Marii i matce towarzyszyła również siostra Aniela to już inwencja własna autorki. Podobnie kominek.

Również Maria Podraza-Kwiatkowska wierzyła, że tak właśnie było:

"W poznańskim hotelu spaliła wszystkie swoje suknie kobiece i kazała nazywać się Piotr Włast, później Piotr Odmieniec Włast" (Wolna, sama, niczyja. O Marii Komornickiej z Marią Podrazą-Kwiatkowską rozmawia Agnieszka Kosińska, "Dekada Literacka", 1996 nr 10, s. 12).

Natomiast Izabela Filipiak chyba jako jedyna zwątpiła w tę wersję wydarzeń:

"Co się zdarzyło podczas nocy poznańskiej? Nie wiemy, czy ona w ogóle miała miejsce, czy nie należy raczej do porządku rodzinnego, a potem literackiego mitu" (Filipiak, s. 441).

Zwątpiła jednak nie z powodu jej dziwaczności, ale po to, by zaproponować konkurencyjne przełomowe wydarzenie w życiu Komornickiej. Niestety, miała pecha, bo nie wierząc rodzinnym wspomnieniom, bezkrytycznie zawierzyła pisanemu już w obłędzie listowi Komornickiej i jej konkurencyjne przełomowe wydarzenie jest tylko urojeniem chorej. Więcej o tym niżej w przypisie 15.

[7] Tak w każdym razie wynika z tabeli i wykresu na stronie 85 w: Statystyczna karta historii Poznania, pod redakcją Kazimierza Kruszki, Urząd Statystyczny w Poznaniu, Poznań 2008.

[8] A przynajmniej najcieplejszym do roku 2018. Zob. Tomasz Kasprowicz, Ocieplenie klimatu Polski na przykładzie Poznania, na podstawie występowania najcieplejszych i najchłodniejszych miesięcy, pór roku i lat w wieloleciu 1848-2018, [w:] Współczesne problemy klimatu Polski, pod redakcją Longiny Chojnackiej-Ożga i Haliny Lorenc, Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej - Państwowy Instytut Badawczy, Warszawa 2019, s. 46: "Z kolei pozostałe cztery miesiące były rekordowo ciepłe dawniej niż w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat badanego wielolecia. Były to trzy miesiące jesienne - wrzesień (najcieplejszy był w 1947 r.), październik (1907 r.) i listopad (1963 r.) oraz czerwiec, który był najcieplejszy w 1889 roku (podobnie jak do niedawna maj)".

[9] Wszystkie temperatury podaję za "Dziennikiem Poznańskim" z 1907 roku (odpowiednio: za numerem 148, 160 i 173), regularnie zamieszczającym "Zapiski meteorologiczne", w których odnotowywano także temperatury otrzymane telegraficznie z wielu miast europejskich.

I jeszcze na prawach ciekawostki. Według archiwum pogodowego wp.pl w 2021 roku w lipcu w Poznaniu o godzinie 8 rano temperatura wynosiła: 1 lipca - 18 stopni, 15 lipca - 21 stopni, 30 lipca - 19 stopni.

[10] "Składając sprawozdanie za rok 1900 władze Towarzystwa Akcyjnego «Bazar Poznański» sumowały wyniki zamkniętego okresu przebudowy: «Posiadamy obecnie [...] 48 z komfortem urządzonych pokoi gościnnych (na ogólną liczbę 72) [...] dalej własny zakład oświetlenia elektrycznego, kaloryfery, lifty [tj. windy] i wszelkie inne urządzenia nowoczesne»" (A[dam] M[ieczysław] Skałkowski, Bazar Poznański. Zarys stuletnich dziejów (1838-1938), Poznań 1938, s. 173, wyróżnienie moje).

[11] Wydarzenia w Poznaniu czasem nazywa się "nocą poznańską", bo w fabularyzowanej opowieści Marii Dernałowicz Komornicka opróżnia walizkę i pali swoje suknie przez całą noc. Gdyby zamiast kaloryferów miała pod ręką piec gotowy do rozpałki, tak właśnie musiałoby to wyglądać. Do tego jednak potrzebny jest jeszcze osobny pokój, do którego matka wejdzie dopiero nad ranem. Tymczasem w pierwotnej wersji Jana Komornickiego wszystkie suknie zdążą się spalić za dnia, gdy matka wyjdzie na chwilę z hotelu. O ile wiem, nad tymi wariantami też nikt się nie zastanawiał. Raz może być tak, a raz trochę inaczej.

[12] Jedynym źródłem historii o tym, że młoda Komornicka została wzięta przez policję za prostytutkę i poddana upokarzającym badaniom, są dwa zdania ze wspomnień jej siostry, Anieli, która mogła mieć wtedy najwyżej dziesięć lat:

"Kiedyś, w szarpaninie rozpaczliwych zmagań, które wyraziła bezpośrednio w Szkicach, a w dziesięć lat później w Biesach, porwawszy grubą wełnianą chustkę służącej, wybiegła w ciemną noc z zamiarem utopienia się w Wiśle. Została jednak po drodze zatrzymana przez policję i zaprowadzona do komisariatu, skąd po oględzinach lekarskich dopiero koło południa wróciła pod konwojem do wzburzonego i przerażonego domu" (Wspomnienia siostry, s. 305-306).

Nie jest jasne, dlaczego ktoś w stanie desperacji miałby porywać chustkę służącej, która najpewniej mieszkała osobno w służbówce. Bo niewiasty w kapeluszu tak by nie potraktowano, więc Aniela musiała jakoś uprawdopodobnić swoje wspomnienie? Z drugiej strony nie wydaje się też prawdopodobne, by każde wysłanie po nocy służącej z jakimś zleceniem musiało skończyć się na komisariacie. Na zatrzymanie i oględziny lekarskie trzeba jednak sobie czymś zasłużyć. Same zagadki.

Zwrot "bezpośrednio w Szkicach, a w dziesięć lat później w Biesach" wskazuje na rok 1892. Maria ma wtedy szesnaście lat, a jej młodsza siostra - dziesięć. Trudno sobie wyobrazić, by dziesięcioletnią dziewczynkę na gorąco wtajemniczano, że siostra została zatrzymana na komisariacie i poddana oględzinom jako podejrzana o prostytucję. Być może Aniela tak naprawdę zapamiętała jedynie o kilka lat późniejsze opowieści Marii po powrocie z Cambridge:

"Jeszcze jeden ze znanych środków zachowania moralności studentów. Rektor ma policyjną władzę aresztowania każdej kobiety, która wyjdzie sama na ulicę wieczorem. Należy przyznać, że rzadko on korzysta z tego zaszczytnego przywileju, sam jednak fakt istnienia podobnego prawa, sam fakt możliwości podobnego gwałtu - jest dostatecznym, by przyprawić o obłęd oburzenia i wściekłości. Publiczność dzisiejsza Cambridge'u nie liczy się z tym paragrafem i puściła go w zapomnienie, To też wstrząsnęła ją półtora roku temu sensacyjna wiadomość: rektor uniwersytetu zaaresztował córkę bogatego kapitalisty, czy nawet profesora. Oburzenie jednak ogólne upadło, gdy rektor pociągnięty do odpowiedzialności, wykazał prawność swojego postępku. «Anglia szanuje swe prawodawstwo i to jest tajemnicą jej potęgi i kultury», a kobiety angielskie, owe «wolne» kobiety, schylają zbyt kornie głowę przed samowolą ustawy, by uczuć się spoliczkowane, zdeptane w swej godności przez tyranię" (M[aria] Komornicka, Raj młodzieży (Wspomnienia z Cambridge), część 2, "Przegląd Pedagogiczny", 1896 nr 6, s. 102; numeracja ciągła w ramach rocznika).

W domu Maria mogła te opowieści dodatkowo przeplatać uwagami: "Ciekawe, co by się stało, gdybym to ja teraz w Warszawie wyszła sama wieczorem" etc., albo nawet straszyć młodszą siostrę, że zaraz coś takiego zrobi. Z kolei młodsza siostra mogła dziesięć lat później przeczytać prozę poetycką Marii Intermezzo, w którym na końcu bohaterka, Cyganka, zostaje wzięta za prostytutkę i trafia do cyrkułu, gdzie przechodzi upokarzające badanie lekarskie ("- Dziewica? Szczypie ją w udo podnosząc suknię"), ale ostatecznie zostaje wypuszczona.

W ciągu ponad sześćdziesięciu lat wszystko to miało prawo się Anieli Komornickiej pomieszać, bo nie takie figle potrafi wyczyniać pamięć. A jak było naprawdę, nikt nie wie.

Niemniej, mimo wątłości tej jedynej poszlaki, sprawę z policją traktują jako ustalony fakt na przykład Izabela Filipiak (Filipiak, s. 111 i przypis 42 na stronie 502) oraz Brigitta Helbig-Mischewski ("W okresie młodzieńczego buntu [...] ma miejsce jeszcze jedno brzemienne w skutki wydarzenie"; Helbig, s. 86, też s. 76 i 205).

Intermezzo cytuję za: Maria Komornicka, Utwory poetyckie prozą i wierszem, opracowała Maria Podraza-Kwiatkowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1996, s. 414-415. Dalej cytuję jako Utwory Komornickiej.

[13] W tym wypadku jedyną poszlaką jest kilka linijek z poematu Czartołania i Seni, pisanego już w czasach zmącenia umysłu, a więc pod imieniem Piotra Własta. Tytułowa Czartołania tak opowiada o swoim życiu:

"Pierwszy jej pąk naderwał Pryap stary, a łasy

Na niedojrzałe żniwo - "
I dalej:

"Kochanek marny wtrącił potem do szpitala,

Okryta wstydem... Lancety

Krajały z ciałem serce... "
I to już wszystko. Fantazji nie powstrzymuje nawet to, że kilka linijek wcześniej Czartołania mówi:

"Nie na Olimpie zrodziły mnie Jasne Bogi,

Ale Nędzarze w walącej się chatce" (Utwory Komornickiej, s. 414-415).
A tego już żadną miarą na Grabów państwa Komornickich przerobić się nie da. Majątek liczył około 3000 hektarów, a ojciec Marii dobudował do dworku nawet salę balową i oranżerię.

Izabela Filipiak jeszcze pisze ostrożnie: "Czy Czartołania to alter ego autorki przed przemianą? Nie mogło w takim razie być gorzej" (Filipiak, s. 429). Natomiast Krystyna Kralkowska-Gątkowska traktuje te fantazje o uwiedzeniu i aborcji jak najpoważniej. I do tego jako argument "na rzecz słuszności moich hipotez" wyciąga Białe małżeństwo Różewicza, bardzo luźno zainspirowane biografią Komornickiej. W ten sposób uczciwa fantazja literacka staje się potwierdzeniem fantazji badacza literatury (Krystyna Kralkowska-Gątkowska, Cień twarzy. Szkice o twórczości Marii Komornickiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2002, s. 120).

Nb. sam Różewicz o powstaniu Białego małżeństwa mówił tak: "Źródłem albo raczej praźródłem [...] była dziwna historia, tragedia właściwie jednej z poetek polskich okresu modernizmu [...] potem odszedłem daleko od tej postaci i jej utworu, jej ślad jest teraz bardzo nikły w mojej sztuce" (Boniecki, s. 117).

[14] Roman Zimand, Klucze do Marii P.O.W., [w:] Idem, "Wojna i spokój". Szkice trzecie, Polonia, Londyn 1984, s. 140.

Nb. Zimand w swoich rozważaniach obywa się bez pojęcia choroby umysłowej, uważa jednak ostatecznie, że każdy klucz do Komornickiej musi być z konieczności wytrychem ("I tak wszystko, co piszemy o biografii Marii P.O.W. jest spekulacją", s. 141). Z kolei Edward Boniecki nie neguje obłędu Komornickiej, ale zdaje się minimalizować jego znaczenie: "I nie ma tu większego znaczenia patologiczny charakter doświadczenia Komornickiej, jako że stan lęku egzystencjalnego i zespół związanych z nim reakcji psychicznych zachowują swój uniwersalny wymiar" (Boniecki, s. 85).

[15] "Pragnę z całego serca, abyś, droga Matko, przestała bawić się względem mnie w jędzę, czego doświadczam już od 22 miesięcy, t.j. odkąd w Radomiu (samozwańczo co prawda, ale z najgłębszego poczucia obowiązku synowskiego) stanąłem w poprzek zbyt wygodnym projektom moich zbyt geszefciarskich braci" (Maria Komornicka, Listy, zebrał i opracował Edward Boniecki, Muzeum Historyczne m.st. Warszawy, Warszawa 2011, s. 377; list z 21 grudnia 1908; dalej cytuję jako Listy Komornickiej).

Nabrała się na te 22 miesiące Izabela Filipiak, która na tej podstawie wywnioskowała, że prawdziwym miejscem tragicznego przełomu nie był Poznań, lecz Radom, "gdzie pod koniec lutego 1907 roku nastąpił podział majątku Augustyna Komornickiego" (Filipiak, s. 441). Tymczasem zachowany do dziś akt notarialny podpisany przez Komornicką jest świadectwem, że podział majątku rzeczywiście nastąpił w Radomiu - ale w roku 1903, czyli przed pięciu laty! (Listy Komornickiej, przypis edytora na stronie 313). "Jeśli od 21 grudnia 1908 odjąć dwadzieścia dwa miesiące - liczy Filipiak - to wychodzi 21 lutego 1907" (Filipiak, przypis 254 na stronie 551), tyle że jest to kalkulacja oparta najprawdopodobniej na urojeniach obłąkanej. Ta mylna chronologia ma potem rozleglejsze konsekwencje i unieważnia część biograficznych spekulacji autorki (Filipiak, np. s. 259, 323, 360).

Nb. nie mam pojęcia, czy Komornicka otrzymała wtedy w Radomiu uczciwy dział, czy też została oszwabiona, bo nikt nie zajął się dotąd sprawą tak podstawową, jak finanse Komornickiej. Stąd też nie wiadomo, czy pewne jej późniejsze uwagi w listach to objawy manii prześladowczej, czy też jednak coś było na rzeczy z tymi wygodnymi projektami geszefciarskich braci. Nie można też wykluczyć, że po 1903 roku pojawiła się jakaś propozycja dokonania korekty wcześniejszych działów. Ale jak było naprawdę, nikt nie wie.

W tym wypadku czas się skurczył z pięciu lat do 22 miesięcy, natomiast w nieco późniejszym liście czas się rozciąga i Komornicka przebywająca w zakładach dla obłąkanych od półtora roku pisze: "oto 7 lat minęło, jak męczę się w milczeniu" (Listy Komornickiej, s. 384). W oryginale napisane po francusku. Liczne wtrącenia po francusku i angielsku Komornicka wyjaśnia tak: "Makaronizmy mają na celu wyćwiczenie 13go oddziału policji w odnośnych językach" (Listy Komornickiej, s. 381). A więc jednak dochodzi jeszcze klasyczna mania prześladowcza.

[16] "- Pewno to między innymi, że ja mam uznać za prawdopodobne - (bo prawdziwym nazwę to tylko, gdy sprawdzę konkretnie) IŻ JESTEŚ KRÓLOWĄ POLSKĄ (już zresztą jako Matka Częstochowska), żoną MOJEGO OJCA, KRÓLA POLSKIEGO, etc. etc, najpotężniejszego Monarchy globu; co do tego ostatniego nie mam żadnych wątpliwości, jeżeli Augustyn Komornicki i Zenon Przesmycki są tą samą (choć nie taką samą) osobą (List z 27(?) czerwca 1909; Listy Komornickiej, s. 391; pisownia i wyróżnienie za oryginałem).

Ojciec później jeszcze awansuje, aczkolwiek nie na najwyższe możliwe stanowisko:

"OJCIEC nie jest PANEM BOGIEM ale JEGO WSZECHMOCNYM NAD NAMI NAMIESTNIKIEM, JAKO TWÓJ PRAWY MĄŻ, a nasz OJCIEC" (List z czerwca 1909; Listy Komornickiej, s. 410; pisownia za oryginałem).

Nb. według Anieli Komornickiej jej ojciec "był wielopolszczykiem i powstania [styczniowego] nie uznawał", lecz mimo to siedział kilka miesięcy na Pawiaku za "jakieś małoznaczne funkcje administracyjne w organizacji powstańczej" (Wspomnienia siostry, s. 297). Niemniej to właśnie dzięki wybuchowi powstania styczniowego stał się właścicielem Grabowa. Ale okolicznościom tego przejęcia Aniela poświęca tylko jedno mętne zdanie.

[17] Dyrektor "nie ubliżył nigdy swej godności ludzkiej, nie skłamał (?) - i zobaczyłem w nim Cesarza Niemieckiego z tak niezachwianą pewnością, że musiałem to ogłosić i jeszcze raz stwierdzam".

A dalej pada jeszcze taka propozycja:

"Gdyby Stary tutejszy, t.j. dyrektor, przeniósł się do Stolicy Niemiec jako Cesarz, to ja bym mógł być dyrektorem wariatów w Opawie. Przy dobrej pomocy szybko bym opanował sytuację i dokonał cudownych kuracji. Na wyleczenie wariatów dość mieć zdrową duszę, a przy swobodzie szybko bym nabył doświadczenie i wiadomości ogólne-lekarskie. [...] Proszę Was więc przeto o nominację na dyrektora zakładu dla obłąkanych w Opawie" (List z 27(?) czerwca 1909; Listy Komornickiej, s. 392-393; wyróżnienia za oryginałem).

[18] "- A myśli tych nie mogłem się pozbyć, bo była widoczną zbyt ich [ludzi] pospolitość. A chciałem się ich pozbyć, by ich [ludzi] ciągle nie obrażać mimowolną krytyką. A nie chciałem ich obrażać, bom się bał, że słyszą. A myślałem, że słyszą moje myśli, bo gdym na nich patrzał, kiwali głowami, mówili «tak, tak»..." (List z 27 czerwca 1909; Listy Komornickiej, s. 398).

[19] "[...] dopiero wtedy zrozumiałem, że MIRIAM nie powiedział mi ostatniego słowa, że nikt tylko ON może mi je powiedzieć, że «ostatniej lekcji Leonarda» jeszcze nie przeszedłem, że niedarmo w «Bas Arts (Bazar)» go nie widziałem i że zbałamuconemu przez głupotę świata zamknął drzwi przed nosem. [...] Zresztą nie tylko Bóg, ale i Jego prorok, Miriam, dopuścili, żem się znalazł między wariatami" (List z 27 czerwca 1909; Listy Komornickiej, s. 396, 399; pisownia i wyróżnienia za oryginałem).

Zenon Przesmycki, posługujący się pseudonimem Miriam, był redaktorem "Chimery"; pisma literackiego, w którym Komornicka wydrukowała wiele utworów. Wydaje się (ale tylko się wydaje!), że właśnie te "drzwi zamknięte przed nosem" były najboleśniejszym poznańskim przeżyciem Komornickiej. Prorok nie przybył na urojone spotkanie. Po czymś takim nie pozostaje nic innego, tylko zapaść w katalepsję.

[20] "Najpierw podmiot widzi napis «Szlachtuz», nie wiedząc jeszcze, co napis ten będzie dla niego znaczył. [...] Czy Maria wiedziała, że nigdy nie miała dojechać nad morze - że wywabiono ją z domu pod pozorem letniej podróży, ale wakacyjny finał nie był w planie? [...] Potwierdzeniem zawartej w słowie «szlachtuz» zapowiedzi staje się dopiero doktor. A potem wachy na ulicy, czyli straż miejska. Czy to obrazek z życia? Komornicka więc została doprowadzona do lekarza przed przemianą. Po przemianie nie było raczej mowy o zwiedzaniu. A zatem do wizyty u doktora doszło wcześniej. Czy przemiana mogła być reakcją na nią? O co doktor mógł wypytywać Komornicką? Jeśli chciał być nowoczesny, to można się spodziewać, że swoją moderne pacjentkę pytał właśnie o «męskie tendencje» w jej charakterze. Jeśli ta wizyta Komornicką rozgniewała po fakcie (doktor był zbyt dyplomatyczny, żeby gniewać się na niego podczas wizyty), to czy ironiczną, teatralizującą, naturalną dla poetki reakcją nie byłoby zażądać tego stroju, który wreszcie odzwierciedliłby przypisywaną jej nie pierwszy raz tożsamość?" (Filipiak, s. 442-443). I tak dalej, i tak dalej - jeszcze przez kilka stron. Dowiedziałem się z nich wiele o umysłowości i wyobraźni Izabeli Filipiak, ale o Komornickiej nie dowiedziałem się właściwie niczego.

W innym miejscu Filipiak sugeruje, że Komornicka wcale nie zwariowała, a jedynie została "uznana za szaloną", a później z premedytacją "udawała wariata", by dano jej spokój. I na dowód przytacza opowieść Marii Dernałowicz, która, przypominam, według samej autorki jest "przede wszystkim tworem [...] wyobraźni" (patrz przypis 5).

"Otóż w czasie drugiej wojny światowej, gdy w domu zamieszkali obcy ludzie, bratowa zażądała, by Piotr Włast «schodził na dół na posiłki». Ale Piotr Włast, który w swoim pokoju żył w stałym oczarowaniu poezją, nie mógł znieść banalności codziennych rozmów. Scena przytoczona przez Marię Dernałowicz wygląda tak:

«Siedział na szarym końcu wielkiego stołu dławiąc się ironią: udręka wysłuchiwania codziennych paplanin była nie do wytrzymania, oplątywała jak pajęczyna, rozmazywała mózg. Któregoś dnia krzyknął najbardziej tubalnym głosem, na jaki było go stać:

- Trzy pstre przepiórzyce przeleciały przez trzy pstre kamienice! - i w krótkim, zaskoczonym milczeniu zjadł ostatnią łyżkę kompotu, wstał, podziękował i wyszedł. Odtąd znowu noszono mu jedzenie pod pierwszy [tj. pod drzwi jej pokoju]».

Poetka, uznana za szaloną, dodatkowo «udaje wariata», gdyż tylko w ten sposób może uzyskać to, czego chce" (Filipiak, s. 82; wyróżnienie moje).

Nb. te wykrzyczane tubalnym głosem pstre przepiórzyce, to popularny "łamaniec językowy" (jak 'W czasie deszczu szosa sucha'), pojawiający się także w wierszykach dla dzieci. Na przykład w książeczce Zofii Rogoszówny Klituś bajduś. Gadki, piosenki, zabawy dziecięce, spisane z ust ludu i wspomnień dzieciństwa z 1925 roku. Zresztą zna ten łamaniec już Bronisław Trentowski:

"Jeszcze lepsze są ku temu celowi [ćwiczenia pamięci] niektóre przecherki z mowy ojczystéj lub obcéj trudniejsze do wymówienia i powtarzania np.: «Przeleciały trzy pstre przepiórzyce przez trzy pstre kamienice»" (Bronisław Ferdynand Trentowski, Chowanna czyli system pedagogiki narodowej, jako umiejętności wychowania, nauki i oświaty, słowem wykształcenia naszéj młodzieży, edycya druga całkiem pomnożona i przerobiona, tom I, nakładem J. Łukaszewicza, Poznań 1845, s. 436).

[21] Jarosław Marek Rymkiewicz, Słowacki. Encyklopedia, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2004, s. 244, 247.