EBENEZER ROJT

Tajemnicza siódemka
Przypis do mistyczno-arytmetycznej liczby Pawła Florenskiego

Ojciec Paweł Florenski [1] zajmował się wszystkim, co się nawinęło. Zazwyczaj prawosławną teologią, ale także filozofią, matematyką, biologią, historią sztuki, muzyką... Jako inżynier-elektryk elektryfikował Rosję Radziecką, pracował też nad pozyskiwaniem jodu z wodorostów, a nawet podobno wynalazł jakiś nadzwyczajny olej do maszyn. Z tego powodu czasem nazywa się go "rosyjskim Leonardem da Vinci" [2].

Sam "rosyjski Leonardo" zapewne nie byłby z tego określenia zadowolony. Po pierwsze, daje się w tych słowach słyszeć odwieczny rosyjski kompleks, który najzwięźlej ujmują dowcipy z serii "radzieccy uczeni" (że to Kwarcow wynalazł nowy rodzaj lampy i stąd lampa Kwarcowa). Po drugie zaś - i ważniejsze - Florenski uważał renesans za epokę wielkiego upadku i dlatego w dziełach Leonarda da Vinci dostrzegał nade wszystko bezbożność i grzech.

Grzech jest momentem rozdźwięku, rozpadu i rozkładu życia duchowego. Dusza traci substancjalną jedność, traci świadomość swojej twórczej natury, zatraca się w chaotycznym wirze swoich stanów, przestając być ich substancją. Ja tonie w "psychicznym zalewie" namiętności. Nie przypadkiem zagadkowy i kuszący uśmiech wszystkich postaci Leonarda da Vinci, wyrażający sceptycyzm, oderwanie się od Boga i samo-utwierdzenie ludzkiego "wiem", okazuje się w istocie uśmiechem zmieszania i zażenowania: postacie te utraciły same siebie, co w szczególny sposób staje się widoczne na przykładzie Giocondy. W istocie, jest to uśmiech grzechu, pokusy i czaru, uśmiech rozwiązły, podniecający, niewyrażający niczego pozytywnego (na tym właśnie polega jego tajemniczość!), poza jakimś zmieszaniem wewnętrznym, jakimś wewnętrznym zamętem ducha, ale także brakiem skruchy [3].
Gioconda to zatem portret kobiety upadłej - i Florenski twierdził to jak najbardziej serio. Jemu samemu marzył się powrót do średniowiecza, epoki, w której panował światopogląd znacznie bardziej przyjemny: Ziemia stała sobie spokojnie w samym środku kosmosu, a Żydzi znali na niej swoje miejsce.

Toteż Florenski potrafił zaprzęgać całą swoją uczoność (prawda, czasem dość powierzchowną) na przykład w dowodzenie - znów najzupełniej serio! - jakoby z doświadczenia Michelsona-Morleya wynikało, że Ziemia spoczywa nieruchomo w przestrzeni, a z kolei z teorii względności Einsteina - że granica pomiędzy Ziemią a Niebem (w żadnym razie nie rozumianym metaforycznie) znajduje się zdumiewająco blisko.

Ten graniczny równik, oddzielający Niebo od Ziemi, nie jest szczególnie daleko od nas, świat ziemski jest dość przytulny (уютен). [...] Innymi słowy, [...] granica przebiega między orbitami Urana i Neptuna. Jest to rezultat zdumiewający, ponieważ potwierdza on wyobrażenie o świecie Ptolemeusza-Dantego, i to potwierdza ilościowo. Granica świata znajduje się dokładnie tam, gdzie ją stawiano w najgłębszej starożytności [4].
Jeśli zaś chodzi o Żydów, to wprawdzie filosemici mówią, że Żydzi to naród wybrany i że można o tym nawet poczytać w Biblii, ale
z drugiej strony, kto ośmieli się odrzucić podstawowe przeświadczenie antysemitów, że Żydzi to "wrogowie rodzaju ludzkiego", wrogowie kultury, wrogowie najwyższego dziedzictwa ludzkości... że nie ma takiej ohydy, która by nie pochodziła z tego "zgromadzenia złoczyńców" (Psalm 26,5)? [...] Tak, leżące u podstaw masonerii - największa obrzydliwość, której nie godzi się człowiekowi powtarzać - kulty satanistyczne i lucyferyczne są organizowane bezpośrednio lub pośrednio przez żydostwo [5].
Dlatego czytanie Florenskiego to huśtawka: raz coś, co wydaje się trafnym wglądem lub przynajmniej inspirującą poezją, a zaraz potem - dziwactwo na skraju szaleństwa. Dotyczy to także jego najbardziej znanego dzieła, Filaru i podpory prawdy, pisanego na dokładkę nader swobodnie, z wieloma dygresjami i pobocznymi wątkami. Książka ta mało kogo pozostawiła obojętnym. Niektórzy zachwycali się "nadludzką erudycją" autora, a znowu inni uważali, że to w ogóle nie żadna prawosławna teologia, tylko zachodnia filozofia ubrana w riasę [6].

Być może po części z tego powodu Florenski bywa nazywany nie tylko "rosyjskim Leonardem", lecz także "rosyjskim Pascalem" - co chyba znacznie bardziej by mu się spodobało. W każdym razie w Filarze poświęcił osobny rozdział (niewielki) na komentarz do słynnej Pamiątki Pascala i właśnie do jednego zdania z tego komentarza daję teraz ten mój nikomu niepotrzebny przypis.

Przypomnę. Pamiątka to ta kartka ze słowami "Ogień. Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, a nie filozofów i uczonych", którą po śmierci Pascala znaleziono pod podszewką jego odzieży. W sumie nie więcej niż stroniczka enigmatycznych uwag będących świadectwem jakiegoś nadzwyczajnego przeżycia. Mistycznego, ale zarazem precyzyjnie osadzonego w czasie:

Roku Pańskiego (L'an de grâce) 1654.
Poniedziałek 23 listopada, dzień św. Klemensa papieża i męczennika i innych z martyrologium.
Wigilia św. Chryzogona męczennika i innych.
Od około wpół do jedenastej wieczorem do około wpół do pierwszej [7].
Florenski komentuje to tak:
Owa dokładność daty wskazuje, że pełnia wiedzy, jaka odsłoniła się przed Pascalem, nie była marzeniem łub mglistym przeczuciem, którego nie da się datować, na skutek jego niewyraźności i braku jakościowej różnicy między nim a zwyczajną treścią świadomości, lecz była zjawiskiem ściśle określonym i w związku z tym jakościowo nowym, znajdującym się poza zwyczajnymi procesami świadomości (Filar, s. 452-453).
A nieco wcześniej ma też coś do powiedzenia na temat samej daty rocznej:
Pascal podkreśla, że żyje w roku Pańskim, tzn. w czasie, w którym możliwe jest przezwyciężenie epoche. Nawiasem mówiąc, nadzwyczajne mistyczno-arytmetyczne znaczenie roku nawrócenia 2²²= 7 (Filar, s. 452).
Epoche to w tym wypadku nie jakiś tam suchy techniczny termin z fenomenologii Husserla, ale piekielny stan duszy sceptyka, który powstrzymuje się od jakichkolwiek twierdzeń, żyjąc w wiecznym zawieszeniu. To właśnie ten stan trzeba przezwyciężyć [8].

Natomiast zagwozdką jest następnie zdanie. Co to za "nadzwyczajne mistyczno-arytmetyczne znaczenie roku nawrócenia"? O co tu chodzi? Dwa do potęgi drugiej podniesione raz jeszcze do potęgi drugiej to (jak by nie liczyć) zawsze 16. Skąd zatem wzięło się tam siedem?

Znacznie bliższy wynik dałoby zrezygnowanie z potęgowania na rzecz mnożenia (dwa razy dwa razy dwa). Ale osiem to dalej nie siedem, chyba że ktoś odjąłby jeden na cześć boga Hebrajczyków [9].

Może to zatem tylko literówka w polskim przekładzie? Choć nie wiadomo, co by tam na co mogło zostać omyłkowo zamienione. Poza tym tak samo jest w przekładzie francuskim [10], we współczesnym rosyjskim wydaniu [11] i w rosyjskim pierwodruku [12]. We wszystkich tych edycjach brak także w tym miejscu jakiegokolwiek przypisu czy objaśnienia autora lub wydawcy.

To jednak dalej literówki nie wyklucza. "Rosyjski Leonardo" bywał roztrzepany i chyba nie lubił czytać korekt. W rosyjskim pierwodruku rozdział IV w tekście nosi numer VI (Stołp 1914, s. 51), rozdział V w ogóle nie ma numeru (Stołp 1914, s. 70), a po nim następuje po raz drugi rozdział VI, tym razem prawidłowo (Stołp 1914, s. 109). W polskim przekładzie to poprawiono, ale mniej rzucające się w oczy usterki czasem zostają.

Na przykład w rozdziale XVI poświęconym logicznemu problemowi Lewisa Carrolla (tak, tego od Alicji w krainie czarów, ale w polskiej edycji Filaru nie wiedzieć czemu pisanego przez jedno "r") w pierwodruku literówka znajduje się w ostatnim, czwartym, kroku rozumowania: zamiast znaku alternatywy powinien być znak implikacji (Stołp 1914, s. 501) i ten sam błąd powielono w przekładzie (Filar, s. 388). A jakby tego jeszcze było mało, dodano nowy błąd, którego w pierwodruku nie ma: p zamiast q w pierwszym kroku rozumowania. Widocznie nikomu nie chciało się uważnie śledzić, co też tam ten Florenski wymyślił [13].

Owszem, Florenskiego poprawia się czasem zbyt pochopnie [14], ale jeśli idzie o tajemniczą siódemkę, najwyraźniej nikt nigdy niczego nie zmieniał. Wszyscy jedynie wiernie powtarzali frazę, że nadzwyczajne mistyczno-arytmetyczne znaczenie roku Pańskiego 1654 to 2²²= 7.

Cóż było robić. Nie mogąc tak żyć w wiecznym zawieszeniu, około wpół do jedenastej wieczorem zatopiłem się w mistycznej kontemplacji. Nie musiałem jednak czekać aż do około wpół do pierwszej, bo już po niecałym kwadransie spłynęła na mnie światłość i rzecz się wyjaśniła.

Tyle że aż wstyd o tym mówić. Cała ta wzniosła numerologia ojca Florenskiego okazała się w istocie najprostszą procedurą sumowania cyfr w podanej liczbie. Bierzemy rok 1654 i najpierw dodajemy 1+6+5+4, co równa się 16 (to te dwa do potęgi drugiej podniesione do potęgi drugiej). A potem raz jeszcze dodajemy 1+6 i tym sposobem ostatecznie otrzymujemy mistyczną siódemkę. Niczego więcej tam nie ma [15]. To tylko osobliwy zapis łudzi pozorem głębi.

Pod podszewką tajemnicy czasem można odkryć również świadectwo żenującej trywialności.

[1] Po rosyjsku Павел Александрович Флоренский. W polskiej Wikipedii występuje jako Pawieł Fłorienski. Według zasad przedstawionych tutaj powinno być 'Fłorienskij'. Ja jednak piszę 'Florenski", bo się utarło.

Pan Michał Załuska powiadomił mnie uprzejmie, że jednak obowiązuje forma używana w Wikipedii, natomiast forma 'Fłorienskij' - jedynie "w praktyce bibliotecznej".

[2] "Wszyscy mieliśmy świadomość, że przed nami stał nowy Leonardo da Vinci". Zob. Mikołaj Łosski, Historia filozofii rosyjskiej, przełożył Henryk Paprocki, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2000, s. 198. Łosski cytuje w tym miejscu cudzy artykuł i trzeba wziąć te słowa cum grano salis, bo autor artykułu wcześniej wyznaje, że gdy raz słuchał Florenskiego (a zetknął się z nim raptem dwa razy), to nie zrozumiał "ani jednego słowa".

[3] Paweł Florenski, Filar i podpora prawdy. Próba teodycei prawosławnej w dwunastu listach, przełożył Jacek Chmielewski, Wydawnictwo KR, Warszawa 2009, s. 145. Dalej cytuję jako Filar.

Nb. w przypisie do tego ustępu Florenski nie oszczędza również osoby samego Leonarda i dobija go ostatecznie Freudem:

"Z jeszcze większą stanowczością obstaje przy tezie o zasadniczym spaczeniu duszy Leonarda da Vinci Freud, upatrując w jego twórczości "sublimację" popędu płciowego, nieznajdującego dla siebie normalnego ujścia i zatruwającego całą jego osobę" (Filar, s. 558, przypis 266).

Chodzi oczywiście o homoseksualizm Leonarda:

"W przypadku Leonarda nie możemy spodziewać się, że odkryjemy coś więcej niż tylko ślady niezmienionej skłonności seksualnej. Ślady te jednak wskazują nam pewien kierunek i pozwalają jeszcze zaliczyć go do homoseksualistów. Od dawna podkreślano fakt, że swych uczniów wybierał tylko spośród niezwykle pięknych chłopców i młodzieńców. Był dla nich dobry i wyrozumiały, troszczył się o nich i pielęgnował w chorobie, tak jak matka pielęgnuje swe dzieci, tak jak mogła go pielęgnować jego własna matka. Ponieważ dobierał ich kierując się ich urodą, a nie talentem, przeto żaden z nich - ani Cesare da Sesto, ani G. Boltraffio, ani Andrea Salaino, ani Francesco Melzi i inni - nie był wybitnym malarzem. Większość z nich nie potrafiła wywalczyć niezależności od mistrza, toteż przepadli po jego śmierci, nie pozostawiając po sobie wyraźnego śladu w historii sztuki" (Sigmund Freud, Poza zasadą przyjemności, przełożył Jerzy Prokopiuk, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005, s. 258-259).

Dziś prawdopodobnie protegowanym Leonarda powiodłoby się znacznie lepiej, ponieważ talent nie jest już wymagany, by zostać znanym malarzem. Natomiast kierunek skłonności seksualnej mógłby jedynie pomóc.

[4] Rozważania te stanowią część pracy Florenskiego Мнимости в геометрии. Korzystam z przekładu Pawła Rojka, który ukazał się pod tytułem Obrona geocentryzmu ("Pressje" 2011, teka 26/27, s. 260).

Dla koneserów to samo w oryginale:

"Этот демаркационный экватор, раздел Неба и Земли, не особенно далек от нас, и мир земного - достаточно уютен. [...] Результат поразительный, потому что им Птолемее-Дантовское представление о мире подтверждается даже количественно, а граница мира приходится как раз там, где ее и признавали с глубочайшей древности" (Павел Флоренский, Мнимости в геометрии. Расширение области двухмерных образов геометрии. (Опыт нового истолкования мнимостей), Лазурь, Moskwa 1991, s. 49-50).

[5] Są to słowa z przedmowy Florenskiego do niewielkiego zbioru Izrael w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości (Израиль в прошломъ, настоящемъ и будущем) wydanego w 1915 roku, na który złożyły się między innymi teksty Bierdiajewa, Biełego, Dostojewskiego, Rozanowa i Solowiowa, jak również Pascala i Fichtego.

Dla koneserów to samo w oryginale:

"А с другой стороны, кто посмеет отвергнуть основное положение антисемитов, что иудеи - «враги рода чело­веческого», враги культуры, враги высшего достояния человечества... что нет такой скверны, которая не текла бы в конечном счете именно от этой «церкви лукавнующих» (Пс. 25, 5)? [...] Да, залегающие на дне масонства - величайшая мерзость, о ней же «не леть есть глаголати»,- культы сатанинские и люциферианские организуются либо непосредственно, либо посред­ственно иудейством" (Священник Павел Флоренский, Сочинения в четырёх томах, tom 2, Издательство «Мысль», Moskwa 1996, s. 705).

Florenski dość swobodnie przywołuje w tym ustępie słowa Pisma. Psalmista (naturalnie Żyd) w piątym wersie psalmu dwudziestego piątego (dwudziestego szóstego wg numeracji w układzie katolickim) mówi: "Nienawidzę zgromadzenia złoczyńców. I nie zasiadam z bezbożnymi" (wyróżnienia moje).

Z kolei zwrot "nie godzi się powtarzać" («не леть есть глаголати»), nie opatrzony u Florenskiego siglum, wzięto z Drugiego Listu do Koryntian św. Pawła, ale tam dotyczy on słów usłyszanych w raju! ("I wiem, że ten człowiek - czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie - / został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać", 2 Kor 12,3-4).

[6] Dla przykładu dwie takie skrajne opinie.

Łosski w Historii filozofii rosyjskiej (cytowałem ją w przypisie 2):

"Książka «Stołp i utwierżdienije istiny» jest godna uwagi ze względu na swoją tematykę, a nawet oprawę artystyczną. Autor demonstruje swoją prawie nadludzką erudycję, wspaniałą wiedzę w dziedzinie filozofii, teologii, filologii i matematyki. Swoje wywody filozoficzne Florenski potwierdza faktami z dziedziny medycyny, psychopatologii, folkloru i zwłaszcza lingwistyki" (s. 200).

Z kolei Georgij Fłorowski w często przywoływanym krytycznym rozbiorze podsumował książkę Florenskiego tak:

"Jest to w istocie bardzo zachodnia książka. Książka człowieka zwróconego ku Zachodowi (западника) zbawiającego się marzycielsko i estetycznie na Wschodzie" (Георгий Флоровский, Пути русского богословия, Институт русской цивилизации, Moskwa 2009, s. 630: "По своему внутреннему смыслу это очень западническая книга. Книга западника, мечтательно и эстетически спасающегося на Востоке").

Nb. Czesław Miłosz wspominał o podobnej huśtawce przy lekturze Swedenborga, która też wtrąca czytającego "w stany wewnętrznie sprzeczne, tj. kpina nagle zmienia się w podziw, sprzeciw - w zgodę i na odwrót, zaciekawienie w uciążliwą nudę, zgoda - w kategoryczny sprzeciw" (Czesław Miłosz, Ziemia Ulro, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 144).

Zestawienie Swedenborga z Florenskim nie wydaje mi się wyłącznie mechanicznym kaprysem.

[7] Przekładałem korzystając z transkrypcji krytycznej dostępnej tutaj (strona zarchiwizowana). L'an de grâce to w tym wypadku po prostu rok Pański. Wprawdzie Miłosz przełożył kiedyś te słowa z Pamiątki jako "Rok łaski", ale nie ma to żadnego uzasadnienia. Zob. Czesław Miłosz, Historie ludzkie, "Zeszyty Literackie" 2007, nr 5 (numer specjalny), s. 81.

[8] Florenski opisuje je bardzo plastycznie i dramatycznie:

"W rezultacie okazuje się, że powstrzymanie się od sądzenia, absolutna epoche nie jest spokojną i beznamiętną odmową sądzenia, lecz ukrytą wewnętrzną wolą, zaciskającą zęby i naprężającą każdy nerw i każdy muskuł po to, by nie zawołać i nie zawyć ostatecznym szalonym wyciem.

Nie jest to, rzecz jasna, ataraksja. Nie, jest to najokrutniejsza z tortur, szarpiąca ukryte nici całego ludzkiego bytu; pirroniczna, naprawdę ognista (pur - ogień) udręka. Roztopiona lawa płynie w żyłach, ciemny ogień przenika do wnętrza kości i jednocześnie ścinający mróz absolutnej samotności i zatracenia zamienia świadomość w bryłę lodu" (Filar, s. 36).

To dlatego Pascalowski "Ogień" z Pamiątki nie kojarzy się Florenskiemu (inaczej niż wielu innym komentatorom Pascala) ani z ogniem, który na znak przymierza przyjął ofiarę Abrahama (Rdz 15,17-18), ani z ogniem krzewu, który ujrzał Mojżesz (Wj 3,2), ani z chwałą Pana, która w oczach Izraelitów była "jak ogień pożerający na szczycie góry" (Wj 24,17). Przeciwnie:

"Chodzi oczywiście o ogień zwątpienia, ogień epoche: w przeciągu dwóch godzin Pascal dręczony był przez ogień Gehenny i następnie, po owym doświadczeniu niebycia, objawił mu się Ten, Który Jest" (Filar, s. 453).

[9] Kto oglądał przygody Indiany Jonesa w Poszukiwaczach zaginionej Arki (Raiders of the Lost Ark, 1981), ten wie, o co chodzi. Kto nie oglądał, niech się nie bierze za mistykę liczb. Nb. w filmie odejmuje się jeden kadam, chociaż to miara późna (ani starożytni Egipcjanie, ani starożytni Żydzi jej nie używali) i występująca w kilku znacznie się różniących odmianach. Filmowy kadam odpowiada mniej więcej angielskiej stopie. Komentatorzy są jednak zgodni, że w Poszukiwaczach pokpiono sprawę i nie sposób uzgodnić tego, co o kadamach mówią bohaterowie, z tym, co widać na ekranie. W sprawie różnych kadamów używanych w Egipcie zob. Frank Wigglesworth Clarke, Weights, Measures, and Money, of all Nations, D. Appleton & Company, Nowy Jork 1888, s. 28.

[10] Père Paul Florensky, La colonne et le fondement de la vérité. Essai d'une théodicée orthodoxe douze lettres, przełożył Constantin Andronikof, L'Age d'Homme, Lozanna 1994, s. 365: "D'autre part, le sens mystico-artithmétique de l'année de la conversion est remarquable : 2²² = 7".

[11] Павел Флоренский, Столп и утверждение истины. Опыт православной теодицеи, Издательство ACT, Moskwa 2003, s. 445: "Кстати сказать, замечательно мистико-арифметическое значение года обращения, - 2²² = 7".

[12] Павел Флоренский, Сmолпъ и уmвержденїе исmины. Опыmъ православной ѳеоgицеи въ gвѣнаgцаmи письмахъ, Moskwa 1914, s. 579: "Ксmаmи сказаmь, замѣчаmельно мисmико-ариѳмеmическое значенїе гоgа обращенїя, - 2²² = 7".

Korzystałem z reprintu wydanego w 1990 roku w Moskwie w dwóch tomach przez wydawnictwo Правда. Aby dać wam choć śladowe wyobrażenie, jak ten pierwodruk wygląda, starałem się zachować przedrewolucyjną pisownię oraz typograficzne osobliwości wprowadzone przez samego Florenskiego. Dalej cytuję jako Stołp 1914.

[13] Nb. wymyślił niezbyt wspaniale, bo sztuczka z rozwiązaniem paradoksu Lewisa Carrolla opiera się zasadniczo na błędzie ekwiwokacji. Widać to nawet w przykładzie podanym przez samego Florenskiego. Najpierw oznacza przez q "niebo" (które jest r - niebieskie), a gdy potem dochodzi do negacji q implikowanej przez warunek p (zachód słońca), rozbrajająco oświadcza, że teraz już obserwator patrząc na niebo nie obserwuje "nieba", lecz "ma do czynienia z czymś innym, nie z niebem" (Filar, s. 390). Tymczasem to tylko znaczenie terminu "niebo" uległo zmianie.

[14] Kilka takich poprawek (każdorazowo zaznaczonych) wprowadzono w: Ks. Paweł Florenski, Sens idealizmu. Metafizyka rodzaju i oblicza oraz inne pisma, wybór i opracowanie Teresa Obolevitch i Paweł Rojek, przekład Teresa Obolevitch, Paweł Rojek i Bogdan Strachowski, wstęp ks. Piotr Przesmycki SDB, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2009.

Na przykład na stronach 34-35 Paweł Rojek zamienia Florenskiemu sumę logiczną na iloczyn (a potem dokonuje dalszych ujednolicających korekt), bo prawdopodobnie przeoczył, że Florenski rozpatruje w tym momencie przypadek, kiedy "cechy w A i w B są te same" (s. 34). Zatem obiekt A jest tożsamy z obiektem B i taką właśnie sumę oznaczoną małą literą omega ilustruje rysunek na stronie 37. Natomiast dużą literą omega oznaczony jest na tym rysunku iloczyn A i B dany "w otoczeniu alikwotów, aury, czy atmosfery" (s. 37), czyli tych dodatkowych cech, które nie należą jednocześnie do obu obiektów.

Z kolei na stronie 183 Bogdan Strachowski poprawia odręczny rysunek Florenskiego z wydania rosyjskiego, ale nowy rysunek również jest niechlujny. Chociaż został wykonany komputerowo, nawet bez mierzenia widać, że szwankują długości odcinków (CA jest krótszy od AC', choć powinny być równe). Nadto nie wiadomo, w jaki sposób po zawinięciu odcinka AB w okrąg "tak że A pokryłoby się z B", łuk nowego okręgu poprowadzonego z punktu A promieniem o długości AC (czyli M) mógłby przeciąć (jak to widać na rysunku) okrąg powstały z zawiniętego odcinka AB, którego obwód wynosi M+m. M i m to odpowiednio większa i mniejsza część odcinka AB po wykonaniu złotego podziału. Nb. akurat długość promienia tego nowego okręgu wiernie powtórzono za wydaniem rosyjskim, mimo iż tłumacz zdecydował się na odmienną konwencję, a w autorskiej AC = m, a nie M.

W obu wypadkach porównałem polski przekład z wydaniem rosyjskim. Odpowiednio: Священник Павел Флоренский, Сочинения в четырёх томах, tom 3(2), Издательство «Мысль», Moskwa 2000, s. 87-90 oraz Священник Павел Флоренский, Сочинения в четырёх томах, tom 3(1), Издательство «Мысль», Moskwa 2000, s. 466.

Paweł Rojek obszerniej uzasadnia swoje poprawki w: Paweł Rojek, Sens idealizmu według Pawła Florenskiego (cz. 3 "Uwagi o przekładzie"), [w:] "Logos i Ethos" 2008, nr 1(24), s. 137-139.

[15] Ale nawet ludzie (zdawałoby się) rozsądni wierzą w takie rzeczy. W podobną mistykę numerologiczną dat wierzył na przykład Witold Gombrowicz.
"Nieraz się przekonałem, że w moim życiu dwójka ma znaczenie. Otóż kiedy do tego sanatorium przyjechałem, spojrzałem na kalendarz na ścianie: 22 II 1964. Suma 1964 daje 2. To się może zdarzyć tylko raz na 10 lat" (Witold Gombrowicz, Listy do rodziny, opracował Janusz Margański, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004, s. 355; list do brata Janusza z 11 kwietnia 1964).
W prywatnych zapiskach też o tym pamiętał podsumowując rok 1964:

"Ten rok, którego suma cyfr 20, był jak dotąd najgorszy. Czułem się fatalnie już w styczniu. Od 15 II - choroba - grypa. 22 II 1964 (same dwójki) do sanatorium Hygiea, na moje nieszczęście" (Witold Gombrowicz, Kronos, wstęp Rita Gombrowicz, posłowie Jerzy Jarzębski, przypisy Rita Gombrowicz, Jerzy Jarzębski, Klementyna Suchanow, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 324).

Dalej w tej samej notatce zaznacza, że Rita, późniejsza żona, "ma klucz 22", a wydawcy Kronosu opatrują to następującym przypisem (91 na s. 325):

"Właścicielka willi Alexandrine w Vence, pani Blacs, wręczyła 22 X Ricie klucze do wynajętego mieszkania. Liczba 22 była ważna dla Witolda (in plus i in minus)".

Powołują się też na uwagę Gombrowicza z rozmów z Dominikiem de Roux (które, jak wiadomo, napisał sam), a więc uczynioną niemal pod koniec życia:

"Dobiliśmy do Buenos Aires 22 (dwójka to moja cyfra) sierpnia 1939 (suma cyfr 22), po trzytygodniowej, lekkomyślnej, podróży" (Witold Gombrowicz, Testament, Res Publica, Warszawa 1990, s. 50; cytuję osobno, ponieważ w przypisie do Kronosu cytat jest ułomny).

Maria Świeczewska, która w Argentynie przyjaźniła się z Gombrowiczem (m. in. była uczestniczką sławnego kursu filozofii dla pań), twierdziła, że traktował tę numerologiczną mistykę bardzo poważnie:

"Był przesądny, jak każdy wielki człowiek. Czuliśmy wszyscy, że zabobon w nim tkwił. Uznawał najrozmaitsze przepowiednie, przeczucia, wróżby..." (Rozmowa Krzysztofa Miklaszewskiego z Marią Świeczewską w: Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo! czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2004, s. 59).

Nb. Gombrowicz nie dobił do Buenos Aires 22 sierpnia 1939 roku. Jak ustaliła na podstawie dokumentów oraz informacji podanych wtedy w gazetach Klementyna Suchanow, transatlantyk "Chrobry" zawinął do portu 20 sierpnia. Ale 20 to też dwójka. Zob. Klementyna Suchanow, Gombrowicz. Ja, geniusz, tom I, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 375 oraz przypis 3 na s. 545-546.