Co się tyczy intelektu - opowiadał pod koniec życia Witold Gombrowicz - to już w szóstej klasie (15 lat) zaglądałem do kantowskiej Krytyki czystego rozumu, przechowały mi się z tych czasów notatki o sądach syntetycznych a priori. Spencer, Kant, Schopenhauer, Nietzsche, Szekspir, Goethe, Montaigne, Pascal, Rabelais... czego szukałem w tych lekturach, to stylu, stylu zasadniczego myślenia i zasadniczego odczuwania, niezależności, swobody, szczerości i może mistrzostwa [1].Potraktowała poważnie tę opowieść jego biografka [2], natomiast we wspomnieniach szkolnego kolegi, Tadeusza Kępińskiego, próżno szukać wyrazistego śladu tak rozległych lektur filozoficznych [3]. Do Spencera podobno miała słabość matka Witolda, ale znajdujące się w domu Gombrowiczów tomy Spencera "pozostały nierozcięte" [4]. O sądach syntetycznych a priori u Kanta Gombrowicz chyba coś wiedział (i może dlatego próbował przepytywać z nich w latach 60. młodego Michała Głowińskiego [5]), ale już Nietzschego i Schopenhauera znał głównie z cudzych wypisów i streszczeń [6].
Czy tak samo znał Pascala? Mógł bez problemu w wieku szkolnym czytać Myśli, bo w 1921 roku wyszły w bardzo przyjemnym przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego. W 1957 roku w liście do brata Janusza pisze, że Pascal to egzystencjalista "w sensie humanistycznym" [7] i mniej więcej w tym samym czasie umieszcza go na pniu swojego "drzewa filozofii" - tyle że to nic nie znaczy [8]. W Kursie filozofii w sześć godzin i kwadrans o Pascalu nie ma nawet wzmianki.
Wiadomo, że już przed wojną znał przynajmniej te powiedzenia Pascala, które wtedy każdy salonowy inteligent znać był powinien. W Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj narrator mówi o sobie jako o "trzcinie myślącej" [9], ale to właśnie tylko taki salonowy bon mot [10].
Trochę też Gombrowicz z Pascalem szachrował. Przynajmniej trzykrotnie cytował jako jego myśl zdanie "Żyje się samemu i umiera się samemu", między innymi w 1958 roku w Dzienniku:
"Żyje się samemu i umiera się samemu" - myśl Paskala. Niezupełnie. Żyje się jednak w gromadzie i jeden drugiemu dopomaga, a dopiero gdy śmierć zastuka człowiek widzi, że jest sam... [11].Tyle że Pascal nigdy czegoś podobnego nie napisał. Odwrotnie, podkreślał, że ludzie z reguły wybierają życie w gromadzie, szukając w cudzym towarzystwie rozrywki albo próżnej pociechy. Lgną do bliźnich, byle tylko nie zostać sam na sam ze sobą. To, co Gombrowicz podaje jako swoją korektę Pascala ("Niezupełnie"), w istocie jest znacznie bliższe duchowi Pascalowskich rozważań niż rzekomy cytat. Owszem, Pascal pisał, że "umiera się samemu", ale życie "jak gdyby człowiek był sam" to już u niego wyłącznie postulat, na który ten świat nie ma ucha.
Pocieszeni jesteśmy, że szukamy wytchnienia w towarzystwie podobnych nam, nędznych jak my, bezsilnych jak my; nie pomogą nam; umiera się samemu. Trzeba tedy czynić, jak gdyby człowiek był sam; a wówczas czyżbyśmy budowali wspaniałe domy itd.? Szukalibyśmy bez chwili wahania prawdy; a jeśli zaniedbujemy tego, to dowód, że wyżej cenimy szacunek ludzi niż szukanie prawdy [12].Są jednak dwa miejsca u Gombrowicza, w których zdaje się on parafrazować Pascala. Raz jawnie, a raz niejawnie.
Jawnie parafrazuje Pascala w nieco naiwnej "socjologii malarstwa" zanotowanej w 1958 roku w Dzienniku:
Moim zdaniem, mylicie się gorzko sądząc, że obrazy są same w sobie czymś objawicielskim i dlatego przyciągają spojrzenie ludzkości. Według mnie rzecz ma się na odwrót. Obrazy stały się objawicielskie, ponieważ ludzkość zaczęła doszukiwać się w nich objawienia - wtedy rażące ubóstwo tej sztuki zagrało głębią i bogactwem.Bardzo to swobodna parafraza, bo nie ma u Pascala nic o Tycjanie, cennych obrazach na ścianach etc [14]. Niemniej można myśl Gombrowicza podciągnąć pod parafrazę którejś z myśli Pascala traktującej o racji pozorów.Dlaczegóż jednak ludzkość zaczęła wpatrywać się w obrazy?
Odpowiedzi na to poszukajcie w mechanizmach współżycia ludzkiego, w ich historycznym rozwoju. Obraz, mimo wszystko, jest ładny - nieprawdaż? Służy do ozdoby. Powstał więc rynek na obrazy, podobnie jak na biżuterię. Zaczęto płacić, albowiem - parafrazując Pascala - jeśli na mojej ścianie wisi Tycjan to znaczy, że jestem kimś z kim trzeba się liczyć, gdyż jestem bogaty. Ten ładny przedmiot - obraz - rozżarzył przeto instynkt posiadania królów, książąt, biskupów, aż do burżuazji, a zapotrzebowanie wytworzyło całą skalę wartości [13].
Być wyszukanym w stroju - pisze Pascal - to nie jest czcza próżność; to znaczy okazać, że mnogość ludzi pracuje na mnie; okazać trefionym włosem, że mam pokojowca, olejkarza itd.; rabatem, haftem, galonem itd. Owóż to nie jest proste przybranie, jakoby rząd na koniu, mieć wiele rąk. Im więcej kto ma rąk, tym jest silniejszy. Stroić się - znaczy okazywać swą siłę (Myśli, s. 151, nr 298).Jeśli jednak słowa "parafrazując Pascala" weźmiemy za dobrą monetę i uznamy, że nawet tak swobodna parafraza dalej jest parafrazą, to nic nie stoi na przeszkodzie, by za niejawną parafrazę Pascala uznać również ten często cytowany ustęp z Testamentu:
Mnie Kosmos zdolny jest zaniepokoić i nawet przerazić - dlaczego? Gdyż w ciągu mojego życia wyrobiłem sobie szczególną wrażliwość na Formę i ja naprawdę lękam się tego, że mam pięć palców u ręki. Dlaczego pięć? Dlaczego nie 328584598208854? A dlaczego nie wszystkie ilości naraz? I dlaczego w ogóle palec? Nic dla mnie bardziej fantastycznego, jak że tu i teraz jestem jaki jestem, określony, konkretny, taki akurat, a nie inny. I boję się jej, Formy, jak dzikiego zwierza! [15].Pascal swój niepokój i przerażenie ujął w nieco mniej ekscentrycznej formie:
Kiedy zważam krótkość mego życia, wchłoniętego w wieczność będącą przed nim i po nim, kiedy zważam małą przestrzeń, którą zajmuję, a nawet którą widzę, utopioną w nieskończonym ogromie przestrzeni, których nie znam i które mnie nie znają, przerażam się i dziwię, iż znajduję się raczej tu niż tam, nie ma bowiem racji, czemu raczej tu niż gdzie indziej, czemu raczej teraz niż wtedy... [...]Na koniec coś z zupełnie innej beczki, bo Pascal pojawi się tutaj jedynie jako przykład. Oto Gombrowicza Deklaracja Nierówności, wedle której między Pascalem a chłopkiem jest większa różnica, niż między koniem a glistą.Czemu moja wiedza jest ograniczona? Mój wzrost? Moje trwanie raczej do stu lat niż do tysiąca? Jaką rację miała natura, aby mi dać to właśnie, aby wybrać raczej tę liczbę niż inną? Toć w nieskończoności liczb nie ma racji wybrać raczej tę niż inną, nic nie przemawia za tą lub ową! (Myśli, s. 72-73, nr 88-89) [16].
Nie będę streszczał całej rozmowy [z komunistą Cortesem]. Powiedziałem, że idea równości jest sprzeczna z całą strukturą gatunku ludzkiego. Co jest najwspanialsze w ludzkości, co wyznacza jej genialność w stosunku do innych gatunków, to właśnie, iż człowiek nie jest równy człowiekowi - gdy mrówka jest równa mrówce. Oto dwa wielkie kłamstwa współczesne: kłamstwo Kościoła, że wszyscy mają taką samą duszę; kłamstwo demokracji, że wszyscy mają to samo prawo do rozwoju. Pan myśli, że te idee są triumfem ducha? Ależ skąd, wywodzą się z ciała, ten pogląd ufundowany jest w gruncie rzeczy na tym, że wszyscy mamy takie samo ciało.Gombrowicz najprawdopodobniej nie wiedział, że zdaniem "Pomiędzy Paskalem lub Napoleonem, a chłopkiem ze wsi większa jest przepaść, niż między koniem a glistą" wchodzi w spór ze słynnym zdaniem Adama Smitha: "Z natury różnica między uzdolnieniami i skłonnościami filozofa i tragarza nie jest nawet w połowie tak wielka, jak między buldogiem a chartem, chartem a wyżłem lub wyżłem a owczarkiem" [18]. Rozumowanie Smitha wyglądało zaś następująco:Nie przeczę (mówiłem dalej), wrażenie optyczne jest niewątpliwe: wszyscy jesteśmy mniej więcej tego samego wzrostu i mamy te same narządy... Ale w jednostajność tego obrazu wdziera się duch, ta specyficzna właściwość naszego gatunku, i ona sprawia, że gatunek nasz staje się w łonie swoim tak zróżnicowany, tak przepaścisty i zawrotny, że między człowiekiem a człowiekiem powstają różnice stokroć większe niż w całym świecie zwierzęcym. Pomiędzy Paskalem lub Napoleonem, a chłopkiem ze wsi większa jest przepaść, niż między koniem a glistą. Ba, mniej się różni chłop od konia niż od Valérego lub św. Anzelma. Analfabeta i profesor tylko na pozór są takimi samymi ludźmi. Dyrektor jest czymś innym niż robotnik. Czyż panu samemu nie jest dobrze wiadomo - tak intuicyjnie, na marginesie teorii - że nasze mity o równości, solidarności, braterstwie są niezgodne z naszą prawdziwą sytuacją?
Ja, przyznam się, w ogóle podałbym w wątpliwość, czy w tych warunkach można mówić o "gatunku ludzkim" - czy to nie jest pojęcie zanadto fizyczne?
Cortes spoglądał na mnie okiem zranionego inteligenta. Wiedziałem co myśli: faszyzm! a ja szalałem z rozkoszy proklamując tę Deklarację Nierówności, bo mnie inteligencja w ostrość, w krew się przemieniała! [17].
Odmienność przyrodzonych uzdolnień u różnych ludzi jest w rzeczywistości dużo mniejsza, niż nam się wydaje; a ta różnorodność uzdolnień, które, jak się zdaje, wyróżniają ludzi różnych zawodów, gdy dojdą do dojrzałości, jest w wielu wypadkach nie tyle przyczyną, ile raczej skutkiem podziału pracy. Różnica między najbardziej niepodobnymi ludźmi, na przykład między filozofem a zwykłym tragarzem, zdaje się pochodzić nie tyle z natury, ile z nawyków, obyczajów i wychowania. Gdy przyszli na świat oraz w ciągu pierwszych sześciu czy ośmiu lat życia byli, być może, bardzo do siebie podobni i ani ich rodzice, ani rówieśnicy nie spostrzegli żadnych znaczniejszych między nimi różnic. W tym to mniej więcej czasie lub nieco później zaczęto ich zatrudniać w zupełnie odmiennych zajęciach. Wtedy dała się zauważyć różnica ich uzdolnień, która stopniowo wzrasta, aż wreszcie próżność filozofa nie chce już znać niemal żadnego podobieństwa do tragarza. Ale gdyby nie było skłonności do wymiany i handlu, każdy człowiek musiałby sam zdobywać sobie wszelkie rzeczy niezbędne do życia i służące jego wygodzie. Wszyscy musieliby spełniać te same obowiązki i wykonywać jednakową pracę i nie mogłoby być takiej różnorodności zajęć, która właśnie zrodziła tak wielką różnorodność uzdolnień.Myśl Smitha o znikomej różnicy między filozofem a tragarzem wielokrotnie potem parafrazował i powtarzał Karol Marks, gdyż zniesienie podziału pracy to bodaj najważniejszy (i oczywiście konieczny) warunek powstania społeczeństwa komunistycznego. Bez tego musiałaby się bowiem prędzej czy później wytworzyć jakaś nowa hierarchia, przedziały klasowe etc., a wraz z nimi "wrócić by musiało całe dawne paskudztwo" (to już fraza z Ideologii niemieckiej użyta tam w całkiem innym kontekście).I jak powyższa skłonność stwarza różnorodność uzdolnień tak znaczną u ludzi odmiennych zawodów, tak też ta sama skłonność sprawia, że ta różnorodność jest użyteczna. Wiele rodzajów zwierząt, które należą bezsprzecznie do tego samego gatunku, obdarzyła natura bardziej wyróżniającymi się uzdolnieniami niż te, które spotykamy wśród ludzi, zanim ulegli wpływom sposobu życia i wychowania. Z natury różnica między uzdolnieniami i skłonnościami filozofa i tragarza nie jest nawet w połowie tak wielka, jak między buldogiem a chartem, chartem a wyżłem lub wyżłem a owczarkiem. Te różne rasy zwierząt, chociaż należą do tego samego gatunku, nie przynoszą sobie jednak nawzajem prawie żadnej korzyści. Siły buldoga bynajmniej nie wspiera szybkość charta, mądrość wyżła czy też posłuszeństwo owczarka. Owoce tych różnych talentów i uzdolnień, z braku zdolności czy popędu do handlu i wymiany, nie mogą być wykorzystane dla wspólnego dobra i nie przyczyniają się niczym do tego, by lepiej zaopatrzyć cały gatunek i przysporzyć mu wygód. Każde zwierzę zmuszone jest nadal żywić się i bronić samodzielnie i niezależnie, nie czerpie też żadnych korzyści z tej różnorodności talentów, jakimi natura wyróżniła jego pobratymców. Między ludźmi najbardziej odmienne uzdolnienia są sobie nawzajem użyteczne; różne produkty poszczególnych uzdolnień, dzięki ogólnej skłonności do handlu i wymiany, stają się jak gdyby wspólnym zasobem dóbr, z którego każdy człowiek może nabyć tę część produktu uzdolnień innych ludzi, jakiej potrzebuje [19].
A. Smith widział o wiele dalej niż mniema pan Proudhon. Widział on doskonale, że "odmienność przyrodzonych uzdolnień u różnych ludzi jest w rzeczywistości dużo mniejsza, niż nam się wydaje; a ta różnorodność uzdolnień, które, jak się zdaje, wyróżniają ludzi różnych zawodów, gdy dojdą do dojrzałości, jest nie tyle przyczyną, ile raczej skutkiem podziału pracy". W zasadzie tragarz mniej się różni od filozofa niż kundel od charta. Przepaść pomiędzy nimi wytworzył właśnie podział pracy [20].Jednak jak dotąd nikt nie zabrał się na poważnie do zasypania tej przepaści, to znaczy do zniesienia podziału pracy: ani Lenin, ani Stalin, ani nawet Mao (najdalej w tym kierunku zaszedł chyba Pol Pot). O ile wiem, żaden z biografów Karola Marksa nie wspomina też, by zawarł on kiedykolwiek bliższą znajomość z jakimś tragarzem [21]. Nie mówiąc już o bliższej znajomości z kundlem czy chartem.
Gombrowicz przynajmniej wiedział cośkolwiek o parobkach i miał psa Psinę.
[1] Witold Gombrowicz, Testament, Res Publica, Warszawa 1990, s. 14. Kilka nazwisk z tej wyliczanki, łącznie z Pascalem, pojawia się w rozmowie z Karolem Świeczewskim z pierwszej połowy lat 50. "Lecz my w szkole średniej musieliśmy wpychać w siebie romantyzmy lub mesjanizmy [...] Skazani zostaliśmy na drugorzędną i lokalną interpretację świata. Znamy Reja, ale nie znamy Montaigne'a. Znamy Skargę i dlatego nie znamy Pascala. Szekspira nie znamy, gdyz musimy znać dramaty Słowackiego" (Karol Świeczewski, Rozmowa z Gombrowiczem, "Kultura" 1956, nr 1, s. 43).
[2] "Należy już do innego pokolenia. [...] Domaga się wykształcenia opartego na «najznakomitszych ogólnoludzkich wartościach», tak by ojczyzna nie stawała się «parawanem, zasłaniającym świat». Dlatego sięga po Szekspira i Rabelais'go, także Montaigne'a, Pascala i Goethego, u których poszukuje «stylu zasadniczego myślenia i zasadniczego odczuwania, niezależności, swobody, szczerości i może mistrzostwa»" (Klementyna Suchanow, Gombrowicz. Ja, geniusz, tom I, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 160).
[3] O zainteresowaniach filozoficznych młodego Witolda jest tam zaledwie kilka ogólnikowych akapitów. Jeśli nawet zajmowała go wtedy filozofia, to na dobry ład nie bardzo wiadomo, co konkretnie. Nb. wspomnienia Kępińskiego Witold Gombrowicz i świat jego młodości wydają się wiarygodne, ale dobrze jest je czytać (jak każde wspomnienia) z ograniczonym zaufaniem. Co innego dwutomowe Studium portretowe tego samego autora, w znacznej części niezamierzenie groteskowe i pimkoidalne, bo pisane żółcią.
[4] "Moja matka [...] była nie sprawdzona przez życie [...] co sprawiało, że poruszała się w próżni. W tej próżni nie wiedziała już kim jest właściwie, i zbudowała sobie osobowość zgoła fantastyczną. - Ileż pracy włożyłam w ten ogród! - mówiła oprowadzając gości po ogrodzie małoszyckim, ale my wiedzieliśmy, że to dzieło ogrodnika. - Trochę to dziwne, przyznaję, ale mam słabość do filozofii, do ścisłego myślenia, lubię poczytać sobie Spencera - mówiła w najlepszej wierze, ale my wiedzieliśmy, że tomy Spencera pozostały nie rozcięte" (Witold Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, [w:] Dzieła, t. XV, pod redakcją Jana Błońskiego i Jerzego Jarzębskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1996, s. 9-10).
[5] "- Który z panów zajmuje się literaturą? - spytał następnie. (Zachowałem z naszego spotkania dokładne notatki).
- To ja - powiedziałem. A on:
- Od razu się domyśliłem, bo tak właśnie pan wygląda. I tonem egzaminującym:
- Co wobec tego wie pan na temat sądów syntetycznych a priori?
Zbaraniałem zupełnie. Nie odpowiedziałem słowa, choć normalnie umiałbym na to pytanie odpowiedzieć.
- Trzeba znać Kanta - mówił z naganą w głosie" (Joanna Siedlecka, Jaśniepanicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 279).
Nb. we Wspomnieniach polskich (cytowanych w przypisie 4) Gombrowicz pisze o swym młodzieńczym czytaniu Kanta znacznie skromniej - że próbował z jego Prolegomenów "zrozumieć coś niecoś" (s. 28). Jest to zgodne z wrażeniem Tadeusza Kępińskiego: "Mam wrażenie, że Itek zraził się Prolegomenami Kanta, była to bowiem dla nas lektura bez nadziei zrozumienia" (Witold Gombrowicz i świat jego młodości, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 186).
Może dlatego nie jest całkiem jasne, co ma na myśli, gdy w Wędrówkach po Argentynie pyta: "Czy kantowskie sądy syntetyczne a priori nie miały charakteru ponadczasowego w tym sensie, że były uzależnione od samej struktury czasu?" (s. 271). Ale u Kanta czas jest aprioryczną formę naoczności, więc chodziłoby raczej o uzależnienie od samej struktury poznającego rozumu. Niemniej czasem cytuje się to mętne zdanie tak, jakby było zrozumiałe samo przez się (zob. Marian Bielecki, Ku hermeneutyce i etyce niemożliwej. Kafka i Gombrowicz, "Pamiętnik Literacki" 2021, z. 1, s. 97).
[6] W Kronosie tylko raz notuje (maj 1962; pisze wtedy Kosmos), że czyta Nietzschego: Radosną wiedzę w hiszpańskim przekładzie. "Nietzsche, La gaya ciencia (od Gomy)" (Witold Gombrowicz, Kronos, wstęp Rita Gombrowicz, posłowie Jerzy Jarzębski, przypisy Rita Gombrowicz, Jerzy Jarzębski, Klementyna Suchanow, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 263).
Kto chciałby wiedzieć, w jaki sposób Gombrowicz zaznajamiał się z Schopenhauerem i Nietzschem, niech przeczyta w NOTATKACH: "Witold Gombrowicz przepisuje bon mot o Nietzschem".
[7] "[...] egzystencjalizm ścisły, filozoficzny to coś nader określonego, opartego na fenomenologii, a egzystencjalizm w sensie humanistycznym to znów inna para kaloszy i w tym sensie Sokrates, św. Augustyn, Paskal, Dostojewski czy Nietzsche też byli egzystencjalistami" (Witold Gombrowicz, Listy do rodziny, opracował Janusz Margański, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004, s. 99). Gombrowicz czasem pisał "Pascal", a czasem "Paskal". Także w Dzienniku.
[8] Kto chciałby wiedzieć więcej o tym "drzewie filozofii", niech przeczyta w DODATKACH: "Witold Gombrowicz rysuje "drzewo filozofii" albo Boże, zmiłuj się, co za blaga!".
[9] Witold Gombrowicz, Bakakaj, [w:] Dzieła, t. I, pod redakcją Jana Błońskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 61: "Od dziecka bowiem czułem się myślącą trzciną [...]". Jeszcze na stronach 73 i 76.
[10] Zaczyna od podobnej konstatacji Janusz Margański: "Wszelkie początkowe sygnały zapraszają raczej do takiego odczytania, w którym cytat z filozofa należałoby potraktować jako salonowy bon-mot, jakich w tekście opowiadania jest wiele" (Co robić z cytatami u Gombrowicza?, "Pamiętnik Literacki", 1995, z. 1, s. 91). Ale potem okazuje się, że "źródłowe odniesienie cytatu z Pascala wskazane zostaje w akcie negacji. Ta negacja zaś firmowana jest aluzją do myśli Friedricha Nietzschego" (s. 93). A ponieważ pojawia się tam jeszcze Dostojewski, od aluzji i skojarzeń zaczyna się robić naprawdę gęsto. I naturalnie im dalej, tym mądrzej. Hm, hm...
[11] Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 440.
Wcześniej podał to zdanie jako zdanie Pascala (ale bez cudzysłowu) w 1956 roku w liście do Stanisławy Cichowskiej, pasierbicy i kochanki swojego starszego brata, Janusza Gombrowicza:
"Kiedyś śniliście mi się wszyscy razem, cała rodzina gdzieś jakby we Wsoli i ja także tam byłem, spotykaliśmy się po raz pierwszy po wojnie i każdy opowiadał swoje przeżycia, ale nikt nie mógł dosłyszeć, co mówią inni, po czym nagle zjawił się Paskal we własnej osobie i powiedział: żyje się samemu i umiera się samemu" (Listy do rodziny cytowane w przypisie 8, s. 42).
I jeszcze wersja z Wędrówek po Argentynie, z kończących je rozważań o egzystencjalizmie:
"Jedna z tych kategorii [egzystencjalnych], na przykład, stwierdza że człowiek musi przeżywać swoje życie zupełnie sam, że, jak już Pascal mówił «żyje się samemu i umiera się samemu». Każdy musi sam przeżywać swoje, nie ma żadnego istotnego porozumienia między człowiekiem a człowiekiem" (Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie cytowane w przypisie 4, s. 278).
Nb. w rozważaniach tych Kierkegaard występuje jako "współczesny Heglowi pastor duński" (s. 268, pastor również na s. 277). "Współczesny Heglowi" jeszcze ujdzie, choć na tej zasadzie można by odtąd pisać o Gombrowiczu "współczesny Żeromskiemu", ale ten pastor...
[12] Blaise Pascal, Myśli, przekład Tadeusza Żeleńskiego (Boya), w układzie Jacques Chevaliera, przygotował do druku Mieczysław Tazbir, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1989, s. 178-179; w układzie Chevaliera jest to fragment 351; w starym układzie Brunschvicga - fragment 211. Dalej cytuję jako Myśli, a po numerze strony podaję numer fragmentu w układzie Chevaliera.
[13] Dziennik cytowany w przypisie 11, s. 400. Najpierw deklaracja, że obraz "sam w sobie" nie ma żadnych własności przyciągających "spojrzenie ludzkości", a kilka zdań dalej uwaga, że "mimo wszystko, jest ładny". Ale analiza meandrów myśli Gombrowicza wykracza poza skromny cel tej notki.
[14] O malarstwie tylko tyle Pascal ma do powiedzenia: "Cóż za czcza sztuka: malarstwo, która ściąga podziw przez podobieństwo do rzeczy, których oryginału nie podziwiamy!" (Myśli, s. 85, nr 116).
[15] Testament cytowany w przypisie 1, s. 90. Gombrowicz wykorzystał w tym ustępie podobną myśl, którą wypowiedział wcześniej w wywiadzie dla Daniela Odier: "Uważam ciało za coś zadziwiającego. Jestem zdumiony, że mam pięć palców u ręki. Dlaczego pięć, a nie na przykład trzy miliony siedemset? Ten konkretny fakt, że jestem w czasie i przestrzeni, jest nadzwyczaj ciekawy. Forma ludzka zawiera nie tylko nasze gesty, słowa i czyny, ale również nasze ciało "(Witold Gombrowicz, Publicystyka, wywiady, teksty różne, 1963-1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, s. 352; wywiad zatytułowany Przypadek nazwiskiem Gombrowicz przełożył Ireneusz Kania).
[16] Ponieważ Myśli to notatki do czegoś, co nigdy nie powstało, komentatorzy nie są zgodni, czy niepokój w obliczu niepojętego Wszechświata jest niepokojem samego Pascala, czy też miał to być niepokój wyrażany przez drugą osobę planowanego dialogu, czyli przez pogrążonego w rozpaczy bezbożnika. Leszek Kołakowski nie wyklucza tej możliwości, niemniej za daleko bardziej prawdopodobne uznaje, że to jednak sam Pascal mówi tutaj o sobie (Leszek Kołakowski, Bóg nam nic nie jest dłużny. Krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenizmu, przełożył Ireneusz Kania, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, przypis 34 na stronach 269-270).
[17] Dziennik cytowany w przypisie 11, s. 411-412. Cytuje się tę Deklarację Nierówności nieprzesadnie często. Można ją naturalnie potraktować jako żart albo - jakby powiedział Herbert - ćwiczenie dialektycznej muskulatury. A że padło akurat na komunistę Cortesa Gombrowicz z przekory został w Tandilu faszystą. Nietrudno jednak zauważyć, że "przekora" Gombrowicza miała zawsze całkiem wyraźnie zakreślone granice.
Nb. także pewien znany ewolucjonista zdawał się wierzyć - i to jak najpoważniej - że Murzyn od goryla różni się mniej niż człowiek cywilizowany od Murzyna, toteż gdy w przyszłości wytępi się zarówno Murzynów, jak i goryle, rozziew między gatunkiem ludzkim a jego najbliższymi zwierzęcymi krewnymi znacznie się zwiększy.
"Kiedyś w przyszłości - i to nie zbyt oddalonéj - wytępimy z pewnością wszystkie dzikie ludy i zastąpimy ich miejsce. Równocześnie prawdopodobnie wyniszczymy także wszystkie antropomorfne małpy. Przepaść natenczas będzie jeszcze głębszą, bo podczas gdy dzisiaj dzieli tylko negra lub australczyka od goryla, wtedy istnieć ona będzie między człowiekiem wyższym w cywilizacji niż rasa kaukazka - wszak w to wierzyć można? - a jakąś małpą niższą może niż pawian" (Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka, przekład Ludwik Masłowski, nakładem wydawnictwa "Kraju", Kraków 1874, s. 200).
Ponieważ ma ten przekład już sto pięćdziesiąt lat, na wszelki wypadek dla koneserów jeszcze oryginał:
"At some future period, not very distant as measured by centuries, the civilised races of man will almost certainly exterminate and replace throughout the world the savage races. At the same time the anthropomorphous apes, as Professor Schaaffhausen has remarked, will no doubt be exterminated. The break will then be rendered wider, for it will intervene between man in a more civilised state, as we may hope, than the Caucasian, and some ape as low as a baboon, instead of as at present between the negro or Australian and the gorilla" (Charles Darwin, The Descend of Man and Selection in Relation to Sex, John Murray, Londyn 1871, s. 201).
[18] Gombrowicz wiedział o istnieniu Adama Smitha: wspomina go raz w Kursie filozofii jako autora słynnego prawa ekonomicznego "zgodnie z którym jeśli podaż przewyższa popyt wartość towaru spada".
[19] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, tom I, księgę I (którą cytuję) przełożyli Stefan Wolff i Oswald Einfeld, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, s. 21-23.
[20] Karol Marks, Nędza filozofii. Odpowiedź na "Filozofię nędzy" pana Proudhona, przełożył Kazimierz Błeszyński, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 4, Książka i Wiedza, Warszawa 1962, s. 158; kursywa za oryginałem.
Nb. Marks wprawdzie do końca życia nie zrezygnował z frazesów o komunistycznej przyszłości, w której "zniknie ujarzmiające człowieka podporządkowanie podziałowi pracy, a przez to samo zniknie też przeciwieństwo pomiędzy pracą fizyczną a umysłową; kiedy praca stanie się nie tylko źródłem utrzymania, ale najważniejszą potrzebą życiową", ale studził je znaną zasadą, która później zmieniła się w bezmyślnie powtarzany slogan: "Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb!". Milczącym założeniem tej zasady jest bowiem przekonanie, że również w najwyższej fazie społeczeństwa komunistycznego będą ludzie bardziej i mniej zdolni. A skoro tak, to najwidoczniej różnice między ludźmi nie wynikają wyłącznie ze społecznego podziału pracy, lecz mają także swój mocny korzeń przyrodniczy. Bywają zaś i takie geny, na które nawet komunizm nie poradzi. "Idiotów zawsze mieć będziecie" - tak zatem mogłaby się kończyć ta Ewangelia według Karola.
Cytowałem wyżej Krytykę Programu Gotajskiego, napisaną prawie trzydzieści lat po Nędzy filozofii (Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 19, Książka i Wiedza, Warszawa 1972, s. 24).
[21] Niemniej Marks byłby z pewnością zachwycony, gdyby mógł przeczytać ten ustęp z Pamiętników Stanisława Stempowskiego:
"Otóż zapomniałem powiedzieć, że nie potrzebując zarobkować postanowiłem dawać darmo korepetycje niezamożnym uczniom. Pierwszym takim moim uczniem był syn tragarza, Żyd Simon Gitler. Sprytny, zdolny zwłaszcza do matematyki, niewiele potrzebował pomocy, ale codziennie przychodził do mnie. Na swoje święta Pejsach zaprosili mnie rodzice Sinona do siebie. Mieszkali w piwnicznej jednej izbie o małym poprzecznym okienku tuż nad chodnikiem. Ojciec niski, zawiędły, nieokreślonego wieku, bez zarostu, o skórze ciemnej, wychodził rano przepasany powrozem sprzedawać swoją siłę fizyczną jako tragarz. Był jednak filozofem, czytał Spinozę i Majmonidesa, był biegły w piśmie, ale skłonny do herezji. Milczący, nigdy się nie śmiał, grał doskonale w szachy. Bieda była u nich straszna, taki bowiem uczony Żyd, o ile nie jest rabinem, jest ciężarem w swojej rodzinie" (Stanisław Stempowski, Pamiętniki 1870-1914, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1953, s. 92).