Po takim oświadczeniu nie dziwi umieszczona na stronie redakcyjnej specjalna nota o źródłach cytatów, które przewodniczący Rady Europejskiej zechciał w tej książce wykorzystać. Cytatów, ma się rozumieć, bardzo europejskich (od Ciorana, przez Celana, aż po Zagajewskiego) i skrojonych w najlepszym guście, aczkolwiek ghost writer w pośpiechu kilka rzeczy pokręcił [2]. Równie imponująca jest lista malarzy, których obrazy przewodniczący zechciał podziwiać w swych rozjazdach po świecie (obok banalnego Memlinga - Teniers Młodszy; obok Renoira - Isaak Lewitan), a także lista potraw, które zechciał spożyć (flandryjski kurczak, sałatka nicejska, kaczka po pekińsku, czasem do pełni szczęścia kieliszek brunello). Umie też przewodniczący osobiście ułożyć repertuar recitalu młodych muzyków [3] oraz powołać się na Kanta [4].
Jak to budowanie słowem wyglądało w praktyce, widać również w wystąpieniu Donalda Tuska podczas Ateńskiego Forum Demokratycznego (październik 2019). Przewodniczący najwyraźniej chciał zrobić przyjemność gospodarzom, toteż oświadczył im, że Iliadę Homera już jako dziecko znał "niemal na pamięć". Kiedy zaś jako człowiek dorosły wspiął się na Akropol i objął "jedną z kolumn Erechtejonu", napłynęły mu do oczu "łzy wzruszenia" [5].
A potem, opowiadając o dzisiejszej sytuacji politycznej, przywołał rozważania Tukidydesa z jego Wojny peloponeskiej:
Przemoc, kłamstwa, mowa nienawiści, mity i resentymenty - oto narzędzia dzisiejszej polityki. To jest polityka pojmowana jako wojna: nawet jeśli nie wszędzie padają strzały, to prawie wszędzie jest jakaś frakcja, jakaś część całości, która chce zniszczyć, przekreślić lub całkowicie podporządkować sobie innych. Rozum zastąpiły emocje, a w politycznej matematyce miejsce mnożenia i dodawania zajęły dzielenie i odejmowanie.Naturalnie Donald Tusk nie mógł w krótkim przemówieniu oddać sprawiedliwości wszystkim konstatacjom Tukidydesa. Dlatego nie weźmiecie mi chyba za złe, że przytoczę większą porcję tej klarownej prozy, która robi wrażenie nawet w przekładzie.To nie przypadek, że w najnowszym numerze prestiżowego polskiego periodyku Przegląd Polityczny, poświęconym brexitowi, można znaleźć eseje o Tukidydesie i jego rozważaniach o pojęciu stasis - to słowo ze starożytnej greki oznacza dosłownie część lub ułamek, a używane jest w odniesieniu do stanu społecznego zamętu, chaosu będącego wynikiem politycznej zajadłości i nieustannej eskalacji konfliktów wewnętrznych. Tukidydes opisał jako przykład sytuację na Kerkyrze, gdzie porozumienie było niemożliwe z tego między innymi powodu, że w ferworze walki strony dowolnie zmieniały znaczenia słów i odwracały skalę wartości. Szaleństwo i bezrozumną zuchwałość zaczęto postrzegać jako odwagę; zdrowy rozsądek jako tchórzostwo, a umiarkowanie jako konformizm. Każdą chwilę namysłu lub próbę refleksji traktowano jako przejaw kapitulanctwa lub gnuśności. Siewcy gniewu, niezgody i zniszczenia stawali się autorytetami politycznymi a nawet moralnymi, a każdy, kto im się przeciwstawiał w imię porządku i rozwagi, ściągał na siebie podejrzenia [6].
Tukidydes zauważył, że [w] warunkach zamętu ludzka natura bierze górę nad sprawiedliwością. Będące nieodłączną częścią ludzkiej natury emocje i pasje są w nas silniejsze niż przywiązanie do praw i zasad, które sami ustanowiliśmy; zawsze też będą one nas pchać w kierunku przemocy i dominacji. Najważniejsze wynalazki ludzkości na niwie polityki - demokracja, prawa człowieka i swobody obywatelskie, ład międzynarodowy, mechanizmy kontroli i równowagi, praworządność - wszystkie one wywodzą się z naszej samoświadomości własnej natury, a także z negatywnych doświadczeń z przeszłości. Ale czy tylko z przeszłości? Czy nie mamy dziś do czynienia z naszą własną stasis, jeszcze bardziej nasiloną z uwagi na rewolucję technologiczną i masowy charakter zjawisk społecznych? Czy Europa i cały świat nie zmieniają się na naszych oczach w starożytną Kerkyrę?
Pisze Tukidydes (Wojna peloponeska, III, 81-82):
I tak przez siedem dni, podczas pobytu Eurymedonta z jego sześćdziesięcioma okrętami [wysłanymi z demokratycznych Aten, tej Brukseli starożytnej Hellady], Korkirejczycy mordowali wszystkich współobywateli, którzy wydawali się im przeciwnikami politycznymi, pod pozorem, że dążyli oni do obalenia ustroju demokratycznego; zginęło także trochę ludzi wskutek porachunków osobistych, a inni z rąk swoich dłużników. Mordowano w najróżniejszy sposób, popełniano wszelkiego rodzaju okropności, jakie zwykle dzieją się w takich wypadkach, a nawet jeszcze straszniejsze. Ojciec bowiem zabijał syna; ludzi odciągano od ołtarzy i tuż obok uśmiercano; niektórzy nawet zginęli zamurowani w świątyni Dionizosa.Już wcześniej na Korkyrze dochodziło do walk stronnictw, ale - jak zauważył Tukidydes - miara zbrodni przebrała się dopiero wtedy, gdy jedna ze stron zaczęła mordować pod pozorem, że ich przeciwnicy dążyli "do obalenia ustroju demokratycznego". Szlachetne cele dodają bowiem tłumowi znacznie więcej animuszu niż pokątne prywatne interesiki. Choć oczywiście prywatne interesiki nawet w takim zamęcie nigdy nie idą w zapomnienie. Tyle że występują wtedy w przebraniu: czy to jako obrona demokracji, czy też jako walka o przywrócenie rządów rozumnych elit, czy też wreszcie pod hasłem równouprawnienia wszystkich obywateli.Do takiego okrucieństwa doprowadziły walki partii; wydawały się one jeszcze okrutniejsze dlatego, że był to pierwszy tego rodzaju wypadek. Później bowiem, jeśli można tak powiedzieć, poruszona została cała Hellada, gdyż w każdym państwie były dwie partie i przywódcy ludu wzywali na pomoc Ateńczyków, a oligarchowie Lacedemończyków. W czasach pokojowych nie byłoby pretekstu ani ochoty do sprowadzania pomocy. Skoro jednak wojna wybuchła, ci, którzy w różnych miastach dążyli do przewrotu, łatwo mogli sprowadzić obcą pomoc w celu pognębienia przeciwników politycznych i wzmocnienia swego własnego stanowiska. Wiele też dotkliwych klęsk spadło na różne państwa z powodu walk partyjnych, które zdarzają się i zawsze zdarzać będą, jak długo natura ludzka pozostanie niezmienna, choć może w mniejszym nasileniu i w innych formach, stosownie do zmieniających się okoliczności. W czasach pokojowych i w dobrobycie zarówno państwa, jak i jednostki kierują się słuszniejszymi zasadami, gdyż nie znajdują się pod jarzmem konieczności; wojna zaś, niszcząc normalne, codzienne życie, jest brutalnym nauczycielem, kształtującym namiętności tłumu według chwilowej sytuacji. Walki partyjne wstrząsnęły państwem, a te, które wybuchły później, brały sobie za wzór poprzednie i w niezwykłości pomysłów szły jeszcze o wiele dalej, zarówno jeśli chodzi o przemyślność i podstęp w urządzaniu zamachów, jak i o wyrafinowaną zemstę. Wtedy również zmieniano dowolnie znaczenie wielu wyrazów. Nierozumna zuchwałość uznana została za pełną poświęcenia dla przyjaciół odwagę, przezorna wstrzemięźliwość - za szukające pięknego pozoru tchórzostwo, umiar - za ukrytą bojaźliwość, a kto z zasady radził się rozumu, uchodził za człowieka wygodnego i leniwego; bezmyślną zuchwałość uważano za cechę prawdziwego mężczyzny, a jeśli ktoś się nad czymś spokojnie zastanawiał, sądzono, że szuka dogodnego pretekstu, aby się wycofać. Ten, kto się oburzał i gniewał, zawsze znajdował posłuch, ten, kto się mu sprzeciwiał - był podejrzany. Jeśli komuś udało się drugiego wciągnąć w pułapkę, chwalono go jako mądrego, ale za jeszcze mądrzejszego uchodził ten, komu udało się tej pułapki uniknąć; jeśli zaś ktoś tak się urządził, że nie musiał ani zastawiać na nikogo sideł, ani ich unikać, uchodził za zdrajcę swych towarzyszy partyjnych i człowieka bojącego się partii przeciwnej. Jednym słowem, sławy zażywał ten, kto potrafił ubiec człowieka, który mu chciał krzywdę wyrządzić, i kto drugiego zdołał do złego namówić. Związki krwi stały się słabsze od związków partyjnych, gdyż przyjaciel partyjny chętniej ważył się na rzeczy śmiałe i bezwzględne. Związków bowiem tego rodzaju nie zawierano zgodnie z istniejącymi prawami dla ogólnego pożytku, lecz wbrew prawom dla egoistycznych celów, wzajemne zobowiązania między uczestnikami nie opierały się na prawach religijnych, lecz na współuczestnictwie w zbrodni. Słuszne wnioski przeciwników politycznych przyjmowano jedynie wtedy, jeśli mieli oni także istotną przewagę, a nie z uczuciem prawdziwego zaufania. Większą też radość sprawiało móc się na kimś zemścić, niż w ogóle nie doznać od nikogo krzywdy. Wszelkie układy zawarte w przymusowej sytuacji i zaprzysiężone miały wartość tylko do chwili, gdy jedna ze stron nie poczuła się silniejsza; przy pierwszej zaś sposobności ten, kto zyskał na sile, widząc przeciwnika bezbronnego, nie dotrzymywał układu. Zamiast bowiem otwarcie wrogo występować, chętniej łamano układy, nie tylko dlatego, że nie narażało to na duże niebezpieczeństwa, ale że jeszcze w nagrodę za podstęp przynosiło sławę przebiegłości. Większość bowiem ludzi woli uchodzić za przebiegłych nicponiów niż dobrodusznych poczciwców: pierwszym się chełpią, drugiego się wstydzą. Źródłem tego wszystkiego była żądza panowania, dążąca do zdobycia bogactw i zaspokojenia ambicji, a stąd wybuchały rywalizacje, wkraczały w grę namiętności. Przywódcy polityczni jednej i drugiej partii posługiwali się pięknymi hasłami, mówili o równouprawnieniu wszystkich obywateli albo o rządach rozumnej arystokracji, ale w rzeczywistości, mówiąc o sprawie ogólnej, walczyli między sobą o swe prywatne interesy. Używając wszelkich metod w walce o pierwszeństwo, odważali się nawet na największe okropności, a w zemście nie oglądali się ani na prawo, ani na interes publiczny, lecz kierowali się wyłącznie samowolą. Czy to za pomocą niesprawiedliwych wyroków sądowych, czy też przemocą gotowi byli zaspokajać swe namiętności. Żadna partia nie szanowała świętości, a dobre imię zyskiwali ci, którzy za pomocą pięknych słów osiągali coś niegodnego. Bezpartyjnych zaś obywateli gnębiły obie strony, dlatego że nie brali udziału w walce i że zazdroszczono im spokoju [7].
Dla Tukidydesa było to oczywiste już prawie dwadzieścia pięć wieków temu [8]. Natomiast zagadką ludzkiej natury pozostaje fakt, że chociaż wszystko to co jakiś czas wraca na scenę niczym wieczny powrót tego samego, również i dziś w sztuce polityki wciąż jeszcze działa budowanie pozycji słowem, a piękne słowa nieodmiennie znajdują swoich amatorów.
[1] Donald Tusk, Szczerze, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019, s. 12; zapis z 30 listopada 2014. Dalej cytuję jako Szczerze. Nb. kontekstem, być może nie zamierzonym, jest dla tego zdania wcześniejsze zdanie z pierwszej strony tej książki, że "w dzisiejszej przestrzeni publicznej słychać przede wszystkim tych, którzy kłamią głośno, bez skrupułów, na każdy temat i nie czekają ze swoją opowieścią na właściwy czas, bo dla nich liczy się dzisiaj" (s. 5).
[2] Polski tytuł książki Ciorana brzmi O niedogodności narodzin, nie zaś "urodzin". Cytat z utworu Boba Dylana i Sama Sheparda Brownsville Girl w źródłach cytatów został opisany jako cytat "z ballady Leonarda Cohena i Sama Sheparda «Brownsville Girl»". Natomiast wcześniejszy cytat z Anthem Leonarda Cohena ("Kochaliśmy z Gosią jego piosenki") w ogóle nie został uwzględniony. Z kolei cytat w zapisie z 20 września 2016 ("Największym moralnym niebezpieczeństwem nie jest to, że możemy stać się ofiarą, ale to, że możemy stać się sprawcą albo niemym świadkiem") nie pochodzi z książki Czarna ziemia Timothy Snydera, ale ze Skrwawionych ziem tego autora.
"Zagrożenie moralne nie polega wszak na tym, że moglibyśmy stać się ofiarą, lecz na tym, że moglibyśmy być sprawcą albo gapiem" (Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, z angielskiego przełożył Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 431).
W oryginale:
"The moral danger, after all, is never that one might become a victim but that one might be a perpetrator or a bystander" (Timothy Snyder, Bloodlands. Europe Between Hitler and Stalin, Basic Books, Nowy Jork 2010, s. 400).
Również to Szczerze jako tytuł książki chyba zostało podsunięte nie najszczęśliwiej, bo gdzież dyplomatycznej szczerości autora do wcześniejszych bezkompromisowo szczerych wyznań jego żony:
"Pani Małgorzata w ogóle musi pilnować męża. «Niezachwiana pewność siebie to niedobra cecha. W razie potrzeby wyprowadzam więc męża ze stanu zadowolenia. Udowadniam mu, jaki jest nędzny». Mimo to «on bywa mendowaty», czyli «chodzi i mendzi: masło znowu nie wyjęte z lodówki. Albo, taki zniechęcony, patrzy na mnie i mówi: "Ale ty masz grube nogi"». W dodatku mąż pani Małgorzaty «kiedyś lubił wypić. Robił się wtedy marudny. Wciąż pytał: "Czy mnie kochasz?". Albo płakał, że nikt go nie kocha. Teraz się pilnuje» - oddycha z ulgą pani Małgorzata. Po czym konstatuje: «Mąż nie jest opiekuńczy. Raczej sam wymaga opieki»" (Bogusław Mazur, Ryszard Kamiński, Małżeńska przysługa - żony polityków o swoich mężach, "Wprost" 2001, nr 20, s. 70).
Nb. Simone de Beauvoir cytuje przypadek, z którego wynika, że taka niefrasobliwa męska uwaga o nogach może mieć potem bardzo poważne skutki.
"Inna młoda kobieta zwierza mi się z szeregu zaburzeń nerwowych, a zwłaszcza z zupełnego chłodu... W noc poślubną mąż, odsłoniwszy ją, miał zawołać: «Ojej, jakie ty masz krótkie i grube nogi!», po czym przystąpił do spółkowania, w czasie którego pozostawił ją kompletnie nieczułą i które sprawiło jej tylko ból... Doskonale wiedziała, że powodem jej chłodu była obelga doznana w noc poślubną" (Simone de Beauvoir, Druga płeć, tom II: Kształtowanie się kobiety, sytuacja, usprawiedliwienia i ku wyzwoleniu, przełożyła Maria Leśniewska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972, s. 143).
[3] "Dong-Hyek Lim jest młodym, niezwykle utalentowanym laureatem wielu konkursów pianistycznych. Jego recital to mój ukłon w stronę jednego z krajów Azji. Zależało mi na obecności polskiego wątku, więc osobiście wybrałem repertuar. Fryderyk Chopin, najpierw nokturn op. 9 nr 2, potem preludia i na koniec oczywiście etiuda op. 10 nr 12, Rewolucyjna. Drugą atrakcją wieczoru był występ kwartetu smyczkowego Europejskiej Orkiestry Młodzieżowej. Tworzą go Belg oraz Hiszpanka, Portugalka i Polka. Im też musiałem się wtrącić do repertuaru" (Szczerze, s. 299; zapis z 20 października 2018).
[4] "Kończę Kantem. Jeśli konstytucja jest dobra, to nawet gdy diabeł rządzi, ludzie dadzą sobie radę. Widocznie Kantowi nie przyszło do głowy, że diabeł może mieć gdzieś konstytucję" (Szczerze, s. 338, 340; zapis z 3 maja 2019).
W rzeczywistości Kantowi chodziło o coś innego, ale przecież polityk nie po to wymienia nazwisko Kanta, by urządzać publiczności seminarium filozoficzne, lecz by zapewnić ją, że jest wysokiej klasy intelektualistą. Tak więc już tylko dla porządku przypomnę ten ustęp z rozprawki Kanta o wieczystym pokoju:
«Problem zorganizowania państwa jest rozwiązywalny, mówiąc bez ogródek, nawet dla narodu diabłów [ein Volk von Teufeln] (jeśli tylko posiadają one rozum) i wyrażałby się następująco: "W taki sposób zorganizować pewną liczbę istot rozumnych, które dla swego przetrwania wspólnie potrzebują powszechnych praw, z których jednak każda w tajemnicy skłonna jest uchylać się od nich i tak zorganizować ich ustrój, ażeby, bez względu na przeciwieństwa ich prywatnych pobudek, te ostatnie na tyle były przez nich nawzajem powstrzymywane, że w publicznych stosunkach między nimi rezultat byłby taki, jak gdyby owych złych pobudek nie mieli oni w ogóle". Problem taki jak ten musi być rozwiązywalny, bo nie chodzi tu o moralne ulepszanie człowieka, lecz o mechanizm natury, co do którego trzeba wiedzieć, w jaki sposób dałby się on zastosować w stosunku do ludzi, ażeby sprzeczność ich nieprzyjaznych skłonności tak [w obrębie] narodu skorygować, by sami oni zniewalali się nawzajem do podporządkowywania się pod przymuszające prawa i w ten sposób urzeczywistniali stan pokoju, w którym prawa mają moc» (Immanuel Kant, Ku wieczystemu pokojowi. Filozoficzny projekt, przełożył Mirosław Żelazny [w:] Idem, Dzieła zebrane, tom VI: Pisma po roku 1781, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012, s. 355; wyróżnienie Kanta; nb. w dawniejszym tłumaczeniu Feliksa Przybylaka ustęp ten jest przełożony bałamutnie i nieczytelny).
[5] Wystąpienie przewodniczącego Donalda Tuska podczas Ateńskiego Forum Demokratycznego cytuję za stroną Rady Europejskiej. Poprawiłem jedną oczywistą literówkę.
Nb. te ruiny na Akropolu to właśnie ruiny i pamiątkowe europejskie rupiecie, które można już tylko oblać łzami, bo zdaniem Donalda Tuska przyszłość należy do Chin:
"Jedziemy z lotniska do hotelu zupełnie pustymi autostradami i ulicami, nie ma żywej duszy, jak w jakimś katastroficznym filmie science fiction. Okazuje się, że władze udzieliły mieszkańcom przymusowego tygodniowego urlopu i na zachętę dały każdemu „bon wypoczynkowy” sporej wartości do zrealizowania wyłącznie poza Hangzhou. Przerwano wszystkie roboty w mieście, a fabryki w promieniu 100 kilometrów wstrzymały produkcję, aby poprawiła się jakość powietrza. Ktoś jeszcze wątpi, do kogo należy przyszłość?" (Szczerze, s. 155; zapis z 5 września 2016).
[6] Trzy ostatnie zdania z tego akapitu Donald Tusk niemal dokładnie powtórzył również w książce (Szczerze, s. 390; zapis z 9 października 2019) poprzedzone słowami: "Przywołuję Tukidydesa", ale ghost writer chyba nie był pewien, czy to cytat i skąd cytowany, bo w nocie o źródłach cytatów Tukidydesa nie ma.
Nb. Kerkyra to nowogrecki, Tukidydes pisał o Korkyrze.
[7] Tukidydes, Wojna peloponeska, z języka greckiego przełożył, przedmową i przypisami opatrzył Kazimierz Kumaniecki, Czytelnik, Warszawa 2003, s. 181-183.
[8] Nb. radykalne wnioski z tej wiedzy wyciągnęła (jak zwykle) Simone Weil:
"Partia stanowi maszynę do wytwarzania zbiorowej namiętności. [...] Namiętność zbiorowa jest jedyną energią, jaką stronnictwa rozporządzają dla prowadzenia propagandy na zewnątrz i dla wywierania nacisku na duszę każdego z członków.
Nikt temu nie przeczy, że duch partyjny zaślepia, że czyni głuchym na sprawiedliwość, że nawet uczciwych doprowadza do najokrutniejszej zawziętości względem ludzi niewinnych. Nikt temu nie przeczy, a jednak nawet nie myśli się o zniesieniu organizacji, które takiego ducha wytwarzają" (Simone Weil, Uwagi o całkowitym zniesieniu stronnictw, tłumaczył El. i.,"Kultura" 1950, nr 4, s. 19, s. 27).