EBENEZER ROJT

Zygmunt Freud czuje pociąg do kokainy,
a Władysław Gomułka do broni palnej
albo stare dobre czasy

W starych dobrych czasach ludzie byli wprawdzie gorzej wykształceni, ale pozwalało się im na więcej. Dziś natomiast hodowla ludzkiego stada stała się znacznie bardziej restrykcyjna. Rzecz jasna, dla naszego dobra: bo inaczej podobno wszyscy zaćpalibyśmy się na śmierć albo wystrzelali. Tymczasem już mało kto pamięta, że jeszcze kilka pokoleń temu dostęp do broni był łatwy [1], a narkotyki - najzupełniej legalne.

W drugiej połowie XIX wieku nawet papież Leon XIII popijał Vin Mariani, kokainizowane wino, cukierki z kokainą sprzedawano od ręki jako środek na kaszel, a Coca Cola swój firmowy napój zdekokainizowała dopiero na początku następnego stulecia.

Z policją zaś bez problemu współpracował najsłynniejszy detektyw świata, Sherlock Holmes, choć przecież był namiętnym kokainistą. Znak czterech zaczyna się, przypomnę, od takiego oto akapitu:

Sherlock Holmes sięgnął po buteleczkę stojącą na gzymsie kominka, a następnie wyjął z ładnego futerału wykonanego z marokańskiej skóry strzykawkę. Długimi bladymi nerwowymi palcami osadził na nią delikatną igłę i podwinął mankiet lewego rękawa. Przez krótką chwilę wpatrywał się w zadumie w swoje żylaste przedramię i nadgarstek, poznaczone bliznami po niezliczonych nakłuciach. Wreszcie wbił sobie igłę w rękę, nacisnął tłoczek strzykawki i z przeciągłym westchnieniem zadowolenia zagłębił się w obitym aksamitem fotelu [2].
Wprawdzie później doktor Watson (bo to on oczywiście jest narratorem) napomyka o rujnującym wpływie kokainy na zdrowie i przestrzega Holmesa przed jej dalekosiężnymi skutkami ("Dlaczego miałbyś dla chwilowej przyjemności ryzykować utratę tych niezwykłych zdolności, jakimi obdarzyła cię natura?"), ale to może tylko dlatego, że Holmes swój rytuał z ładnym futerałem wykonanym z marokańskiej skóry [3] powtarzał "trzy razy dziennie już od wielu miesięcy".

Jeśli zaś idzie o doktora Freuda, to zażywał on kokainę i zajmował się nią zawodowo na długo przedtem zanim zaczął zgłębiać zagadki podświadomości, a i później raczej nie łączył ze sobą tych dwóch nałogów [4]. Przeglądową rozprawkę Über Coca ogłosił w 1884 roku w "Centralblatt für die gesammte Therapie", a w następnym roku wydał nieco rozszerzoną wersję jako osobny druk.

Pisał tam między innymi o swoich bardzo obiecujących doświadczeniach z kokainą i zapewniał, że jest ona znacznie silniejszym i mniej szkodliwym środkiem pobudzającym niż alkohol. Nie byłby też tym Freudem, gdyby na koniec nie wspomniał o kokainie jako afrodyzjaku. Tubylcy w Ameryce Południowej - podkreślał - nie wątpią w jej pobudzające działanie na narządy płciowe, a coqueros, nałogowi zjadacze koki, podobno cieszą się doskonałą potencją aż do późnej starości [5]. I ze ścisłością nieubłaganego badacza informował:

Spośród osób, którym dałem kokę, trzy doniosły o doznaniu gwałtownego podniecenia seksualnego, niewątpliwie związanego z koką [6].
Jednak swojej narzeczonej wysyłał kokainę podobno wyłącznie po to, "by się wzmocniła i nabrała rumieńców" [7].

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy doktor Freud nauczył już cały świat dostrzegać w snach kipiące płciowe żądze, pewien młody człowiek śnił o rewolucji. A że do takiego przedsięwzięcia nie wystarczą sztachety i gorączka sobotniej nocy pod remizą, zaczął gromadzić broń. Władysław Gomułka, bo o nim tu mowa, formalną edukację zakończył w wieku 12 lat. Zwróćcie jednak uwagę z jakim kolekcjonerskim znawstwem pisze w Pamiętnikach o rozmaitych rodzajach broni. Co podkreślam, bo czasem pomawia się Gomułkę, jakoby zupełnie na niczym się nie znał. A tu proszę!

Ten niedojrzały młodzieńczy rewolucjonizm wyrażał się także w nieprzepartym dążeniu do posiadania i gromadzenia broni. Broń ciekawiła mnie od najmłodszych lat. Już podczas I wojny światowej zbierałem i znosiłem do domu amunicję karabinową, ładunki z trotylu i zwoje lontu, a nawet granaty ręczne. [...]

O moim pociągu do broni mówi też następujące wydarzenie: kiedyś w jesienny wieczór pozostałem sam w mieszkaniu. Wiedziałem, że na dnie swojego amerykańskiego kufra ojciec przechowuje rewolwer bębenkowy, który posiadał legalnie, pracując w cegielni w charakterze dozorcy nocnego. Rewolwer był naładowany i nie zabezpieczony, z czego nie zdawałem sobie sprawy. W pewnym momencie podniosłem rękę i celując w okno pociągnąłem za cyngiel. Padł strzał. Izba napełniła się dymem z prochu. Przestraszony, szybko odłożyłem z powrotem rewolwer do kufra. [...]

Ale z biegiem lat pokusa posiadania broni splotła się z moimi pojęciami rewolucyjnymi, znajdując w nich usprawiedliwienie i motywację. Postanowiłem gromadzić broń. W 1923 r. podczas strajku powszechnego nie rozstawałem się z parabelum kaliber 7,35, miałem do niego dwa magazynki amunicji. Oprócz tego pistoletu miałem jeszcze dwie inne sztuki broni - duży, siedmiostrzałowy nagan kaliber 9 mm, jednak bez zapasu pocisków oraz mały pistolecik kaliber 5 mm do którego miałem zaledwie kilka naboi. W pierwszych latach po I wojnie światowej broń można było nabyć łatwo i niedrogo. Wielką trudność natomiast sprawiało nabycie do niej amunicji.

W 1924 r., tj. po powstaniu krakowskim, działając w pewnym stopniu pod jego impulsem, nabyłem za kilkanaście złotych nowy, nie używany jeszcze karabin francuski, jednak bez kolby, którą w celu łatwiejszego ukrycia karabinu odmontowano, oraz 20 magazynków pocisków (100 sztuk) do niego. [...]

W świetle powyższego widać jasno, że nie mogło znaleźć u mnie aprobaty stanowisko, jakie zajęła PPS podczas powstania krakowskiego, zwłaszcza jej wezwanie do robotników, aby oddali broń zdobytą w walce z wojskiem i policją [8].

Potem jednak wizja uzbrojonych robotników jakoś towarzyszowi Wiesławowi przeszła. I nie tylko jemu. A o zmianie nastawienia do kokainy to już w ogóle szkoda gadać. Nawet dla Witkacego była "jednem z najgorszych świństw" [9]. Toteż zjednoczyli się przeciwko niej literalnie wszyscy: liberałowie i konserwatyści, autokraci i demokraci, wierzący w Boga, jak i nie podzielający tej wiary, a swoją odrazę do narkotyków wywodzący z innych źródeł.

I nikogo już nawet nie dziwi, że współczesne państwo z jednej strony chwali się niebywałym wzrostem wykształcenia swoich obywateli, z drugiej zaś, wprowadzając nieznane niegdyś restrykcje, jakby mimochodem przyznaje, że są oni głupsi i mniej odpowiedzialni niż ich prapradziadkowie [10].

Między innymi także o tym paradoksie dzisiejszej biopolityki chciałem wam opowiedzieć.

[1] Choć już wtedy nie wszędzie. Gdy jadącemu w 1885 roku do Warszawy Georgowi Brandesowi żandarmi zarekwirowali na granicy książki oraz rewolwer (dla niego rzecz najnormalniejszą w świecie), odebrał to jako emblematyczną scenę zderzenia dwóch światów. A już szczególne wrażenie wywarła na nim konwersacja z rosyjskimi urzędnikami, mająca dla niego pewien posmak surrealizmu (choć samo to słowo nie zostało jeszcze wtedy wynalezione).

"Napróżno perswadowałem, że mogliby mi zostawić przynajmniej książki i gazety duńskie, które przecież w Polsce, gdzie nikt po duńsku nie rozumie, żadnej szkody wyrządzić nie mogą. [...] - Ze swego stanowiska ma pan racyę, odpowiedziano mi i ze swego stanowiska zatrzymano moje książki. Wśród nich znajdował się duńsko-francuski słownik Sundby'ego i Baruel'a: wyjaśniłem, że jestto słownik, że w kolumnach słowa są bez logicznego związku. Łamano sobie nad tem głowę i zdawało się, że urzędnicy rzecz tę rozważają. W końcu, po dojrzałej rozwadze zwrócono mi tom pierwszy, od litery A do L, odkładając część M - O do owej literatury, która miała uledz cenzurze. [...] Na rewolwer nie damy panu żadnego pokwitowania. Ale możesz pan podać - na całym arkuszu papieru - prośbę do jenerał-gubernatora o prawo trzymania broni" (Jerzy Brandes, Polska, przełożył Zygmunt Poznański, Lwów 1898, s. 7; pisownia i wyróżnienie za oryginałem).

Brandes prośbę podał, ale skończyło się to fiaskiem; rewolweru nie odzyskał nawet przy powrocie do Danii.

[2] Arthur Conan Doyle, Znak czterech, [w:] Idem, Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa, przełożyli Anna Krochmal, Robert Kędzierski, Marta Domagalska i Zofia Wawrzyniak, Wydawnictwo Rea, Warszawa 2011, s. 88. Zwięźle i przekrojowo o kokainizmie Sherlocka Holmesa, a także o poglądach na kokainę w jego czasach pisze Mike Jay: Miracle or Menace? The Arrival of Cocaine 1860-1900, [w:] The Neuropsychiatric Complications of Stimulant Abuse ("International Review of Neurobiology", 2015, tom 120), s. 27-39.

[3] Swoją drogą, w oryginale nie ma nic o "marokańskiej skórze"; jest tylko "neat morocco case" (Sir Arthur Conan Doyle, The Complete Sherlock Holmes, z przedmową Christophera Morleya, Doubleday, Nowy Jork 1960, s. 89).

[4] Słynnym wyjątkiem jest sen o zastrzyku Irmy, który Freud śnił w 1895 roku i którego znaczenie sam sobie obszernie objaśnił w Objaśnianiu marzeń sennych odwołując się między innymi do swych przygód z kokainą.

[5] Sigm[und] Freud, Über Coca, Verlag von Moritz Perles, Wiedeń 1885. Była to rozprawka naukowa, więc na karcie tytułowej dr Freud wystąpił jako "Secundararzt im k. k. Allgemeinen Krankenhause in Wien". O kokainie lepszej niż alkohol: "Die Coca ist ein weit kräftigeres und unschädlicheres Stimulans als der Alkohol [...]" (s. 16). O kokainie jako afrodyzjaku: "Die Eingeborenen Südamerika's, die ihre Liebesgöttin mit Cocablättern in der Hand darstellten, zweifelten nicht an der erregenden Wirkung der Coca auf die Genitalsphäre. Mantegazza bestätigt, dass die Coqueros hohe Potenz bis ins Greisenalter bewahren [...]" (s. 23).

[6] Über Coca, s. 24: "Unter den Personen, denen ich Coca gab, haben mir drei von heftiger sexueller Erregung, die sie unbedenklich auf die Coca bezogen, berichtet".

Frederik Crews twierdzi (i przekonująco dowodzi), że Freud uzależnił się od kokainy biorąc ją regularnie na swe częste migreny (Freud. The Making of an Illusion, Henry Holt and Company, Nowy Jork 2017). Poza tym próbował leczyć kokainą swoich pacjentów, głównie morfinistów i neurasteników, a także chętnie zapisywał ją przyjaciołom. Zob. Sigmund Freud, Cocaine papers, redakcja i wstęp Robert Byck, z uwagami Anny Freud, New American Library, Nowy Jork 1975. Pożyteczny wstęp Roberta Bycka został poprzedzony kalendarium, w którym obok Freuda pojawiają się takie postaci, jak Nicholas Monardes, który w 1595 roku pierwszy objaśniał Europejczykom działanie koki, Carl Koller, który w 1884 roku zastosował kokainę do miejscowego znieczulenia, a nawet kokainista Sherlock Holmes.

[7] Howard Markel, An Anatomy of Addiction. Sigmund Freud, William Halsted, and the Miracle Drug Cocaine, Pantheon Books, Nowy Jork 2011, s. 80: "In May 1884 he sent several doses of cocaine to his fiancée to «make her strong and give her cheeks some color»".

[8] Władysław Gomułka, Pamiętniki, tom I, redakcja naukowa Andrzej Werblan, Polska Oficyna Wydawnicza "BGW", Warszawa 1994, s. 92-93; pisownia 'parabelum' za oryginałem.

[[9] "Zdaje się, że chyba jednem z najgorszych świństw z pomiędzy tak zwanych «białych obłędów», czyli narkotyków «wyższego rzędu», jest kokaina. [...] Kokaina ma zdolność stwarzania depresji tak realnej, że żadnym sposobem nie można sobie wytłomaczyć jej pochodzenia i przez to jej unieszkodliwić. [...] Stan jest wybitnie samobójczy" (Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nikotyna - alkohol, kokaina - peyotl, morfina - eter + appendix, Warszawa 1932, s. 82, 86).

[10] Być może restrykcje te są racjonalne w czasach, gdy życie społeczne, wyzwolone ze wszystkich swoich dawnych mitów i (podobno) przesądów, istnieje głównie siłą inercji i nagie życie rozproszonych ludzkich atomów może utrzymać w ryzach wyłącznie naga przemoc. Ale o tym współczesne państwa również milczą.