Jest wiadome, że Herbert był chory i była to forma choroby psychicznej. O tym się w Polsce nie mówi, a miało to wpływ na jego ostatnie wypowiedzi. Niewiele ostatnio napisał, miał kilka wypowiedzi kontrowersyjnych, np. atak na Miłosza, który go wypromował ("Życie", 29 lipca 1998).Wprawdzie redakcja "Życia" następnego dnia przeprosiła za te "sformułowania, które nie mieszczą się ani w kategoriach dobrego smaku, ani powszechnie przyjętego obyczaju", ale Jastrun ze swoimi rewelacjami szalał dalej.
W każdym człowieku mieszka kilku ludzi, są też upiory, mieli je nawet święci, mocowali się [z] nimi. I są choroby, które powodują, że jesteśmy słabsi od swoich demonów. W Polsce osoby publiczne nie cierpią na psychiczne schorzenia. Czy nie czas zerwać z tą tradycją? Herbert był chory na cyklofrenię (depresja, z fazami obniżenia nastroju i pobudzenia). To zapewne w tej ostatniej fazie szokująco brutalnie zaatakował wielu, jakoś nisko, niemądrze. Miłosz jako słabo piszący po polsku, morderca intelektualny. Dla tych, co znali charakter choroby, wszystko było jasne, mimo ciemnych barw zdarzenia. Ta choroba nie zmienia istoty osobowości, wzmacnia co już jest. A w nim zawsze była niezłomność, pogarda dla kompromisu i cholerny temperament [1].Jastrun wiedział, co mówi, bo jego matka, Mieczysława Buczkówna, też była chora na cyklofrenię i oboje z Herbertem leczyli się w tym samym warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii przy ulicy Sobieskiego [2]. Niemniej, zważywszy na okoliczności, zachował się wyjątkowo paskudnie, nic więc dziwnego, że swoją dziką lustracją sprowokował trwające latami szaleństwo zaprzeczeń [3]. Zaprzeczeń, jak się potem okazało, krótkowzrocznych, skoro to właśnie chorobą można by usprawiedliwić i słabsze wiersze Herberta [4], i jego nonszalancję prowadzącą do oskarżeń o plagiat [5], i alkoholowe brewerie [6], i biograficzne zmyślenia [7], i nawet rozchełstane życie uczuciowe... Bo, owszem, da się jeszcze wybaczyć wieszczowi Polaków, że obłapia młodziutką Niemeczkę, która mogłaby być jego córką, ale nie to, że ta smarkula mówi do niego "Koko", a jemu robią się od tego maślane oczy (Herbert. Biografia, II, s. 219) [8]. Pan Cogito jako Herr Koko?
Choroba Herberta bywa różnie nazywana. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych - a właśnie wtedy zdiagnozowano ją u niego we Francji i to w dość dramatycznej sytuacji [9] - mówiono na nią: cyklofrenia albo inaczej: psychoza maniakalno-depresyjna [10]. Dziś wprawdzie używa się mniej stygmatyzujących określeń - zaburzenia afektywne dwubiegunowe lub choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD) - ale chodzi o tę samą przypadłość.
Herbert najprawdopodobniej zaczął na nią chorować dużo wcześniej i wcześnie też zaczął wypatrywać u siebie jej objawów, ponieważ na cyklofrenię chorowała jego matka, a podłoże tej choroby jest po części genetyczne [11]. Tyle że z początku wyglądało to jak falowanie nastrojów: trochę niepokojące, lecz jeszcze nie z obszaru patologii.
W sobotę byłem u Zbyszka [Herberta] - zanotował w dzienniku we wrześniu 1961 Jan Józef Szczepański - i przyprowadziłem z sobą Łozińskich, których nie znał. Potem wszyscy razem poszliśmy do Jędrka [Jakimowicza], gdzie Zbyszek wpadł w ferwor i rozśmieszał nas przez kilka godzin aż do kolek. Ale jest coś niespokojnego, coś ponurego w tle tej pogody [12].Były też inne symptomy, mniej charakterystyczne. Nieco wcześniej, na początku roku 1961, podczas pobytu w sanatorium ni stąd, ni zowąd, już trzydziestosześcioletni, nauczył się palić i niemal natychmiast wpadł w nałóg (Herbert. Biografia, I, s. 735). Po dwóch latach pali jak smok - papierosa za papierosem, "które odpala jeden od drugiego", a potem "łapczywie «wysysa»" (Herbert. Biografia, II, s. 31). Tak już zostanie do końca, choć palenie rujnuje go fizycznie i w końcu zabije [13].
Jednak z czasem depresje nachodziły go coraz częściej, trwały coraz dłużej i były coraz czarniejsze [14]. Francuska diagnoza niestety nie stała się przełomem, bo leczył się nieregularnie i do tego ostro palił, ostro pił i wciąż wdawał w liczne romanse - a taki tryb życia potrafi rozhuśtać emocjonalnie nawet zdrowego. Z depresji był przynajmniej ten pożytek, że wtedy trochę pokorniał i posłusznie brał leki: Tofranil [15] i lit [16].
Natomiast fazy manii są bardziej podstępne, gdyż podszywają się pod stany twórczego entuzjazmu i natchnienia. I w istocie mania potrafi być twórcza, bo wzmacnia pewność siebie, a wszystkie przeszkody wydają się wtedy łatwe do pokonania (i może dlatego wśród chorych na ChAD jest tak wielu artystów [17]). Gorzej, gdy to wzmocnienie urasta już do hipermonstrualnych rozmiarów.
W 1990 roku w przypływie euforii Herbert snuje fantasmagoryczne plany związane ze szkicowanym wtedy dramatem "Trzy lekcje lustra". Planuje, że "kolejne światowe premiery będą miały miejsce w Royal Shakespeare Company w Londynie oraz w mediolańskim Piccolo Teatro", a "The New York Review of Books" wydrukuje - to oczywiste nawiązanie do Manna - esej "Jak pisałem «Trzy lekcje lustra»" (Herbert. Biografia, II, 642). Ani dramat, ani esej nigdy nie powstały, a cała historia uderzająco przypomina euforyczne plany Nietzschego tuż przed turyńską katastrofą [18].
W tym samym roku przymierza się do założenia własnego wydawnictwa "Editions Esculapus" (Herbert. Biografia, II, 664-665). Ma już nawet rozrysowaną strukturę firmy i opracowany plan wydawniczy łącznie z broszurą "Jak wyzbyć się tabakizmu" (a cały czas, przypominam, pali jak smok). Rok później planuje wytoczyć proces wszystkim wydawcom: "generalna ofensywa przeciw moim oszczercom (proces w Polsce, zerwanie umów i odebranie copyright w Niemczech, Anglii, USA)" (Herbert. Biografia, II, s. 665). W planach ofensywnych, trzeba przyznać, Nietzsche go przelicytował: zapowiedział, że każe rozstrzelać cesarza Wilhelma i kanclerza Bismarcka [19].
Człowiek tak bardzo zajęty i stojący na progu wielkich wydarzeń naturalnie nie ma czasu ani ochoty, by się leczyć. Tym bardziej że przecież czuje się wspaniale. W styczniu 1991 Herbert pisze do Aleksandra Schenkera:
pracuję po osiemnaście godzin dziennie. Teraz trochę zwalniam. Wyrzuciłem lekarstwa, które czyniły ze mnie kalekę (dosłownie), a psychiatrom, począwszy od dwóch profesorów, dwóch docentów, dwóch szefów klinik i jednego chef de service [ordynatora], powiedziałem spokojnie, że są idiotami i mordercami (Herbert. Biografia, II, s. 663).Ale po odstawieniu leków huśtawka rusza ze zdwojoną siłą. Jeszcze w tym samym roku w czasie pobytu w Izraelu ma depresję połączoną z zaburzeniami lękowymi, barykaduje się w pokoju i krzyczy po polsku, więc z hotelu dzwonią do polskiej ambasady po pomoc (Herbert. Biografia, II, s. 656-657). Jeszcze gorzej było we wrześniu 1990 we Francji, gdy wyjechał do Nicei, by spokojnie popracować w pensjonacie pallotynów:
[żona] odebrała w Paryżu alarmujący telefon, po którym chwyciła tylko torebkę i pojechała taksówką na lotnisko. Lot do Nicei trwał niewiele ponad godzinę, już na miejscu, w Maison du Seminaire, stanęła przed drzwiami pokoju, których nie dawało się uchylić, bo za nimi leżały stosy gazet, meble. Jej mąż krzyczał, nie chciał wyjść, groził, że jeśli to zrobi - to przez otwarte szeroko okno (Herbert. Biografia, II, s. 661).Tak więc Herbert czasami naprawdę wariował. Nie ma sensu temu zaprzeczać. I najprawdopodobniej to właśnie te szaleństwa z początku lat 90. pogrzebały jego szanse na Nagrodę Nobla [20]. Zresztą później, już po dojściu do jakiej takiej równowagi, miał świadomość, jak bardzo sam sobie zaszkodził [21].
Rzecz jednak ostatecznie nie w tym, czy pisał wiersze i wydawał osądy polityczne w zdrowiu czy w chorobie, lecz w tym, czy wiersze są piękne, a sądy - trafne.
Co do wierszy, chyba niemal wszyscy zgadzają się, że spora ich garść zostanie na zawsze w polskiej poezji (choć nie każdy tę samą garść ma na myśli). Natomiast co do sądów politycznych, to zależy to w znacznym stopniu od przyjętej aksjomatyki. To, co chorobliwe w chorym poecie, ujawnia się w zależności od tego, co uznaje się za normalne.
Na przykład Andrzej Franaszek, autor fundamentalnej biografii Herberta, na którą wielokrotnie się tutaj powołuję, uważa, że w Polsce lat 90., było już normalnie, "sytuacja polityczna stała się stabilna" (Herbert. Biografia, II, s. 737) i w tej stabilności wręcz nudna, Herbert zaś "nie pasował do epoki nudy" [22].
Lata 90. jako epoka nudy? Kraj, w którym morduje się byłego premiera, a urzędującego, "o dobrodusznej twarzy opata dochodowego klasztoru", jego własny minister oskarża o szpiegostwo; kraj wywracany najpierw inflacją pożerającą uciułane grosze, a potem dla odmiany rosnącym lawinowo bezrobociem [23], był nudny? To kto tu jest wariat? Dziś już nawet "Gazeta Wyborcza" wtrąca tu i ówdzie, że to były jednak całkiem inne czasy [24].
Natomiast niektóre słowa Herberta z tamtych czasów nadal brzmią bardzo współcześnie:
Sam zastanawiałem się, dlaczego budząc się co dzień ze świadomością, że żyję w niepodległym kraju - odczuwam pewien dyskomfort. Myślę, że wynika to stąd, że nie wywalczyłem tego. Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii, za wolność nie zapłaciliśmy ani kropli krwi. Odbyło się tak, jakby komuniści nagle zmądrzeli i powiedzieli: "Już dalej nie będziemy robili tych wszystkich świństw, eee, tam, chodźmy lepiej na wódkę". Jak Polak z Polakiem [25].Kto chciałby się przekonać, jaki ironiczny komentarz dopisała historia do tych słów, niech zajrzy tutaj (Włodek Czarzasty to Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej) [26].
Jeśli zaś idzie o Tomasza Jastruna, który tak bezkompromisowo zlustrował Herberta między zgonem a pogrzebem, to on sam też w kilkanaście lat później posmakował "formy choroby psychicznej". Życie mu zbrzydło, więc najpierw napisał grafomański wiersz.
I jestem z wamiPotem w przypływie szaleństwa dodał jeszcze komentarz polityczny i ocknął się w szpitalu psychiatrycznym [27].
Chociaż mnie nie ma
A teraz proszę
O chwilę milczenia
Właśnie przebiegło moje życie
W przeciągu westchnienia
Jak to szło? "Mała rozbita dusza z wielkim żalem nad sobą".
[1] Tomasz Jastrun, Pan Herbert, "Polityka", 8 sierpnia 1998, s. 41. O tym, co działo się po śmierci Herberta, pisał obszernie Janusz Drzewucki (Śmierć poety, [w:] Idem, Akropol i cebula. O Zbigniewie Herbercie, Tikkun, Warszawa 2004). Cytuje tam obie wypowiedzi Jastruna (s. 126; s. 132), ale trochę bardziej przycięte.
[2] Andrzej Franaszek, Herbert. Biografia, tom II: Pan Cogito, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 465. Dalej cytuję jako Herbert. Biografia z podaniem numeru tomu i strony.
Nb. sens wypowiedzi Jastruna nie odbiegał zbytnio od tego, co już czterdzieści lat wcześniej napisał w swojej notatce oficer Służby Bezpieczeństwa: "Herbert [...] to bardzo zdolny poeta, ale chory umysłowo. Melancholik, który izoluje się najczęściej od własnego otoczenia" (Herbert. Biografia, II, s. 190).
[3] Waldemar Łysiak uważał, że rewelacje Jastruna to diagnoza jak z sowieckich psychuszek (Rzeczpospolita kłamców. Salon, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2004, s. 284). Z kolei Bohdan Urbankowski doniesienia o chorobie bagatelizował, bo to, że "w życiu każdego człowieka, nie tylko poety pojawiają się wzloty i depresje, jest faktem dość banalnym" (Poeta, czyli człowiek zwielokrotniony. Szkice o Zbigniewie Herbercie, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2004, s. 713). Bagatelizująco o chorobie Herberta pisze do dziś Joanna Siedlecka w poszerzonym i poprawionym wydaniu Pana od poezji (Wydawnictwo Fronda PL, Warszawa 2018). "Choroba" czasem w cudzysłowie - i broń Boże nie żadna psychiczna, tylko zwyczajna depresja ("Jak większość twórców, miał też swoje depresje [...]", s. 441). Choć przecież depresja wymagająca leczenia w szpitalu psychiatrycznym również jest zaburzeniem psychicznym potrafiącym zrujnować życie.
Nb. takie "zastępcze" rozpoznawanie depresji zdarza się również w praktyce psychiatrycznej, a to wskutek nacisków bliskich chorego:
"Depresji nie należy rozpoznawać zastępczo. Prawdopodobnie ze względu na niezwykłą i nieadekwatną popularność określenia «depresja» wiele osób uznaje obecnie, że jest to choroba lepsza niż inne. W szczególności ma to być zaburzenie «lepsze» niż psychozy z kręgu schizofrenii. Zdarza się więc coraz częściej, że bliscy chorego wywierają naciski, aby «na razie» rozpoznać depresję zamiast innej choroby i «dać pacjentowi szansę». Z różnych względów nie należy ulegać takim naciskom" (Łukasz Święcicki, Co nie jest depresją, czyli jak nie rozpoznawać depresji?, "Psychiatria po Dyplomie", 2013, nr 1, s. 28).
[4] Z tego, że choroba zaczęła wpływać na jego twórczość, zdawał sobie sprawę sam Herbert. W 1994 roku pisał do Siegfrieda Unselda z wydawnictwa Suhrkamp o tomiku Rovigo (są w nim tak znane wiersze, jak Wilki czy Chodasiewicz):
"Ze wszystkich moich książek właśnie tej jestem najmniej pewien. Być może namysł nad nią trwał zbyt długo, zbyt wiele w niej przerabiałem dopisując poszczególne fragmenty w tej fazie życia, gdy mój osąd rzeczy był zmącony. Byłoby dobrze, gdyby ktoś, może nawet dwie osoby, poddały ten tom surowej krytyce" (cytuję za: Paweł Zajas, Barbarzyńca w ogrodzie Suhrkampa, "Teksty Drugie", 2015, nr 5, s. 400; wyróżnienie moje).
[5] Kto chciałby wiedzieć więcej o plagiacie Herberta, niech przeczyta w DODATKACH: "Plagiator Zbigniew Herbert albo zmora powszechnego niechlujstwa".
[6] W tym także rozdmuchaną do rozmiarów transatlantyckiego skandalu amerykańską kolację z Miłoszem, który wtedy podobno (w wersji późnego Herberta) chciał Polskę przyłączyć do ZSRR. Warto jednak pamiętać, że Herbert tuż-po-kolacyjny pisał do Miłosza: "Kochany Czesławie, wybacz że tak długo milczałem. Czy chcesz, czy nie chcesz będę Cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia a nawet jakiś czas potem. [...] Proszę, bądź dla mnie wspaniałomyślny i wybaczający" (List do Czesława Miłosza z grudnia 1968, [w:] Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2006, s. 99; wyróżnienie moje).
[7] Kto chciałby wiedzieć więcej o biograficznych zmyśleniach Herberta, niech przeczyta w DODATKACH: "Zbigniew Herbert wymyśla swoje życie. Materiały do biografii" oraz "Zbigniew Herbert wymyśla swoje życie. Aneks".
[8] Aby uniknąć nieporozumień: "Koko" jest poświadczony, natomiast nie znam świadectwa o maślanych oczach. Tą metaforą sam próbuję usprawiedliwić Herberta, który do swojej Kiki (on "Koko", ona "Kiki") tak pisał tuż przed ślubem z inną (troskliwą Katarzyną Dzieduszycką, już za niewiele godzin panią Herbert):
"jutro (dziś) żenię się. Tak. Chcę Cię zobaczyć i z Tobą porozmawiać. Mam nadzieję, że wkrótce. Wszystkie moje myśli są dla Ciebie" (Herbert. Biografia, II, s. 219).
Również biograf Herberta, Andrzej Franaszek, czuł potrzebę, by tę niezręczną sytuację (chory poeta, kochanka Kiki i opiekunka dobra na żonę) jakoś zmetaforyzować, ale chyba nieco przesadził z poetycznością:
"Kim zaś my jesteśmy, by rozsupłać węzeł, który łączy dwoje ludzi [to znaczy: Herberta z żoną, nie z Kiki], dostrzec złożoność uczuć dostępną może tylko oczom anioła?" (Herbert. Biografia, II, s. 222).
Osobiście nie zatrudniałbym anioła tam, gdzie w zupełności wystarczą właśnie maślane oczy i gęstniejąca mgła choroby.
[9] "Załamanie przyszło wczesną wiosną 1967 roku. Nad ranem, po jakiejś koszmarnej nocy, Herbert zadzwonił z Antony [pod Paryżem, gdzie mieszkał] do Katarzyny [przyszłej żony], mówił niezbornie, opowiadał, że ktoś go śledzi, że może wdał się w jakąś bójkę, ona tylko na poły go rozumiała, nie miało to jednak znaczenia, było przecież widać, że jest bardzo źle. Pojechała więc po niego, potem razem zaczęli szukać ratunku. André Frénaud dał im adres psychiatry, u którego sam się leczył, Herbert zgodził się na wizytę - nawet on musiał przyznać, że nie panuje już nad własnym umysłem" (Herbert. Biografia, II, s. 203).
Ale w zamieszczonym na końcu książki Franaszka Kalendarium życia Zbigniewa Herberta w opracowaniu Henryka Citki chronologia jest inna: "Francja, 15 czerwca - 4 grudnia 1966 [...] Jesienią lekarze francuscy diagnozują chorobę afektywną dwubiegunową; w tym czasie dużą pomoc okazuje mu jego przyjaciel, poeta André Frénaud" (Herbert. Biografia, II, s. 859).
W każdym razie list do Czesława Miłosza z maja 1967 podpisuje już zdiagnozowany jako "Zbigniew Coucou na Mougnu" (Herbert. Biografia, II, s. 211).
[10] W słuchowisku Listy naszych czytelników z roku 1972, w którym Herbert wykorzystał swoje osobiste doświadczenia z medycyną, bohater tak właśnie nazywa swoją chorobę: "Diagnoza: psychoza maniakalno-depresyjna" (Zbigniew Herbert, Listy naszych czytelników (Słuchowisko), [w:] Idem, Dramaty, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997, s. 165). Kto chciałby wiedzieć więcej o Listach naszych czytelników i o przygodach, jakie się z nimi wiązały, niech przeczyta w NOTATKACH: "Zbigniew Herbert karmi głodnych partyjniaków. Donosik".
[11] Andrzej Franaszek przypuszcza, że falowania nastrojów zaczęły się u Herberta już koło trzydziestki (Herbert. Biografia, II, s. 207). Według Haliny Misiołek, kochanki młodości ("Pierwszej Wielkiej Opuszczonej"), w styczniu 1959 był "w bardzo złym stanie, bo przyjechał do Poznania, żeby odwiedzić matkę, która leczyła się w szpitalu dla nerwowo chorych w Kościanie. [...] Martwił się jej stanem, bał, że jest po niej obciążony, obsesyjnie wypatrywał u siebie oznak choroby (Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, wydanie drugie, poprawione i poszerzone, Wydawnictwo Fronda PL, Warszawa 2018, s 211; Dalej cytuję jako Pan od poezji - wydanie drugie).
Również Zdzisław Najder, przyjaciel od wczesnych lat pięćdziesiątych, twierdzi, że Herbert "zdawał sobie sprawę, jaka to jest choroba, zwłaszcza na początku, bał się jej, ale starał się ją zwalczyć. Potem było gorzej, zwłaszcza że poszedł drogą konwencjonalną, mianowicie odpędzał strach przed depresją piciem, a to zakręca pętle" (Jan Pawelec, Paweł Szeliga, Nadgonić czas. Wywiad rzeka ze Zdzisławem Najderem, Świat Książki, Warszawa 2014, s. 215).
[12] Jan Józef Szczepański, Dziennik, tom II: 1957-1963, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 471. Tak przypuszczalnie zaczynała się depresja. Natomiast trzy miesiące wcześniej Herbert był chyba w fazie manii; męczącej dla otoczenia, bo na upór chorego nie ma wtedy mocnych, a on sam jest niezmiernie przedsiębiorczy w realizowaniu wszystkiego, co tylko przyjdzie mu do głowy:
"Zbyszek Herbert, z którym przedwczoraj jadłem obiad u Dziennikarzy, porządnie mnie zmordował. Zaczęło się od uciążliwego certowania przy płaceniu. Kiedy nie chciałem mu ustąpić, zagroził, że się rozbierze i zaczął to robić, nie pesząc się konsternacją innych gości. Potem próbował mnie «złamać» popisami wokalnymi (to wszystko po dwóch kieliszkach wódki). Jakoś postawiłem na swoim, więc kiedyśmy wyszli, postanowił mnie odwieźć taksówką do Czytelnika. Taksówki jak na złość nigdzie nie było, co dało okazję do dalszych pomysłów. Zbysio zatrzymywał motocykl milicyjny, samochody prywatne, wreszcie złowił jakiegoś ministerialnego mercedesa. Pożegnałem go z pewną ulgą" (Tamże, s. 454).
Szczepański tak bardzo przeżył ten obiad z Herbertem, że przerobił go potem na opowiadanie Poeta w akcji.
[13] Halina Herbert-Żebrowska, siostra Herberta: "[...] palił do końca, zabiły go m.in. papierosy. Dlatego tak nie znosił szpitali, wypisywał się szybko na własne żądanie, ponieważ nie mógł palić, a próbował i pod tlenem, popiół strząsał do fiolek po lekarstwach".
Marian Grześczak: "I palił jak smok. Gdy odwiedziłem go po raz przedostatni, 3 maja 1998, palił dwa papierosy na raz, jeden za mnie, ponieważ rzuciłem. To było dramatyczne - inhalacja - papieros - inhalacja - papieros. Zdumiewało to nawet mnie, starego palacza".
Oba cytaty za: Pan od poezji - wydanie drugie, s. 619, 622.
[14] "W ostatnich miesiącach żyłem w potwornym psychicznym dole, niczym biedna Merlin Monroe przed samobójstwem, które w dalszym ciągu uważam za tchórzostwo" (List do Haliny Misiołek z 26 grudnia 1962, [w:] Zbigniew Herbert, Listy do Muzy. Prawdziwa historia nieskończonej miłości, Małgorzata Marchlewska Wydawnictwo, Gdynia 2000, s. 175. Pisownia "Merlin" zamiast "Marilyn" nie musi być błędem Herberta, gdyż wydanie to aż roi się od błędów. Również takich, których Herbert na pewno nigdy by nie popełnił; na przykład nie nazwałby swego ukochanego nauczyciela, Henryka Elzenberga, "Henrykiem Ehenbergiem", s. 43).
[15] "Kuracja Zbyszka polega na tym, że przez trzy tygodnie bierze Tofranil, razem z valium i wieczorem jeszcze dwa środki" (List Katarzyny Dzieduszyckiej [jeszcze nie żony] do Zdzisława Najdera z 24 kwietnia 1967, Herbert. Biografia, II, s. 204). Tofranil brała też matka Herberta ("W domu bez zmian. Mamunia łyka Tofranil", List Bolesława Herberta do syna z 9 sierpnia 1963, [w:] Zbigniew Herbert, Korespondencja rodzinna, Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium, Lublin 2008, s. 199), a także fikcyjny bohater jego Listów naszych przyjaciół.
[16] "[W latach 70.] przyjeżdża na wykłady na Uniwersytet Gdański. Aula jest pełna, Wykład wyraźnie mu nie idzie. Nie wiedziałem wówczas, że zaczyna się ta straszna cyklofreniczna huśtawka, że poeta spada, w otchłanie melancholii i depresji. Potem prosi mnie o jakiegoś znajomego lekarza i żeby mu zapisać lit" (Zbigniew Żakiewicz, Herbertowe odpryski, [w:] Wierność. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie, opracowanie Anna Romaniuk, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2014; korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej przez Ewę Modlińską).
[17] Znane nazwiska (Marek Grechuta, Graham Greene, Gustav Mahler, Wojciech Młynarski, Ota Pavel, Jackson Pollock, Virginia Woolf, etc., etc., być może Konstanty Ildefons Gałczyński) bez trudu znajdziecie sobie sami, ale zależność ta dotyczy również przeciętnych chorych.
"Z zamieszczonych powyżej danych wynika, iż w grupie chorych w porównaniu z grupą kontrolną zdrowych, istotnie częściej występują uzdolnienia plastyczne, muzyczne oraz literackie. Nie ma istotnej różnicy dla przejawiania zdolności z nauk ścisłych pomiędzy obiema grupami" (Paulina Klonowska-Woźniak, Badanie cech kreatywności w chorobie afektywnej dwubiegunowej, praca doktorska, Poznań 2009, s. 55).
Podobnych badań jest znacznie więcej i wynik ten wydaje się dobrze potwierdzony. Kto wolałby przeczytać coś bardziej popularnego, niech sięgnie po książkę Kay Redfield Jamison Touched with Fire. Manic-Depressive Illness and the Artistic Temperament. Nb. autorka, kliniczna psycholog, sama choruje na ChAD i swoje doświadczenia opisała w książce Niespokojny umysł. Pamiętnik nastrojów i szaleństwa (przełożył Filip Rybakowski, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2000).
A skoro już powołuję się na badania medyczne, to przy okazji muszę zweryfikować nieco obłudne zapewnienie Tomasza Jastruna: "Ta choroba nie zmienia istoty osobowości, wzmacnia co już jest". Otóż to nie do końca prawda. "Według niektórych badań prawie 40% pacjentów z ChAD będących w fazie eutymii [czyli wyrównania nastroju!] spełnia kryteria rozpoznania zaburzenia osobowości". Z kolei "u 10-20% pacjentów będących w manii psychotycznej stwierdza się objawy [...] tradycyjnie traktowane jako patognomoniczne [czyli wystarczające do diagnozy] dla schizofrenii" (Aleksandra Gorostowicz, Marcin Siwek, Trudności w diagnostyce choroby afektywnej dwubiegunowej, "Psychiatria i Psychologia Kliniczna", 2018, tom 18, nr 1, s. 64).
[18] "Moje przewartościowanie wszelkich wartości, o głównym tytule Antychryst, jest gotowe. W ciągu najbliższych dwu lat muszę poczynić kroki w celu zapewnienia dziełu przekładów na 7 języków; pierwsze wydanie w każdym języku ok. milion egzemplarzy" (Friedrich Nietzsche, Listy, wybrał, przełożył i przedmową opatrzył Bogdan Baran, Inter Esse, Kraków 1994, s. 382-383; list do Paula Deussena z 16 listopada 1888 roku; wyróżnienie za oryginałem).
Nb. dotąd przyjmowano dość powszechnie, że obłęd Nietzschego to skutek późnego stadium syfilisu. Stąd na przykład rola, jaką w życiu Adriana Leverkühna, bohatera Doktora Faustusa Tomasza Manna, odgrywa "hetaera Esmeralda".
"Praktycznie nie ulega wątpliwości, że choroba, na którą zapadł Nietzsche, była rodzajem ogólnego paraliżu człowieka obłąkanego; oznacza to, że filozof niemal na pewno musiał się zarazić syfilisem, i większość jego biografów zgadza się, że rzeczywiście się nim zaraził, prawdopodobnie w młodości" (R[eginald] J[ohn] Hollingdale, Nietzsche, przełożył Władysław Jeżewski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2001, s. 40).
Podobno jednak za życia Nietzschego (czyli jeszcze przed wynalezieniem testu Wassermanna) syfilis, w istocie bardzo wówczas rozpowszechniony, diagnozowano dość pochopnie. Toteż od pewnego czasu coraz częściej spekuluje się, że Nietzsche cierpiał właśnie (albo przynajmniej - cierpiał także) na chorobę afektywną dwubiegunową. Od ponad dwudziestu lat pisze o tym Eva Cybulska (ostatnio: Nietzsche. Bipolar Disorder and Creativity, "The Indo-Pacific Journal of Phenomenology", August 2019). Przyjmuje tę diagnozę również Julian Young (Friedrich Nietzsche. A Philosophical Biography, Cambridge University Press 2010, s. 560: "Probably the most plausible description of Nietzsche's condition is, therefore, 'bipolar disorder with, in its later stages, psychotic features'".).
[19] "Właśnie opanowałem swe królestwo, wtrącam papieża do więzienia i każę rozstrzelać Wilhelma, Bismarcka i Stöckera [Adolf Stoecker, kapelan cesarza i znany antysemita]" (Listy, s. 391; list do Mety von Salis z 3 stycznia 1889).
[20] "Obiektywnie rzecz biorąc, na Nobla zasługiwał Herbert, ale chyba nie był na liście kandydatów z powodu swoich pobytów w klinikach psychiatrycznych, czego Szwedzi bardzo się boją. Politycznie wmanewrował się w prawicę, która teraz, wściekła, przypisuje jego utrącenie machinacjom żydowskim" (List Czesława Miłosza do Jerzego Giedroycia z 30 grudnia 1996, [w:] Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz, Listy 1973-2000, opracował Marek Kornat, Czytelnik, Warszawa 2012, s. 455-456; wyróżnienie moje).
Niektórzy jednak do dziś nie mogą Miłoszowi wybaczyć, że w ogóle ośmielił się, sam taki czerstwy, wspominać o chorobie Herberta i uważają to - wbrew faktom - za insynuację i zniesławienie. Według Joanny Siedleckiej taki właśnie jest wiersz Miłosza O poezji z powodu śmierci Herberta:
"Bardzo niejednoznaczny, przykry, zniesławiający zmarłego Poetę, insynuujący jego psychozę - ciężką chorobę psychiczną. Wiersz, w którym Miłosz, stary, ale jary, wciąż silny, tryumfujący, dziwił się, że w Herbercie z ostatnich lat mogła istnieć poezja" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 624).
Choć po prawdzie to sama Siedlecka dotkliwie zniesławiła Herberta, długo insynuując, że został na starość okropnym grafomanem. Kto chciałby wiedzieć o tym więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Joanna Siedlecka o Zbigniewie Herbercie albo pani od grafomanii".
[Dopisek] Pan Konrad Morawski uprzejmie zwrócił mi uwagę na drobne niechlujstwo Joanny Siedleckiej, którego nie dostrzegłem. Otóż pisząc o Miłoszu, rzekomo zniesławiającym Herberta w wierszu O poezji z powodu śmierci Herberta, Siedlecka przekręciła tytuł tego wiersza. Naprawdę brzmi on O poezji, z powodu telefonów po śmierci Herberta (zob. Czesław Miłosz, To, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000, s. 74 i w spisie treści na s. 102). Nic więc może dziwnego, że i sam wiersz czytała równie nieuważnie.
[21] "[...] przeżyłem [...] okres ciężkich chorób, które zmąciły ocenę rzeczywistości. W tym fatalnym dla mnie okresie pokłóciłem się z całym światem, z ludźmi mi bliskimi, bez żadnego sensu, jak to widzę teraz jasno, i szkodząc sobie (Herbert. Biografia, II, s. 669; list do Bogdany i Johna Carpenterów z 18 lipca 1994; wyróżnienia moje).
[22] Andrzej Franaszek: Herbert był rozczarowany Polską po 1989 roku. Z Andrzejem Franaszkiem rozmawia Arkadiusz Gruszczyński, weekend.gazeta.pl.
[23] Zazwyczaj się o tym nie pamięta, ale w tzw. planie Balcerowicza zakładano, że bezrobocie w najgorszym wypadku wyniesie góra 5% i taką właśnie prognozę przedstawiono w sejmie przed głosowaniem.
"W programie rządu przygotowujemy się i przygotowaliśmy środki w budżecie na około 5% bezrobocie. Sądzimy, że taka prognoza nie musi się sprawdzić. Ale uznaliśmy, że lepiej planować, przygotować się na gorszą ewentualność, niż planować optymistycznie w tym zakresie. I przy takim też założeniu pracują Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej" (Wystąpienie Wiceprezesa Rady Ministrów, Ministra Finansów Leszka Balcerowicza w dniu 17 grudnia 1989 r., [w:] Sprawozdanie Stenograficzne z 16 posiedzenia Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w dniach 17, 18, 19 i 20 grudnia 1989 r., Warszawa 1989, łam 140).
Tymczasem już od roku 1991 stopa bezrobocia była dwucyfrowa i pozostała taka do śmierci Herberta (w roku 1993 sięgnęła nawet 16,4%), co bardzo wielu ludziom skutecznie rozpraszało życiową nudę.
Pięcioprocentowe bezrobocie udało się osiągnąć dopiero po prawie trzydziestu latach, w październiku 2019 i zostało to uznane za wielki sukces (Nowy rekord bezrobocia. Tak dobrze w Polsce jeszcze nie było, Business Insider Polska, 27 listopada 2019).
[24] "To była inna Polska: milicjanci i esbecy szukali miejsca w sektorze prywatnym, na ulicach rządzili gangsterzy, wolne media raczkowały. W 1992 r. przepadł bez wieści dziennikarz" (Piotr Żytnicki, Porwany dziennikarz Jarosław Ziętara i tajemniczy ślad służb, wyborcza.pl, 28 listopada 2018). Nawet policjanci mogli się bać. Na miesiąc przed śmiercią Herberta został zastrzelony pod własnym domem Marek Papała, były komendant główny Policji. Sprawców nigdy nie wykryto.
Pisarz o całkiem odmiennej umysłowości, światopoglądzie i zainteresowaniach literackich tak tę nudę widział w roku 1991:
"Ojczyzna zmierza, jasna rzecz, do Zguby, ino nie wiem, ani, jak prędko, ani jaka głębokość Jamy, ani, jak szybko wpadniemy do owej kloaki, ale widzę, że tych 70 + 70 partii pracuje gorliwie, aby zachapać kęs władzy, nim szlag to trafi, i myślę, że sztuka, pokazująca walki na pokładzie tonącego po zderzeniu z lodową górą Tytanika o Prawo Pokręcenia w Ostatniej Chwili sterem - byłaby i zabawnie Pouczająca i jak ulał do Bolski i Bolaków przystająca. Przykre, lecz prawdziwe" (Stanisław Lem, Stanisław Remuszko, Lem - Remuszko (korespondencja 1988-1993), Oficyna "Rękodzieło", Warszawa 2019; cytuję za faksymile listu Stanisława Lema z 15 maja 1991 ze strony 176).
I jeszcze jeden ówczesny grymaśnik:
"Film «I'm soso...» robiliśmy w 1995 r. Reżyser Krzysztof Wierzbicki, jego wieloletni współpracownik i asystent, zadał Kieślowskiemu pytanie: «No i co? Robiłeś te swoje filmy i zobacz, do czego doszliśmy. Już szósty rok wolności...». Kieślowski odpowiedział: «To jest straszne, w czym żyjemy. Chcieliśmy dobrze, miało być wspaniale. A jest beznadziejnie»" (Kieślowski średnio lubił robić filmy. Z Jackiem Petryckim rozmawia Joanna Poros, culture.pl, 20 września 2016).
Nb. niektóre uwagi Franaszka nawet życzliwego czytelnika mogą wprawić w osłupienie. "Był czerwiec 1968 roku, w Polsce trwał najbardziej haniebny okres w powojennej historii [...]" (Herbert. Biografia, II, s. 233). Nie stan wojenny, nie grudzień 70, nie czerwiec 56, wreszcie nie lata stalinizmu, ale rok 1968. Wprawdzie dla niektórych, stosunkowo nielicznych i nagle zepchniętych do poziomu zwykłych obywateli, rzeczywiście bardzo nieprzyjemny, ale sprowadzało się to głównie do tego, że teraz również ich można było szykanować, wyrzucać z pracy i mieszać z błotem - jak wcześniej byłych ziemian, kułaków, akowców, reakcjonistów, prywaciarzy etc., etc., etc.
"Był to, jakbyśmy dziś powiedzieli, recykling haseł prawicy, włączonych do typowo stalinowskiej kampanii nienawiści, podobnej do kampanii, które PZPR urządzała wcześniej przeciw AK, PSL, "kułakom" czy biskupom katolickim" (Prof. D. Stola o Marcu '68: to fala oszczerstw i kłamstw, bezkarnego szczucia na Żydów, dzieje.pl, 8 marca 2018).
[25] Pojedynki Pana Cogito. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawiają Anna Poppek i Andrzej Gelberg, "Tygodnik Solidarność", 11 listopada 1994, s. 12.
[26] Ku pamięci podaję jeszcze tę facebookową notkę Włodzimierza Czarzastego w przypisie.
«2 czerwca 2017
- MYŚMY ICH KURWA POKONALI -
Frasyniuk: "31 sierpnia wciąż śpiewamy "Janek Wiśniewski padł". No padł! Ale w grudniu 1970 roku! W pisowskiej telewizji ciągle o zniewolonym narodzie, o klęsce, o komunistach. Tylko że myśmy ich, kurwa, po-ko-na-li! To nie jest temat na dobry film, równy "żołnierzom wyklętym"?"
Drogi Władysławie Frasyniuku! Żeście komunistów pokonali? No nie. Wyście się z nami, k...wa, przy Okrągłym Stole i 4 czerwca 1989 r. do-ga-da-li!».
To "dogadanie" rozciągnęło się także na przyjętą w 1997 roku konstytucję, toteż tuż przed referendum Zbigniew Herbert mówił w ankiecie tygodnika "Wprost" o jej projekcie, że roi się w nim:
"od mętnych sformułowań [...] mających zapewne przykryć treści i zapowiedzi zgoła groźne - system o fasadzie kapitalistycznej, którego istotę stanowi gardząca społeczeństwem oligarchia, posiadająca wszystkie kluczowe urzędy i stanowiska finansowo-polityczne" (Przyjąć czy odrzucić?, "Wprost", 25 maja 1997, nr 21, s. 22).
Po ćwierć wieku widać, że również w tym wypadku Herbert miał rację, a istotna część tej oligarchii, znajdująca się całkowicie poza demokratyczną kontrolą, już całkiem otwarcie mówi o sobie, że jest "nadzwyczajną kastą".
Nb. w biografii Franaszka można przeczytać sporo o tym, co Herbert sądził o zmianach w konstytucji w 1975 roku, ale o tym, co sądził o konstytucji z roku 1997 nie ma tam ani słowa.
[27] Że z Tomaszem Jastrunem nie dzieje się najlepiej, widać było już kilka lat wcześniej. Na przykład w telewizyjnym programie poświęconym znanej sprawie sądowej Romana Polańskiego, bronił go w sposób dość osobliwy:
"Ale oczywiście, żebym go uniewinnił. [...] Ofiary jakby cudem ocalałe z Zagłady, wszystko jedno, czy to był Holocaust, czy co innego, ja interesowałem się tym, mają ten syndrom seksu, czasami jakiegoś dewiacyjnego, jako jakiejś formy rekompensaty za śmierć wokół" (Kultura głupcze!, 29 września 2013, w 26 minucie).