EBENEZER ROJT

Joanna Siedlecka o Zbigniewie Herbercie
albo pani od grafomanii

W przedostatnim rozdziale Pana od poezji zatytułowanym "Mak" Joanna Siedlecka postawiła hipotezę, że Herbert w latach 1995-1997 pod takim właśnie pseudonimem, jako "Mak", regularnie publikował swoje poezje w sobotnio-niedzielnym dodatku do katolickiego dziennika "Słowo" [1]. Było to dość niefrasobliwe posunięcie. Po pierwsze, domysł opierał się wyłącznie na redakcyjnych plotkach, materii utkanej z fantazji i żądzy towarzyskich przewag. Po drugie, istniały przecież, i to w obfitości, wydrukowane wiersze Maka - rzadki przykład pretensjonalnej i rozgadanej grafomanii:
[...]
Wypowiadasz moje imię. Słyszę. Nie ma miejsca. Dla mnie.
W Twoim głosie.
[...]
Mówisz do mnie. Moje imię. Nie ma w nim czułości.
Zrzucisz je z wysoka. W przepaść. Spadło. Nie żyje.
Ujawnił się kosmos. Samotność. Brak więzi.
Rozszerzanie przestrzeni. Oddalamy się od siebie.
Bezpowrotnie. W ciemność. Z małym zapasem tlenu.
Gdzieś tam. Kiedyś. Za pokutę.
Będziesz rozpaczliwie wołać. O obecność.
Największego wroga [2].
A jednak Siedlecka jakimś cudem dopatrzyła się w tych utworach zarówno frazy z poetyckich próz Herberta, jak i jego nuty społecznej [3]. Obniżenie poziomu tłumaczyła zaś tym, że ciężko chory i opuszczony przez dawnych przyjaciół poeta napisał to wszystko z musu - dla pieniędzy.

O dziwo, jej absurdalna hipoteza została przez niektórych [4] potraktowana poważnie! Krzysztof Kąkolewski uznał nawet, że wiersze pisane pod pseudonimem "Mak" powinny zostać włączone - i to jako jedyne wiersze Herberta! - do kanonu dzieł literatury polskiej XX wieku [5]. Najwidoczniej autora Pana Cogito czasem kochają nieprzytomnie także ludzie kompletnie głusi na poezję [5a].

Gdy rzeczy zaszły tak daleko, redaktorka dodatku do "Słowa", Teresa Skupień, która jako jedyna miała kontakt z Makiem, zaprzeczyła, że był nim Herbert. Nie przekonało to jednak ani Kąkolewskiego, ani Siedleckiej. Kąkolewski w walce z kolejnym spiskiem wdał się w naiwne spekulacje na temat rzekomych źródeł i znaczenia dziwnego pseudonimu [6]. Natomiast Siedlecka obiecywała, że następne wydanie Pana od poezji poszerzy

o wszystkie sprawy sporne, przede wszystkim o sprawę "Maka". Pani Teresa Skupień, redagująca dodatek "Słowa", w którym w latach 1996-1997 Herbert publikował wiersze pod tym właśnie pseudonimem, zaprzeczyła bowiem, że to on. Mam jednak nowe dokumenty i świadectwa, tych, którzy redagowali "Słowo" i wiedzą wszystko "od kuchni" [7].
Do obiecanego poszerzonego wydania nigdy nie doszło, aczkolwiek "nowe dokumenty" rzeczywiście się pojawiły. Pierwszym z nich był tomik Odloty w świecący deszcz podpisany Mak i zawierający te same wiersze, które wcześniej ogłosiło "Słowo" i które zostały przypisane Herbertowi [8]. Książka wyszła dwa lata wcześniej niż Pan od poezji, ale przemknęła niezauważona prawdopodobnie dlatego, że jej wydawcą był "Ergbud" sp. z o.o., firma z branży bezpieczeństwa i higieny pracy, dotąd nieznana w kręgach miłośników poezji. Swoją drogą, właśnie informacja o wydawcy pozwoliłaby już wtedy łatwo ustalić, kto naprawdę jest Makiem [9]. Jednak dopiero ponowne wydanie tych wierszy - tym razem podpisanych imieniem i nazwiskiem autorki, Marii Kaneckiej - ostatecznie wyjaśniło zagadkę [10]. W przedmowie do tego właśnie wydania Krzysztof Gąsiorowski napisał:
Pierwsze swoje wiersze, drukowane w prasie, tak jak swój pierwszy zbiorek, owe pierwsze "Odloty w świecący deszcz", Maria Kanecka publikowała jako MAK. [...] Nikt poza redaktorami nie wiedział, kim jest ten MAK, a wiersze robiły wrażenie. Zaczęto podejrzewać, że napisał je Zbigniew Herbert! Joanna Siedlecka w swej książce "Pan od poezji", powołując się na wiele osób, poświęciła twórczości, sygnowanej Mak, którą jednoznacznie uznała za twórczość Herberta, cały rozdział. Gdyby nie to, przypuszczam, Maria Kanecka nadal ukrywałaby się pod inicjałami. W końcu przypisywanie jej wierszy Herbertowi mogło schlebiać. (Skądinąd pozwala to nieco inaczej spojrzeć na poezję twórcy "Pana Cogito".) Ale odebranie wierszy to było już za wiele. I poetka upomniała się o swoją własność. Nie oddano jej jednak tych wierszy. Siedlecka nigdy publicznie nie przyznała się do swej tragikomicznej pomyłki. Co więcej, nawet prywatnie nie przeprosiła skrzywdzonej poetki (Odloty 2, s. 9).
Dwa ostatnie zdania wydały mi się wystarczającym powodem, by o tej sprawie przypomnieć.

[Dopisek po latach]

"Do obiecanego poszerzonego wydania nigdy nie doszło" napisałem ponad siedem lat temu. Otóż doszło! Po szesnastu latach od pierwszego wydania ukazało się wreszcie "Wydanie drugie, poprawione i poszerzone" [11].

Poprawienie udało się nie do końca wspaniale: wprawdzie Rilke nie jest już francuskim symbolistą, ale za to Saint-John Perse, francuski laureat Nagrody Nobla z 1960 roku, dalej dzielnie zasila "poezję anglojęzyczną" [12]. Natomiast poszerzenie to aż sześć nowych rozdziałów, w tym dwa masakrujące (jak się to teraz mówi) wdowę po Herbercie, jeden masakrujący kapusia Marka Piwowskiego, jeden - pomniejszych kapusiów, jeden - pisarzy ubabranych w stalinizm ze szczególnym uwzględnieniem Czesława Miłosza i jeden, cóż za niespodzianka!, nie masakrujący zupełnie nikogo. Również w innych miejscach pojawiają się istotne uzupełnienia, na przykład o aborcji, na którą zdecydowała się kochanka Herberta, Halina Misiołek [13].

No dobrze, zapytacie, ale co ze sprawą "Maka"? Co z tymi nowymi dokumentami i świadectwami? Ano, nic. Wszystko chyłkiem-tyłkiem wyparowało bez żadnego wyjaśnienia. Wygumkowane. Jakby tego nigdy nie było. Wygląda na to, że zadziałało w tej sprawie jakieś prywatne Ministerstwo Prawdy.

W każdym razie Herbert już nie straszy w Panu od poezji jako upiorny grafoman. Ale za to z nowego wydania można się dowiedzieć, że jego znany wiersz Dlaczego klasycy to erotyk. Nie, nic wam się nie porobiło z oczami, dobrze przeczytaliście - erotyk [14].

Pozostaje mi więc tylko życzyć Joannie Siedleckiej dużo zdrowia, by za kolejne szesnaście lat zdążyła jeszcze w trzecim wydaniu wygumkować i tę bzdurę [15].


[1] Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002, s. 401-408. Dalej cytuję jako Pan od poezji. Jest to podobno "wydanie przejrzane i poprawione", niemniej roi się w nim od błędów: literowych, stylistycznych, a zwłaszcza rzeczowych, na przykład na stronie 199 Saint-John Perse został zaliczony do "poezji anglojęzycznej", a Rilke do "francuskich symbolistów". Tymi drobiazgami nie będę się tutaj zajmował.

[2] Pan od poezji, s. 401. Fragment wiersza "Pokuta" użyty jako motto do rozdziału "Mak". Może Siedlecka uznała go za szczególnie dobry lub szczególnie Herbertowski.

[3] Pan od poezji, s. 403: "Wiersze zresztą mówiły same za siebie, zarówno pod względem treści, jak i formy, przypominającej jego [Herberta] prozę poetycką, tyle że rozbitą na wiersze"; s. 404: "Herbertowska była też nuta «społeczna» [...]".

[4] Ale nie przez wszystkich. Znaleźli się i tacy, którzy już wtedy nie mieli najmniejszych wątpliwości, że Herbert nie mógł być Makiem. Zob. Andrzej Franaszek, Herbert zdemaskowany, "Tygodnik Powszechny" 18 sierpnia 2002: "Trzeba dużej dozy estetycznej niewrażliwości, by uwierzyć, iż ponura grafomania ze «Słowa» mogła wyjść spod jego pióra". Lech Stępniewski, Żywoty wieszczów, "Najwyższy CZAS!", 31 sierpnia 2002: "Bo i cóż z tego, że Siedlecka zna już biografię Herberta lepiej, niż on mógłby sobie przypomnieć na spowiedzi, skoro ta wiedza nie uchroniła jej ostatecznie przed lekkomyślnym przypisaniem mu paru pęczków wierszy pewnego anonimowego grafomana". Większość natomiast jak zwykle milczała, nie będąc na tyle szalona, by coś w tej sprawie mniemać, albo i nie mniemać.

[5] Zob. Ich kanon, "Tygodnik Solidarność", 30 maja 2003: "Zbigniew Herbert, pod pseudonimem «Mak», przedśmiertne wiersze drukowane na łamach «Słowa - Dziennika Katolickiego»".

[5a] Już po napisaniu tej notki stwierdziłem ze zdumieniem, że na fantazję Siedleckiej nabrał się nawet Andrzej Kaliszewski, autor pierwszej książki o Zbigniewie Herbercie. W dodatku ogłosił to w publikacji o ambicjach naukowych. Zob. Historia literatury polskiej w dziesięciu tomach, t. X: Literatura współczesna (1956-2006), Wydawnictwo SMS, Bochnia - Kraków - Warszawa 2006, rozdział XI: "Zbigniew Herbert": "W 1996 roku Herbert powraca też do «Słowa» (dawne PAX-owskie «Słowo Powszechne»), tym razem wierszami, publikowanymi pod pseudonimem Mak, co udowodniła Joanna Siedlecka (Pan od poezji)" (s. 245). Kaliszewski wprawdzie zaznacza, że "nie jest to już jednak tamta wielka poezja", ale głównie dlatego, że Herbert pisze teraz "w szacie jedynego sprawiedliwego", a nawet budzi strach "dogmatycznym jadem, gdy tolerancja, perła w koronie nowoczesnych społeczeństw, nazwana jest magią, modą" (s. 246). Grafomanii nie zauważył. Czy ktoś, kto nie potrafi odróżnić motyla od żuka gnojowego, powinien zajmować się lepidopterologią?

[6] Krzysztof Kąkolewski, Coś Ty Warszawie zrobił, Herbercie?, "Tygodnik Solidarność", 8 sierpnia 2003. Ponieważ wywody Kąkolewskiego to zarazem absurd spiętrzony do potęgi, ale i świadectwo atmosfery panującej tu i ówdzie, przytaczam ich obszerny fragment:

"W ramach interesującej inicjatywy Tygodnika Solidarność, jaką jest zbiorowe ustalanie listy arcydzieł literatury polskiej XX wieku, pozwoliłem sobie zaliczyć do nich przedśmiertne wiersze Zbigniewa Herberta, drukowane w Słowie, Dzienniku Katolickim pod pseudonimem. Było powszechnie wiadome, że kryje się pod nim Zbigniew Herbert. Jednak znaleźli się oponenci, chcący wielkiemu poecie ująć choćby to. Powoływano się m.in. na niezrozumiały, niewiążący się z Herbertem pseudonim «Mak» i dawano do zrozumienia, że jest on nawet niepoważny. Za zaprzeczeniami kryje się dawna redaktorka Słowa, przyjaciółka nieżyjącego już brata noblisty Czesława - Andrzeja Miłosza i jego żony. (Dziwne, że tym razem obaj wieszczowie lewicy i prawicy - noszą nazwiska pochodzące od imion).

Ostatnio, powróciwszy do dawnych lektur, znalazłem źródło dziwnego pseudonimu. Herbert, uważając się za kontynuatora misji Cypriana Norwida - i za takiego będąc uznawany - przybrał pseudonim od pewnej postaci z jego sztuki «Pierścień wielkiej damy». Norwid portretował w niej ważne i mające wielkie wpływy osoby z salonów literackich, które wyszydziły i odtrąciły poetę. W utworze tym występuje postać Mak-Yks. Mamy więc źródło, z którego czerpał Herbert, a dodanie przez Norwida liter Yks (według dzisiejszej pisowni Iks = X) podkreśla podwójność zaszyfrowania postaci owego Mak-a. Tę podwójną żartobliwą konspirację jeszcze raz przywołał Herbert, by skryć pod Mak-iem swoje wielkie nazwisko, uczynić znów aluzję do salonów literackich - o ileż teraz mniej salonowych (jeden mieścił się w stołówce wydawnictwa «Czytelnik») - i zasygnalizować potępienie oraz wyszydzenie kolejnego poety".

[7] Pomniki lubią tylko gołębie. Z Joanną Siedlecką rozmawia Krzysztof Masłoń, "Rzeczpospolita", 21-22 grudnia 2002.

[8] Mak, Odloty w świecący deszcz, "Ergbud", Warszawa 2000.

[9] "Ergbud" wydał bowiem i takie frapujące pozycje, jak: Maria Kanecka, Instrukcja określająca zasady bezpiecznego montażu i demontażu rusztowań stojących roboczych, Warszawa 1996; czy: Maria Kanecka, Zagrożenia występujące podczas pracy urządzeń dźwignicowych zlokalizowanych przy czynnych arteriach komunikacyjnych bądź użytkowanych obiektach, Warszawa 1996. Nb. trudno się dziwić, że kobieta opisująca "zagrożenia występujące podczas pracy urządzeń dźwignicowych" dostaje rozstroju nerwowego i zaczyna na boku układać egzystencjalne wiersze o tym, że "Człowiek. Nie jest robotem. Zaprogramowanym" (Odloty, s. 69).

Jednak czasem tego rodzaju traumy przynoszą piękne owoce. Jak wiadomo, Franz Kafka jako koncypient praskiego Zakładu Ubezpieczeń Robotników od Wypadków był również autorem dziełka "O zapobieganiu wypadkom przy heblarkach" (Aufsatz über Unfallschutz bei Holzhobelmaschinen). Niestety. Maria Kanecka. Nie jest pisarzem. Utalentowanym. A już Kafką to w ogóle.

[10] Maria Kanecka (MaK), Odloty w świecący deszcz 2, Książka i Wiedza, Warszawa 2004. Tom w znacznej części pokrywa się z poprzednim, ale całkowicie zmieniony został układ utworów, a niektóre wiersze otrzymały nową redakcję (por. na przykład wiersz "Tolerancja" w Odlotach na s. 25 i w Odlotach 2 na s. 44; obszerny fragment tego wiersza z rzekomo "Herbertowską nutą społeczną" Siedlecka cytuje na s. 404).

[11] Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, wydanie drugie, poprawione i poszerzone, Wydawnictwo Fronda PL, Warszawa 2018. Dalej cytuję jako Pan od poezji - wydanie drugie.

[12] "[W Gdańsku Herbert] nie miał tłumów, jego wykłady były zbyt specjalistyczne, analizował na przykład znaną wyłącznie z przekładów poezję anglojęzyczną (Saint-Johna Perse’a, Ezry Pounda) [...]" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 255).

[13] W pierwszym wydaniu odpowiedni ustęp kończył się aluzyjnym niedopowiedzeniem:

"Zasypywał listami, wierszami, tak że rozstanie jeszcze bardziej nasz związek umocniło. Tym bardziej że... Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na nasze dziecko" (Pan od poezji, s. 156).

Teraz zakończenie jest już jednoznaczne:

"Zasypywał listami, wierszami, tak że rozstanie jeszcze bardziej nasz związek umocniło. Tym bardziej że... Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na nasze dziecko, to znaczy ja chciałam urodzić mu syna, ale on nie chciał, a nie mogłam i nie chciałam mu się przeciwstawiać. Zdecydowałam się więc na zabieg" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 202).

[14] "Angelice Hauff zadedykował («Dla A.H.») erotyk Dlaczego klasycy o płaczu kochanków w małym, brudnym hotelu [...]" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 485). I nie ma tu mowy o przejęzyczeniu, bo zdanie to znajduje się w akapicie wyliczającym, dla kogo i jakie pisał Herbert erotyki.

[15] To naturalnie nie wszystko. Są też bałamuctwa znacznie gorsze. Na przykład w nowym rozdziale "Dosięgnie mnie ręka tych panów" Siedlecka pisze:

"W 1990 zaatakował Miłosz, prowokując Herberta fragmentem swego Roku myśliwego, w którym Poeta rozpoznał siebie jako przykład «pisarza ślepo przywiązanego do jednego imponderabilium: ojczyzny». Co więcej, krytykował patriotyczno-nacjonalistyczną postawę nie tylko Herberta, ale również profesora Elzenberga, jego przyjaciela i mistrza, którego pamięć była dla Poety święta.

Dotknięty zwłaszcza zniewagą Profesora, ripostował Chodasiewiczem, zdaniem wielu - paszkwilem, choć raczej polemicznym pamfletem o Miłoszu [...]" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 554).

A oto cały ten fragment z Roku myśliwego:

"Najbardziej enigmatyczne było zachowanie się stoików, to znaczy - w dzisiejszej ich odmianie - ludzi uznających świat za pozbawiony etycznych sankcji. Profesor Elzenberg. Herbert. Czy też może u Herberta stoicyzm jest pozorny. Rozważając wiersze Świrszczyńskiej, znalazłem u niej, obok agnostycyzmu czy ateizmu, ślepe przywiązanie do jednego imponderabilium: ojczyzny. Coś podobnego u Herberta. Jeden absolut.

17 IX 1987

Pogody nieskazitelne od rana. Elzenberga może też nie należy uważać za stoika, skoro skłaniał się do buddyzmu, religii zresztą a-teistycznej. A tacy poeci jak Herbert mogą wskazywać na nurt prawdziwy, moralistyczno-patriotyczny, ukryty w Polsce pod pozorami, które zbiorowość utrzymuje z szacunkiem, na nurt świadczący o zasadniczej niemetafizyczności Polaków" (Czesław Miłosz, Rok myśliwego, Wydawnictwo Znak, Kraków 1991, s. 52-53).

Gdzie tu atak? Gdzie Miłosz krytykuje "patriotyczno-nacjonalistyczną postawę [...] profesora Elzenberga" i na czym wreszcie polega ta rzekoma zniewaga? ("Dotknięty zwłaszcza zniewagą Profesora..."; kursywa moja).

Jak na ironię, Joanna Siedlecka, przyjmując tak bezkrytycznie optykę samego Herberta, niechcący pokazuje, do jakiego stopnia była ona wtedy zmącona przez chorobliwą podejrzliwość i - wbrew swoim intencjom - potwierdza diagnozę Miłosza ("Zdaniem wielu osób jest on obłąkany").

Nb. nie chodzi tu z pewnością o zwykłą niezręczność stylistyczną, skoro w innym miejscu Siedlecka pisze mniej więcej to samo:

"Miłosz szydził w nim [tj. w Roku myśliwego] bowiem nie tylko z patriotyczno-nacjonalistycznej postawy Herberta, ale także, co zabolało go najbardziej, z jego mistrza i Przyjaciela, profesora Elzenberga" (Pan od poezji - wydanie drugie, s. 624).