EBENEZER ROJT

Krzysztof Persak cytuje Christophera R. Browninga
albo biedni Niemcy patrzą na krwiożerczych Polaków

We wstępie do zbiorowej książki Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945 polski historyk Holokaustu, Krzysztof Persak, zacytował między innnymi znanego amerykańskiego historyka Holokaustu, Christophera Roberta Browninga:
Przed dziesięciu laty w publikacji, która ukazała się w Polsce równolegle z Sąsiadami Jana Tomasza Grossa, dotyczącej udziału niemieckiego 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy w akcji "Reinhardt" na Lubelszczyźnie, Christopher R. Browning poświęcił rozdział reakcjom polskiego otoczenia na eksterminację Żydów. "Mnóstwo policjantów - pisał Browning - wspominało o Polakach samodzielnie zatrzymujących Żydów i przekazujących ich w ręce Niemców, którzy następnie rozstrzeliwali więźniów. W kilku przypadkach Żydów pobito przed przyjazdem Niemców" [1].
Cóż to za "mnóstwo policjantów" wspominających o polskich niegodziwościach wobec Żydów? Kogóż to powołano na świadków?

Otóż powołano grono gorliwych zabójców. Książka Browninga, zatytułowana Zwykli ludzie [2], powstała w oparciu o protokoły przesłuchań 210 członków niemieckiego 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy, jednostki odpowiedzialnej za rozstrzelanie przynajmniej 38 tysięcy Żydów [3]. Nadto byli policjanci złożyli swoje zeznania jako podejrzani, a więc ludzie przejawiający zrozumiałą skłonność do wybielania samych siebie i oczerniania innych. O ile jednak grupowa solidarność mogła ich powstrzymywać od oskarżania swych dawnych kolegów, o tyle naiwnością byłoby spodziewać się po nich jakichkolwiek skrupułów w oskarżaniu Polaków. Mieli w tym zresztą własny interes. Jeśli bowiem udałoby się im przekonać sąd, że inspiracja ich działań wychodziła wyłącznie ze strony miejscowej ludności, byliby już tylko reagującymi zgodnie z prawem stróżami porządku, nie zaś powodowanymi rasową nienawiścią mordercami [4].

Browning doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, toteż uprzedzał, by niemieckich oskarżeń nie czytać bezkrytycznie.

Można założyć, że niemieckie komentarze dotyczące polskiego antysemityzmu powstały przeważnie pod wpływem projekcji. Policjanci tylko niekiedy i z wielkim trudem zdobywali się na zeznania obciążające kolegów lub samych siebie, natomiast dzielenie winy z Polakami musiało sprawiać im ogromną psychiczną ulgę. O złych uczynkach Polaków Niemcy mogli rozmawiać zupełnie swobodnie, lecz dyskusja na temat rodaków okazywała się tematem tabu. Nie ulega wątpliwości, że im większą winą policjanci obarczali Polaków, tym mniejszą odpowiedzialność ponosili sami. Nie wolno o tym zapominać, czytając poniższe zeznania [5].
Właśnie z owych "poniższych zeznań" zacytował Persak te dwa zdania ze wspomnieniami "mnóstwa policjantów", ale o zastrzeżeniach Browninga dziwnym trafem zapomniał. Jeśli zatem jakiś niemiecki policjant zeznał przed sądem, że musiał się wprost opędzać od Polaków podtykających mu Żydów do zastrzelenia, to widać wedle Krzysztofa Persaka tak po prostu było i trzeba tę smutną prawdę wziąć sobie do serca [6].

Nb. "mnóstwa policjantów" nie ma w oryginale. To tylko tłumacz tak beztrosko spolszczył wyrażenie "a number of policemen". W tym miejscu znacznie lepiej pasowałaby "pewna liczba policjantów", gdyż dwa przypisy Browninga do tych dwu zdań odsyłają łącznie do zeznań pięciu policjantów, czego raczej nie sposób uznać za "mnóstwo" [7].

Po co jednak tak naprawdę były Persakowi te dwa zdania "o Polakach samodzielnie zatrzymujących Żydów"?

Ano po to, by kilka stron dalej tę niemiecką wersję wydarzeń raz jeszcze powtórzyć, ale tym razem już jako "ustalenia" samego Browninga. Pisze Persak:

W dystrykcie lubelskim od maja do października 1943 r., a zatem już po głównej fali ucieczek, obław i łapanek, niemiecka Ordnungspolizei (jej częścią była żandarmeria) rozstrzelała 1695 Żydów, przy czym, jak wynika z ustaleń Christophera R. Browninga, niemieccy policjanci reagowali głównie na doniesienia miejscowej ludności (Zarys krajobrazu, s. 26).
Browning w istocie podaje, że Niemcy rozstrzelali wtedy w dystrykcie lubelskim 1695 Żydów. Nigdzie jednak nie twierdzi, jakoby "niemieccy policjanci reagowali głównie na doniesienia miejscowej ludności"! Przeciwnie, przytacza liczne przykłady ich własnych morderczych przedsięwzięć [8].

By się o tym przekonać, wystarczy choćby przeczytać to zdanie Browninga o 1695 rozstrzelanych Żydach - tyle że łącznie ze zdaniem następnym:

Przez pół roku, długo po pobiciu rekordu egzekucji na terenie dystryktu lubelskiego, całkowita liczba rozstrzelanych Żydów wyniosła 1695 osób, czyli prawie 283 miesięcznie. Szczególnie krwawe okazały się dwa miesiące - sierpień, kiedy zorganizowano [kolejne] przeczesywanie lasu na dużą skalę, oraz październik, kiedy wytropiono grupę uciekinierów z obozu śmierci w Sobiborze [9].
Trudno uwierzyć, by Persak, starannie przepisując od Browninga 1695 zamordowanych Żydów, nie zauważył, że to Niemcy organizują przeczesywanie lasów i tropią uciekinierów, nie zaś tylko leniwie "reagują".

Oczywiście, kręcą się przy tych akcjach również polscy konfidenci, o czym - jak już słyszeliśmy od Browninga - policjanci mówią w swych zeznaniach obficie i chętnie ("dzielenie winy z Polakami musiało sprawiać im ogromną psychiczną ulgę"). I, oczywiście, Polacy mogli też nierzadko sami z siebie donosić na Żydów (Browning wymienia w pierwszym rzędzie okradanych chłopów), niemniej budowanie siatki konfidentów oraz zastraszanie opornych należało do rutynowych zadań Niemców [10], a więc i w tym wypadku inicjatywa leżała generalnie po ich stronie. Jeśli zaś potem przed sądem wyolbrzymiali rozmiary polskiej kolaboracji, to przede wszystkim dlatego, by móc przedstawiać okupacyjne niemiecko-polskie relacje na podobieństwo niezmąconej sielanki. Pozwalało to bowiem odsunąć w cień drażliwą kwestię systematycznych egzekucji wykonywanych przez nich na Polakach oraz jeszcze drażliwszą kwestię odpowiedzialności za te zbrodnie [11].

No dobrze, ale po co w ogóle była Krzysztofowi Persakowi ta niebywała sugestia, że 1695 Żydów rozstrzelanych przez niemieckich policjantów można sobie, ot tak, wpisać hurtem na konto miejscowej ludności?

Ano po to - i tu właśnie dochodzę do sedna tej mistyfuikacji - by uzasadnić pewną hipotezę, którą sam postawił we wcześniejszym akapicie, a mianowicie, że

liczba ofiar polowania na Żydów, w którym wzięli udział miejscowi pomocnicy okupanta, wynosiła co najmniej 120 tys. (Zarys krajobrazu, s. 26; liczba ta została przyjęta "dla obszaru, którego dotyczyły prezentowane badania (Generalne Gubernatorstwo bez dystryktu Galicja plus Okręg Białystok)").
Problem w tym, że liczba 120 tysięcy Żydów zgładzonych przy współudziale "miejscowych pomocników okupanta" to fikcja, liczba wyciągnięta z kapelusza, którą tylko w cierpliwym naukowym żargonie można nazwać "liczbą szacunkową" [12]. Owszem, napomyka się tu i ówdzie o niepewności takich szacunków i arbitralności wyjściowych danych [13], ale szeroka publiczność oczekuje konkluzji prostych i jednoznacznych, toteż 120 tysięcy Żydów zabitych przez Polaków poszło już w świat jako coś ponad wszelką wątpliwość ustalonego, ba - nawet "wyliczonego"! [14].

Persak naturalnie pragnąłby tę liczbę choć troszkę uprawdopodobnić, ale - taki los! - rozpaczliwie brakuje mu martwych Żydów. Nie tych "oszacowanych" w głowie, ale konkretnych - których można wskazać palcem w jakimś dokumencie. Zbiera ich zatem, skąd tylko się da: i tych z badań Aliny Skibińskiej (200 osób), i tych z badań Jana Grabowskiego (181 osób), i tych z badań Barbary Engelking (2500 osób) [15]. Ciągle mu jednak mało! Jak łatwo bowiem porachować, nie składa się to jeszcze do kupy nawet na 1/40 (jedną czterdziestą, 2,5%) dumnej i wielkiej liczby 120 tysięcy.

Dlatego właśnie sięgnął także po tych 1695 Żydów rozstrzelanych przez niemieckich policjantów i tak kreatywnie pożonglował Browningiem, by chociaż kolanem przepchnąć te żydowskie trupy na polską stronę. Identycznie postąpił zresztą z kolejnymi 1094 Żydami rozstrzelanymi w 1943 r. przez inny oddział niemieckiej żandarmerii. Również w tym wypadku nie istnieją żadne dane, które pozwalałyby przypisać współsprawstwo całej tej zbrodni "miejscowym pomocnikom okupanta" [16]. Nie przeszkadza to jednak Persakowi tak oto podsumować swoje osobliwe rachunki:

Nie wydaje się więc przesadne oszacowanie, że na badanym obszarze ofiarą denuncjacji i zabójstw, za które odpowiedzialność ponosili Polacy, padły podczas wojny dziesiątki tysięcy Żydów (Zarys krajobrazu, s. 27).
Ale nawet po skandalicznym oszustwie z dodaniem do puli "denuncjacji i zabójstw, za które odpowiedzialność ponosili Polacy", wszystkich, jak leci, ofiar mordów dwóch niemieckich jednostek, rachunek Persaka z trudem dobija do 6 tysięcy.

*

Nie będzie porządku w Polsce, jeśli się nie rozstrzela 750 000 szubrawców - powiedział podobno kiedyś w "Ziemiańskiej" Franc Fiszer. Ale co - zapytano go - jeśli w Polsce nie ma aż tylu szubrawców? Nic nie szkodzi - odrzekł Fiszer. - W razie czego dobierzemy z uczciwych [17].

Nie będzie dobrze - zdaje się mówić Krzysztof Persak - dopóki nie napiętnuje się polskich szubrawców, którzy mają na sumieniu śmierć przynajmniej 120 tysięcy Żydów.

W żadnym razie nie twierdzę, że nie było w Polsce szubrawców wydających i mordujących Żydów. Swoje stanowisko określiłbym jako mniej więcej zbieżne z tym, co Christopher R. Browning napisał w zakończeniu rozdziału "Niemcy, Polacy i Żydzi" [18]. Szkopuł w tym, że na razie doliczono się polskim szubrawcom kilku tysięcy ofiar - w dodatku, jak pokazałem, liczonych bardzo osobliwie - co amatorów "dziesiątków tysięcy" rzecz jasna zadowolić nie może.

I właśnie dlatego dobieranie z uczciwych już się rozpoczęło.

[Dopisek po wielu latach]

W roku 2011 szacunkowa "liczba ofiar polowania na Żydów, w którym wzięli udział miejscowi pomocnicy okupanta, wynosiła co najmniej 120 tys.", choć w rzeczywistości takich ofiar doliczono się - naciągając przy tym co tylko można i nie można - dwadzieścia razy mniej. Ale wtedy dobieranie z uczciwych dopiero się rozkręcało.

Wkrótce jednak zaczęto licytować wyżej: 200 tysięcy ofiar Polaków, 250 tysięcy, 300 tysięcy... aż wreszcie po dziesięciu latach, w roku 2021, licytację zamknął artykuł z "The New Yorkera" opisujący z oburzeniem, jak to polski rząd prześladuje naukowców - Jana Grabowskiego i Barbarę Engelking - usiłując w ten sposób oczyścić naród z zamordowania trzech milionów Żydów [19]. Trzech milionów!

Wyżej zalicytować już się chyba nie da, bo skąd wziąć więcej polskich Żydów. Być może jednak za jakiś czas okaże się, że Polacy "współuczestniczyli" również w zamordowaniu Żydów niemieckich, francuskich, węgierskich, greckich... W końcu kto naprawiał tory, po których jechały pociągi do Auschwitz, Bełżca czy Treblinki. Kto te pociągi prowadził. Poddaję ten trop pod rozwagę młodych ambitnych historyków.

[1] Krzysztof Persak, Wstęp, [w:] Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945, redakcja Barbara Engelking i Jan Grabowski, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011, s. 23-24. Dalej cytuję jako Zarys krajobrazu. Do zapoznania się z tym wstępem zachęciła mnie w uprzejmym liście pani Barbara Engelking, kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, zaznaczając, że to "nasza [tj. Centrum] ostatnia wykładnia w sprawie liczb".

[2] Christopher R. Browning, Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i "ostateczne rozwiązanie" w Polsce, przełożył Piotr Budkiewicz. Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2000. Dalej cytuję jako Zwykli ludzie. Dwa zdania przytoczone przez Persaka znajdują się na stronie 168 ("wspomniało" zamiast "wspominało"). Ponieważ polskiemu przekładowi nie dostaje niekiedy należytej precyzji, będę się odwoływał także do wydania angielskiego: Christopher R. Browning, Ordinary Men. Reserve Police Battalion 101 and the Final Solution in Poland, Penguin Books 2001. Dalej cytuję jako Ordinary Men. W tym wydaniu cytat znajduje się na stronie 157.

[3] "Dochodzenie i procedura oskarżenia 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy trwała dziesięć lat (od 1962 do 1972 roku). Sprawę prowadziła prokuratoria (Staatsanwaltschaft) w Hamburgu [...] Większość policjantów pochodziła z Hamburga i podczas dochodzenia nadal mieszkała w tym mieście. Mogłem więc przeczytać protokoły przesłuchań 210 mężczyzn, podczas gdy cała jednostka w czerwcu 1942 roku, kiedy to została wysłana do Polski, liczyła prawie 500 osób". (Zwykli ludzie, s. 10-11). Tabela z liczbą Żydów rozstrzelanych przez 101. Policyjny Batalion Rezerwy znajduje się na stronie 239. 38 tysięcy to "przybliżona minimalna liczba rozstrzelanych Żydów".

Wyrażenie "gorliwi zabójcy" ("eager killers") pochodzi od samego Browninga (zob. Ordinary Men, s. 127). Polski przekład ma w tym miejscu "bezlitosnych morderców" (Zwykli ludzie, s. 139). Właściwie należałoby jednak mówić w wielu wypadkach o bestialstwie. Browning cytuje na przykład takie oto zeznanie jednego ze świadków: "Podczas obiadu niektórzy towarzysze dowcipkowali o tym, co zrobili podczas akcji. Z ich opowieści wywnioskowałem, że właśnie zakończyli rozstrzeliwać Żydów. Szczególnie dobrze pamiętam wyjątkowo grubiańską uwagę jednego z mężczyzn, który stwierdził, że właśnie jemy «mózgi zarżniętych Żydów»" (Zwykli ludzie, s. 139). Podobno niemal wszystkich wesołych biesiadników ten "żart" szczerze rozbawił.

[4] Wpływ na taki właśnie charakter zeznań miało również - jak zauważa Browning - ówczesne niemieckie prawo. "W zeznaniach świadków wyraźnie można dostrzec przemilczenia niemieckiego stosunku Niemców do Żydów. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy są względy prawne. Zgodnie z niemieckim prawem, zabójstwo można zaklasyfikować jako morderstwo, jeśli istnieje "motyw podstawowy", jak na przykład nienawiść rasowa. Każdy członek batalionu, który otwarcie przyznałby się do antysemityzmu, w znaczący sposób pogorszyłby swoją sytuację prawną. Gdyby z kolei ktoś zaczął mówić o antysemickich nastrojach panujących wśród jego kolegów, naraziłby się na to, że mógłby zostać powołany na świadka przeciwko byłym towarzyszom broni" (Zwykli ludzie, s. 161-162). "Niemiecki stosunek Niemców do Żydów" to oczywiście potknięcie tłumacza. Angielski oryginał ma w tym miejscu zwyczajne "German attitudes toward Jews" (Ordinary Men, s. 150).

[5] Zwykli ludzie, s. 166-167. Ordinary Men, s. 155: "It is fair to speculate that a great deal of projection was involved in German comments on Polish anti-Semitism. Often unwilling to make accusatory statements about their comrades or to be truthful about themselves, these men must have found considerable psychological relief in sharing blame with the Poles. Polish misdeeds could be spoken about quite frankly, while discussion about Germans was quite guarded. Indeed, the greater the share of Polish guilt, the less remained on German side. In weighing the testimony that follows, these reservations must be borne in mind".

[6] Pomijam już moralny aspekt tak wysokiego szacowania wiarygodności zeznań sprawców. Zob. Sen o Zagładzie. Jak biedni Polacy patrzą na getto. Z Barbarą Engelking-Boni rozmawia Michał Okoński, "Tygodnik Powszechny", 28 sierpnia 2005: "Historycy do pewnego momentu nie uznawali relacji Ocalonych za świadectwa historyczne. [...] Natomiast wiarygodnym źródłem historycznym było zeznanie esesmana przed sądem - esesmana, który ratował skórę, próbował się wybielić, miał wiele więcej powodów, by kłamać".

[7] Ordinary Men, s. 157: "A number of policemen told of Poles arresting and holding Jews until the Germans could come and shoot them. On several occasions the Jews had been beaten when the Germans arrived". Sygnatury zeznań "mnóstwa" pięciu policjantów wymienione są w polskim wydaniu w przypisach 34 i 35 na stronie 264.

[8] Poniższe wypisy to jedynie kilka przykładów z kilku stron (s. 135-137) rozdziału "Polowanie na Żydów".

"W najbardziej spektakularnej akcji dwa bataliony przeczesywały lasy parczewskie jesienią 1942 roku i wiosną 1943 roku. Podczas drugiej z wymienionych akcji policjantów wspierały jednostki wojskowe".

"Wiosenne przeczesywanie lasu zakończyło się odkryciem «obozu leśnego», w którym zamieszkiwali uciekinierzy rosyjscy i żydowscy. Stawili oni czynny opór".

"Grupa Żydów została wywieziona na roboty do rozmaitych wielkich gospodarstw rolnych, które niemieccy okupanci skonfiskowali i przejęli pod zarząd. W majątku Jablon [Jabłoń?] nieopodal Parczewa jednostka z plutonu Steinmetza załadowała na ciężarówki trzydziestu żydowskich robotników, wywiozła ich do lasu i zamordowała strzelając, jak zwykle, w szyję".

Z kolei inne gospodarstwo stało się "docelowym miejscem wędrówek uciekinierów z gett", więc co jakiś czas wysyłano tam "oddział Niemców w celu rozstrzelania ponadplanowych osób". Później utworzono nawet specjalną lotną drużynę systematycznie rozstrzeliwującą grupy robotników żydowskich z okolicznych gospodarstw w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.

Etc., etc., etc.

[9] Zwykli ludzie, s. 143. "Kolejne" dodałem za angielskim oryginałem. Zob. Ordinary Men, s. 131: "For the six-month period, long past the killing peak in the Lublin district, the total was 1,695, or an average of nearly 283 per month. Two month were particularly prominent: August when another large forest sweep was carried out, and October, when the escapees from the Sobibór death camp breakout were tracked down".

[10] "Batalion dysponował ["built up", więc raczej "stworzył", "zbudował"] siatką konfidentów oraz "tropicieli", wyszukujących żydowskie kryjówki. Wielu innych Polaków z własnej inicjatywy przekazywało informacje o Żydach, z głodu kradnących żywność z okolicznych pól, gospodarstw i wiosek" (Zwykli ludzie, s. 138). Zob. też Ordinary Men, s. 126: "The battalion built up a network of informers and "forest runners", or trackers, who searched for and revealed Jewish hiding places. Many other Poles volunteered information about Jews in the woods who had stolen food from nearby fields, farms and villages in their desperate attempt to stay alive".

[11] "Niemal w żadnym opisie polowania na Żydów nie pominięto faktu, że odnajdywaniem kryjówek i ziemianek zajmowali się głównie polscy agenci, informatorzy, tropiciele oraz rozzłoszczeni chłopi. [...] Uczciwy aż do bólu Bruno Probst raz jeszcze przedstawił sprawę w nieco bardziej wiarygodny sposób. Jak zapisał ["he noted", więc raczej "jak zaznaczył"], «polowania na Żydów» często wszczynano na skutek doniesień od polskich informatorów. Zaraz jednak dodał: «Pamiętam, że w tamtym okresie stopniowo rozpoczęliśmy bardziej systematyczne rozstrzeliwania Polaków, którzy ukrywali Żydów. Niemal zawsze od razu paliliśmy też domy zabitych». Oprócz policjanta, który opowiedział o kobiecie [...] zabitej za ukrywanie Żydów [...] Probst jedyny spośród 210 świadków przyznał, że Niemcy stosowali taktykę systematycznego rozstrzeliwania Polaków ukrywających Żydów" (Zwykli ludzie, s. 167-168; kursywa moja). O "sielankowych" relacjach niemiecko-polskich w zeznaniach policjantów zob. s. 160-162. Na stronie 161 inne zeznanie Bruno Probsta o represjach wobec Polaków ("w razie jakichkolwiek podejrzeń [...] zawsze rozstrzeliwaliśmy Polaków na miejscu"). Trzeba było zatem chyba nie byle jakiej odwagi, by odmówić pomocy takiej dzielnej jednostce i na przykład nie stawić się do nagonki na ukrywających się w lesie Żydów.

[12] Aby sensownie oszacować liczbę ofiar polowania na Żydów, trzeba najprzód mniej więcej wiedzieć, ilu Żydów próbowało się ratować i ilu ocalało, a tego nie wie nikt. Próbuje się wprawdzie deklarować jakiś tajemniczy "konsensus" badaczy wokół pewnych szacunków procentowych, ale rzecz w tym, że jedynie niewielu czytelników zdaje sobie sprawę, jak bardzo ostateczne wyliczenia są wrażliwe na choćby nieznaczne zmiany owych szacunków wyjściowych. Cóż to jest kilka procent? Zdawałoby się - drobiazg. Ale jeśli przyjmiemy, że próbowało się ratować nie 10% Żydów (najczęściej powtarzane arbitralne założenie, które kiedyś przyjął Szymon Datner), lecz 6-7%, to od razu ubywa nam niemal 100 000 potencjalnych ofiar krwiożerczych Polaków. Sto tysięcy!

[13] Zob. na przykład: Barbara Engelking, Jest taki piękny słoneczny dzień... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011, s. 143: "Koncentruję się tu na ostatnim etapie Zagłady, na drugiej fazie polowania na Żydów - czy raczej na żydowskich niedobitków i uciekinierów, tułających się po wsiach w poszukiwaniu schronienia. Niemożliwe jest oszacowanie, ilu ich było. Żeby mieć jakiekolwiek wyobrażenie o proporcjach, trzeba by wiedzieć, ilu Żydów próbowało się ratować" itp. itd. (kursywa moja).

Również Krzysztof Persak zaznacza, że wyjściowa liczba uciekinierów z gett została "przyjęta arbitralnie, choć jako określenie rzędu wielkości wydaje się prawdopodobna" (Zarys krajobrazu, s. 24-25; kursywa moja). Nie jestem jednak pewien, czy Persak - jako humanista - wie, co naprawdę napisał, pisząc o "rzędzie wielkości". Być może byłby zdziwiony, gdyby mu ktoś powiedział, że na przykład liczby 200 tysięcy i 21 tysięcy też należą do tego samego rzędu wielkości.

[14] Zob. Michał Okoński, Pomocnicy śmierci, "Tygodnik Powszechny", nr 47, 20 listopada 2011: "Liczba ofiar polowania na Żydów, w którym Polacy wystąpili w roli zabójców lub denuncjatorów, wynosi co najmniej 120 tysięcy - twierdzą naukowcy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów" (kursywa moja). Z kolei Paweł Śpiewak, nowy dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, w rozmowie z Robertem Mazurkiem używa sformułowań: "Ale z tych badań [m.in. z badań Barbary Engelking] wynika, że z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tys. Żydów" oraz "historycy wyliczyli, że było 120 tys. ofiar żydowskich" (kursywa moja). Zob. Żyd przestaje się kojarzyć. Z Pawłem Śpiewakiem rozmawia Robert Mazurek, "Rzeczpospolita", 26-27 listopada 2011.

[Dopisek] Ale osiem lat później Paweł Śpiewak przedstawił całkiem inne rewelacyjne wyliczenie:

"To zaś, co się działo po wojnie, to zgroza. Jakieś nieprawdopodobne piekło, które kończy się tym, że ocaleni właściwie w 95 proc. uciekają z Polski. Nie dlatego, że się lepiej żyje w Ameryce, ale dlatego, że mają realne prawo bać się o siebie. Tyle było pogromów i zabójstw" (Kłopotliwy kuzyn. Rozmowa z prof. Pawłem Śpiewakiem o polskim antysemityzmie i anty-antysemityzmie, rozmawiała Martyna Bunda, "Polityka" 2019, nr 10, s. 17).

95% ocalonych Żydów uciekło z Polski! A ponieważ zostało ich w Polsce przynajmniej 50 tysięcy, łatwo obliczyć, że było tych ocalonych w sumie przynajmniej milion! Co nie tyle koryguje, ile kompletnie wywraca do góry nogami wszystkie szacunki Krzysztofa Persaka. Chyba że wszystkie te szacunki dotyczące ocalonych to tylko taka okolicznościowa paplanina: kiedy trzeba rosną, kiedy trzeba niepomiernie maleją. Jak tam komu akurat w duszy gra.

[15] Barbara Engelking podkreślała - o czym jednak Persak nie wspomina, nawet w przypisie - że podane przez nią liczby "należy traktować jako orientacyjne": mogą być one niedoszacowane, ale mogą być także przeszacowane. Zob. Jest taki piękny słoneczny dzień..., s. 258: "Liczyłam ofiary bardzo ostrożnie [...] Podane liczby mogą być właśnie ze względu na ten ostrożny sposób liczenia niedoszacowane. Nie można jednak wykluczyć także błędu przeszacowania, mimo że tam, gdzie to tylko było możliwe, unikałam podwójnego liczenia, nie mogę jednak mieć pewności, że w jakiejś relacji nie było mowy o tej samej osobie, która jako anonimowa pojawiła się w źródłach sądowych (lub odwrotnie). Dlatego przytoczone liczby należy traktować jako orientacyjne".

Nb. Engelking liczyła żydowskie ofiary polskich donosów i mordów w aktach tzw. "sierpniówek" (procesów wytaczanych w oparciu o dekret z 31 sierpnia 1944, m.in. za współpracę z okupantem) oraz w (na ogół) powojennych relacjach Żydów, którym udało się przeżyć.

"Przeanalizowałam 300 spraw sądowych, w których była mowa o 281 przypadkach denuncjacji (ofiarą tych doniesień padło 701 Żydów), oraz o 139 mordach, w których zginęło 473 Żydów. W 174 spośród 500 relacji dotyczących ukrywania się na wsi jest mowa o wydawaniu (230 przypadków, 858 ofiar) i mordowaniu (142 przypadki, 542 ofiary). W sumie więc w 511 incydentach wydano 1559 Żydów, a w 281 mordach zabito ich 1015. W omawianych dokumentach jest zatem mowa o 2574 wydanych i zabitych przez Polaków Żydach" (Ibid.).

Te szczegółowe wyliczenia robią na pierwszy rzut oka duże wrażenie. Niestety, nie bardzo wiadomo, co to znaczy, że w omawianych dokumentach "jest [...] mowa" o tylu to a tylu przypadkach. Czy na przykład w aktach sądowych autorka liczyła wszystkie przypadki - także te, o których tylko wspomniał nawet najmniej wiarygodny świadek - czy może, jakby należało oczekiwać, tylko te, które sąd ostatecznie uznał za potwierdzone. Jeśli z kolei chodzi o relacje Żydów, nie wiadomo, czy liczono także te przypadki, o których ukrywający się wyłącznie słyszał, czy tylko te, których był mniej lub bardziej bezpośrednim świadkiem. Nie trzeba chyba dodawać, że istnieje fundamentalna różnica między relacją: "ukrywałem się z ojcem, którego na moich oczach chłop zarąbał siekierą, ale mnie udało się uciec", a relacją: "słyszałem, że w lesie chłopi zatłukli kilkunastu Żydów" i jeśli już w ogóle zabieramy się do liczenia, to w obu wypadkach ofiary powinny być liczone w osobnych rubrykach.

[16] Zaraz po cytowanym już zdaniu o niemieckich policjantach, którzy "reagowali głównie na doniesienia miejscowej ludności", Persak napisał: "Od połowy lutego do połowy września 1943 r. pluton żandarmerii działający w powiecie warszawskim rozstrzelał 1094 schwytanych Żydów" (Zarys krajobrazu, s. 26). To stąd właśnie ta liczba. W przypisie do tego zdania Persak odwołuje się do strony 72 pracy: Jacek Andrzej Młynarczyk, "Akcja Reinhardt" w gettach prowincjonalnych dystryktu warszawskiego 1942-1942, [w:] Prowincja noc. Życie i zagłada Żydow w dystrykcie warszawskim, pod redakcją Barbary Engelking, Jacka Leociaka i Dariusza Libionki, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2007. Rzeczywiście, Młynarczyk podaje na tej stronie, że "pluton żandarmerii w starostwie Warszawa-powiat schwytał i zamordował w czasie od 12 lutego do 16 września 1943 roku 1094 osób pochodzenia żydowskiego". Ale - co Persak znów jakimś trafem przeoczył - już na następnej stronie zaznacza: "Niestety meldunki żandarmerii nie informują o okolicznościach złapania żydowskich uciekinierów ani o roli, jaką odgrywała przy tym ludność miejscowa" (Ibid., s. 73; kursywa moja). Meldunki wprawdzie nie informują, niemniej Persak wie lepiej.

[17] W wersji zanotowanej przez Jana Lechonia w drugim tomie jego Dziennika anegdota ta brzmi tak: "Franc Fiszer grzmiał w «Ziemiańskiej»: «Nie będzie porządku w Polsce, jeśli się nie rozstrzela 750 000 szubrawców». Na to ktoś zauważa sceptycznie: «Czy myślisz, że jest aż 750 000 szubrawców?» A Franc niestropiony: «Nic nie szkodzi, w razie czego dobierzemy z uczciwych»". Cytuję za: Na rogu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze, zebrał i opracował Roman Loth, PIW, Warszawa 1985, s. 271.

[Dopisek] Chyba nikt nigdy nie zwrócił na ten drobiazg uwagi, ale Franciszek z opowiadania Sen Antoniego Langego to prawie na pewno portrecik Fiszera. Nie tylko dlatego, że Franciszek jest bywalcem kawiarni Miki (w której Fiszer i Lange spędzili razem wiele godzin) i odzywa się - jak Fiszer - stentorowym głosem.

"- Szkoda chłopa - mówił Andrzej - posiekali go na drobne kawałki.

- Bardzo dobrze z nim zrobili - stentorem odparł Franciszek.

- Zawsze jesteś nieludzki - oburzył się Edward.

- Może być, ale jeżeli dla podniesienia ludzkości trzeba będzie wyrżnąć dziesięć tysięcy takich jak on - to wyrżniemy ich z czystym sumieniem" (Antoni Lange, W czwartym wymiarze. Opowiadania, Spółka Nakładowa "Książka", Kraków 1912, s. 65).

Najwidoczniej Fiszer miewał takie eksterminacyjne pomysły już na długo przed epoką "Ziemiańskiej".

[18] Ponieważ w Internecie można sobie na taki luksus pozwolić, przytaczam ten ostatni akapit w całości; zarówno w przekładzie, jak i w oryginale.

"Przedstawiony przez Niemców obraz polskiej kolaboracji nie jest zupełnym ["zupełnym" dodane samowolnie przez tłumacza] fałszem. Tragizm polega na tym, że zachowanie przypisane Polakom zostało wiele razy potwierdzone w innych zeznaniach. W historii holocaustu niewielu jest bohaterów, za to zbyt wielu winowajców i ofiar. To, co było złe w przedstawionym przez Niemców obrazie, to zniekształcenie proporcji i pominięcie złożoności problemu. Policjanci nie wspominali o Polakach ratujących Żydów ani o karach, jakie Niemcy za to wyznaczali, ani też o roli Niemców w prowokowaniu Polaków do "zdrady", tak obłudnie potępianej przez samych okupantów. Nikt z przesłuchiwanych nie zauważył, że członkowie dużych jednostek cudzoziemskich morderców, Hiwi, nie wywodzili się spośród Polaków. Rekrutowali się oni spośród innych narodowości antysemicko nastawionej Europy Wschodniej. Jednak w pewien sposób wypowiedzi niemieckich policjantów na temat Polaków wiele mówią o jednych i drugich" (Zwykli ludzie, s. 169).

"The German portrayals of Polish complicity are not false. Tragically, the kind of behavior they attributed to Poles is confirmed in other accounts and occurred all too often. The Holocaust, after all, is a story with a far too few heroes and all too many perpetrators and victims. What is wrong with the German portrayals is a multifaceted distortion of perspective. The policemen were all but silent about Polish help to Jews and German punishment for such help. Almost nothing was said of the German role in inciting the Polish "betrayals" the policemen so hypocritically condemned. Nor was any note made of the fact that large units of murderous auxiliaries - the notorious Hiwis - were not recruited from the Polish population, in stark contrast to other nationalities in pervasively anti-Semitic eastern Europe. In some ways, therefore, the German policemen's comments about Poles reveal as much about the former as the latter" (Ordinary Men, s. 157-158).

[19] Masha Gessen, The Historians Under Attack for Exploring Poland’s Role in the Holocaust, "The New Yorker", 26 marca 2021. Trzy miliony pojawiają się nie tylko w leadzie: "To exonerate the nation of the murders of three million Jews, the Polish government will go as far as to prosecute scholars for defamation". Wtedy Mashę Gessen można by ostatecznie usprawiedliwiać konwencją: że lead - jak to lead - rzecz wyolbrzymia i upraszcza. Jednak to samo zostaje potem powtórzone w treści ich artykułu:

"The two historians’ legal troubles stem from the Polish government’s ongoing effort to exonerate Poland - both ethnic Poles and the Polish state - of the deaths of three million Jews in Poland during the Nazi occupation".

Nie chodzi więc o ryzykowny dziennikarski chwyt w celu przyciągnięcia czytelnika. Co więcej, okazuje się, że oczyszczenia potrzebują nie tylko etniczni Polacy, ale również państwo polskie! Dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Piotr Cywiński, uznał to podejście za "lekkomyślne machlojki losami trzech milionów ofiar" (reckless fiddling with the fates of three million victims) i trudno się z nim nie zgodzić. Tyle że machlojki zaczęły się znacznie wcześniej.

Nb. napisałem wyżej "w treści ich artykułu", ponieważ osoba podpisująca się Masha Gessen to tzw. "osoba niebinarna", która życzy sobie, by w stosunku do niej używano zaimków they/them (oni/ich). Zdezorientowanym czytelnikom starszej daty chciałbym przypomnieć, że podobne zachcianki nie są czymś nowym. W pewnym bardzo znanym utworze literatury żydowskiej sprzed niemal dwóch tysięcy lat spisanym w koinè główny bohater pyta osobę podobnego ducha "Jak ci na imię", na co otrzymuje odpowiedź: "Na imię mi legion, gdyż jest nas wielu".