EBENEZER ROJT

Konspiracja w sieni na lewo
WYPISY

Pierwsze dni Powstania Warszawskiego w relacji Zbigniewa Czajkowskiego-Dębczyńskiego [1]:

31 lipca

Rozkaz mówi dalej, że mam się zgłosić na odprawę w jakimś nowym lokalu przy Grzybowskiej. Numer zaszyfrowany, ale źle, jak się wkrótce okazuje. Idę na Grzybowską. Na mieście ruch ogromny. Pełno ludzi z daleka już wyglądających na konspiratorów [2]. Na szczęście patroli nie widać. [...]

Znalazłem dom i mieszkanie. Pukam. Otwiera mi jakaś kobieta w średnim wieku. Wymieniam hasło. Niewiasta robi zdziwioną minę, zaprasza mnie do środka i pyta się, co sobie życzę. Sytuacja bardzo głupia. Tłumaczę się, jak mogę, wreszcie słyszę:

- Ja to z konspiracją nie mam nic wspólnego, ale jak pan chce wiedzieć, gdzie chodzą wszyscy młodzi ludzie z paczkami, to idź pan przez podwórko, w sieni na lewo.

Posłuchawszy tej rady i klnąc wspaniałą konspirację, udaję się pod wskazany adres i rzeczywiście znajduję całe towarzystwo w komplecie (s. 10-11).


1 sierpnia
Wychodzimy ze Zbyszkiem ("Zorianem") zobaczyć, co słychać, i dostać coś do zjedzenia. Wszędzie widać całe masy konspiratorów. Konspirację czuć na kilometr z daleka po wojskowych butach i kurtkach. Ciągną jakieś pakunki, śpieszą na "koncentrację". Marszałkowską przejechał wolno patrolujący czołg. Telefony nie działają. Urzędy zamknięte. Kupujemy trochę bułek i owoców (s. 12).

2 sierpnia
Bardzo wcześnie rano rozlega się strzelanina na ulicy. Od strony pałacu Blanka wali bardzo długimi seriami karabin maszynowy. Odpowiadają mu pojedyncze strzały na ulicy, jakby tuż koło naszego domu. Walka! A więc nasi są w pobliżu! Na złamanie karku pędzimy po schodach na podwórze. Widzimy "Piechockiego" i Krzysztofa [Krzysztofa Kamila Baczyńskiego] otwierających bramę.

Widzę biegnących naszych. Biało-czerwone opaski. Przeważnie młodzi chłopcy. Uzbrojenie mają słabe. Pistolety, karabiny, czasem tylko butelki zapalające. Widzę jakiegoś jegomościa z brodą i wąsami, i z gołą szablą w ręce. Wygląda à la rok 1863 (s. 17).

Zapoczątkowuję zrzucenie portretów Hitlera z okien pierwszego piętra. Zebrana już dość licznie ludność przyjmuje to owacyjnie. Paru z nas wychodzi na narożny balkon. Ktoś wzniósł jakiś okrzyk. Potem inni. Odśpiewano hymn. Zrobiła się mała manifestacja. Ludzie śmieją się i płaczą, w ogóle radują się, jak mogą. Rzucona myśl budowy barykady w poprzek Senatorskiej zostaje entuzjastycznie wprowadzona w czyn. W parę godzin urasta spory wał z płyt chodników, mebli, wózków. Jest też w niej cały kiosk, nawet razem z papierosami (s. 20-21).


4 sierpnia [śmierć Krzysztofa Kamila Baczyńskiego]
Tą samą drogą wracam do Ratusza. Na punkcie dowiaduję się, że patrol sanitarny właśnie wyszedł do pałacu Blanka po jakiegoś rannego. Podążam za nimi. W narożnym pokoju pałacu, wysłanym pięknym, czerwonym dywanem, zastałem sanitariuszki ładujące na nosze jakiegoś człowieka. Głowa zupełnie rozbita, nie można poznać, kto to.

Na pozycjach spotykam kolegów, którzy są zajęci wyczekiwaniem z karabinami przy oknach na Niemców, pojawiających się od czasu do czasu naprzeciwko, w Operze. Podobno Krzysztof rozwalił już kilku Niemców z myśliwskiego sztucera, który stanowił naszą zdobycz z pałacu. Nie widzę go jednak nigdzie.[...]

Wieczorem odbył się pogrzeb poległego z pałacu Blanka. Na dziedzińcu wykopano dół i zeszło się kilkanaście osób. Przyniesiono ciało przykryte papierem. W momencie wkładania ciała do grobu zauważam w klapie kurtki małą odznakę "Agrykoli" [konspiracyjnej podchorążówki, którą autor również kończył]. W tej chwili przyjrzałem się baczniej ciału. Że też wcześniej nie zwróciłem uwagi. Przecież to Krzysztof. Naumyślnie nie powiedziano mi wcześniej. Szybko zasypano grób. Zebrani odśpiewali hymn. Kapitan powiedział parę słów. Uroczystość skończona. Teraz dopiero zrozumiałem, że ubył nam bliski kolega (s. 31-32).

[1] Zbigniew Czajkowski-Dębczyński, Dziennik powstańca, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1969. Dalej w nawiasach okrągłych numery stron według tego wydania.

Autor urodził się 20 października 1926 roku, a więc w chwili wybuchu Powstania nie miał jeszcze ukończonych 18 lat! Był żołnierzem batalionu "Parasol". W 1947 roku wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Tam w latach 50. poznał go Zbigniew Herbert, o którego przyjaźni z rodziną Czajkowskich można przeczytać w: Herbert i "Kochane Zwierzątka", listy zebrała i komentarzem opatrzyła Magdalena Czajkowska, Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2006.

[2] Tych ludzi, już z daleka wyglądających na konspiratorów, było także słychać:

"Kiedy umówiłem się z Mironem [Białoszewskim] na 1 sierpnia [...] nie wiedzieliśmy, że tego dnia ma wybić dla Warszawy godzina «W». Gdyśmy się spotkali w słoneczny dzień sierpniowy, tuż po południu, na rogu Nowego Światu i Wareckiej, aby tam wsiąść w jadącą na Chłodną «szesnastkę» (wtedy jeszcze Nowym Światem jeździły tramwaje), uwagę naszą zwrócił szczególny odgłos: to stukały podkute buty wielu młodych chłopców, którzy w ten upalny dzień, w płaszczach, pod którymi dość nieudolnie ukrywali broń - spieszyli na wyznaczone punkty zbiórki. Ale i wtedy jeszcześmy się tego nie domyślili... Ruch był na ulicy większy niż zwykle o tej porze. Tramwaj przyjechał strasznie obładowany, jak jeszcze nigdy [...]" (Stanisław Prószyński, Poezja, teatr, muzyka. Lata wojny i okupacji, [w:] Miron. Wspomnienia o poecie, zebrała i opracowała Hanna Kirchner, Wydawnictwo Tenten, Warszawa 1996, s. 26).