EBENEZER ROJT

Niepoprawny Rafał Ziemkiewicz
albo chłop z fantazją

Nad niechlujstwem Rafała Ziemkiewicza znęcało się już tylu ludzi, że nie miałem sumienia dopisywać się do tej długiej listy [1]. Niestety, w swojej ostatniej książce Cham niezbuntowany [2] Ziemkiewicz dalej uparcie podtrzymuje stereotyp polskiego chłopa, który wprawdzie orze i sieje, ale czasem sam nie bardzo wie co, bo gumno ma w takim nieładzie, że aż przykro patrzeć. Tymczasem jego książka dotyka spraw ważnych, w wypadku których argumentacja powinna być bez zarzutu. Niechże się więc w końcu opamięta.

Owszem, rozumiem, że jest to publicystyka, pisana w pośpiechu i klejona na chybcika ze starych kawałków, nie zaś wypieszczona praca naukowa. Dlatego pomijam liczne przypadki stylistycznej brawury, które ktoś bardziej pryncypialny również mógłby uznać za bałamuctwa [3]. Co więcej, uwzględniam jedynie rzeczy mające dla autora rangę argumentu, a jednocześnie nieskomplikowane, które można sprawdzić kilkoma kliknięciami w Internecie, co - przyznacie - raczej nie jest wymaganiem wygórowanym.

Trzy przykłady.

O zwycięstwie w rywalizacji z zakonem nie zadecydował Grunwald ani wojskowy sojusz z Litwinami. Myśmy po prostu tych Krzyżaków zazbroili na śmierć, mniej więcej tak, jak w czasach nam współczesnych Ronald Reagan doprowadził do bankructwa i zagłady sowieckie "imperium zła". Ktoś pamięta, w jaki sposób przeszedł w polskie ręce Malbork, którego niezdobyte fortyfikacje nie pozwoliły Jagielle wyciągnąć praktycznie żadnych konkretnych korzyści z wielkiego zwycięstwa pod Grunwaldem i hołubionego przez Długosza sukcesu Koronowa? Nie, nasi dzielni woje nie wdarli się tam po przyłożonych do murów drabinach ani przez wybitą w nich dziurę. Po prostu wielki mistrz nie miał już czym zapłacić stanowiącym załogę stolicy włoskim kondotierom, więc zmuszony był puścić im fortecę w zastaw. Dowiedziawszy się o tym, mieszczanie pruscy zebrali szybko potrzebną kwotę, wykupili Malbork od Włochów i przekazali go polskiemu królowi. Z całym szacunkiem dla naszych rycerzy - to dopiero było epokowe, historyczne zwycięstwo! (Cham, rozdział 4, podrozdział "Siła słabości").
Dwukrotna wzmianka o jakichś fantastycznych włoskich kondotierach w Malborku świadczy, że Ziemkiewiczowi nie chciało się nawet przejrzeć odpowiedniego hasła w Wikipedii i spisywał jedynie to, co akurat kołatało mu się po głowie. Malbork sprzedał nam Oldrzich Czerwonka, przywódca najemników czeskich. Sprawa zresztą wcale nie poszła szybko. Pertraktacje trwały prawie dwa lata, początkowo mieliśmy apetyt na dwadzieścia jeden twierdz, potem sześć, a skończyło się na trzech. Naturalnie z braku pieniędzy, z którymi u nas też było krucho, toteż opowieść, jakoby Polacy Krzyżaków "zazbroili na śmierć" niczym Reagan, to bajka. Ostatecznie kupiliśmy Malbork za pożyczone pieniądze, a Gdańsk udzielił nam kredytu nie ze ślepej miłości do polskiego króla, lecz w zamian za intratne przywileje, więc kto wie, czy to nie było bardziej jego "epokowe, historyczne zwycięstwo". Ale to już inna historia [4].
Prawdziwym szpiegiem, za którego winy skazano Dreyfusa, był bowiem niejaki Charles Marie Ferdinand Walsin Esterhazy. Jak można się domyślić po samym nazwisku - najczystszej błękitnej krwi. Syn generała, potomek rozgałęzionego arystokratycznego rodu, spokrewnionego i spowinowaconego ze wszystkimi największymi klanami i dynastiami. Nie można było przyznać, że zdrajcą mógł być ktoś taki. [...]

To nieuchronnie musiałoby doprowadzić do ujawnienia tajemnicy jeszcze straszniejszej: dopuścił się jej [zdrady], bo niemiecki wywiad wykorzystał fakt, iż hrabia Esterhazy był nałogowym alkoholikiem, wiecznie pogrążonym w długach hazardzistą, a na dodatek - rzecz zupełnie już horrendalna - pederastą. [...]

Gdyby okazało się, że taki arystokrata i wysoki oficer jak Esterhazy może w istocie być zwykłym degeneratem, niepotępionym za to i nieodrzuconym przez swoje sfery - do czegóż by to doprowadziło?! (Cham, rozdział 2, podrozdział "Supermarket w czasach Dreyfusa").

Niemal wszystko w tej barwnej charakterystyce Esterhazy'ego jest zmyśleniem. Czy można go nazwać wysokim oficerem? Zależy, jakie przyjmiemy kryteria, ale Ziemkiewicz na wszelki wypadek nigdzie nie wspomina, że Esterhazy, już bliski pięćdziesiątki, był tylko majorem (nb. kapitanem został w wieku 33 lat; Dreyfus, chociaż Żyd, w wieku 30 lat). Natomiast na pewno nie można go nazywać hrabią - i to "najczystszej błękitnej krwi". Jego dziadek pochodził bowiem z nieprawego łoża, został adoptowany przez doktora Walsina, a "Esterhazy" dodał sobie do nazwiska dopiero koło trzydziestki. To jeszcze jakoś mu uszło (choć rodzina Esterházych się z nim procesowała), ale tytuł hrabiego już żadną miarą mu nie przysługiwał: i jako bastardowi, i jako Esterhazemu tylko po matce. Zatem tym bardziej nie był hrabią Esterhazym jego wnuk o błękicie krwi mocno już rozrzedzonym, więc dla "rozgałęzionego arystokratycznego rodu" nie żaden potomek, lecz jedynie wnuk zuchwałego bękarta.

Z drugiej strony, wnuk ten wprawdzie trwonił pieniądze na hazard oraz nieudane interesy, lecz nie ma dowodów na to, że był także nałogowym alkoholikiem i pederastą. Wprost przeciwnie. Jak ustalił śledzący go agent pułkownika Picquarta (który niebawem ogłosi, że to właśnie major Esterhazy, a nie Dreyfus, jest szpiegiem), trwonił on pieniądze również na kochankę, którą odwiedzał niemal każdego wieczoru przed powrotem do domu [5].

Przywoływane już wspomnienia wójta Słomki, nigdy niewznowione w PRL, a po roku 1990 wydane tylko w niskonakładowej jubileuszowej edycji tarnobrzeskiego samorządu, nie są jedynym przykładem (Cham, rozdział 6, podrozdział "Niepoprawne pamiętniki").
Wspomnienia wójta Słomki to najczęściej cytowana książka w Chamie niezbuntowanym. Niemal cały podrozdział "Chłop w żydowskim piekle" Ziemkiewicz skompilował cytując właśnie Słomkę. Toteż o tak obficie wykorzystywanym źródle wypadałoby nie pisać głupstw. Tym bardziej dziś, gdy wystarczy zerknąć do internetowego katalogu Biblioteki Narodowej (operacja ta zajmuje góra dwie minuty), by się przekonać, że wspomnienia Jana Słomki (Pamiętniki włościanina. Od pańszczyzny do dni dzisiejszych) jednak zostały wznowione w PRL, a po roku 1990 wydano je przed ukazaniem się Chama niezbuntowanego przynajmniej trzykrotnie [6].

I jeszcze na koniec taka fantazja na kanwie wspomnień Stanisława Swianiewicza:

Utkwił mi w pamięci fragment wspomnień Stanisława Swianiewicza, ocalonego z Katynia, opisującego mocarstwowy obłęd elit II RP, zbudowany na przekonaniu, że jesteśmy militarnie silniejsi od Niemiec i że Sowiety są w stanie agonii, rozpadu, a poza tym zupełnie nieagresywne, bo "Rosja ma dość swoich ziem i więcej nie potrzebuje". Myślę konkretnie o fragmencie, gdy kierowca, prosty człowiek, mówił wizytującym nadgraniczne tereny oficjelom, że bolszewicy szykują się do kolejnej wojny, szykują się do ataku na Polskę i że tu, przy granicy, wszyscy to wiedzą - a ci śmiali się lekceważąco (Cham, rozdział 1, podrozdział "Jedno, co warto").
Rzeczywiście, Swianiewicz w swoich wspomnieniach W cieniu Katynia obszernie pisze o tym rozpowszechnionym wówczas w Polsce obłędnym przekonaniu, jakoby Rosja nie potrzebowała nowych terenów [7]. Ale fragmentu z prostym człowiekiem wyśmianym przez zadufanych oficjeli w tej książce nie ma. Tę pochwałę przewag polskiego ludu Ziemkiewicz bezwstydnie zmyślił [8].

"Lepiej się niedouczyć jak przeuczyć" - takie powiedzenie podobno krążyło kiedyś po polskiej wsi. Najpewniej zrodzone w czasach, gdy chłopskie dzieci, odwiedzając z pustymi słoikami swoich rodziców, zaczęły ochoczo dzielić się z nimi świeżo nabytą w wielkim mieście wiedzą.

Być może Rafał Ziemkiewicz, ufając w potęgę zdrowego chłopskiego rozumu, trochę za bardzo wziął sobie to powiedzenie do serca.

[1] Przykłady łatwo znaleźć wpisując w wyszukiwarkę frazę: research (albo risercz) ziemkiewiczowski. Wprawdzie wielu jego krytyków ma podobne grzechy na sumieniu, ale to żadne usprawiedliwienie.

[2] Rafał A. Ziemkiewicz, Cham niezbuntowany, Fabryka Słów, Lublin 2020. Korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej przez pan@drewnianyrower.com. Dalej cytuję jako Cham.

[3] Pomijam też rzeczy już wcześniej dość powszechnie zauważone, jak choćby: "Homoseksualizm bowiem nigdy nie był w Polsce uznawany za przestępstwo" (może miało być "w powojennej Polsce") albo "Porównajmy to z traktowaniem Żydów w Hiszpanii, z której zresztą w znacznej liczbie właśnie do Polski uciekli [...]" (może dla Ziemkiewicza "znaczna liczba" to już kilkanaście rodzin).

Trzy przykłady trochę mniej banalne.

"Dlatego poddani rycerzy-mnichów [tj. Krzyżaków], nielicho ryzykując, założyli konspiracyjny Związek Jaszczurczy, latami zrzucając się na polskie zwycięstwo" (Cham, rozdział 4, podrozdział "Siła słabości").

Związek Jaszczurczy został założony jawnie i bez żadnego ryzyka, więc tajne mogły być najwyżej niektóre jego cele.

"To, co było wcześniej [jeśli chodzi o świadectwa chłopskiej przeszłości] - przepadło, jak kultura Etrusków, z której pozostało trochę do dziś nieodcyfrowanych inskrypcji i rozmaite skorupy" (Cham, rozdział 6, podrozdział "Niepoprawne pamiętniki").

Z kultury etruskiej zachowało się jednak znacznie więcej, o czym można dowiedzieć się nawet z niedługiego i przyjemnie napisanego eseju Zbigniewa Herberta O Etruskach.

Andrzej Mencwel chyba nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że jego ojciec został przedstawiony w książce Ziemkiewicza jako "młody dziedzic, przejęty misją niesienia w lud kaganka oświaty", który "czytywał fornalom w majątku rodziców «Trylogię» Sienkiewicza" (Cham, rozdział 5, podrozdział "Amnestia dla Michałka"). W rzeczywistości ojciec Andrzeja Mencwela był synem "wiejskiego wyrobnika spod Nowego Tomyśla", a Trylogię czytywał za młodu swoim chłopskim sąsiadom (Andrzej Mencwel, Wyobraźnia antropologiczna. Próby i studia, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2006, s. 165).

Rozumiem też, że każdy publicysta pragnie jakoś zafrapować czytelników, ale pomawianie Donalda Tuska i jego kolegów, że są czymś w rodzaju wyobcowanej inteligenckiej elity, to już doprawdy przesadna ekstrawagancja. Oni przecież wszyscy krew z krwi, sól tej ziemi i z ludu wzięci!

Inna sprawa, że sam Ziemkiewicz lubi używać swobodnego języka blokowisk: "odstosunkować się od katolicyzmu", "do kurwy nędzy", "wymiękają", "wszystko przepierdzielił" etc. Nie gardzi też podwórkowymi anglicyzmami ("mental"). Czasem nawet miałem wrażenie, jakby czuł się niespełnionym raperem.

[4] Kto chciałby o tym wszystkim wiedzieć więcej, a nie ufa Wikipedii (w tym wypadku akurat całkiem porządnej), niech przynajmniej zajrzy do przystępnej i wydanej w potężnym nakładzie Wojny trzynastoletniej Mariana Biskupa, najwybitniejszego specjalisty w tej dziedzinie (Wojna trzynastoletnia i powrót Polski nad Bałtyk w XV wieku, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1990; zwłaszcza podrozdział "Sprzedaż Polsce Malborka oraz innych miast i zamków przez zaciężnych krzyżackich" na stronach 51-53).

[5] Zob. Martin P. Johnson, The Dreyfus Affair. Honour and Politics in the Belle Époque, Macmillan Press 1999, s. 41: "[...] Picquart first inquired as discreetly as possible into Commandant Esterhazy's character and lifestyle. An agent set to watching Esterhazy reported that the suspect was in constant need of money to pay for gambling and stock-market losses, and to keep up a mistress, whom he visited nearly every evening before returning to his wife and children".

O tej kochance Esterhazy'ego (oraz o wcześniejszych) pisze również George R. Whyte w: The Dreyfus Affair. A Chronological History, Palgrave Macmillan 2008, s. 68: "[1 stycznia 1896] In financial ruin, Esterhazy lodges with his mistress, Marie-Hortense Pays, at 49 rue Douai in Paris".

Nb. o pederastię pomawiano oskarżyciela Esterhazy'ego, bezżennego pułkownika Picquarta: "[...] gossip about his possible homosexuality pursued him throughout his career" (Piers Paul Read, The Dreyfus Affair. The Story of the Most Infamous Miscarriage of Justice in French History, Bloomsbury Press, Londyn 2012, s. 162).

Chyba nie muszę jednak dodawać, że w sprawie Dreyfusa wskazana jest wielka ostrożność przy formułowaniu wszelkich sądów. Cytowany wyżej George R. Whyte nie bez racji apeluje we wstępie, by czytelnik pamiętał o powiedzeniu Esterhazy'ego (!), że w wywiadzie i kontrwywiadzie nic nie jest takie, na jakie wygląda ("The reader, when embarking on a study of the Affair, is well advised to remember Esterhazy's dictum: 'in espionage and counter-espionage nothing is as it seems to be'" (s. xxv).

[6] Pierwsze wydanie w Krakowie w roku 1912. Potem wydanie drugie w roku 1929. W 1983 roku wznowiła pamiętniki Słomki Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, natomiast w Tarnobrzegu wydano je trzykrotnie: w roku 1994, w roku 2008 i w roku 2012. Zacytowane przeze mnie zdanie nie jest też tylko stylistyczną niezręcznością, bo w innym miejscu Ziemkiewicz pisze, że Pamiętników włościanina nie znajdzie się w żadnej bibliotece. A dlaczego? "Możliwe, że właśnie przez te partie dotyczące żydowskiej chciwości, chytrości i licznych pułapek, jakie zakładali oni na chłopów".

[7] Ponieważ jest to interesujący akapit, podaję go tu w całości:

"Zastanawialiśmy się również z Mackiewiczem [Stanisławem Catem-Mackiewiczem] nad narastającą w Polsce falą sympatii prorosyjskich. Niemal wszędzie w Polsce standardową odpowiedzią na uwagę, że w razie wojny z Niemcami Sowiety mogą nas zaatakować, było, że: «Rosja jest wielka i żadnych dodatkowych terenów nie potrzebuje». Powtarzali to politycy, dziennikarze, wyżsi wojskowi, profesorowie uniwersytetów, ludzie którzy zdawałoby się musieli znać historię Polski i znać dzieje rozbiorów. Ja to zdanie o niezainteresowaniu Sowietów naszymi ziemiami wschodnimi słyszałem w czerwcu 1939 roku z ust jednego z naszych najbardziej obiecujących polityków gospodarczych, który był dyrektorem departamentu w Ministerstwie Rolnictwa i w dodatku znał Rosję Sowiecką, chociaż nie znał się na historii Rosji. Władysław Studnicki mniej więcej w tym samym czasie słyszał to zdanie z ust prof. Kutrzeby, prezesa Polskiej Akademii Umiejętności oraz prof. Stanisława Estreichera, przywódcy Stańczyków krakowskich. St. Mackiewicz opowiadał mi o swoim niedawnym pobycie u Radziwiłłów w Nieświeżu. Wszyscy zdawali się oczekiwać pomocy sowieckiej w razie wojny z Niemcami. W szczególności opowiadał on o jakimś księdzu, z którym miał dłuższą rozmowę, i który był szczególnie optymistyczny co do możliwości współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami" (Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Instytut Literacki, Paryż 1989, s. 37; poprawiłem dwie oczywiste literówki).

[8] Najbardziej zbliżony wymową do sceny z kierowcą jest poniższy fragment ze wspomnień Swianiewicza, ale wątpię, by Ziemkiewicz chciał nim wesprzeć swoją argumentację:

"Za najwybitniejszego pomiędzy tymi administratorami przemysłu sowieckiego, z którymi wypadło mi siedzieć [w więzieniu na Łubiance], uważam niejakiego Mirosznikowa, wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę lat około 50-ciu. [...] Był niewątpliwie ideowym komunistą. Nie przychodziło mu chyba do głowy, że służąc całe życie partii szedł błędną drogą. Mówiąc o partii, czy też o rządzie sowieckim, oraz o międzynarodowej polityce Związku Sowieckiego identyfikował siebie z nimi. Mówił zawsze «my», «nasza polityka» itp. [...]

Nieźle orientował się w sytuacji międzynarodowej, lecz w sprawach polityki zagranicznej myślał bardzo pragmatycznie. Hitlera nie lubił, cały ruch hitlerowski nazywał «bezprincypialnym», to znaczy pozbawionym pewnych trwałych zasad, nie wydaje się jednak, żeby miał jakieś zastrzeżenia przeciwko sojuszowi Stalina z Hitlerem i atakowi na Polskę we wrześniu 1939 roku. Niezrozumiała natomiast wydawała mu się mentalność Polaków, którzy zdawali się wierzyć w to, że Rosja może pozostać neutralna w razie wojny polsko-niemieckiej. Zdaniem jego z obiektywnej analizy okoliczności wynikało, że to państwo polskie, które istniało przed 1939 rokiem, mogło utrzymać swój byt jedynie w drodze znalezienia pewnych form kooperacji z Rzeszą Niemiecką. Tylko to mogłoby uratować wschodnie prowincje tego państwa od obsadzenia przez Związek Sowiecki prędzej, czy później. Ten robociarz miał niewątpliwie umysł męża stanu i umiał myśleć obiektywnie" (W cieniu Katynia, s. 156).

Nb. na wszelki wypadek sprawdziłem, czy czegoś podobnego do historii podanej przez Ziemkiewicza nie ma w filmie dokumentalnym o Stanisławie Swianiewiczu Ostatni świadek (2005, reżyseria Paweł Woldan). Nie, nie ma.