EBENEZER ROJT

Wojciech Orliński o szalonych logikach
albo "licencia comixica"

Wojciech Orliński przeczytał książkę o logice; wprawdzie wydaną w formie komiksu, ale dobre i to [1]. Wszystko też dobrze się dzieje, dopokąd książeczkę tę jedynie streszcza, zręcznie podkreślając, że "opowieść nie jest nudna i trzyma w napięciu". Między innymi dlatego, że autorzy
sięgnęli po "licencia comixica". Dla zwiększenia napięcia narracyjnego zderzyli na swoich planszach ludzi, którzy tak naprawdę nigdy się nie spotkali - np. Georga Cantora z Russellem.
Niestety, Orliński zabrał się też za komentowanie i pouczanie. I to już wyszło mu znacznie gorzej:
To jest akceptowalna forma "licencia comixica". Wątpliwości, do których zresztą przyznają się sami twórcy, budzi jednak ich przywiązanie do tezy, jakoby logika szła w parze z szaleństwem. Cantor, Wittgenstein i Frege skończyli jako szaleńcy, Hilbert, Goedel i Russell żyli w cieniu szaleństwa dotykającego ich najbliższych i obawy, że choroba dopadnie w końcu także ich.
W tych trzech zdaniach są cztery błędy. Najmniej istotny to "licencia comixica" [2]. Gorsze są zmyślenia. Ani Wittgenstein, ani Frege nie skończyli jako szaleńcy; w każdym razie nie jako szaleńcy w sensie klinicznym, bo nie sądzę, by Orliński chciał odwoływać się do jakiejś ludowej opinii, wedle której wszyscy filozofowie mają coś z głową. Wittgensteina należałoby raczej przesunąć do tej drugiej kategorii: "żyjących w cieniu szaleństwa" (trzech jego braci popełniło samobójstwo). Z pewnością sam też prowadził życie niekonwencjonalne i nie wolne od problemów, ale żeby zaraz wariat? W dodatku akurat ostatni okres jego życia, gdy umierał na raka prostaty, to czas duchowej równowagi oraz intelektualnej jasności [3].

Również Fregego nikt za jego życia nie zdiagnozował jako wariata. Wprawdzie, jak pisze Rudolf Carnap w swojej Autobiografii intelektualnej, Frege był bardzo zamknięty w sobie i nieśmiały, tak że studenci w trakcie zajęć oglądali głównie jego plecy, gdy wyrysowywał rozmaite diagramy na tablicy, ale to za mało na szaleństwo [4]. Fama o paranoicznym Fregem narodziła się stosunkowo niedawno, gdy opublikowano jego dziennik prowadzony w 1924 roku [5]. Wyszło wtedy na jaw, że Frege zawiódł się na liberalnej demokracji i brzydko wyrażał o Żydach. Szczególnie zaś kłopotał go problem, który w języku nieco bardziej sformalizowanym można ująć tak oto: jak zbiór wszystkich obywateli podzielić na dokładnie dwa rozłączne podzbiory Ż i nie-Ż, a mówiąc prosto: jak odróżnić Żyda od nie-Żyda [6]. No i jeszcze prawdziwe horrendum: pochwalił Hitlera! Wprawdzie tylko raz i to za zdanie okrąglutkie niczym diagram Venna, ale jednak pochwalił [7]. Nic dziwnego, że niektórzy badacze twórczości Fregego uznali za stosowne odciąć się od tych miazmatów, a co bardziej histeryczni zaczęli nawet pośmiertnie wyrabiać Fregemu papiery do psychuszki. W końcu zawsze to lepiej wygląda, jeśli się pisze doktorat o logice wariata, niż o logice kto-wie-czy-nie-nazisty [8].

Wracając do zmyśleń Orlińskiego. Hilbert i Russell rzeczywiście "żyli w cieniu szaleństwa dotykającego ich najbliższych", ale nie Kurt Gödel. On akurat już dość wcześnie sam był rzetelnym wariatem (o czym więcej za chwilę).

Jeszcze gorzej wyszło Orlińskiemu w następnym akapicie:

Manie Goedla, Fregego i Cantora dopadły ich po siedemdziesiątce. Jakkolwiek lubimy siebie pocieszać wizją rumianych staruszków z reklamy funduszu emerytalnego, statystyka jest nieubłagana - w tym wieku różne formy starczej demencji (często prowadzącej do paranoicznej podejrzliwości albo nasilenia natręctw) są naturalne jak trądzik dla nastolatka. Czy twórcy tego komiksu dowodzą więc raczej tego, że logika prowadzi w obłęd - czy że zapewnia długie i dobre życie?
Trzy nazwiska i trzy pudła. Frege, powtórzę, w ogóle nie był szaleńcem. Cantor cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową, dawniej zwaną cyklofrenią, ale pierwszy kryzys pojawił się u niego już przed 39 urodzinami [9]. Natomiast Gödel pierwsze załamanie nerwowe przeżył jeszcze przed trzydziestką [10]. Tak więc następujące później rozważania Orlińskiego o zdrowiu logików w kontekście rzekomo naturalnych po siedemdziesiątce różnych form "starczej demencji" można od razu wrzucić do kosza.

Na ostatek spróbował jeszcze Orliński błysnąć osobistą erudycją i opowiedział o tym, jak to Russell w 1920 roku pojechał do Rosji, gdzie okpił pilnujących go organizatorów i zdołał przekonać się, jak naprawdę wygląda tam życie.

Udało mu się w ten sposób już w 1920 r. opublikować przenikliwy pamflet "Teoria i praktyka bolszewizmu", w którym zawarł niesłychanie trafny cytat: "Gdy brytyjska lewica słyszy hasło 'dyktatura proletariatu', myśli, że 'proletariat' oznacza 'proletariat', ale 'dyktatura' nie oznacza dosłownie 'dyktatury'. Jest akurat odwrotnie. Kiedy rosyjski komunista mówi o dyktaturze, należy to słowo traktować literalnie, natomiast gdy mówi o proletariacie, należy pamiętać, że traktuje to słowo z pickwickowską umownością".
Po pierwsze, i najmniej ważne, Orliński ma problem z polszczyzną. Russell nie zawarł w swojej książce niesłychanie trafnego cytatu o tym, co znaczy w Rosji hasło 'dyktatura proletariatu', gdyż nikogo nie cytował. Są to jego własne słowa. To Orliński zawarł w swoim artykule niesłychanie trafny cytat z Russella.

Po drugie, i już ciut ważniejsze, tłumacz tego cytatu nie grzeszył dokładnością. W oryginale nie ma mowy o brytyjskiej lewicy. Russell użył wyrażenia "przyjaciele Rosji" (Friends of Russia) [11]. To nie to samo. Frege powiedziałby, że oba te wyrażenia mają nie tylko odmienny sens, ale także odniesienie.

Po trzecie, nonsensem jest przekładanie zwrotu "w znaczeniu pickwickowskim" (in a Pickwickian sense) jako "z pickwickowską umownością". Ci, którzy wiedzą, o co chodzi z tym pickwickizmem [12], będą taką zmianą jedynie zdezorientowani. Ci, którzy nie wiedzą, również będą zdezorientowani, zastanawiając się, czym owa tajemnicza "pickwickowska umowność" różni się od zwyczajnej umowności.

Wreszcie po czwarte, pamflet Russella nie nosił tytułu Teoria i praktyka bolszewizmu. Wydanie z 1920 roku, które Orliński przywołuje, było zatytułowane Bolszewizm. Praktyka i teoria (Bolshevism: Practice and Theory). W latach następnych zaś tytuł został zmieniony na Praktyka i teoria bolszewizmu (The Practice and Theory of Bolshevism).

"Oczywiście, czepiam się drobiazgu, ale mam powody - człowiek, który robi taki błąd, po prostu nigdy nie sprawdzał faktów u źródeł" [13].

[1] Wojciech Orliński, Bertrand Russell jako superbohater, wyborcza.pl, 3 stycznia 2012; strona zarchiwizowana. Komiks o logice to Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy Apostolosa Doxiadisa i Christosa Papadimitriou, rysowany przez Alecosa Papadatosa oraz Annie Di Donna i przełożony przez Jarosława Mikosa. U Orlińskiego pani Di Donna ma na imię Anne; prócz tego w tekście inna przykra literówka "Wittengstein".

[2] Miała to być pewnie w zamierzeniu dowcipna parafraza łacińskiego wyrażenia "licentia poetica". Dwukrotne użycie "licencia" (-cia zamiast -tia) wyklucza zwykłą literówkę. Poza tym Orliński już wcześniej pisał o "licencia comixica" na swoim blogu. Zob. Wojtek Orliński, Ekskursje w dyskursie, notka "Gross i żydowskie pachołki", 22 stycznia 2008: "Uznawałem ją za "licencia comixica", takie metaforyczne przedstawienie strachu wzbudzonego przez pogrom kielecki aka oderwany epizod". Nb. wymawianie łacińskiego -tia jako -cia to obyczaj średniowieczny. Horacy mówił 'licentia'.

[Dopisek] Pan Konrad Ciborowski słusznie zwrócił mi uwagę, że na końcu tego przypisu trochę przeszarżowałem. 'Licentia' wymawia dziś licealista na lekcjach łaciny, natomiast Horacy najprawdopodobniej mówił 'likenti(j)a'. Tak w każdym razie wynika z reguł restytuowanej wymowy łacińskiej: 'c' w czasach Horacego zawsze wymawiano jak 'k', 'i' zaś nie zmiękczało 't', które wymawiano twardo. Dlatego Rzymianin słyszał w tym słowie cztery sylaby: li-ken-ti-a.

[3] Georg Henrik von Wright podaje, że w ostatnich dwóch miesiącach życia Wittgenstein był w bardzo dobrym nastroju, a to, co wtedy pisał, należy do najlepszych rzeczy, jakie wyszły spod jego pióra. Zob. G. H. von Wright, "A Biographical Sketch", [w:] Norman Malcolm, Ludwig Wittgenstein. A Memoir, Clarendon Press, Oxford 2001, s. 17: "But it is remarkable that during the last two months he was not in bed and was apparently in the best of spirits. As late as two days before his death he wrote down thoughts that are equal to the best he produced".

Sam Wittgenstein w ostatnim liście do Normana Malcolma z 16 kwietnia 1951 (13 dni później już nie żył) pisał, że czuje się dobrze i jest w stanie zajmować się filozofią: "Apart from a certain weakness which has constant ups & downs I'm feeling very well these days. [...] About a month ago I suddenly found myself in the right frame of mind for doing philosophy" (tamże, s. 133-134; wyróżnienie Wittgensteina). Malcolm cytuje też słynne ostatnie słowa, które Wittgenstein wypowiedział przed utratą przytomności do czuwającej przy nim Joan Bevan, żony opiekującego się Wittgensteinem lekarza: "Powiedz im, że miałem wspaniałe życie" ("Tell them I've had a wonderful life"; s. 81).

[4] Zob. Rudolf Carnap, "Intellectual Autobiography", [w:] The Philosophy of Rudolf Carnap (XI tom "The Library of Living Philosophers"), zredagował Paul Arthur Schilpp, Open Court 1997, s. 5: "He was of small stature, rather shy, extremely introverted. He seldom looked at the audience. Ordinarily we saw only his back, while he drew the strange diagrams of his symbolism on the blackboard and explained them". Wedle Carnapa, Frege w tamtym czasie (tj. tuż przed pierwszą wojną światową) był człowiekiem zawiedzionym i rozgoryczonym z powodu głuchej ciszy, z jaką spotykała się jego praca. Co jednak nie dziwi, skoro dwa tomy swoich fundamentalnych Grundgesetze der Arithmetik musiał ostatecznie wydać własnym sumptem.

I jeszcze na prawach dygresji. Carnap wspomina, że w letnim semestrze 1913 na kurs Fregego "Begriffsschrift II" zapisał się tylko on wraz z kolegą oraz jakiś major w stanie spoczynku, studiujący nowe idee matematyczne w ramach hobby. "To od tego majora - pisze Carnap - usłyszałem po raz pierwszy o teorii mnogości Cantora, o której żaden z profesorów nawet nie wspomniał". Być może zatem przyczyn miernego poziomu filozofii w naszych czasach należałoby szukać także w powszechnej odmianie zainteresowań wśród obecnych dymisjonowanych wojskowych.

[5] Najpierw opublikowany po niemiecku w 1994 roku. Angielskie tłumaczenie ukazało się w dwa lata później w znanym czasopiśmie filozoficznym "Inquiry" i właśnie to wydanie, jako znacznie łatwiej dostępne, będę tu cytował: Diary. Written by professor Dr Gottlob Frege in the time from 10 March to 9 April 1924, redakcja i komentarz Gottfried Gabriel i Wolfgang Kienzler, przekład Richard L. Mendelsohn, "Inquiry" 1996, t. 39, nr 3-4, s. 303-342 (dalej Diary).

[6] "[...] Żydzi w Niemczech powinni stracić swoje prawa polityczne, a jeszcze lepiej zniknąć z Niemiec. Jeśli chce się wprowadzenia praw dla zaradzenia temu złu, trzeba w pierwszym rzędzie odpowiedzieć na pytanie: jak można z całkowitą pewnością odróżnić Żydów od nie-Żydów? Mogło to być względnie łatwe 60 lat temu. Dziś wydaje mi się to dość trudne". Zob. Diary, s. 336: "[...] Jews in Germany should lose their political rights or better yet vanish from Germany. If one wanted laws passed to remedy these evils, the first question to be answered would be: How can one distinguish Jews from non-Jews for certain? That may have been relatively easy sixty years ago. Now, it appears to me to be quite difficult". Zob. także s. 330-331: "I have only in the last years really learned to comprehend antisemitism. If one wants to make laws against the Jews, one must be able to specify a distinguishing mark (Kennzeichen) by which one can recognize a Jew for certain. I have always seen this as a problem".

[7] 5 maja 1924 roku Frege zanotował te straszliwe słowa: "Adolf Hitler słusznie napisał w kwietniowym numerze «Deutschlands Erneuerung», że od ustąpienia Bismarcka Niemcy nie mają w polityce jasno wytyczonego celu". Diary, s. 338-339: "Adolf Hitler writes correctly in the April issue of Deutschlands Erneuerung, that Germany no longer had a clear political goal after the departure of Bismarck".

[8] Niedawno zmarły Michael Dummett, zapewne najwybitniejszy znawca myśli Fregego, zapoznał się z jego dziennikiem jeszcze w rękopisie. W przedmowie do Frege. Philosophy of Language (Harper & Row, Nowy Jork 1973) stwierdzał wprawdzie z przykrością, że Frege u schyłku życia był zjadliwym rasistą, w szczególności antysemitą ("was [...] a virulent racist, specifically an anti-semite"; s. xii), ale nawet nie próbował sugerować, że są to objawy szaleństwa. Znacznie gorzej postąpił natomiast Hans Sluga, który w dwadzieścia lat później uznał Fregego za wielbiciela Hitlera ("his heroes now were General Ludendorff and Adolf Hitler") i twierdził, że używał on wszystkich swoich analitycznych talentów w celu opracowania planów usunięcia Żydów z Niemiec ("Frege also used all his analytic skills to devise plans for expelling the Jews from Germany"). To już w istocie mogło zakrawać na manię. Zob. Hans Sluga, Heidegger's Crisis. Philosophy and Politics in Nazi Germany, Harvard University Press 1993, s. 99. Z podejściem Slugi zdecydowanie polemizował Richard L. Mendelsohn, tłumacz dziennika Fregego na angielski (zobacz wyżej przypis 5).

[9] Zob. Joseph Warren Dauben, Georg Cantor. His Mathematics and Philosophy of the Infinite, Princeton University Press 1990, s. 280: "Cantor's first serious mental breakdown occurred shortly after his thirty-ninth birthday in the spring of 1884". Cytowany przez Daubena Ivor Grattan-Guinness, który przejrzał historię choroby Cantora zachowaną w Halle Nervenklinik, twierdzi, że wbrew wielu legendom (jedna z nich głosi, jakoby Cantor nadwerężył swe władze umysłowe zmagając się z hipotezą continuum) jego choroba nie miała związku z jego pracą ("Cantor's illness was basically endogenous, and probably showed some form of manic depression"; s. 285, wyróżnienie za oryginałem).

[10] Wedle relacji brata Kurta, Rudolfa, wkrótce po publikacji słynnego twierdzenia o niezupełności Kurt okazywał tak poważne oznaki depresji, że rodzina w obawie, by nie popełnił samobójstwa, wysłała go wbrew jego woli na kilka tygodni do sanatorium. Wchodzi zatem w grę już rok 1931, gdy Gödel ma zaledwie 25 lat. Trudno jednak tę datę uzgodnić z wiadomościami o jego ówczesnych zajęciach (zob. John W. Dawson, Jr., Logical Dilemmas. The Life and Work of Kurt Gödel, A K Peters, Wellesley 1997, s. 77-78). Dawson traktuje natomiast jako w pełni udokumentowany pobyt Gödla w sanatorium Westend w Purkersdorf w październiku 1934. Jego przypadkiem zajmował się wówczas słynny psychiatra Julius Wagner-Jauregg, laureat nagrody Nobla z 1927 roku (s. 104-106).

Późniejsze dziwactwa Gödla to kopalnia anegdot: wesołych i smutnych. Komisji egzaminującej go, czy jako kandydat na amerykańskiego obywatela zna konstytucję, próbował udowadniać, że konstytucja amerykańska jest wewnętrznie sprzeczna. W latach 40. wierzył w istnienie konspiracji ukrywającej przed światem część rękopisów Leibniza. Potem w konspirację podtrzymującą wartość bezwartościowego dolara (choć może akurat w tym wypadku jedynie wyprzedził swoje czasy). Wyznawał też najdziwniejsze teorie medyczne, a na koniec, by mieć niezbitą pewność, że nie zostanie otruty, z przerażająco logiczną konsekwencją zagłodził się na śmierć.

[11] Nadto sam początek cytatu został bez zaznaczenia swobodnie skompilowany z części zdania poprzedzającego. To brzydki zwyczaj. Zob. Bertrand Russell, Bolshevism. Practice and Theory, Harcourt, Brace and Howe, Nowy Jork 1920, s. 26-27: "Friends of Russia here think of the dictatorship of the proletariat as merely a new form of representative government, in which only working men and women have votes, and the constituencies are partly occupational, not geographical. They think that «proletariat» means «proletariat,» but «dictatorship» does not quite mean «dictatorship.» This is the opposite of the truth. When a Russian Communist speaks of dictatorship, he means the word literally, but when he speaks of the proletariat, he means the word in a Pickwickian sense".

[12] Wyrażenie "w znaczeniu pickwickowskim" pojawia się już na samym początku Klubu Pickwicka. Otóż, jak dowiadujemy się z protokołu, w trakcie klubowego zebrania pan Blotton z Algate, czując się dotknięty aluzją pana Pickwicka, oznajmił, że w takim razie "szanowny gentleman jest blagier". Ponieważ nie zamierzał cofnąć tych słów, przewodniczący na wszelki wypadek zapytał go jeszcze, "czy wyrażenia, które mu się wyrwało, użył w znaczeniu, jakie mu się nadaje pospolicie". Na to pan Blotton nie wahał się odpowiedzieć, "że nie i że użył tego wyrażenia w znaczeniu pickwickowskim. [...] Czuje się w obowiązku oświadczyć, że osobiście przejęty jest najgłębszym szacunkiem dla tak szanownego gentlemana, jakim jest pan Pickwick. Nazwał go blagierem tylko z punktu widzenia czysto pickwickowskiego" (Karol Dickens, Klub Pickwicka, t. I, przekład Włodzimierza Górskiego uzupełniony przez Zofię i Wiktora Popławskich, Czytelnik, Warszawa 1987, s. 11).

W oryginale słowa pana Blottona podejrzane o znaczenie obraźliwe zaprotokołowano jako: "The hon. gent. was a humbug". Przewodniczący pyta: "whether he had used the expression which had just escaped him, in a common sense". Pan Blotton zaś wyjaśnia: "that he had not - he had used the word in its Pickwickian sense. [...] He was bound to acknowledge, that, personally, he entertained the highest regard and esteem for the honourable gentleman; he had merely considered him a humbug in a Pickwickian point of view" (Charles Dickens, The Posthumous Papers of the Pickwick Club, Chapman and Hall, Londyn 1837, s. 4).

Jak podaje w haśle "Pickwickian Sense" A New Dictionary of Eponyms, znaczenia pickwickowskiego mogą nabywać, ściśle rzecz biorąc, jedynie wyrażenia uznawane za obraźliwe, które użyte w znaczeniu pickwickowskim przestają być traktowane poważnie (Morton S. Freeman, A New Dictionary of Eponyms, Oxford University Press, Nowy Jork 1997, s. 200: "An insulting remark, then, that is not to be taken seriously is a Pickwickian"). Russell naturalnie nie sugeruje, że 'proletariat' jest wyrażeniem obraźliwym, ale chodzi mu mniej więcej o to samo: że rosyjski komunista nie traktuje poważnie powszechnie przyjętego znaczenia tego słowa. I tak właśnie wystarczyło napisać.

[13] Wojtek Orliński, Ekskursje w dyskursie, notka "Metafizyka autostrady", 30 czerwca 2011.