EBENEZER ROJT

Henryk Markiewicz myli się dwa razy
albo słowo o drużynie Timura

Wszyscy jesteśmy omylni, ale niektórzy mylą się mniej, bo sprawdzają. Jak w tej znanej anegdocie o redaktorze "Wiadomości Literackich", Mieczysławie Grydzewskim:
Wiedząc o swoim roztargnieniu sprawdzał każdy tekst. Powiedział mi kiedyś: "Gdy znajduję w rękopisie słowa «Litwo, ojczyzno moja» sięgam do Słowackiego i sprawdzam. Przepraszam. Oczywiście chciałem powiedzieć do Mickiewicza" [1].
W naszych czasach jednym z ostatnich wielkich erudytów i sprawdzaczy był profesor Henryk Markiewicz. Autor wielu specjalistycznych dzieł z zakresu literaturoznawstwa, a także pożytecznego słownika cytatów Skrzydlate słowa [2]. Jeszcze u schyłku życia prowadził w "Dekadzie Literackiej" rubrykę "Camera obscura", w której z pedanterią prostował cudze błędy. Na przykład tak:
Krzysztof Masłoń o czymkolwiek by rozprawiał, musi do swego tekstu włączyć coś złego o czasach PRL-u, bez względu na związek z tematem. Ponosi go przy tym czasem fantazja. W szkicu o Kubusiu Puchatku ("Plus-Minus" z 29-30 V) pisze, że wznowienie tej książki po 1956 r. zamknęło najgorszy okres, w którym "literatura dziecięca miała do zaoferowania głównie życiorys Soso; nic więc dziwnego, że Kubuś okazał się bardziej lubiany od Timura i jego drużyny, że o Pawliku Morozowie nie wspomnę". Narażając się na zarzut pedanterii, Kamerzysta chciałby zauważyć, że: 1) Soso był książką przeznaczoną dla młodzieży, a nie dla dzieci; 2) jego żywot księgarski był krótki - obejmował zaledwie lata 1953-1956; 3) o Pawliku Morozowie nie wyszła w Polsce żadna książka; 4) w tych okropnych skądinąd czasach wydawano w masowych nakładach książki dla dzieci takich autorów jak Julian Tuwim, Jan Brzechwa, Joanna Porazińska, Maria Kownacka, Hanna Ożogowska, a z pisarzy rosyjskich - Samuel Marszak i Korniej Czukowski. A i powieść Jegora Gajdara o dzieciach pomagających rodzinom żołnierzy walczących z Niemcami nie zasługuje na pogardliwy grymas ("Dekada Literacka" 2010, nr 4-5).
Czasem jednak i jemu zdarzało się pomylić i wtedy w kolejnym odcinku "Camery" ukazywało się sprostowanie:
Najpierw trzy poprawki do poprzedniej "Camery", które nadesłał mi p. Adam Wierciński. 1. Mariusz Sieniewicz pomylił z Budrysami nie Kiemliczów, lecz Butrymów, słynnych z małomówności, 2. Pisarz Gajdar miał na imię nie Jegor, ale Arkady; 3. Co najgorsze - powieść jego Timur i jego drużyna ukazała się w r. 1940, więc żołnierze radzieccy, którzy tam są na froncie, nie walczą z Niemcami, jak napisałem, lecz zapewne z Finami ("Dekada Literacka" 2011, nr 1-2).
Teraz z kolei ja dodam, narażając się na zarzut pedanterii, że w pierwszej notce są jeszcze dwa błędy: o Pawliku Morozowie wyszła w Polsce książka Gubariewa [2a], a Porazińska miała na imię nie Joanna, ale Janina. Ale co gorsza - w drugiej notce Armia Czerwona dalej walczy nie z tym, z kim naprawdę walczyła. Owszem, dzieci w powieści Gajdara - czyli tytułowa drużyna Timura - na pewno nie pomagają "rodzinom żołnierzy walczących z Niemcami". Niemniej "żołnierze radzieccy, którzy tam są na froncie", a na końcu powieści jadą na nowy front, na pewno nie walczą również z Finami!

To zrozumiałe, że gdy człowiek do czegoś przyłożył rękę, na przykład do "czasów PRL-u", zawsze potem będzie skłonny dostrzegać ich jaśniejszą stronę, nie zasługującą na "pogardliwy grymas". A trzeba wam wiedzieć, że profesor Markiewicz, od samego początku w PZPR, był także autorem dzieł O marksistowskiej teorii literatury (1953) i Krytyka literacka w walce o realizm socjalistyczny: 1944-1954 (1955), bo o tym nie dowiedzielibyście się z Wikipedii. Jeśli jednak nawet tak świetny erudyta i wytrwały szperacz nagle traci głowę i myli się dwa razy z rzędu w sprawie miłej książeczki dla dzieci, to chyba musi się w niej kryć jakaś mniej miła tajemnica.

Naturalnie nie chodzi o to, że Timur i jego drużyna to zaplanowany od A do Z wytwór ówczesnej propagandy. Prócz powieści nakręcono od razu pełnometrażowy film, zorganizowano ruch "timurowców" etc., więc chyba jasne, że nie decydowało o tym natchnienie Arkadego Gajdara. I też nieprzypadkowo Timur został szybko zakwalifikowany jako towar eksportowy [3]. Pierwsze polskie tłumaczenie ukazało się już w roku 1946, wcześniej niż Dzieła wybrane Lenina, potem zaś doszły dwa kolejne przekłady, a powieść dołączyła na stałe do szkolnych lektur [4].

Była to niestety propaganda zręczna, bo odwołująca się do szlachetnych poruszeń serca. Dobrze jest przecież ułożyć babci drewno na podwórku, znaleźć zaginioną kozę, czy choćby zostawić ukradkiem bukiet kwiatów dla wdowy po kimś, kto "zginął niedawno na granicy" (Timur, s. 46). To właśnie te babcie, kozy i wdowy rozbrajały potem emocjonalnie ewentualnych krytyków, bo i jak tu się czepiać prostej ludzkiej dobroci? W dodatku truciznę w tym cukierku dawkowano z umiarem. Ot, dzieci przy okazji utrwaliły sobie, że dobrzy są również radzieccy żołnierze, że znak dobrych ludzi to czerwona gwiazda, że dobrze jest być zdyscyplinowanym pionierem, a samopas, poza kolektywem (to wytarte słowo w powieści nie pada!) - źle. Dlatego w Timurze nie raziły zbytnio ślady agitacji antyreligijnej [5] i sowieckiej szpiegomanii [6], a już nikomu nawet do głowy nie przychodziło, że przecież w tym samym czasie również mali Niemcy robili różne dobre uczynki, a mimo to jakoś nie chciałoby się czytać książeczki o ich wesołych przygodach [7].

Wracajmy jednak na front. Ustalenie, kiedy toczy się akcja powieści i z kim walczy oraz z kim zaraz będzie walczyć Armia Czerwona, nie jest wcale takie trudne. Już sam początek rozwiewa wiele wątpliwości:

Dowódcy dywizji pancernej, pułkownika Aleksandrowa, już od trzech miesięcy nie było w domu. Prawdopodobnie przebywał na froncie.

W połowie lata przysłał telegram, w którym zaproponował swoim córkom, Oldze i Żeni, aby resztę wakacji spędziły pod Moskwą, na letnisku (Timur, s. 5).
Skoro jest lato, front pułkownika Aleksandrowa żadną miarą nie może być frontem radziecko-fińskiej wojny zimowej z przełomu 1939 i 1940 roku. Aż dziw, że nie zauważają tego przyuczeni do uważnego czytania literaturoznawcy [8].

Natomiast pod koniec książki mówi się o pewnym dość ściśle określonym czasowo wydarzeniu:

Był niedzielny ranek. Z okazji rocznicy zwycięstwa czerwonych nad jeziorem Hasan komsomolcy osiedla urządzili w parku koncert i wielką zabawę (Timur, s. 71) [9].
Walki z Japończykami nad jeziorem Chasan trwały od 29 lipca do 11 sierpnia 1938 [10], a więc rocznicowy koncert urządzono zapewne 12 sierpnia 1939 roku [11]. I teraz właśnie następuje w książce dramatyczny, kulminacyjny punkt całej akcji: pułkownik Aleksandrow wysyła do swoich córek telegram, że o północy (czyli już 13 sierpnia) będzie przejazdem w Moskwie przez trzy godziny i chciałby się z nimi zobaczyć. Wskutek rozmaitych perypetii telegram trafia w ręce młodszej córki, Żeni, bardzo późno, pociągów do Moskwy już nie ma, więc dzielny Timur bierze motocykl swego wuja i sam dowozi Żenię na spotkanie z ojcem.

Jeśli pułkownik Aleksandrow przez ostatnie trzy miesiące przebywał na froncie, to znaczy, że walczył na Dalekim Wschodzie z Japończykami, bo to tam od maja 1939 biegnie front i toczą się walki nad rzeką Chałchin-Goł. Do rozstrzygającego natarcia Armii Czerwonej dojdzie już niedługo, 20 sierpnia [12], ale co w takim razie pułkownik robi przejazdem w Moskwie 13 sierpnia? Przecież nie jechał taki szmat drogi, by ściągnąć aż spod samej Moskwy dodatkowe oddziały na front dalekowschodni! Ma zresztą teraz do dyspozycji pociąg pancerny (бронепоезд), bezużyteczny w tamtejszych walkach pogranicznych.

Wszystko więc wskazuje na to, że pułkownik Aleksandrow bierze udział w przegrupowaniu wojsk związanym z negocjacjami wokół paktu Ribbentrop-Mołotow [13]. Armia Czerwona, tak sympatycznie w Timurze ukazana [14], zajmuje właśnie pozycje do ataku na Polskę!

Nie są to żadne spekulacje utkane z mgły, bo już wcześniej coś w związku z Polską wisi w powietrzu. Podczas amatorskiego koncertu w rocznicę zwycięstwa wuj Timura, Georgij, śpiewa - wcielając się w postać starca-weterana - że znowu gotów jest walczyć z tym samym wrogiem, co przed dwudziestu laty [15]. Co to za wróg sprzed dwudziestu lat, dziś znów możliwy? Przecież ani nie Japończycy, ani nie alianci z nową interwencją, jak w czasie wojny domowej. Równie absurdalna byłaby też myśl o rzekomym zagrożeniu fińskim. Pozostają zatem tylko Polacy i wojna polsko-radziecka 1919-1921.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że sam Gajdar brał w tej wojnie udział jako piętnastoletni (sic!) dowódca plutonu [16]. A poza tym, gdy w połowie 1940 roku pisał Timura, dobrze już wiedział, jak było i jak teraz należy to prawidłowo przedstawić [17].

To na wojnę z Polską zostaje zmobilizowany waleczny Georgij, skądinąd tak bliski sercu starszej z córek pułkownika Aleksandrowa, Olgi. Ona również nie jest mu obojętna, ale on na razie pragnie tylko trafiać wroga w samo serce [18]. A na końcu książki, w trakcie pożegnania odjeżdżających czerwonoarmistów, nastrój szczęścia i wzruszenia udziela się wszystkim, łącznie z Timurem:

W pierwszych wagonach byli czerwonoarmiści. Ludzie machali im rękami, wykrzykiwali pozdrowienia. [...] Przy akompaniamencie śpiewu, krzyku i ogłuszającego hałasu orkiestry pociąg zniknął w oddali. Olga była zamyślona. W oczach Żeni jaśniało wielkie i niepojęte dla niej samej szczęście. Timur był wzruszony, ale panował nad sobą (Timur, s. 90-91).
Takie były lektury, wzory w one lata.

[1] Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, wydanie drugie uzupełnione, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989, s. 72. Anegdotkę tę czasem opowiada się tak: "Jak to mawiał X, ja wiem, że Pana Tadeusza napisał Słowacki, ale zawsze sprawdzam". Tyle że w tej postaci dowcip trochę traci sens, ponieważ Słowacki rzeczywiście napisał swojego Pana Tadeusza! Kto nie wierzy, niech zajrzy na strony 333-339 drugiej części trzynastego tomu Dzieł wszystkich Słowackiego w edycji Juliusza Kleinera (Ossolineum, Wrocław 1963). Wprawdzie to tylko kilka porzuconych fragmentów: Tadeusz zostaje adiutantem, Francuzi strzelają z flint do litewskich chłopów jak do blanków, "nie mogąc się rozmówić z ludem mową Franków...", a Zosia spotyka samego cesarza Napoleona - ale formalnie Słowacki również jest autorem utworu zatytułowanego Pan Tadeusz.

Nb. sprawdzanie, czy ze słowami "Litwo, ojczyzno moja" wszystko jest w porządku, wydaje się jedynie pomysłem na absurdalną anegdotkę o przesadnie skrupulatnym redaktorze. Jednak w rzeczywistości z cytowaniem początku Pana Tadeusza różnie bywało, i to nawet w wypadku wybitnych uczonych. Na przykład Stanisław hrabia Tarnowski, profesor, członek czynny Akademii Umiejętności, dwukrotny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego etc., etc., trzykrotnie z tego początku cytuje - i to nie byle gdzie cytuje, bo w piątym tomie swojej Historyi literatury polskiej - słowa nie całkiem Mickiewiczowskie: "Dziś piękność twą w całej ozdobie / Czuję i opisuję, bo tęsknię po tobie". Podczas gdy tam naprawdę jest "Widzę i opisuję". Widzę! Co więcej, te trzy kulawe cytaty pozostały bez zmian również w drugim wydaniu Historyi, nowym i uzupełnionym (Kraków 1905, s. 101, 106 i 119). Nikt nie odważył się pana hrabiego poprawić?

Nie ma jednak racji Henryk Markiewicz, gdy wspominając o tym smutnym wypadku podkreśla "Stanisław Tarnowski, entuzjasta Pana Tadeusza i posiadacz jego autografu", jakby posiadanie autografu (i to w specjalnie obstalowanej hebanowej szkatule) dodatkowo hrabiego Tarnowskiego pogrążało: bo mógł niechluj zajrzeć, a nie zajrzał! Tymczasem autograf ów nieco hrabiego usprawiedliwia. Inwokacja jest w nim bowiem jeszcze zapisana we wczesnym kształcie, odmiennym od tego, jaki pojawił się w druku i jaki dziś uznajemy za wersję kanoniczną:

"Litwo ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie,

Ileś sercu potrzebna, ten tylko się dowie

Kto cię stracił; dziś piękność twą w całej ozdobie

Widzę, czuję, opiewam, bo tęsknię po tobie".

Toteż hrabiemu, czytającemu z namaszczeniem - jak sobie wyobrażam - rękopis Mickiewicza wydobyty z hebanowej szkatuły, mogło się to "Widzę, czuję, opiewam" łatwo poplątać z tym, co wcześniej przeczytał w książce.

Autograf Pana Tadeusza, który był własnością Stanisława Tarnowskiego, znajduje się dziś w Ossolineum i jest łatwo dostępny. Henryk Markiewicz wspomina o smutnym wypadku hrabiego w książeczce O cytatach i przypisach (UNIVERSITAS, Kraków 2004, s. 31).

[2] Pierwsze wydanie: Henryk Markiewicz, Andrzej Romanowski, Skrzydlate słowa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990. Po latach doszła jeszcze druga seria: Henryk Markiewicz, Andrzej Romanowski, Skrzydlate słowa. Seria druga, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998. Potem zaś nowe, poprawione i poszerzone wydanie u nowego wydawcy: Henryk Markiewicz, Andrzej Romanowski, Skrzydlate słowa. Wielki słownik cytatów polskich i obcych, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005. I już ostatnio: Henryk Markiewicz, Maria Kotowska-Kachel, Andrzej Romanowski, Skrzydlate słowa. Wielki słownik cytatów polskich i obcych, tom 2, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

[2a] Zob. W[italij] Gubariew, Pawlik Morozow, przełożył Stanisław Michałowski, Nasza Księgarnia, Warszawa 1951. W roku następnym kolejne wydanie. Na ten błąd profesora Markiewicza zwrócił mi uprzejmie uwagę pan Władysław Łoś. Sam zaniedbałem sprawdzić...

[3] Decyzja bezpieczna, bo Gajdar zginął w 1941 roku, więc już nie trzeba się było obawiać, że nabroi po pijanemu (a pił sporo) albo dokona jakiejś niespodziewamnej wolty. Toteż błyskawicznie awansowano go na absolutnego klasyka, uznając, że w literaturze dziecięcej odgrywa tę samą rolę, co Majakowski w poezji dla dorosłych. Zob. Evgeny Dobrenko, The School Tale in Children's Literature of Socialist Realism, [w:] Russian Children's Literature and Culture, redakcja Marina Balina i Larissa Rudova, Routledge 2008, s. 43. Natomiast ironia historii sprawiła, że obecnie przywoływany jest najczęściej, zwłaszcza w publikacjach zachodnich, jako dziadek ekonomisty Jegora Gajdara - "rosyjskiego Balcerowicza" z czasów Borysa Jelcyna. To dlatego nawet Henrykowi Markiewiczowi pomyliły się imiona.

Film, który w kilku miejscach przywołuję, to Timur i jego drużyna (Тимур и его команда) z roku 1940 w reżyserii Aleksandra Razumnego. Nb. jego scenariusz powstał wcześniej niż książka, choć z kolei książkę wydano (wrzesień 1940) na kilka miesięcy przed premierą filmu (grudzień 1940).

[4] Pierwsze wydanie ukazało się w tłumaczeniu Heleny Jarmolińskiej. W latach 50. Timura przełożył Aleksander Wat, natomiast w latach 70. zrobiła to niestety Danuta Wawiłow, autorka znakomitych wierszy dla dzieci. Tantiemy mogły być w tym wypadku niebłahą pokusą, gdyż literacko powieść nie jest wymagająca, natomiast wznawiano ją często i w ogromnych nakładach. Wydań miała bodaj ponad dwadzieścia, więc egzemplarzy wytłoczono pewnie dobrze ponad milion. Ale są to tylko moje pobieżne szacunki. Dalej jako Timur-Wat cytuję wydanie: Arkady Gajdar, Timur i jego drużyna, tłumaczył z języka rosyjskiego Aleksander Wat, Nasza Księgarnia, Warszawa 1971 (w metryczce "wydanie XIII"), a jako Timur wydanie: Arkady Gajdar, Timur i jego drużyna, przełożyła Danuta Wawiłow, Nasza Księgarnia, Warszawa 1986 (w metryczce "wydanie dwudzieste"). Natomiast oryginał cytuję za wydaniem internetowym znajdującym się tutaj.

Próbowano do nas przeszczepić również ruch "timurowców", co pokazała nawet Polska Kronika Filmowa w 45 wydaniu z 1951 roku. Późną mutacją "timurowszczyzny", ale chyba już bez powoływania się na pierwowzór, był program telewizyjny "Niewidzialna ręka", zachęcający dzieci do tajnego pomagania dorosłym. Autor tego programu weryfikował potem w stanie wojennym - tym razem już jako ręka doskonale widzialna i karząca - dziennikarzy, którzy być może kiedyś te zachęty do tajnego pomagania wzięli na serio.

[5] Główna bohaterka Żenia, zdezorientowana skrytą i niespodziewaną pomocą ze strony Timura, pyta w pewnej chwili swoją starszą siostrę:

"- Olu, czy jest Bóg?

- Nie ma - odpowiedziała Olga i pochyliła się nad miednicą.

- A kto jest?

- Nikogo nie ma! - zirytowała się Olga" (Timur, s. 18; w filmie w okolicach 16 minuty).

[6] Gdy Żenia omyłkowo wchodzi do cudzego domu, znajdujący się tam pies groźnie warczy i nie chce jej wypuścić. Dziewczynka mówi wtedy do niego tak: "- Głupi! - powiedziała prawie płacząc. - Łap sobie złodziei i różnych tam szpiegów, a mnie zostaw w spokoju!" (Timur, s. 13). W przekładzie Wata: "- Bardzo to wszystko dziwne - gadała do psa, bliska płaczu. - Twoim obowiązkiem jest łapać bandytów i szpiegów, a ja... ja jestem grzeczna" (Timur-Wat, s. 14). Oba przekłady łagodzą oryginał, do którego najbardziej zbliżyła się Helena Jarmolińska: "- To okropne - mówiła do psa bliska płaczu. - Masz przecie łapać zbójów i szpiegów, a ja jestem porządnym człowiekiem" (Arkady Gajdar, Timur i jego drużyna, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1946, s. 13). W oryginale (i w filmie - 7 minuta) ostatnie zdanie brzmi: "Ты лови разбойников и шпионов, а я... человек", czyli: "Łap zbójów i szpiegów, a ja... jestem człowiekiem". Szpieg widocznie człowiekiem nie jest. Taka tresura pozwalała potem młodym radzieckim "timurowcom" patrzeć bez współczucia na ofiary różnych czystek, rytualnie zawsze oskarżane właśnie o szpiegostwo - czasem na rzecz kilku wrogich państw jednocześnie.

[7] "Udało się im nawiązać przyjazne relacje z młodzieżą z innych krajów, ponieważ tak samo są zdecydowani zachować pokój w Europie i na całym świecie. A ich wkład do tego szlachetnego celu jest w istocie bardzo cenny". O kim tu mowa? Kto tak zdecydowanie walczy o pokój? Pionierzy? Komsomolcy? Ależ nie - tym razem to młodzież z Hitlerjugend! Cytat pochodzi ze zbiorowej książeczki wydanej po angielsku przed igrzyskami olimpijskimi w Berlinie z rozdziału "Hitler-Jugend", który napisał Franz Otto Wrede, dziennikarz i pisarz, taka gorsza niemiecka wersja Gajdara (zob. German Youth in a Changing World, Terramare Office, Berlin 1936, s. 16). Frazesy o pokoju i szczęśliwym życiu niemieckiej młodzieży zostały zilustrowane sielskimi obrazkami przedstawiającymi młodych ludzi roześmianych, rozbawionych, wykonujących pożyteczne dla ogółu prace, a nawet śpiących niewinnie na sianie. Natomiast nie ma wśród tych ilustracji ani jednego zdjęcia, na którym ktoś trzymałby choć zaostrzony kij, nie mówiąc już o karabinie.

A i udział Hitlerjugend w Pomocy Zimowej nie zasługuje na pogardliwy grymas. Tam przecież też pomagano babciom i wdowom! Więcej na ten temat: Jean-Denis Lepage, Hitler Youth, 1922-1945. An Illustrated History, McFarland 2008; podrozdział "Winter Relief and Agricultural Service", s. 80-82. Nie ma również nic złego w zbieraniu makulatury i użytecznych odpadów (zob. Michael H. Kater, Hitler Youth, Harvard University Press, Cambridge - London 2004, s. 35-36) ani w historii "cioci" Else z Hitlerjugend, która w ramach NSV, czyli Narodowosocjalistycznej Opieki Społecznej, opiekuje się małymi dziećmi, gdy ich rodzice są zajęci przy żniwach (zob. Reinhold Sautter, Hitlerjugend. Das Erlebnis einer großen Kameradschaft, Carl Röhrig Verlag, Monachium 1942, s. 200 i n.).

Jak widać, także w życiu niemieckiej młodzieży w latach 30. można znaleźć wiele humanistycznych treści.

[8] Nie chodzi mi tu tylko o Henryka Markiewicza. Zob. na przykład: Gabriela Porębina, Stanisław Poręba, Historia literatury rosyjskiej 1917-1991, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 1994, s. 200: "Pisarz zaangażował się w tym utworze w złą sprawę, akceptując najazd ZSRR na Finlandię, ale brak przywołań konkretnych faktów historycznych pozwolił przez długie lata mniemać, że powieść poświęcona jest wojnie z niemieckim najeźdźcą".

[9] Hasan - tak u Wawiłow. Znacznie częściej stosuje się pisownię Chasan. Wat te zdania przekłada tak: "Był ranek dnia wolnego od zajęć. Dla uczczenia rocznicy zwycięstwa nad Chasanem miejscowi komsomolcy zorganizowali w parku wielką zabawę z koncertem" (Timur-Wat, s. 84). Pisownia prawidłowa, ale "zwycięstwo nad Chasanem" niepotrzebnie mąci to, co w oryginale było jasne. Za to Wawiłow oswaja Timura wprowadzając swojską niedzielę zamiast oryginalnego "dnia wolnego". W oryginale: "Было утро выходного дня. В честь годовщины победы красных под Хасаном комсомольцы поселка устроили в парке большой карнавал - концерт и гулянье".

Nb. jest tych różnic u Wata i Wawiłow więcej. U Wata dacza, na którą w oryginale jadą córki pułkownika Aleksandrowa ("...провести под Москвой на даче"), to willa, u Wawiłow - domek, U Wata ludzie radzieccy mówią sobie per wy, u Wawiłow - już per pan. Narodowo w formie, ale dalej socjalistycznie w treści.

[10] Było to jedno ze starć w dwuletniej wojnie pogranicznej Związku Radzieckiego z Japonią, która wtedy na kontynencie azjatyckim okupuje m.in. Koreę oraz Mandżurię udającą niezależne państwo o nazwie Mandżukuo. To właśnie ono graniczyło z ZSRR. W czasach radzieckich również obowiązywały te daty (zob. hasło "Хасан", [w:] Советская военная энциклопедия, tom 8: «Ташкент» - Ячейка, Moskwa 1980, s. 366-367).

[11] Przy założeniu, że powieściowy wolny dzień (выходной день) to zwykła burżuazyjna niedziela i że komsomolcy urządzili rocznicową zabawę w pierwszą niedzielę po 11 sierpnia 1939, otrzymujemy 13 sierpnia. Ale w ZSRR od 1931 do 1940 obowiązywał nowy sześciodniowy "tydzień", czy raczej cykl pracy, ze stałymi dniami wolnymi wypadającymi 6, 12, 18, 24 i 30 każdego miesiąca. Pozostaje więc 12 sierpnia. Jest to najwcześniejszy możliwy termin, natomiast nie można wykluczyć, że zwycięstwo nad Chasanem celebrowano wedle oficjalnej liturgii nieco później, na przykład uznając za dzień zwycięstwa (którego tak naprawdę wcale nie było) datę jego ogłoszenia przez oficjalne czynniki etc. i zabawa odbyła się 18 sierpnia.

Nb. akurat w 1939 roku Związek Wojujących Bezbożników (Союз воинствующих безбожников) zaproponował wprowadzenie nowych nazw miesięcy. Styczeń miał być odtąd miesiącem Lenina, luty - Marksa, a rok kończył nie jakiś tam burżuazyjno-religiancki grudzień, lecz miesiąc Stalina. Jeśli chodzi o sierpień, Wojujący Bezbożnicy nie znaleźli dla niego żadnego patrona i miał on być po prostu miesiącem pokoju (месяц мира). Projekt nie przeszedł, ale gdyby przeszedł, pakt Ribbentrop-Mołotow zostałby podpisany właśnie w miesiącu pokoju. Cóż to byłaby za piękna symbolika!

[12] Dla Rosjan jest to bitwa nad Chałchin-Goł (Бои на Халхин-Голе). Japończycy, którzy tę bitwę z kretesem przegrali, nazywają ją skromniej: Nomonhan jiken, incydentem pod Nomonhan. To właśnie wtedy stracił słuch pan Honda z Kroniki ptaka nakręcacza Haruki Murakamiego i odnalazł się Iwan Siergiejewicz Charłamow z filmu Pierwsi na Księżycu Aleksieja Fiedorczenki.

Rosjanie potem porównywali tę bitwę do bitwy pod Kannami, z czego wynikało, że Gieorgij Żukow, głównodowodzący sił radzieckich, to geniusz na miarę Hannibala. Czasem bezkrytycznie powtarzali to porównanie również historycy zachodni. Owszem, 23 dywizja Armii Kwantuńskiej została ostatecznie okrążona i niemal w całości zniszczona, ale Armia Czerwona miała ogromną przewagę i przygotowanie tej operacji wymagało głównie wielkiego wysiłku na poziomie logistycznym. Jak to potem obrazowo wyjaśniał Żukow Stalinowi, nawet drewno do gotowania jedzenia trzeba było wozić 600 kilometrów. Tyle że w radzieckich operacjach wojskowych nigdy się specjalnie nie liczono z kosztami ludzkimi. Zob. rozdział 30 "Forging a Second Cannae: Zhukov's Masterpiece, August 1939", [w:] Alvin D. Coox, Nomonhan. Japan Against Russia, 1939, tom 1-2 (oba tomy razem, ciągła numeracja stron), Stanford University Press 1990; wypowiedź Żukowa na s. 579-580.

Nb. po śmierci Żukowa zachwyty nad jego geniuszem szybko zmalały. W Sowieckiej encyklopedii wojskowej z końca lat 70. nie wspomina się już o żadnych Kannach, natomiast podkreśla się, że do udanej ofensywy wojsk rosyjsko-mongolskich przyczyniła się dobrze zorganizowana robota partyjno-polityczna (zob. hasło "Халхин-Гол", [w:] Советская военная энциклопедия, tom 8: «Ташкент» - Ячейка, Moskwa 1980, s. 353).

[13] Rosjanie przygotowują się do podpisania tego paktu przynajmniej od końca lipca, ale rozmyślnie przeciągają negocjacje, wiedząc, że Hitler nic nie zrobi bez ich wsparcia politycznego i ekonomicznego. Zob. Edward E. Ericson III, Feeding the German Eagle. Soviet Economic Aid to Nazi Germany, 1933-1941, Greenwood Publishing Group, Westport - Londyn 1999, s. 56: "The Soviet delaying tactics were having their desired effect. Although some German studies were raising questions about how much oil, manganese, and so forth the Soviets really could send in the short term, German businesses were already compiling lists of raw materials they wanted from the Soviet Union and of goods they had available to export to the USSR. Regardless of his continuing anti-Soviet sentiments, Hitler could not afford to lose Soviet political and economic support in case of a war with the West. Every military and economic study had argued that Germany was doomed to defeat without at least Soviet neutrality".

[14] Już na drugiej stronie książki, gdy starsza z córek, Olga, jedzie ciężarówką z rzeczami na daczę, mija ją kolumna samochodów wojskowych:

"Czerwonoarmiści, siedząc na ustawionych rzędami drewnianych ławkach, trzymali karabiny lufami w górę i śpiewali.

Na głos tej pieśni otwierały się okna i drzwi w domach. Zza płotów i furtek wybiegała rozradowana dzieciarnia. Dzieciaki wymachiwały rękami, krzyczały «hurra», rzucały żołnierzom zielone jeszcze jabłka i niezwłocznie rozpoczynały zacięte bitwy i potyczki, dokonując bohaterskich ataków na gąszcze pokrzyw i łopianu" (Timur, s. 2-3).

[15] "[...] Karabin pali dłoń i dręczy mnie niepokój, / jak przed dwudziestu laty gdy wojna wrzała wokół (Как двадцать лет назад ночами на войне) / Lecz jeśli los nas jeszcze na jednej zetknie ścieżce, / żołdaku wrogiej armii, co nowej pragniesz wojny, / ja, starzec z siwą głową, do boju stanę znowu, / jak przed dwudziestu laty, surowy i spokojny" (Timur, s. 73-74). Georgij ćwiczy tę pieśń już na początku książki (Timur, s. 23). Podczas koncertu Georgijowi akompaniuje na akordeonie Olga, starsza córka pułkownika Aleksandrowa, a jej młodsza siostra, Żenia, tak komentuje ten występ: "- Jakie to piękne! I jak mi żal tego bohaterskiego kulawego starca! Naprawdę!... - mamrotała Żenia ze łzami w oczach. - Graj, Olu, graj! Jaka szkoda, że tata nie może cię słyszeć!" (Timur, s. 74).

[16] Natomiast jako siedemnastolatek Gajdar został dowódcą pułku i krwawo tłumił chłopskie powstanie w guberni tambowskiej. Ale podobno już wcześniej, jako to piętnastoletnie dziecko, dokonywał na własną rękę egzekucji na jeńcach. Potem przesadził w okrucieństwie do tego stopnia, że wyrzucono go na dwa lata z partii bolszewickiej (został do niej przyjęty w timurowskim wieku czternastu lat!). Podobno też do końca życia cierpiał na rozmaite zaburzenia psychiczne, pił, samookaleczał się, próbował popełnić samobójstwo, a w dzienniku notował, że śnią mu się ludzie, których zabił w dzieciństwie. Pisze o tym Dobrenko w książce cytowanej w przypisie 3 (s. 43-44).

Nb. książkowy Timur to "wysoki ciemnowłosy chłopiec, lat około trzynastu" (Timur, s. 21), który szczerze żałuje, że minęły już czasy, gdy tacy jak on po prostu uciekali na front.

"Wiecie, chłopaki, że ten papla chce zwiać na front?

- Marny pomysł - wtrącił Timur. - Bez sensu.

- Dlaczego marny? - zaprotestował Kola, czerwieniąc się po uszy. - Dawniej też chłopcy uciekali na front!

- Dawniej to co innego! A teraz wszyscy dowódcy mają żelazny nakaz, żeby nas pędzić z frontu na łeb, na szyję.

- Jak to na łeb, na szyję?! - jeszcze bardziej poczerwieniał Kola. - Swoich?!

- Ano właśnie - Timur westchnął. - Swoich!" (Timur, s. 30-31).

[17] Może to tylko przypadek, ale w filmie rolę Timura, na którą rzecz jasna łakomiło się wielu kandydatów, otrzymał Liwiusz (sic!) Szczypaczow [Ливий Щипачёв], syn znanego poety Stiepana Szczypaczowa, co prawda specjalizującego się w liryce miłosnej, ale we wrześniu 1939 należącego do "literackich brygad" wysyłanych do podbitej Polski w celu wspierania wysiłków Armii Czerwonej również mową wiązaną. Musiały to być zaiste straszne gnioty, bo podobno Szczypaczow i jego koledzy nie włączali potem tych wierszydeł do wydań swojej poezji. Zob. Aleksander W. Lipatow, Polska jako problem tożsamości władzy rosyjskiej. Rozmyślania w 70. rocznicę II wojny światowej, [w:] Od wojny do wolności. Wybuch i konsekwencje II wojny światowej 1939-1989, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Gdańsk - Warszawa 2010, s. 18-19.

Co ciekawe, współczesny historyk rosyjski, Mark Sołonin, w ogóle nie dopuszcza założenia, że książka Gajdara mogłaby dotyczyć realnych wydarzeń z niedawnej przeszłości. Według niego, Gajdar zmyślił nawet front pułkownika Aleksandrowa z początku powieści. Zmyślił zaś dlatego, że w połowie 1940 roku, gdy powstawał Timur, czuć już było w ZSRR "przedsmak bliskiej wojny" (предвкушение близкой войны) i bez "frontu" w książeczce dla dzieci po prostu nie mogło się obejść. Jednak Sołonin czyta Timura wyjątkowo niedbale. Nie zauważa, że czas akcji to nie "początek letnich wakacji", ale właśnie ich koniec, i że pułkownik Aleksandrow najpierw jest dowódcą dywizjonu pancernego (командир бронедивизиона), a dopiero na końcu pojawia się jako dowódca pociągu pancernego (który rzeczywiście byłby całkowicie nieprzydatny pod Chałchin-Goł).

Nb. polski tłumacz Sołonina chyba też miał problem z tymi różnymi przydziałami pułkownika Aleksandrowa i na wszelki wypadek poprawił odpowiedni cytat z Timura: "Minęły już trzy miesiące, a dowódcy pociągu pancernego pułkownika Aleksandrowa nie było w domu" (Mark Sołonin, 22 czerwca 1941, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana, przełożył Tomasz Lisiecki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2007, s. 480; wyróżnienie moje). W oryginale u Sołonina prawidłowo: "Вот уже три месяца, как командир бронедивизиона полковник Александров не был дома" (Марк Солонин, 22 июня, или Когда началась Великая Отечественная война?, Яуза, Эксмо, Moskwa 2006, s. 437).

Niemniej Sołonin wypisuje to, co wypisuje, nie dlatego, że w dzieciństwie poszedł na wagary, kiedy w klasie omawiano Timura. Chodzi mu wyłącznie o tezę, jakoby w ZSRR na początku lat 40. ów "przedsmak bliskiej wojny" (w domyśle - wojny z Niemcami) był czymś powszechnym - i właśnie do tej tezy delikatnie nagina fakty. Na przykład nieco wcześniej przypomina wiersz Konstantego Simonowa, niemal proroczy, o jakichś imaginowanych walkach pod Królewcem. Ale "zapomina" dodać, że Simonow napisał ten wiersz jeszcze w 1938 roku, w zupełnie innej sytuacji politycznej, gdy przebojem radzieckich kin był żarliwie antyniemiecki Aleksander Newski Eisensteina. Zob. Константин Михайлович Симонов, Разные дни войны. Дневник писателя, t. I: 1941 год, Молодая гвардия, Moskwa 1978, s. 42: "Когда-то, за три года до войны, в 1938 году, я написал стихотворение «Однополчане», кончавшееся такими строками: Под Кенигсбергом на рассвете / Мы будем ранены вдвоем".

[18] "Zdziwiona Olga podniosła się z krzesła. Przed nią w mundurze porucznika wojsk pancernych stał Georgij.

- Co to ma znaczyć? - cicho spytała Olga. - Czy to nowa rola w operze?

- Nie - odparł Georgij. - Wpadłem, żeby się pożegnać. To nie nowa rola, to tylko nowy mundur.

- Ach, więc wtedy to pan miał na myśli? - spytała Olga czerwieniąc się. - «Przez żelazo i beton trafiamy wroga w samo serce»?" (Timur, s. 90-91).