EBENEZER ROJT

Czeszer Mec
Z tajemnic imion żydowskich

Czy Żyd może mieć na imię Mec? Najwidoczniej może, skoro może się też nazywać Lejba, Berek, Motek, Mosiek, Mordka, Szyja albo nawet Srulek. Pamiętacie z Tuwima: "Jak czarne włochate kulki / Po banku toczą się srulki. / Skaczą, skaczą nad biurkiem, / Targuje się srulek ze srulkiem" [1]. Tuwim ze Słonimskim wymyślili w "Pracowitej pszczółce" jeszcze Pipka i Pępka [2]. Też ładnie.

A więc czy Żyd może mieć na imię Mec? Chyba może, skoro w Alfabecie wspomnień Antoniego Słonimskiego między Czekalskim Eustachym a Dąbrowską Marią figuruje właśnie niejaki Czeszer Mec. Hasło mu poświęcone jest zresztą nadzwyczaj krótkie i przytoczę je tu w całości:

CZESZER MEC. Pierwszy Polak pochodzenia mojżeszowego, który dostał literacką nagrodę Nobla: ożenił się z wdową po Reymoncie [3].
Jako "Mec Czeszer" pan ten pojawia się również u góry strony w żywej paginie obok Eustachego Czekalskiego, natomiast w spisie treści znów jako "Czeszer Mec" (Alfabet, s. 279). A więc Żyd może, może jak najbardziej!

Rzecz jednak w tym, że to całe "Mec", to naprawdę tylko zwyczajne "mec.", czyli skrót od słowa "mecenas"!

Słonimski czasem w Alfabecie nie podawał imion. Generał Maresuke Nogi to u niego tylko Nogi, w dodatku admirał, bo takiego właśnie bohaterskiego admirała Nogi zapamiętał Słonimski z dzieciństwa, z czasów wojny rosyjsko-japońskiej (Alfabet, s. 167-169; albo pomylił go z admirałem Tōgō, który dowodził japońską flotą w bitwie pod Cuszimą). O baronie Steigerze pisze po prostu "STEIGER BARON" (w żywej paginie i spisie treści samo "Steiger"), trudno więc dziś rozstrzygnąć, czy chodziło mu o starego barona Siergieja Steigera, czy może jednak o jego syna, poetę Anatolija (Alfabet, s. 226). I w ten sam sposób mecenasowi Czeszerowi trafił się MEC.

Gdyby przeróbka skrótu w imię sprowadzała się tylko do banalnej zecerskiej pomyłki, nie zawracałbym wam głowy. Od czego w końcu są erraty. Ale w ciągu czternastu lat, które minęły od pierwszego wydania Alfabetu do wydania drugiego uzupełnionego, nikt tej pomyłki nie sprostował. Co więcej, Mec Czeszer wraz z nowym imieniem rozpoczął nowe życie! Prawie jak podporucznik Kiże z nowelki Jurija Tynianowa.

Trzy przykłady.

Uchodzący za erudytę Jan Gondowicz opowiada w rozmowie o dziejach nagród literackich, jak to Reymontowi zmarło się niedługo po otrzymaniu Nobla i przy okazji powtarza żarcik Słonimskiego z Alfabetu. Czeszer Mec staje się w tej wersji już Mecem Czeszerem, nie można zatem wykluczyć, że według Gondowicza był sobie Żyd Mec, który miał na imię Czeszer [4].

Z kolei Andrzej Zawada w popularnonaukowym Dwudziestoleciu literackim poszedł dalej i przerobił dowcip Słonimskiego z lat 70. na przedwojenną anegdotę:

Kiedy w rok później Reymont zmarł, Antoni Słonimski kolportował następującą zagadkę: jak się nazywał pierwszy Polak pochodzenia mojżeszowego, który dostał literacką Nagrodę Nobla. A kiedy zapytana osoba milczała albo próbowała zaprzeczyć twierdzeniu, jakie zawierało się w pytaniu, Słonimski sam udzielał odpowiedzi: "Czeszer Mec - mówił. - Ożenił się z wdową po Reymoncie" [5].
Jednak wszystkich czeszeromecowców prześcignęła w fantazji Łucja Danielewska. I gdybyż jeszcze fantazjowała wyłącznie na własny rachunek! Ale jej książka to relacje z rozmów z poetką Kazimierą Iłłakowiczówną, przed wojną sekretarką Józefa Piłsudskiego, i zmyślona opowieść o Czeszerze Mecu została włożona właśnie w usta Iłłakowiczówny. Nie daj Bóg, jeszcze jakiś przyszły biograf poetki w te bajdy uwierzy!

Rozmowa rzekomo odbywa się 1 lutego 1976 roku. Mówi Iłłakowiczówna:

Oczywiście nie jest to jedyna sprawa, która mnie w życiu zadziwiła. Takich spraw jest wokół nas pełno. Nadal jestem zaintrygowana faktem zetknięcia się z przedziwną postacią, choć tyle już lat upłynęło od tego czasu. Zapyta pani, któż to był? Otóż: Czeszer Mec, pochodzenia mojżeszowego, laureat Nagrody Nobla. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ożenił się z wdową po... Władysławie Reymoncie. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić samopoczucia kobiety, której obydwaj mężowie byli laureatami Nagrody Nobla... Niezależnie od tego wszystkiego wdowa po Reymoncie zabiegała mi w życiu drogę parę razy [6].
Czyli Danielewska nie tylko bezwstydnie ukradła dowcip Słonimskiemu, ale jednocześnie w ogóle nie zauważyła, że jest to dowcip i jeszcze na dokładkę zrobiła idiotkę z Iłłakowiczówny! A przedziwny Czeszer Mec ożył w tych urojonych wspomnieniach już na dobre. Po tylu latach wciąż pamiętany, intrygujący i tym razem nawet z własnym dyplomem Nagrody Nobla pod pachą...

W rzeczywistości Mec Czeszer..., tfu, w rzeczywistości mecenas Czeszer miał na imię Leon, zwyczajnie i całkiem po chrześcijańsku. I rzeczywiście ożenił się z wdową po Reymoncie, Aurelią (z domu Szacsznajder). Był jej trzecim mężem, ale nie mam pojęcia, jak im się w życiu układało i czy naprawdę położył rękę na pieniądzach z Nobla [6a]. W 1939 roku mieszkał w Warszawie przy Marszałkowskiej 17 ("Czeszer Leon, adwokat") pod numerem telefonu 8 14 02 [7]. Nie zdążyłem zadzwonić [8] [8a].

[1] Julian Tuwim, Dzieła, t. III: Jarmark rymów, opracował Janusz Stradecki, Czytelnik, Warszawa 1958, s. 49. Srulek to w jidysz zdrobnienie biblijnego imienia Izrael (Jisra'el).

[2] A[ntoni] Słonimski i J[ulian] Tuwim, W oparach absurdu, Iskry, Warszawa 1958, s. 57.

[3] Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, wydanie drugie uzupełnione, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989, s. 51.

[4] Cnoty nie stracić, majątek zyskać. Z Janem Gondowiczem rozmawia Juliusz Kurkiewicz, "Gazeta Wyborcza", 3 października 2010, dodatek "Duży Format". "Kornel Makuszyński wspominał, że podłoga u Reymonta była zasłana workami listów. Ale nie były [to] listy gratulacyjne, tylko prośby o finansowe wsparcie. / - Nie zdążył rozpatrzyć tych próśb, bo wkrótce po Noblu umarł. Słonimski w «Alfabecie wspomnień» skomentował to następująco: «Mec Czeszer, pierwszy Polak pochodzenia mojżeszowego, który dostał literacką Nagrodę Nobla». Bo się ożenił z wdową po Reymoncie".

Nb. wcześniej Gondowicz przypisuje Ryszardowi Krynickiemu znaną frazę z wiersza Juliana Kornhausera "Państwo jest najwybitniejszym poetą polskim". Można się też z tej rozmowy dowiedzieć, że "Nagrody Państwowe wymyślił Berman w roku 1950, w szczycie stalinizmu. Po ucieczce Miłosza". Ale Państwową Nagrodę Artystyczną ustanowiono w roku 1948 (w dziedzinie literatury pierwszą po ustanowieniu otrzymał Lucjan Rudnicki), Miłosz zaś uciekł w roku 1951. Nie bardzo też wiadomo, jak mógł Herbert - przynajmniej w wyobrażeniu Gondowicza - posunąć się do wpakowania do Barbarzyńcy w ogrodzie "bez cudzysłowu kawałów powszechnie znanej na Zachodzie monografii o katedrach gotyckich Duby'ego", skoro Barbarzyńca ukazał się w roku 1962, natomiast monografia Duby'ego w latach 1966-1967. Gondowiczowi chodziło zapewne o książkę Jeana Gimpela Les bâtisseurs de cathédrales wydaną w Paryżu w roku 1958. O plagiacie Herberta z tej książki pisała swego czasu Dorota Bielawska, co zresztą przeszło prawie bez echa i może wypadałoby do tej sprawy wrócić (zob. Dorota Bielawska, Jak został wyciosany "Kamień z katedry" Zbigniewa Herberta, "Twórczość" 2004, nr 2-3, s. 226-231).

Jak widzicie, erudycja Jana Gondowicza lubi czasem płatać dziwne figielki. Więcej o tym w OSOBACH: "Jan Gondowicz poprawia Jerzego Stempowskiego albo erudycja przyszpilona", "Jan Gondowicz znów zmyśla albo lemur szcza poetce za dekolt" oraz "Jan Gondowicz brzydko zmyśla albo bryzganie zatrutą pianą".

[Dopisek] Kto chciałby wiedzieć więcej o plagiacie Herberta, niech przeczyta w DODATKACH: "Plagiator Zbigniew Herbert albo zmora powszechnego niechlujstwa".

[5] Andrzej Zawada, Dwudziestolecie literackie, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995, s. 199. Nb. w indeksie nazwisk znajduje się wymieniony przelotnie na tej samej 199 stronie Gorki Maksym, ale nie ma ani Czeszera Meca, ani też Meca Czeszera. Może autor nie mógł się zdecydować, co tu jest imieniem, a co nazwiskiem?

[6] Łucja Danielewska, Portrety godzin. O Kazimierze Iłłakowiczównie, Czytelnik, Warszawa 1987, s. 110.

[6a] Życzliwy Czytelnik uprzejmie powiadomił mnie, że pewne informacje o pożyciu małżeńskim wdowy po Reymoncie i mecenasa Czeszera podaje Maria Ziółkowska w książce Wybitni ludzie też ludzie. Nie są to informacje krzepiące. Jak się zdaje, Aurelia Szacsznajder wszystkich swoich mężów trzymała krótko i Leon Czeszer nie był tu wyjątkiem.

"[Reymont] zmarł 5 grudnia 1925 roku. A pani Aurelia niebawem poślubiła swego doradcę finansowego, adwokata Czeszera, Żyda. Sprzedała Kołaczkowo, którego nie lubiła, zbudowała wspaniałą willę na Żoliborzu, wszystko układało się po jej myśli. Ale... Wybuch wojny w roku 1939, okupacja niemiecka, zagłada Żydów. Pani Aurelia szybko rozwiodła się z niefortunnym małżonkiem. Zginął w getcie. Może rozglądała się za następnym mężem, ale nie zdążyła zdobyć takowego. Zmarła w swojej willi podczas niemieckiego bombardowania Warszawy" (Maria Ziółkowska, Wybitni ludzie też ludzie. Ich dziwactwa, kaprysy, nałogi i odchylenia, Wydawnictwo ANTYK, Kęty 2004, s. 259).

Książka Ziółkowskiej, zbiór powynajdywanych nie wiadomo gdzie ciekawostek biograficznych, to wprawdzie marne źródło, ale podobnie o wojennych losach Leona Czeszera i jego przejściach z żoną pisze również w swoich wspomnieniach Monika Żeromska.

"Haneczka Mickiewiczowa mieszkała w Milanówku z rodzicami i mężem, Adamem Mickiewiczem. [...]

Haneczka opowiadała, że mieszka u nich teraz pan mecenas Leon Czeszer, ostatni mąż pani Lili Reymontowej. Pan Czeszer był radcą prawnym pani Lili, która ubóstwiała interesy i miała do tych rzeczy fantastyczne zdolności. Pamiętam, jak pani Hala Skoczylasowa jeszcze przed wojną dzwoniła do mamy i zawiadamiała ją, że Lila właśnie sprzedała z zyskiem majątek ziemski, a kupiła cukrownię i hodowlę owiec, a po niedługim czasie już nie miała cukrowni, tylko kamienice w centrum Warszawy, co potem zamieniała na młyny parowe. Adwokat był do tych spraw bezustannie potrzebny, więc pani Lila wyszła za mąż za mecenasa Czeszera, zresztą przystojnego i eleganckiego pana. Wszyscy go lubili, chociaż troszkę to małżeństwo ludzi zdziwiło.

Ale w końcu nie każdy zaraz musi być narodową wdową do końca życia. Tyle tylko, że z wybuchem wojny pani Lila przypomniała sobie, że mecenas Czeszer jest Żydem. Wystąpiła wobec tego do Sądu Arcybiskupiego przy Kurii Warszawskiej o unieważnienie małżeństwa. Jako powód podała, że małżeństwo to było "non consumatum", a na świadka podała panią Halę Skoczylasową. Pani Hala przyszła do nas z rozprawy w Sądzie Arcybiskupim trzęsąc się ze wściekłości. "Na co ta Lila mnie naraża, ja, starsza osoba, mam odpowiadać przed sześcioma klechami, czy Lila z Czeszerem «consumatum» czy nie! Para starych ludzi, już to małżeństwo było komiczne, a co dopiero, czy «consumatum»!" Rzeczywiście było to wszystko dość niesmaczne, zwłaszcza z uwagi na czas i okoliczności.

Pani Lila przywiozła Szczepkowskim chorującego Czeszera i, o ile wiem, nie odwiedzała go zbyt często, dając mu czasem w prezencie słoik powideł czy butelkę soku" (Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 82-83).

Tak więc, wbrew anegdocie Słonimskiego, nie ma czego "Czeszerowi Mecowi" zazdrościć: Nobla po Reymoncie nawet nie powąchał.

Nb. przedsiębiorcza Aurelia Szacsznajder - to właśnie jej, Lilly, zadedykowana została Ziemia obiecana! - po śmierci (29 września 1944) wróciła do Reymonta. Leży teraz w jego grobie na Starych Powązkach. W końcu był jej jedynym sakramentalnym mężem, gdyż jej pierwsze i trzecie małżeństwo zostało unieważnione.

[7] Spis abonentów sieci telefonicznej m. st. Warszawy P.A.S.T. [Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej] i Warszawskiej Sieci Okręg. P.P.T.T. [Polskiej Poczty, Telegrafu i Telefonu]. Rok 1939/40.

[8] Wedle tego, co napisano na płycie nagrobnej (Stare Powązki, kwatera 199, rząd 3, miejsce 7), mecenas Leon Czeszer zmarł 23 kwietnia 1941 roku. Żył lat 72.

[8a] [Dopisek] Jeszcze w dziesięć lat po napisaniu tej notki nabrał się na Czeszera Meca Stanisław Michalkiewicz:

"Nawiasem mówiąc, liczba 77 oznaczała u Żydów coś w rodzaju nieskończoności, a co do kulturowego pochodzenia płci, to mamy przykład podciągania się pod tę tezę aktorów w trupie wystawiającej «Chłopów», za które Reymont dostał nagrodę Nobla z literatury. Warto przypomnieć, że na tej nagrodzie Nobla najbardziej pożywił się niejaki Czeszer Mec, który ożenił się z wdową po Reymoncie" (Stanisław Michalkiewicz, Charczą, ale nie gryzą, magnapolonia.org, 11 stycznia 2020).

Ale to podobno rzecz zwyczajna, że felietoniści więcej piszą niż czytają. Być może jednak jestem niesprawiedliwy. Zbigniew Mentzel, który czyta wiele, swego czasu nabrał się (nie on jeden) na inną, jeszcze bardziej nieistniejącą postać, a mianowicie na filozofa Jeana-Baptiste'a Botula. Jego książkę Życie seksualne Immanuela Kanta omówił bowiem tak, jakby Botul naprawdę istniał i po II wojnie objaśniał Kanta niemieckim emigrantom z Królewca, którzy osiedlili się w Paragwaju, by tam żyć po kantowsku. Omówił bez najmniejszego mrugnięcia okiem najpierw w "Przekroju" (Czysta perwersja, 31 sierpnia 2003, nr 35, s. 87), a potem po 16 latach bez zmian przedrukował w książce Kaszanka jako forma życia duchowego (Wielka Litera, Warszawa 2019, s. 172-173). Tymczasem Botul i jego książka to w rzeczywistości (wraz z całą tą historią niemieckich emigrantów) mistyfikacja autorstwa Frédérica Pagèsa.