EBENEZER ROJT

Krystyna Murat idzie w zaparte
albo nowe bałamuctwa w miejsce starych

"Nie wiem kim jest Ebenezer Rojt" - pisze w notce "Ebenezer Rojt i żenujące bałamuctwa Pink Panthera" Krystyna Murat [1]. Ale nie może wytrzymać bez zmyśleń i już w następnym zdaniu sugeruje, że to pewnie człowiek chory lub sprzedajny [2]. Takie, widać, są jej polemiczne obyczaje.

Człowiekiem chorym lub sprzedajnym zostałem tylko dlatego, że kiedyś w jednym niewielkim przypisie podałem cztery przykłady jej bałamuctw. Notka Krystyny Murat, będąca odpowiedzią na ten mój przypis, jest niemal dziesięć razy dłuższa, choć prostowanie rzeczowych błędów nie wymaga aż takiego wielosłowia. Co innego, gdy postanowiło się iść w zaparte i nowymi bałamuctwami przykryć stare.

Bałamuctwo pierwsze

Ebenezer Rojt:

"Jak pisze na stronie 514 książki pt. The Historical Encyclopedia of World Slavery pan Junius P.Rodriguez..." (pink-panther, "100-lecie Fatimy : Portugalia między markizem de Pombal a premierem Salazarem", szkolanawigatorow.pl).

Otóż pan Junius P. Rodriguez niczego nie pisze na stronie 514 książki The Historical Encyclopedia of World Slavery, ponieważ jest jej redaktorem. Na stronie 514 znajduje się natomiast króciutkie hasło (pół kolumny) o markizie de Pombal, którego autorem jest Francis A. Dutra. Po co tak oszukiwać, gdy się książki nie widziało na oczy?

Krystyna Murat twierdzi teraz, że książkę jednak widziała, ale nie wyjaśnia, dlaczego wcześniej nie zauważyła, kto jest podpisany pod krótkim hasłem. Zamiast tego powołuje się na opis książki w... Amazonie, gdzie jako autor całości figuruje redaktor Junius P. Rodriguez (nb. kandydat Partii Demokratycznej w ostatnich wyborach do Kongresu). W intencji Krystyny Murat miała to być pewnie cięta riposta, ale powoływanie się na opis z Amazonu jako źródło, to jeszcze bardziej żenujące bałamuctwo, bo przecież te miliony opisów książek już od dawna są w znacznej mierze tworzone automatycznie. Jak by jednak z tym opisem nie było i ilu by sklepów internetowych nie cytować, to dalej autorem hasła o markizie de Pombal będzie Francis A. Dutra, nie zaś nawet najbardziej wpływowy redaktor. Po co więc tak kręcić?

Przy okazji poucza mnie też pani Murat tryumfalnie, że hasło o markizie de Pombal "zajmuje PÓŁ STRONY a nie «pół kolumny»". Ale w polskiej typografii "kolumna" to właśnie "strona". To tylko zachodnie edytory tekstu nazwały "kolumną" to, co u nas zawsze nazywano "łamem". I pewnie tylko dlatego dziś akceptowane są już oba znaczenia [3].

A teraz najważniejsze. Krystyna Murat nieopatrznie przedobrzyła z udowadnianiem, że dobrze wie, co jest w haśle o markizie de Pombal i zaczęła je przepisywać. Między innymi i te fragmenty:

A decree of September 19,1761 ,prohibited the transportation of slaves from Brazil,Africa ,and Asia to Portugal . In 1773, all African slaves in Portugal were given their freedom. [...] Pombal [...] was promoting the African slave trade to Brazil,especially by founding two monopolistic charter companies - one, the Companhia Geral do Grão Pará e Maranhão [...].
Ale w swojej starej notce twierdziła (też z powołaniem się na pana Juniusa P. Rodrigueza), że "Premier de Carvahlo wydał w 1761 r. edykt o uwolnieniu wszystkich niewolników afrykańskich w Portugalii". U niej rok 1761, w haśle - 1773! Z kolei nazwa kompanii "Companhia Geral do Grão Pará e Maranhão" w starej notce została zapisana - dwukrotnie! - jako "Companha Geral de Comercio para o Grao –Para". Tylko "Geral" udało się wtedy napisać bez błędu.

Czyli jak to rzekomo było? Hasło na pół strony widziałam, ale jakoś nie zauważyłam autora, więc coś tam skopiowałam z Amazonu. Hasło widziałam, ale edykt z 1761 pomieszał mi się z edyktem z roku 1773. Hasło widziałam, ale nie potrafiłam wtedy w dwóch podejściach przepisać nazwy, którą teraz przepisuję bez problemu. I tak to właśnie jest, gdy się nieudolnie idzie w zaparte i do starego kłamstwa dodaje nowe.

Nb. w tej starej notce Krystyna Murat nagminnie pisze nazwisko markiza de Pombal, w końcu jednego z głównych bohaterów jej notki, "Carvahlo" zamiast "Carvalho". Dziewięć razy! W haśle, które podobno widziała, jest naturalnie prawidłowo - "Carvalho". Dobrotliwie już o tym wcześniej nie wspomniałem, ale i tak okazało się, że jestem chory na czepialstwo.

Bałamuctwo drugie

Ebenezer Rojt:

Twierdzi, że na zjeździe II Międzynarodówki w Londynie Piłsudski i Mościcki mogli "spotkać tak fascynujących członków innych delegacji jak: Klara Zetkin, Róża Luksemburg, Trocki, Lenin, Wiktor Adler z Austrii, Jean Jaures z Francji i tak można jeszcze długo" (pink-panther, "Generał Franco, ks. Jan Šrámek i marszałek Śmigły Rydz czyli rok 1939", szkolanawigatorow.pl).

Ale zjazd w Londynie odbył się w roku 1896 i Lenin siedział wtedy na zesłaniu na Syberii, a Trocki miał 17 lat i był nikim.

Krystyna Murat grymasi, że o Leninie napisałem nazbyt ogólnikowo. Ale gdybym nawet napisał precyzyjniej "Lenin siedział wtedy w więzieniu przed zesłaniem na Syberię", to niczego to nie zmieniłoby w konkluzji, że Piłsudski i Mościcki nie mogli spotkać Lenina na zjeździe w 1896 roku. Niczego nie zmienia także dodana teraz uwaga pani Murat, że "Józef Piłsudski mógł był spotkać przyszłego wodza rewolucji W. I. Lenina na dwóch innych kongresach II Międzynarodówki". Jej wcześniejsze bałamuctwo dalej pozostaje bałamuctwem.

Poucza mnie też po raz kolejny, że to nieprawda, że Trocki w roku 1896 był "nikim". "Miał prawie 17 lat i już działał w tajnym rewolucyjnym kółku robotniczym w centrum przemysłowym i porcie Nikołajew nad Morzem Czarnym".

Założenie, że można być "kimś" w jakimkolwiek ruchu mając "prawie 17 lat", wydaje mi się nieco kuriozalne. A i sam Trocki widział swoją ówczesną działalność zupełnie inaczej.

Ostatnim jesiennym parowcem [w roku 1896] wyjechałem do Mikołajowa i znów zamieszkałem ze Szwigowskim w ogrodzie. Wróciliśmy do dawnego trybu życia. Omawialiśmy ostatnie zeszyty pism radykalnych, dysputowaliśmy o darwinizmie, przygotowywaliśmy się do czegoś i czekali. Co stało się bezpośrednim bodźcem do rozpoczęcia propagandy rewolucyjnej? Trudno dać na to odpowiedź. Bodziec był wewnętrzny. W tem środowisku inteligenckiem, w jakiem się obracałem, nikt nie prowadził prawdziwej roboty rewolucyjnej. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że między naszemi bezustannemi rozmowami przy herbacie i organizacją rewolucyjną jest cała przepaść [4].
Rozmowy przy herbacie! Tak właśnie wyglądała rewolucyjna działalność Trockiego w roku 1896. Jak pisze w następnym akapicie: "Przystąpiłem do roboty rewolucyjnej przy akompaniamencie «wietrowskich demonstracyj»", czyli po lutym 1897. Tyle że wtedy dalej był nikim, trybikiem, jednym z wielu agitatorów. Ale naturalnie w komunistycznej hagiografii każdy przyszły wódz musiał wyróżniać się już od małego. Kto chce, niech wierzy. Krystyna Murat najwidoczniej wierzy.

Bałamuctwo trzecie

Ebenezer Rojt:

Nic nie wie o pozytywistycznej "Prawdzie" wydawanej przez Aleksandra Świętochowskiego i myli ją z rewolucyjną "Prawdą" Lenina, która w latach 1896-1898 jeszcze nie istniała (pink-panther, "Niepokorni Cywińscy, ks. Radziwiłł, KL Auschwitz oraz Polacy i dotacje", szkolanawigatorow.pl).
Krystyna Murat dalej jednak twierdzi uparcie, że pisząc "słynna rewolucyjna gazeta Prawda" miała na myśli właśnie "Prawdę" Świętochowskiego.
Gazeta Świętochowskiego wystarczająco natrętnie: lansowała Darwina , zalecała czytanie Marksa, Lasalle'a i Dühringa , a wśród jej współpracowników wymienia się m.in. towarzyszy A.Warskiego i J.Marchlewskiego- by ją uznać za "rewolucyjną".
Cóż, można i tak, ale to znowu tylko nieudolna próba pójścia w zaparte. Aleksander Świętochowski cieszył się bowiem szacunkiem wielu osób i w jego "Prawdzie" drukowali również Reymont, Kasprowicz, Tetmajer, Staff czy nawet Orzeszkowa [5]. Wszystko rewolucjoniści? Natomiast Maria Konopnicka w wierszu Do Aleksandra Świętochowskiego dosłownie wynosiła go pod niebiosa:
U steru łodzi sam stałeś, odbity
W nieskończoności głębie i błękity [6].
Sama zaś w 1900 roku otrzymała główną nagrodę w konkursie poetyckim ogłoszonym przez "Prawdę" [7]. Teraz, po rewelacjach Krystyny Murat, trzeba będzie chyba przyjąć, że i autorka Roty była rewolucjonistką, taką polską Nadieżdą Krupską.

Bałamuctwo czwarte, najzabawniejsze

Ebenezer Rojt:

Reżyserowi filmu Malowany ptak (według książki Jerzego Kosińskiego) ma za złe, że (podobno) pomylił Kozaków z Kałmukami, ale jednocześnie bałamuci, że Kosiński w Malowanym ptaku rzucał oskarżenia "na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej k. Rozwadowa i okolic, których nazwiska pojawiły się w książce" (pink-panther, "Nobel 2018 i Oscar 2020, Marhoul i Tokarczuk czyli żegnaj prawdo, witaj propagando", szkolanawigatorow.pl).

Kto książkę Kosińskiego choćby tylko przekartkował, ten wie, że nie ma w niej żadnych nazwisk.

Tym razem, o dziwo, Krystyna Murat jakby przyznała mi rację. Popełniła, jak pisze, "oczywisty błąd", bo zamiast "których nazwiska pojawiły się w książce" powinno być "których OPISY pojawiły się w książce". Potem zaś obszernie tłumaczy się z tego błędu, zapewniając jeszcze dwukrotnie, że naturalnie w książce Kosińskiego żadnych nazwisk nie ma.
Zatem z książki "Czarny Ptasior" i z dalszego tekstu notki jasno wynika, że Jerzy Kosiński nie używał w swojej książce "Malowany Ptak" nazwisk opisywanych postaci (wyróżnienie moje) [8].
Ale właśnie ta deklaracja ostatecznie potwierdza, że Krystyna Murat nie tylko nie zajrzała do książki Kosińskiego, lecz również nie czytała książki Siedleckiej, na którą się tak chętnie powołuje! Dała się jedynie jak dziecko nabrać na moją małą mistyfikację. Tak to jest, gdy się niczego porządnie nie sprawdza. Naprawdę bowiem w książce Kosińskiego trochę nazwisk się pojawia i Joanna Siedlecka pisze o tym w Czarnym ptasiorze bardzo wyraźnie:
W ogóle jest w Ptaku sporo tutejszych nazwisk, może nie tyle z Dąbrowy, co z okolic. Tęcza na przykład lub Makar, o którym było swego czasu bardzo głośno [9].
Owszem, dopasowanie tych nazwisk do konkretnych osób trochę szwankuje, ale to samo jest przecież z opisami. Jedna czy druga cecha się zgadza, a inne już nie. Bodaj tylko ksiądz, "mały, pulchny, ubrany w postrzępioną, spłowiałą sutannę" [10], przez Kosińskiego akurat przedstawiony z sympatią, jest w miarę dokładnym obrazem księdza, który sprowadził Kosińskich do Dąbrowy.

Jak widać, można u nas o Kosińskim nie tylko pisać byle co, ale można też tych piszących byle czym spłoszyć i skłonić do nonsensownych poprawek, ponieważ o Malowanym ptaku prawie każdy u nas słyszał, ale mało kto go przeczytał. Jeszcze smutniejsze, że nawet Siedleckiej nie czytają. W każdym razie moja przynęta chwyciła i właściwie tylko z tego powodu dodaję tę notkę.

Kto zaś pisze byle co, ten potem również kłamie byle jak:

A Ebenezer Rojt broni jej [książki Kosińskiego] jak niepodległości , podobnie jak promującej skrajnie antyklerykalnych pozytywistów książki "Rodowody niepokornych", wydanej z błogosławieństwem cenzury PRL.
O Rodowodach niepokornych nie napisałem ani słowa [11], natomiast o książce Kosińskiego wspomniałem najobszerniej w notce "Janusz Głowacki o Jerzym Kosińskim albo jeden centymetr i osiemdziesiąt dziewięć milimetrów". Każdy może więc bez problemu sprawdzić, jak ta moja obrona naprawdę wygląda.

A kto kłamie byle jak, ten zaciąga winę podwójnie: za łgarstwo i za lenistwo.

[1] Pink Panther, rozowypanther.blogspot.com, 30 stycznia 2020. O tym, że pod pseudonimem Pink Panther pisze Krystyna Murat, można dowiedzieć się choćby z tego filmu. Natomiast po wpisaniu w wyszukiwarkę 'pink panther krystyna murat', pojawia się w wynikach ta strona o Krystynie Murat, dyrektorce z zawodu, ale to może tylko rezultat środowiskowych porachunków albo żart.

[2] "Nie wiem kim jest Ebenezer Rojt . Czy to osobnik przeprowadzający na swoim blogu jakąś auto-terapię zleconą przez lekarza, czy grupą osób wykonujących zleconą robotę z powodu braku gotówki" (stylistyka oryginału).

[3] Z hasła "kolumna" w Słowniku języka polskiego PWN: «strona książki, gazety lub czasopisma z tekstem uformowanym w jeden lub kilka łamów; też: każdy z łamów na stronie».

[4] Lew Trocki, Moje życie. Próba autobiografji, autoryzowany przekład z rosyjskiego Jana Barskiego i Stanisława Łukomskiego, Spółka Wydawnicza "Bibljon", Warszawa 1930 (reprint z roku 1990), s. 118-119.

[5] Kto chciałby poznać więcej nazwisk ludzi z kręgu "Prawdy", niech zajrzy do łatwo dostępnej pracy: Maria Brykalska, Aleksander Świętochowski jako wydawca i redaktor "Prawdy" (1881-1900), "Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego" 1972, 11(3). Bardziej dociekliwi mogą sięgnąć do aneksu "Lista współpracowników i autorów drukujących w «Prawdzie» w latach 1881-1900" w książce tej samej autorki: Aleksander Świętochowski redaktor "Prawdy", Ossolineum, Wrocław 1974.

[6] Marya Konopnicka, Poezye, wydanie zupełne, krytyczne opracował Jan Czubek, tom VI, Gebethner i Wolff, Warszawa [1916], s. 14.

[7] Zob. Z korespondencji Konopnickiej i Orzeszkowej ze Świętochowskim, opracował Władysław Słodkowski, "Pamiętnik Literacki" 1967, nr 4, s. 539.

[8] Niżej cytuję to zdanie w nieco szerszym kontekście:

Pan Ebenezer dopadł Różową Panterę już w trzecim akapicie, który zawiera oczywisty błąd:"… A pani Joanna Siedlecka , która dokonała dziennikarskiego śledztwa w sprawie oskarżeń rzuconych przez Kosińskiego na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej k. Rozwadowa i okolic, których nazwiska pojawiły się w książce , z czego zrobiła raport w formie książki "Czarny Ptasior" (Wydawnictwo Marabut Gdańsk 1994 r.) - nie miała lekkiego życia…".
Powinno być : "…w sprawie oskarżeń rzuconych przez Kosińskiego na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej k. Rozwadowa i okolic, których OPISY pojawiły się w książce , z czego zrobiła raport w formie książki "Czarny Ptasior" …".

Notka opowiada o książce Joanny Siedleckiej "Czarny Ptasior" i o filmie Vaclava Marhoula "Malowany Ptak".
I o śledztwie dziennikarskim, przeprowadzonym przez nią tropem losów okupacyjnych rodziny Lewinkopfów -Kosińskich w Sandomierzu i w Dąbrowie Rzeczyckiej. W książce "Czarny Ptasior" oraz w notce pojawiają się postacie z książki Kosińskiego i są natychmiast "dekodowane": "Chłopiec", "Lilka", "Ewka", "Lech".
Zatem z książki "Czarny Ptasior" i z dalszego tekstu notki jasno wynika, że Jerzy Kosiński nie używał w swojej książce "Malowany Ptak" nazwisk opisywanych postaci.
[...]
Podobnie, w ślad za ustaleniami red. Joanny Siedleckiej Różowa Pantera twierdzi, że Jerzy Kosiński rzucał oskarżenia na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej k. Rozwadowa i okolic.
Ale ich nazwiska nie pojawiły się w książce "Malowany Ptak" ,za to pojawiły się w książce "Czarny Ptasior", bowiem opis wsi i okolic oraz opis postaci w książce "Malowany Ptak" był tak dokładny, że miejscowi rozpoznali siebie, współmieszkańców wsi i samą wieś (pisownia za oryginałem; podkreślenia moje).

[9] Joanna Siedlecka, Czarny ptasior, Wydawnictwo MARABUT, Wydawnictwo CIS, Gdańsk, Warszawa 1994, s. 140.

[10] Jerzy Kosiński, Malowany ptak, przełożył Tomasz Mirkowicz, Czytelnik, Warszawa 1989, s. 110. Nazwisko "Tęcza" wielokrotnie na stronach 102-106; "Makar" na stronach 140-143, 145-148, 152, 162, 219. Oba te nazwiska są nazwiskami "opisywanych postaci", nie zaś elementem jakiejś pobocznej wyliczanki.

[11] Teraz jednak napiszę. Podkreślanie, że Rodowody niepokornych Bohdana Cywińskiego zostały wydane "z błogosławieństwem cenzury PRL", to przytyk groteskowy. Wystarczy sobie uprzytomnić, że z takim samym "błogosławieństwem cenzury" ukazywały się wtedy nie tylko książki Herberta czy Rymkiewicza, ale również książki prymasa Stefana Wyszyńskiego, a nawet Dzienniczek siostry Faustyny. Czy one też są z tego powodu podejrzane?

Nb. Rodowody ukazały się w roku 1971, gdy w związku ze zmianą na szczytach władzy cenzura przejściowo złagodniała. Później aż do końca PRL-u wydawano je już wyłącznie w drugim obiegu albo zagranicą.