EBENEZER ROJT

Jak plagiatuje się w Poznaniu
albo przyczynek do stanu nauki polskiej

W roku 2011 w trzecim numerze "Nowin Lekarskich", czasopisma z piękną przeszłością i niepewną przyszłością, ukazał się artykuł czworga autorów z Kliniki i Katedry Nefrologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu - Marii Wanic-Kossowskiej, Mikołaja Kobelskiego, Elżbiety Pawliczak oraz Lidii Kozioł - zatytułowany Wielotorbielowate zwyrodnienie nerek - rys historyczny [1].

Nie był to żadną miarą artykuł dla medycyny przełomowy ani nawet ważny. Ot, raczej zbiór ciekawostek historycznych: że o zwyrodnieniu nerek pisali już Babilończycy, Żydzi w Talmudzie, Hipokrates w swoich aforyzmach etc. etc. Przy okazji czytelnik mógł sobie obejrzeć ilustrację nerki niedźwiedzia z książki Opuscula anatomica Bartolomea Eustachiego wydanej w 1563 roku (s. 231), jak również dowiedzieć się, że niejaki pan Lejars już pod koniec XIX wieku w swojej pracy doktorskiej stwierdził, iż "obustronność policystycznej choroby nerek wyjaśnia katastrofalne wyniki interwencji chirurgicznych" (s. 234).

Takie przeglądowe artykuły jednak też są potrzebne. Rzetelnie napisane poszerzają przecież wiedzę ogólną, a ten zalecał się dodatkowo godną podziwu erudycją polskich nefrologów. No bo to i Talmud, i Hipokrates, i jeszcze sagi średniowieczne, bulle papieskie, a na koniec 31 pozycji piśmiennictwa. W tym tak osobliwe, jak właśnie ten Bartolomeo Eustachi z XVI wieku (nawiasem mówiąc, to ten od trąbki Eustachiusza, którą macie w uchu).

Wszystko byłoby więc całkiem wspaniale, gdyby nie to, że trzynaście lat wcześniej w roku 1998 w dziesiątym numerze "Nephrology Dialysis Transplantation" ukazał się artykuł dwóch autorów - Vincente Torresa i Michaela Watsona - zatytułowany Polycystic kidney disease: antiquity to the 20th century [2].

I patrzcie państwo, co za traf! Tam też są ci sami Babilończycy, Talmud, Hipokrates, jak również ilustracja z nerką niedźwiedzia z Opuscula anatomica (s. 2692) oraz niejaki pan Lejars ze swą mądrą pracą doktorską (s. 2695). W ogóle wszystko tam jest! Nawet sagi średniowieczne i bulle, i cała reszta. I jeszcze do tego wszystkie - wszystkie co do jednej! - pozycje piśmiennictwa cytowane w artykule z "Nowin Lekarskich". Czwórka polskich mniemanych erudytów nie dorzuciła od siebie nawet najmarniejszej książczyny, nawet najcieńszego artykuliku!

Ich łobuzersko bezczelny plagiat nie broni się nawet jako próba przekładu. W wielu miejscach straszą pozostawione angielskie formy oraz rozmaite niechlujstwa. Hippokrates zamiast Hipokrates, Aetius zamiast Aecjusz, papież Sixtus IV zamiast papież Syktus IV. "Thorlak's Saga" to nie "Saga Thorlaka" ale saga o biskupie Torlaku, świętym i patronie Islandii. Także ta "policystyczna choroba nerek" z doktoratu pana Lejarsa to tylko mechanicznie przełożone angielskie "polycystic kidney disease", mimo że już w tytule artykułu użyto standardowej polskiej nazwy: "wielotorbielowate zwyrodnienie nerek". Natomiast łacińskie "asinus in superlativo gradus" nie znaczy "dupa w najwyższym stopniu" (s. 233), lecz "osioł w najwyższym stopniu". To tylko amerykańskie "ass" jest dwuznaczne. Na dokładkę polscy erudyci powtórzyli przy przepisywaniu błąd erudytów zagranicznych: po łacinie powinno być "in superlativo gradu".

Co gorsza, również tę ukradzioną bibliografię odpisali z błędami! Pozycja, która w angielskim artykule odnosiła się do Babilończyków, w polskim została bez sensu doczepiona do Hipokratesa. W tytule kolejnej literówka: "hydaid disease" zamiast "hydatid disease" (po polsku bąblowica). Nawet niejaki pan Lejars, w tekście pisany prawidłowo, jako autor wymieniony w piśmiennictwie zmienił się w pana Lajarsa. I również tutaj polscy erudyci powtarzają bezmyślnie błędy popełnione wcześniej przez erudytów zagranicznych. Książkę Eustachiusza (tego od trąbki) zagraniczni erudyci zacytowali jako: "Eustachius B. Opuscula Anatomica-Luchinus excudebat. Venice: 1564". Ale "Luchinus excudebat" znaczy "Luchinus drukował" i nie należy to do tytułu, lecz odnosi się do wydawcy [3].

O stopniu bezmyślności polskich erudytów pewne pojęcie daje fakt, że gdy u erudytów zagranicznych natrafili na coś takiego: "Szpilczynski S. Sprzecznosci Renesansowej Medycyny w Swietle Polemiki Simoniusza Z Bucella Po Zgonie Krola Stefano Baterego", niewątpliwie polskiej proweniencji, uzupełnili jedynie kilka znaków diakrytycznych, a resztę wiernie skopiowali. Nie żartuję! Tam naprawdę w spisie piśmiennictwa jest pod numerem 16 "Szpilczyński S.: Sprzeczności Renesansowej Medycyny w Świetle Polemiki Simoniusza Z Bucella Po Zgonie Krola Stefano Baterego". Krola Stefano Baterego! Ani chybi jakiś asinus in superlativo gradu to przepisywał!

Na tym jednak nie koniec. Poznańska banda czworga okradła bowiem nie tylko panów Torresa i Watsona, ale także swoją rodaczkę!

Otóż w roku 1965 w czterdziestym czwartym numerze londyńskich "Wiadomości" ukazał się artykuł Aleksandry Stypułkowskiej zatytułowany Król Stefan zmarł nagle [4]. Zainspirowany w znacznej mierze świeżo podówczas wydaną książką Hermana Scheuringa [5], zajmował się generalnie zdrowiem oraz przyczyną śmierci króla Stefana Batorego. Ponieważ zaś jedna z najpoważniejszych hipotez głosi, że Batory zmarł właśnie na wielotorbielowate zwyrodnienie nerek, opis jego przypadku znalazł się zarówno w pracy z "Nephrology Dialysis Transplantation", jak i u polskich erudytów, którzy akurat ten wątek postanowili twórczo rozwinąć, to znaczy nie poprzestać na okradzeniu cudzoziemców z ich "krola Stefano Baterego", ale jeszcze okraść jak się patrzy Stypułkowską.

Co ja wam zresztą będę opowiadał. Porównajcie sobie sami. Pisze Aleksandra Stypułkowska:

Świadectwa na temat przebiegu ostatniej choroby królewskiej pochodzą od dwóch skłóconych ze sobą dworskich lekarzy: Mikołaja Bucelli z Padwy i Szymona Simoniusa z Lukki, od dziejopisa Heidensteina i od tajemniczego sekretarza królewskiego Jerzego Chiakora - pod którym to imieniem, zdaniem niektórych historyków, ukrywał się lekarz Bucella. Na podstawie tych relacji można odtworzyć taki kalendarzyk śmiertelnej choroby.

4-6 grudnia. Batory poluje w okolicach Grodna. Ubija 20 dzików. Panują wyjątkowo silne mrozy i wichry. Król skarży się lekarzom na ciśnienie w piersi, połączone z dusznością i uczuciem jakby go pchły kąsały.

7 grudnia. Jest niedziela. Mrozy trwają. [Wbrew radom Simoniusa] król jedzie konno na mszę do fary. Wieczorem czuje gorącość w głowie. Nie ma apetytu. Pije jednak dwa kielichy mocnego wina, zagryzając chlebem. Nie może spać. Udaje się dla ochłody do sąsiadującego z sypialnią alkierzyka. Traci przytomność i rani kolano. Po przyjściu do siebie król zabrania rozgłaszać o wypadku.

A teraz erudyci z Poznania:

Świadectwa na temat przebiegu ostatniej choroby królewskiej pochodzą od dwóch skłóconych ze sobą dworskich lekarzy: Mikołaja Bucelli z Padwy i Szymona Simoniusa z Lukki, a także od dziejopisa Heidensteina i od tajemniczego sekretarza królewskiego Jerzego Chiakora, pod którym to imieniem, zdaniem niektórych historyków, ukrywał się lekarz Bucella [16, 17]. Na podstawie tych relacji można odtworzyć kalendarz śmiertelnej choroby:

4-6 grudnia. Batory poluje w okolicach Grodna. Ubija 20 dzików. Panują wyjątkowo silne mrozy i wichury. Król skarży się lekarzom na ciśnienie w piersi, połączone z dusznością i uczuciem "jakby go pchły kąsały".

7 grudnia. Jest niedziela. Mrozy trwają. Wbrew przestrogom Simoniusa król jedzie konno na mszę do fary. Wieczorem czuje "gorącość" w głowie. Nie ma apetytu. Pije jednak dwa kielichy mocnego wina, zagryzając chlebem. Nie może spać. Dla ochłody udaje się do sąsiadującego z sypialnią alkierzyka. Traci przytomność i rani się w kolano. Po przyjściu do siebie król zabrania rozgłaszać o wypadku (s. 232).

No i jak? Dużo znaleźliście różnic? I żebyście nie mieli złudzeń: liczby "[16, 17]" odsyłają do przypadkowych pozycji w bibliografii, a praca Stypułkowskiej nigdzie nie została nawet wspomniana. I tak to potem dalej leci - akapit za akapitem - przez prawie dwie kolumny. Część tych akapitów asinus skopiował z dokładnością niemal aptekarską, ale na koniec znów zrobił zabawny błąd. Przepisując akapit zaczynający się od słów: «W r. 1933 ukazał się w dzienniku "Czas" źródłowy artykuł [...]», źle postawił cudzysłów i wyszło mu: «W 1933 roku ukazał się w dzienniku "Czas Źródłowy" artykuł [...]».

Cóż, w życiu każdego instytutu naukowego nadchodzi taka chwila, kiedy wypadałoby pochwalić się w sprawozdaniu nową "publikacją naukową". Woła się wtedy zazwyczaj jakiegoś prostego magistra [5a], żeby migiem coś tam wypichcił, a starsza kadra już się potem do tego dopisze. Prosty magister, ma się rozumieć, z rozpaczy natychmiast zalewa pałę, zapomina o bożym świecie i terminach, więc potem musi siedzieć w nocy z niedzieli na poniedziałek, by rano rzucić coś na żer swoim prześladowcom. Tak właśnie na ogół powstaje dorobek polskiej nauki.

Kiedy się już zorientowałem, z jak rozległym i z jak rozpaczliwie głupim plagiatem mam w tym wypadku do czynienia, właśnie taki banalny scenariusz chodził mi po głowie i zastanawiałem się już tylko nad jednym: kto z tej poznańskiej bandy czworga był tym prostym magistrem, który na kacu męczył się nad Wielotorbielowatym zwyrodnieniem nerek - rysem historycznym. Ale potem zajrzałem do bazy danych o ludziach nauki polskiej i ze zdumieniem przeczytałem, że Maria Wanic-Kossowska to prof. dr hab. Maria Małgorzata Wanic-Kossowska, natomiast pozostałe trzy osoby szczęsny los już dawno obdarzył stopniem doktora [5b].

Jeśli ktoś akurat chciałby zasiąść do napisania rysu historycznego wielorakiego zwyrodnienia nauki polskiej - boć przecie już najwyższy czas po temu! - byłbym wdzięczny, gdyby nie zapomniał i o tym moim skromnym przyczynku.

[1] Maria Wanic-Kossowska, Mikołaj Kobelski, Elżbieta Pawliczak, Lidia Kozioł, Wielotorbielowate zwyrodnienie nerek - rys historyczny, "Nowiny Lekarskie" 2011, nr 3, s. 230-235. Cały artykuł w formacie PDF można pobrać tutaj.

[2] Vincente E. Torres, Michael L. Watson, Polycystic kidney disease: antiquity to the 20th century, "Nephrology Dialysis Transplantation" 1998, nr 10, s. 2690-2696. Cały artykuł w formacie PDF można pobrać tutaj.

[3] Wygląda więc na to, że również zagraniczni erudyci książki Eustachiusza nigdy nie widzieli na oczy i wiadomości o niej oraz ilustrację z nerką niedźwiedzia brali z drugiej ręki. Być może też właśnie z tego powodu ilustrację cytują za wydaniem z roku 1563, a w bibliografii podają wydanie z roku 1564. Nb. nie są to tak do końca dwa wydania. Opuscula anatomica ukazały się naprawdę w roku 1563, ale potem, gdy jeszcze część nakładu pozostawała w arkuszach, zdecydowano się dodrukować na gotowych stronach tytułowych rzymską jedynkę do daty oraz wydawcę. Operacja taka wymagała jednak trudno osiągalnej precyzji i dlatego ostatnia pałeczka w dacie (MDLXIIII) jest najczęściej albo lekko podniesiona, albo - jak w egzemplarzu, który przeglądałem - lekko obniżona. Natomiast adnotacja, że książkę drukował Vincenzo Luchino (Vincentius Luchinus excudebat), nie trzyma linii w poziomie. Niestety, w moim egzemplarzu brakowało także plansz i dlatego znam je z późniejszego przedruku w: Tabulae anatomicae clarissimi viri Bartholomaei Eustachii, z drukarni Franciszka Gonzagi, Rzym 1714. Tablica z nerką niedźwiedzia znajduje się tam po stronie 10. W opisie Eustachiusza na stronie 12 nerka niedźwiedzia to figura quarta. Pozostałe cztery rysunki z tej tablicy przedstawiają nerki ludzkie.

[4] Aleksandra Stypułkowska, Król Stefan zmarł nagle, "Wiadomości" 1965, nr 44. Częścią tego numeru "Wiadomości" był 31 numer miesięcznika "Na Antenie", drukującego materiały wygłoszone wcześniej w Radiu Wolna Europa i mającego osobną numerację stron. Artykuł Stypułkowskiej został zamieszczony właśnie w tej miesięcznikowej części na stronie II. Cały numer "Wiadomości" w formacie DJVU można pobrać tutaj. Naturalnie poznańscy erudyci nie korzystali z tego antykwarycznego wydania, ale z przedruku, który ukazał się w 4 numerze "Zwojów" z 2002 roku i był łatwo dostępny w Internecie. Stamtąd też wzięli trzecią ilustrację do swego artykułu (dwie pozostałe ukradli z artykułu erudytów zagranicznych). Z tego względu cytuję Stypułkowską za wersją internetową "Zwojów", która nieznacznie różni się od wersji z "Wiadomości".

[5] Herman Zdzisław Scheuring, Czy królobójstwo? Krytyczne studium o śmierci króla Stefana Wielkiego Batorego, Londyn 1964. Książkę wydał Jędrzej Giertych, więc - jak można się spodziewać - są w niej knowania innowierców, tajne spiski etc., a wszystko to dlatego, że polityka Stefana Batorego "była polityką króla katolickiego".

"Lekarze, którzy zdaniem dr, Scheuringa otruli Stefana Batorego, związani byli z obozem reformacji, z sektą ariańską, z organizacją różokrzyżowców oraz powiązani byli nićmi stosunków z krajami niemieckimi i z Anglią" (s. 10; z "Przedmowy" Jędrzeja Giertycha).

Nb. jedną z poszlak Scheuringa "jest wyprawa do Polski dra Dee, który jeśli nie był agentem, to z pewnością dobrym znajomym, a nawet przyjacielem królowej Elżbiety I i jej wiernego sługi truciciela Lorda Leicestera, a zarazem najprawdo­podobniej członkiem trucicieli-Różokrzyżowców. Teza ta zgadza się ze szczególną opieką, jaką otaczał go Olbracht Łaski, zaciekły i nie przebierający w środkach wróg króla Stefana" (s. 222-223).

Nie ma więc mowy o jakimś banalnym wielotorbielowatym zwyrodnieniu nerek, które Scheuring nazywa torbielkowatością nerek i jako przyczynę śmierci króla odrzuca.

[5a] Ponieważ notka ta ma niewiele przypisów, wskutek czego wygląda mało uczenie, postanowiłem dodać jeszcze jeden - o genezie związków frazeologicznych typu "prosty magister", "prosty profesor", "prosty minister", "prosty poseł" etc. Są to bowiem wyrażenia chętnie używane przez sarkastycznych felietonistów, obecne także w mowie potocznej. Fama głosi, że podobno Marian Eile, twórca "Przekroju" (który niegdyś nie był takim dziadostwem, jak w XXI wieku, ale należał do najświetniejszych polskich pism, o czym można się przekonać tutaj), otóż podobno Marian Eile mawiał, że robi "Przekrój" dla wyrafinowanych sprzątaczek i prostych ministrów. Jak się jednak zdaje, palma pierwszeństwa przypada w tym wypadku Julianowi Tuwimowi, w którego notatkach z roku 1948 można znaleźć zdanie: "Nie powinniśmy zapominać, że piszemy teraz dla prostych ministrów, prezesów, dyrektorów, profesorów..." (zob. Julian Tuwim, Jarmark rymów, Czytelnik, Warszawa 1955, s. 574).

[Dopisek]. Na śmierć zapomniałem o Witkacym. W Szewcach (rok 1934) Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka (z domu Tornado Bajbel-Burg) mówi o sobie: "ja tam nieuczona prosta hrabianka i tyla" (Stanisław Ignacy Witkiewicz, Dramaty, t. II, opracował Konstanty Puzyna, PIW, Warszawa 1972, s. 533).

[5b] Jak się po latach okazało, doszło w tym wypadku do kradzieży piętrowej. Najpierw zagranicznych erudytów oraz Aleksandrę Stypułkowską wykorzystał doktorant Mikołaj Kobelski, który z tego, co nakradł, zrobił wstęp historyczny w swojej dysertacji doktorskiej. Doktorat obronił w 2006 roku i poszedł w świat. Po pięciu latach doktorat Kobelskiego wyciągnęła z szuflady jego promotorka, profesor Maria Wanic-Kossowska. Ukradła kradziony wstęp, po czym wydrukowała go w "Nowinach Lekarskich" jako ten właśnie artykuł o wielotorbielowatym zwyrodnieniu nerek. Nie była przy tym pazerna: dopisała jako współautorów niegdysiejszego doktoranta (ale bez fatygowania się, by go o tym powiadomić) oraz dwie swoje aktualne współpracownice. Kto by chciał więcej wiedzieć o złodziejskich obyczajach, niech zajrzy tutaj (strona zarchiwizowana; w tekście błąd: "Kobielski" zamiast "Kobelski").

Nb. gdyby nie rozległość tego plagiatu oraz bezmyślna wierność, z jaką był kopiowany ("krola Stefano Baterego"!), co dało pewne efekty komiczne, nigdy nie trafiłby on do "Kompromitacji", bo najwyraźniej należy do tej części piśmiennictwa naukowego, które w autorskim zamyśle miało pozostać na wieki wieków nieprzeczytane. Peter Sloterdijk twierdzi (może nieco przesadnie, ale tylko nieco), że aż 98-99% współczesnej produkcji uniwersyteckiej powstaje właśnie z takim zamysłem ("[...] 98 % et 99 % de toutes les productions de textes issues de l'université sont rédigées dans l'attente, si justifiée ou injustifiée soit-elle, d'une non-lecture partielle ou totale de ces textes", Peter Sloterdijk, Plagiat universitaire : le pacte de non-lecture, "Le Monde", 28 stycznia 2012, strona zarchiwizowana). Jednak ci najpospolitsi plagiatorzy, wyrabiający powszednią pańszczyznę akademicką (granty, stopnie naukowe, kolejne szczeble kariery), są na ogół śmiertelnie nudni, niczym banda ulicznych złodziejaszków, która bez żadnej finezji wybija szyby i kradnie, co tam akurat leży na wystawie.